Dwie różne wiary

Tomasz Kwiecień OP

publikacja 15.02.2008 15:41

Nie wyobrażam sobie katechumenatu polegającego na indywidualnej katechezie, w czasie której ksiądz tłumaczy kandydatowi do chrztu wyznanie wiary, a następnie go chrzci. W takim wypadku zastanawiałbym się, jakie ten człowiek będzie miał doświadczenie Kościoła. List, 2/2008

Dwie różne wiary



Nie wyobrażam sobie katechumenatu polegającego na indywidualnej katechezie, w czasie której ksiądz tłumaczy kandydatowi do chrztu wyznanie wiary, a następnie go chrzci. Wiem, że jest to teoretycznie możliwe, a nawet się często zdarza, ale w takim wypadku zastanawiałbym się, jakie ten człowiek będzie miał doświadczenie Kościoła

Indywidualne spotkania są potrzebne, ale jedynie jako część formacji katechumenalnej, która powinna odbywać się we wspólnocie złożonej z księdza i ludzi świeckich, odpowiedzialnych za przygotowanie kandydata do chrztu. W przygotowaniu tym nie chodzi tylko o przekazanie wiedzy religijnej i postawienie wymagań moralnych, ale także o danie katechumenowi nowego doświadczenia - doświadczenia wiary i wspólnoty, która tą wiarą żyje. Na tym polega inicjacja w chrześcijaństwo i taka jest fundamentalna rola katechumenatu. Liczne gesty i ryty inicjacji, rozłożone w czasie trwania formacji, mają sprawić, że katechumen uzyska takie doświadczenie. Przyjmując chrzest, jest zobligowany do zmiany swojego dotychczasowego życia, dlatego tak ważne jest, aby spotkał na swojej drodze ludzi - świadków wiary - którzy staną się na tej drodze jego towarzyszami.



Solidnie i z powagą


Pierwsi chrześcijanie żyli nieustannie w poczuciu zagrożenia. Do momentu ogłoszenia przez cesarza Konstantyna edyktu mediolańskiego w 313 r. krwawe prześladowania były codziennością, a ideałem życia chrześcijańskiego był męczennik, czyli ktoś, kto oddał Bogu wszystko, co miał, nawet życie. Dlatego kandydatów do przyjęcia sakramentu chrztu przygotowywano bardzo solidnie - musieli przecież dokonać radykalnej zmiany życia, tak radykalnej, by byli gotowi umrzeć za wiarę. Temu właśnie służył katechumenat, trwający od dwóch do trzech lat, a czasami nawet dłużej. Drugim istotnym powodem dla solidnego przygotowania katechumenów była surowa dyscyplina pokutna Kościoła pierwszych wieków. Praktycznie nie było możliwe powtarzanie pokuty w wypadku popełnienia grzechów najcięższych, takich jak odstępstwo od wiary (apostazja) i morderstwo. Pokuta była publiczna, możliwa jeden raz w życiu i trwała długo - często kończyła się dopiero na łożu śmierci, kiedy na znak pojednania ze wspólnotą Kościoła pokutnik przyjmował Komunię św. Z tego powodu w wieku IV ludzie, chcąc mieć pewność, że umrą w stanie łaski, mimo że uważali się za chrześcijan, odkładali przyjęcie sakramentu chrztu i trwali w katechumenacie czasem przez wiele lat. Św. Ambroży prawdopodobnie dożyłby sędziwych lat jako katechumen, gdyby nie został wybrany biskupem Mediolanu. To skądinąd wyjątkowy przykład przyśpieszonej inicjacji. Mimo zdecydowanego z początku oporu, przekonano go do przyjęcia funkcji, ochrzczono i prawdopodobnie tydzień po chrzcie wyświęcono na biskupa. Cesarz Konstantyn przyjął chrzest dopiero na łożu śmierci, chociaż przez całe lata uważał się za chrześcijańskiego władcę. Paradoksalnie zatem z powodu poważnego traktowania inicjacji zwlekano z przyjęciem chrztu.

