Każdy ma swoją świętą górę

Bartłomiej Dobroczyński

publikacja 28.07.2007 10:30

Idea pielgrzymowania jest bardzo stara. Pierwsi pielgrzymi wyruszali w drogę zanim powstały wielkie monoteistyczne religie. Zmierzali do świętych miejsc, w których, jak wierzono, mieszkała Moc. Mógł to być święty dąb, święta rzeka, lub każde inne miejsce, które było świadkiem objawień sacrum. List 7-8/2007

Każdy ma swoją świętą górę



Pielgrzymka nie zawsze religijna


Indianin Czarny Łoś, zmarły w 1950 r., który wielokrotnie pielgrzymował na Harney - świętą górę Indian Lakota - stwierdził kiedyś wnikliwie, że tak naprawdę każdy z nas ma swoją „świętą górę", a znaleźć ją można wszędzie. Ten strażnik indiańskiej tradycji a zarazem mistyk, zdawał sobie sprawę z umowności miejsc, do których zmierza każdy pielgrzym. Nie ma pewności czy świątynia Grobu Pańskiego została wybudowana dokładnie nad grotą, w której złożono ciało Jezusa. Równie niepewne jest to, czy Bazylika Narodzenia stoi tam, gdzie On rzeczywiście się narodził. Dla pielgrzyma cel jego wyprawy ma charakter symboliczny. To centrum świata, punkt, do którego prowadzą wszystkie drogi. Można znaleźć tysiące takich miejsc, każda kultura, a nawet człowiek ma swoje duchowe centrum. Indianie Północnoamerykańscy pielgrzymowali do kamieniołomu, skąd wydobywali glinkę, z której wykonywano cybuch fajki pokoju (kalumetu); Żydzi do Jerozolimy, chasydzi wciąż pielgrzymują do grobów cadyków, prawosławni - w poszukiwaniu rady, duchowych drogowskazów- do starców. Podobnie czynią katolicy, gdy wędrują „do progów apostolskich", by spotkać się z papieżem.

Pielgrzymki nie zawsze muszą mieć charakter religijny. Dla wielu fanów muzyki Jima Morisona jego grób na Pere Lachaise w Paryżu jest równie ważnym miejscem pielgrzymkowym, jak Ziemia Święta dla chrześcijan. W filmie Jima Jarmusha „Mistery Train" para Japończyków pielgrzymuje do Memphis, aby zobaczyć miejsce skąd pochodził i gdzie został pochowany Elvis Presley. Ich podróż ma charakter duchowy, choć nie religijny. Można odbywać także pielgrzymki do miejsc, które są dla nas ważne ze względu na nasze przeżycia z nimi związane. Osobiście, bardzo lubię odwiedzać Stuposiany w Bieszczadach, jeden z biegunów zimna w Polsce. Moja podróż tam wygląda zupełnie inaczej, niż do jakiegokolwiek innego miejsca w tych górach. Z miejscowością tą wiążą się bowiem wyjątkowe dla mnie wspomnienia. Wyjątkowe, bo pierwsze, najwcześniejsze. Tu znajduje się „święty potok" mojego dzieciństwa. Pamiętam jak przybiegałem nad jego brzeg, pamiętam ten szczególny zapach kamieni obmywanych przez wodę, a potem schnących na słońcu.

Być może właśnie takie intymne podróże były najbardziej pierwotną formą pielgrzymki. Skoro ludzie mogą pielgrzymować wyłącznie z powodów sentymentalnych, to można się pokusić o stwierdzenie, że pielgrzymowanie jest częścią ludzkiej kondycji, jej wyrazem, a może nawet istotą. Utkwiła mi w pamięci taka scena, bodajże z książki Karen Blixen „Pożegnanie z Afryką", święty Piotr zwraca się do Jezusa: „Powiedz mi, Panie, co chciałbyś zrobić jako pierwsze, kiedy powtórnie przyjdziesz na ziemię". „Wiesz, Piotrze, chciałbym jeszcze raz - odpowiada Jezus - tym razem tak na spokojnie, wejść na Golgotę"...