W IV w. również formuła wtajemniczania stopniowo ulegała zmianie. Rodzice zapisywali do katechumenatu swoje dzieci. Po upływie lat, kiedy zapisany w dzieciństwie katechumen dochodził do wniosku, że jest gotowy na przyjęcie chrztu, zgłaszał się do swojego biskupa. Ten organizował czterdziestodniowe rekolekcje, w czasie których wykładał kandydatom podstawy wiary. Formacja przedchrzcielna trwała więc czterdzieści dni poprzedzających chrzest, którego udzielano w Wigilię Paschalną. Tak narodził się Wielki Post. Jego pierwszym źródłem nie jest pokuta - akcentowana dzisiaj - ale właśnie przygotowanie katechumenów do chrztu. Do naszych czasów zachowały się piękne homilie katechetyczne wyjaśniające wyznanie wiary, na przykład pochodzące z połowy IV w. homilie św. Cyryla, biskupa Jerozolimy. W chrześcijaństwie zachodnim przyjęto, że przed chrztem katechumeni otrzymują instrukcję dotyczącą moralności i podstaw wiary, natomiast katechezę dotyczącą sakramentów otrzymują po chrzcie. Reguły tej przestrzegali m.in. św. Augustyn i św. Ambroży.




Z kolei homilie Jana Chryzostoma i Teodora z Mopsuestii świadczą o tym, że na Wschodzie wtajemniczano katechumenów w sakramenty przed chrztem. Od początków chrześcijaństwa chrzczone są również dzieci chrześcijańskich rodziców. Euzebiusz z Cezarei pisze o ojcu Orygenesa, katechiście i męczenniku, który wyjmując syna ze źródła chrzcielnego, ucałował go w brzuszek. Oto bowiem jego malutki syn stał się świątynią Ducha Świętego. Dzieci chrzczono jednak rzadko. Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy św. Augustyn w ramach debaty teologicznej o grzechu pierworodnym wykazał, że chrzest zmazuje jego skazę. A ponieważ śmiertelność ludzi u schyłku starożytności była ogromna, chrzest małego dziecka stał się zabezpieczeniem jego wieczności i praktykowano go coraz częściej. Już w pochodzących z VII/VIII w. księgach sakramentalnych Kościoła rzymskiego, takich jak Sakramentarz Gelazajański Stary, gdy mówi się o chrzcie, chodzi o chrzest dzieci (łac. infantes), mimo że ryt udzielania sakramentu pozostał taki jak dla dorosłych. W naturalny sposób zanika stosowany wcześniej wobec dorosłych podział na katechumenów (gr. katechumenoi), czyli tych, którzy otrzymali już pouczenie i mieli prawo uczestniczenia w niedzielnej Liturgii Słowa, oraz na oświecanych (gr. fotidzomenoi), którzy wchodzili w okres bezpośredniego przygotowania do chrztu. W średniowieczu chrzczone są najczęściej dzieci, a inicjacja dokonuje się już po chrzcie, przede wszystkim przez kazania niedzielne i pouczenie rodziców.



Katechumenat czteroetapowy


Współcześnie po raz pierwszy w historii chrześcijaństwa mamy dwa odrębne rytuały inicjacji: dla dzieci i dla dorosłych. Oficjalny dokument Kościoła, określający, jak powinna przebiegać inicjacja dorosłych, nosi tytuł „Obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych" (Ordo initationis christianae adultorum), w skrócie OICA. Osobom dorosłym udziela się sakramentu chrztu, Eucharystii i bierzmowania w jednym rycie. OICA wyróżnia cztery etapy katechumenatu. Pierwszy z nich to etap sympatyka, czyli wstępnej ewangelizacji. Kościół poznaje kandydata do chrztu i głosi mu prawdę o Chrystusie jako Zbawicielu. W tym czasie prowadzący katechumenat dobiera osoby świeckie odpowiedzialne za formację przyszłych katechumenów, gdyż później każdy z nich ma swojego opiekuna. Rolą odpowiedzialnego jest nie tyle przekazanie wiedzy, ile dawanie świadectwa. Kiedy kandydat jest gotowy wyznać wiarę w Jezusa jako Zbawiciela, zostaje dopuszczony do oficjalnego katechumenatu. Liturgia dopuszczenia do katechumenatu jest liturgią krzyża. Podczas Mszy św. stojący przed ołtarzem katechumeni wyznają wiarę i zostają naznaczeni znakiem krzyża na całym ciele. W mojej praktyce przygotowywania katechumenów sam jako celebrans znaczyłem czoło wybranych, a resztę ciała: uszy, plecy, usta, pierś, naznaczali poręczający za nich opiekunowie. Ten piękny ryt pokazuje, że katechumeni niejako całym ciałem, nie tylko intelektem, przyjmują wiarę w Chrystusa ukrzyżowanego. Katechumenat właściwy może trwać dowolnie długo, ale -jak mówi OICA- nie za krótko. Jest to czas otrzymywania instrukcji dotyczącej podstaw wiary i moralności chrześcijańskiej. Wtedy też katechumeni powinni poznać zręby Nowego Testamentu. Ważne jest również wprowadzenie w modlitwę, chociaż „Ojcze nasz" i Credo są uroczyście przekazywane katechumenom dopiero w następnym okresie - wybrania do chrztu, jako powierzenie im pewnej tajemnicy. Wspólna modlitwa opiera się na recytacji psalmów, czytaniu na głos Ewangelii, modlitwie wiernych ukształtowanej na wzór brewiarzowej. Ten etap kończy się zazwyczaj w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. OICA, zgodnie z najstarszą tradycją Kościoła, zaleca, aby chrztu udzielano w Wigilię Paschalną.




Trzeci etap to czas bezpośredniego wybrania do chrztu. Pokrywa się on z okresem Wielkiego Postu bezpośrednio poprzedzającego przyjęcie sakramentu. Wspólnie z odpowiedzialnymi prowadzący podejmuje wówczas decyzję o dopuszczeniu katechumenów do chrztu. Zgodę warunkuje również dojrzałość katechumena, która wyraża się w gotowości do zmiany życia i otwarciu na działanie Pana Boga. Ten etap rozpoczyna tzw. obrzęd wybrania, w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, a kończy ryt Effatha w Wielką Sobotę. W dniu wybrania dopuszczeni do chrztu podczas Mszy św. zapisują własnoręcznie swoje imiona w księdze chrztów. Obrzęd ten nawiązuje do księgi życia Baranka zawierającej imiona wybranych, o której pisze św. Jan w Apokalipsie (por. Ap 21, 27). Istotnym rytem na etapie wybrania są skrutinia, czyli uroczyste egzorcyzmy, mające przeniknąć katechumena (łac. scrutare - przenikać, badać) i otworzyć jego serce na Bożą łaskę. Chodzi o to, aby katechumen, któremu sakrament chrztu odpuszcza wszystkie grzechy, był dysponowany do jego przyjęcia i uznał, że potrzebuje Bożego przebaczenia i miłosierdzia. Kościół, przekazując wybranemu Symbol wiary, mówi: oto mój skarb, który od dzisiaj należy do ciebie. W podobny sposób przekazuje się Modlitwę Pańską jako następny skarb Kościoła, którym jest synowskie odniesienie do Ojca. Zazwyczaj jednemu i drugiemu przekazaniu towarzyszy homilia wyjaśniająca oba teksty. Przed liturgią, podczas której katechumen ma przyjąć sakramenty, wypowiada on Symbol wobec wspólnoty kościelnej. Ten ryt określany jest jako „oddanie Symbolu" Ostatni etap to okres mistagogii - wtajemniczania w sakramenty. Rozpoczyna go chrzest w Noc Paschalną, a kończy przystąpienie do pierwszej spowiedzi. W tym czasie wyjaśnia się ochrzczonym znaczenie pozostałych sakramentów: kapłaństwa, namaszczenia chorych, małżeństwa i - co moim zdaniem najważniejsze - przygotowuje się ich do odbycia pierwszej w życiu spowiedzi.