Wysiłek, moja karta przetargowa


Miejsce, do którego zmierza pielgrzym - mimo że jest święte, pełne Mocy - nie jest najważniejsze. Gdyby chodziło tylko o miejsce wielu ludzi wybrałoby inny sposób dotarcia do niego. Indianin mógłby polecieć na górę Harney helikopterem, a polski pielgrzym pojechać do Częstochowy koleją. Ludzie jednak, z jakichś powodów, wolą wędrować do tych miejsc na własnych nogach. Antropolog powiedziałby, że w takim w powolnym, niespiesznym zbliżaniu się do celu największe znaczenie ma „wydatek energetyczny" (trud drogi, rezygnacja z wygód, brak snu). To jest wartość, którą jedni traktują jako „przedpłatę" łaski, a inni jako dar. Intencja często odgrywa rolę drugoplanową. Pewien człowiek - jak podaje pewna bardzo stara opowieść - przybył na dwór swego władcy z dość niecodziennym podarunkiem. Król, przyzwyczajony do kosztownych prezentów, był niezwykle zaskoczony, kiedy nieznajomy wręczył mu zwykły kamień:


- Co w tym kamieniu jest takiego wyjątkowego? - zapytał.
-To kamień z rzeki, która jest tysiąc mil stąd - odpowiedział nieznajomy.
- Szedłeś aż tysiąc mil tylko po to, by przynieść mi zwyczajny kamień? - upewniał się król.
- Tak, i ta moja wędrówka też jest prezentem, usłyszał w odpowiedzi.


Można postrzegać pielgrzymkę w kategoriach merkantylnych, czyli daję coś, aby w zamian coś otrzymać, ale można potraktować ją także jako bezinteresowny gest, jak w przypadku tego człowieka, który przyniósł kamień. Kamień, sam w sobie, nie jest wartościowym darem, ale kamień niesiony przez tysiąc mil staje się czymś bardzo wyjątkowym.

W dawnych religiach wierzono, że dobro, które uczynisz, w taki czy inny sposób do ciebie powróci. Był to też sposób skłonienia sacrum do działania - odpowiednio wielka ofiara nie pozostanie bez odpowiedzi. Znamy przecież religie, w których składano ofiary z ludzi. Wbrew pozorom praktyki te świadczyły o godności i wyjątkowości człowieka. Ludzkie życie było najwyższą wartością, którą można było ofiarować bóstwu.

Najbardziej znaczącym darem była ofiara z siebie, dlatego szamani dokonywali samookaleczeń, a Indianie z Wielkich Równin podczas inicjacji wieszali się na rzemieniach przeciągniętych przez rany w piersi. Te rytuały były traktowane jako swego rodzaju karta przetargowa. Świat wyobrażano sobie jako harmonijny układ sił, w którym panuje energetyczna równowaga. Jeżeli w jakimś jego punkcie wystąpi deficyt „energii" lub jej nadmiar, zgodnie z pierwotnymi przekonaniami, zostanie on wyrównany. Pielgrzymka jest taką próbą przywrócenia równowagi w świecie. Człowiek idzie, bo czuje, że w jego życiu bilans energetyczny jest albo dodatni, albo ujemny. Chcę coś uzyskać (zdrowie, pomyślność etc.) albo spłacić swój „dług", czyli zrekompensować „naddatek energetyczny", którym zostałem obdarowany.




Najstarsza metafora życia


Drugim ważnym elementem pielgrzymki, obok „wydatku energetycznego", jest odosobnienie. Indianie praktykowali coś, co po angielsku nazywa się vision quest, czyli, w wolnym tłumaczeniu, podróż w poszukiwaniu wizji. Mężczyzna odchodził w określone miejsce (jaskinia, góra, pustynia) i przebywał w nim przez trzy, cztery dni. W tym czasie nic nie jadł i nie pił, siedział i medytował. W ten sposób doprowadzał się do stanu, który można by z perspektywy indiańskich wierzeń nazwać otwartością na duchową „komunikację z zaświatami".

Pielgrzym również decyduje się na odosobnienie, nie tyle od ludzi, co od świata, jaki zna na co dzień. Jest to świat mu bliski, ale najczęściej nie ma w nim zbyt wiele okazji i czasu na duchowe poszukiwania. Pielgrzymka pozwala mu zaspokoić ten brak. Każdy krok pielgrzyma oddala go od tego, czym wypełniona była jego codzienność. Na drugi plan schodzi dom, rodzina, praca, obowiązki, najważniejsze staje się miejsce, do którego zmierza. Ma ono charakter sakralny, a sacrum reprezentuje w religiach to, co ostateczne - a ostateczna w życiu człowieka jest tylko śmierć. Pielgrzymka jest zatem opisem duchowej wędrówki człowieka; jeden krok, niczym jeden dzień, jeden dzień, niczym rok. Początek pielgrzymki to symboliczne narodziny, dotarcie do celu - śmierć, ale też duchowe spełnienie i początek czegoś nowego.

Wędrówka - jak twierdzą antropolodzy - jest jedną z najstarszych metafor życia. W wielu kulturach budowano labirynty, przejście przez ich zawiłe ścieżki - było intensywnym doświadczeniem życia, wszystkich jego odcieni, radości, porażek, zagubień i sukcesów.


Trauma w bezpiecznych warunkach


Można powiedzieć, że pielgrzymka w jakimś sensie przypomina psychodramę. Pielgrzym opowiada swoją własną historię, czyli, mówiąc wprost: odgrywa swoje życie. Klasyczna psychoanaliza bardzo dokładnie opisuje mechanizm, który za tym stoi. Trauma - jak twierdzą psychologowie - to bolesne doświadczenie zepchnięte do podświadomości. W pamięci nie pozostaje po nim żaden ślad, mimo to siła jego oddziaływania się nie zmniejsza. Ktoś może nawet nie wiedzieć o tym, że wydarzenie, które miało miejsce w jego dzieciństwie, rujnuje mu dorosłe życie. W jego psychice zapisał się wtedy scenariusz, który kieruje jego zachowaniem w każdej sytuacji. Psycholog próbuje odczytać go w trakcie sesji terapeutycznej. Nie musi przy tym pytać o przeszłość pacjenta. Jego wypowiedzi będą jej odzwierciedleniem, nawet jeśli rozmowa będzie dotykała prozaicznych spraw.





Podobny fenomen, może nawet w sposób bardziej jaskrawy, widoczny jest w pielgrzymowaniu. Każda przygoda, przykra niespodzianka, trud drogi, zmęczenie będzie odsłaniać kolejny fragment życia pielgrzyma - kim jest, czego doświadczył, jak myśli o sobie, jak postrzega świat i Boga.

Możliwość powtórnego przejścia przez pewne - zwłaszcza trudne - sytuacje wydaje się niezwykle cenna z kilku powodów. Odtwarzanie traumatycznych doświadczeń w bezpiecznych warunkach pozwala nam z jednej strony przyjrzeć się z dystansu wydarzeniom z przeszłości, dokonać analizy własnych lęków i obaw. Z drugiej, stwarza możliwość komuś z zewnątrz (np. terapeucie) dotarcia do rzeczywistego źródła problemów, które często dla osoby zaangażowanej pozostaje nieznane. Podobne przekonanie obecne jest we wszystkich religiach. W żadnej z nich człowiek nie jest ani samoistny, ani samodzielny. Prawda o nim, o jego życiu ukryta jest w porządku ponadnaturalnym. Tam trzeba szukać odpowiedzi na podstawowe pytania: „kim jestem?", „jaki jest sens mojego istnienia?". Pielgrzym jest w tym wypadku w uprzywilejowanej sytuacji, czas poświęcony na podróż, pozwala mu utrzymywać kontakt ze sferą sacrum. Bliskość Boga to klucz do interpretacji własnej przeszłości. Wielu pielgrzymów twierdzi, że dzięki pielgrzymce ich życie nabrało nowego znaczenia, że wreszcie odkryli sens swojego istnienia. Kilkanaście dni spędzonych w drodze pozwoliło im z innej perspektywy spojrzeć na siebie, na świat i swoje miejsce w nim, poszerzyć pole widzenia, dostrzec rzeczy, które wcześniej umykały ich uwadze.


Dotrzeć do celu


Odkryć sens, odnaleźć swoje miejsce w świecie, poznać prawdę - te wszystkie hasła wymieniane przez pielgrzymów wskazują na duchowy wymiar pielgrzymki. W filozofii religii używa się pojęcia noetyczny; poznawczy. Noetyczność oznacza lepsze poznanie i rozumienie rzeczywistości, także tej sakralnej.

Dostęp do wyjątkowej wiedzy, wymaga często morderczego wysiłku. Hindus pokonuje trasę pielgrzymki, posuwając się do przodu o długość swojego ciała. Robi to w ten sposób, że kładzie się a następnie podnosi i wykonuje kilka kroków do przodu, zatrzymuje w miejscu, gdzie przed chwilą spoczywała jego głowa, wstaje i powtarza rytuał aż dojdzie do celu. Jakby tego było mało, w czasie całej pielgrzymki spożywa tylko cztery produkty pochodzące od krowy: mleko, masło, ser i urynę. Nie ma w tym nic przyjemnego, ale taka jest logika religijnego myślenia. Im większy cel, tym wyższy koszt jego osiągnięcia.





Oczywiście niektórzy chętnie wybraliby drogę na skróty. Niektóre środki psychotropowe gwarantują doświadczenie stanów mistycznych w kilka chwil po ich zażyciu. Co ciekawe, czasem prowadzi to do interesujących efektów, ale niekiedy do śmieszności. Tak było na początku XX w. z badaniami nad właściwościami gazu rozweselającego. Jeden z „naukowców" postanowił na sobie sprawdzić jego działanie. Był przekonany, że pod jego wpływem dostąpił objawienia rzeczy ostatecznych. Chociaż, w trakcie eksperymentu, był bliski utraty przytomności, stwierdził, że wiedza, którą posiadł, nie może zostać utracona. Wielkim wysiłkiem woli zmusił się do zrobienia notatek na temat swoich przeżyć, a następnie zemdlał. Po przebudzeniu odczytał treść spisanego „objawienia": „zapach terpentyny roznosi się wszędzie". Przedstawiciel pierwotnych religii powiedziałby, że wiedza, jaką ów człowiek uzyskał była adekwatna do kosztów jakie poniósł...


Świat taki jak ja


W praktyce pielgrzymiej odzwierciedlona zostaje prawda o człowieku i kosmosie. To jest najgłębszy sens pielgrzymowania. W tradycji buddyjskiej czas ma charakter kołowy i toczy się w nieskończoność, podobnie jak cały wszechświat, który jest w nieustannym ruchu. Dla buddyjskiego pielgrzyma bez znaczenia jest to, dokąd idzie, dla niego celem jest sama droga. On jest tylko jednym z wędrowców wśród pielgrzymującego wszechświata.

Szlak pielgrzymi w jednym z nurtów buddyzmu wije się wokół wzniesienia, zatacza koło i wraca do punktu wyjścia. Pielgrzym przez kilka dni pokonuje tylko ten jeden, stały odcinek, w tym czasie nie je i nie pije. Pierwszego dnia przebycie całej drogi zajmuje mu kilkanaście minut, w ostatni dzień - parę godzin. Nie ma już sił dalej iść dalej, jest skrajnie wyczerpany, tu symbolicznie kończy się jego życie. Wtedy podchodzi jego mistrz, podaje ziołową herbatę i mówi: „To dopiero początek". Te słowa mają wznieść umysł pielgrzyma na wyższy poziom percepcji, pomóc mu zrozumieć, że cel, który osiągnął jest tylko początkiem nowej drogi w jego życiu.






Sposób na dotknięcie sacrum


Niezwykle interesujący jest spór o pielgrzymki między chrześcijaństwem a gnostycyzmem. Gnostyk nigdy nie wybierze się na szlak pielgrzymi. Dla niego to bezsensowna czynność. Pielgrzymują tylko ci, którzy zakładają możliwość doskonalenia. W gnozie - jak mówi jej wybitny badacz Hans Jonas - nie ma pojęcia cnoty. Można ćwiczyć ciało i psyche, ale to zbędny wysiłek. Prawdziwa tożsamość człowieka, czyli pneuma, przypomina złoto: ani polerowanie, ani ubrudzenie błotem nie mają na nie wpływu. Człowiek jest doskonały z natury, tylko o tym nie wie. Jest bogiem dotkniętym amnezją- zapomniał o tym, kim jest. Został uwięziony w tym świecie, który jest pomyłką, katastrofą na kosmiczną skalę. Nie ma w nim dobra, nie ma Boga. To, co wydaje się dobrem - podobnie jak w filmie „Matrix" - jest ułudą, neurosymulacją. Istnieje stary gnostycki obraz, na którym widać piękne domki, drzewa, ludzi, sielską krainę. Wszystko jednak przykrywa kopuła. Pewien człowiek wygląda poza nią, a jego oczom ukazują się ostre pale, zasieki. To gnostyk, który poznał prawdę.

Zupełnie odmienne poglądy głosił Teilhard de Chardin, francuski teolog, który był przekonany, że materia to inny rodzaj sacrum. Jest to pogląd charakterystyczny również dla pogańskich, przedchrześcijańskich wyobrażeń. W wizji Aborygenów, Indian czy starożytnych Greków świat jest dobry, jest spiskiem na korzyść człowieka. Każda rzecz - jak pisał Plotyn - ma w kosmosie swoje miejsce i swoją część planu do zrealizowania i o tym wie, z wyjątkiem człowieka, który musi go dopiero odkryć. W jaki sposób? Idąc na pielgrzymkę. Bo ona wyostrza wrażliwość, pomaga dojrzeć duchowo, jest sposobem na dotknięcie sacrum.



***

Dr hab. Bartłomiej Dobroczyński, psycholog, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim, profesor WSB-NLU w Nowym Sączu, interesuje się relacjami pomiędzy duchowością a psychologią, fenomenem New Age i popkulturą