Powierzenie tajemnicy


Powszechną praktyką w pierwszych wiekach Kościoła było wypraszanie katechumenów za drzwi świątyni po Liturgii Słowa, a przed Liturgią Eucharystyczną. Kościół pierwotny uważał, że Eucharystia jest tajemnicą na tyle ważną i na tyle wielką, że tylko ochrzczeni mogą w niej w pełni uczestniczyć. Dużo później, kiedy już nie było katechumenów, diakon nadal przed rozpoczęciem tej części Mszy św. śpiewał: jeśli ktoś jest katechumenem, niech odejdzie, jeśli ktoś jest heretykiem, niech odejdzie (łac. si quis catechumenus sit - procedat, si quis hereticus sit - procedat). To wezwanie zachowało się do dziś w liturgiach wschodnich. Czasami zdarza się, że niektórzy używają w katechumenacie rozesłania katechumenów po kazaniu, odwołując się do argumentacji Ojców Kościoła. Przygotowując katechumenów, nigdy tego nie praktykowałem, sugerowałem jedynie, żeby uczestniczyli w modlitwie eucharystycznej w milczeniu i adoracji, trwając na swoich miejscach. Uważam jednak, że jest to bardzo mocny znak, także dla tych, którzy zostają w kościele. Podobnie odbywające się publicznie w Kościele podczas Mszy św. obrzędy katechumenalne uświadamiają obecnym na niej wiernym - ochrzczonym najczęściej w dzieciństwie - jak wielki dar otrzymali.

Osoby, które przygotowywałem do chrztu, wiele razy mówiły mi, że w ich odczuciu wiara przed chrztem nie jest tożsama z wiarą po chrzcie. To dwie różne wiary. Wiara jest bowiem darem rozwijającym się również po przyjęciu chrztu. Czym innym jest dar, który otrzymuję, a czym innym jego użycie. Scholastyczna teologia mówiła o tzw. Odżywaniu sakramentów. Udzielonego raz sakramentu chrztu, bierzmowania i kapłaństwa nie można powtórzyć, ale jeżeli nawet przyjęło się któryś z tych sakramentów bez właściwej dyspozycji wewnętrznej lub dyspozycja ta nie została jeszcze uaktywniona, nie znaczy to, że się ona nie uaktywni. Drzemiące w głębi nas ziarenko wiary rozwinie się pod wpływem sprzyjających okoliczności. Zdarza się, że taką okolicznością jest cierpienie, pod wpływem którego człowiek doświadcza duchowego przebudzenia. Bodźcem duchowego wzrostu może być również spotkanie z kimś religijnie żarliwym. Wtedy na otrzymane wcześniej ziarenko wiary trafia w końcu jakaś duchowa woda, dzięki której ono kiełkuje. Tak było również ze mną. Przez pierwszych 19 lat życia moja wiara była uśpiona. W dzieciństwie zostałem ochrzczony, potem przystąpiłem do Komunii św. i przyjąłem bierzmowanie. Z tego ostatniego pamiętam tylko tyle, że straszliwie nudziłem się w kościele i było mi bardzo niewygodnie. Pamiętam, że miałem na sobie za dużą granatową ortaliono-wą kurtkę, której nie lubiłem. Pamiętam jeszcze słowa celebransa: „Idźcie, ofiara spełniona" (tak się wtedy mówiło) i moją pełną ulgi odpowiedź: „Bogu niech będą dzięki".




Dopiero kilka lat później, pod wpływem pewnego bolesnego doświadczenia, zacząłem zastanawiać się nad tym, co jest dla mnie w życiu ważne. W tym czasie dużo czytałem i chodziłem do kościoła w dni powszednie - na początku jeszcze bez przyjmowania Komunii św., bez spowiedzi, z którą bardzo długo zwlekałem. Potem wspólnota religijna, do której trafiłem, pomogła mi w życiu otworzyć się na więcej. Taka była moja indywidualna droga wtajemniczania w chrześcijaństwo. Są też inne drogi. W niektórych diecezjach amerykańskich istnieje na przykład praktyka nazywana Remembering Church, czyli, upraszczając wielopoziomową grę znaczeń tego wyrażenia „powtórne stawanie się członkami Kościoła". Kiedy osoby, które z jakichś powodów wcześniej odeszły od Kościoła albo ich związek z nim był znikomy, decydują się na powrót, przechodzą w okresie Wielkiego Postu i w okresie wielkanocnym katechezę. W środę popielcową przystępują do spowiedzi, ale rozgrzeszenie otrzymują dopiero w Wielki Czwartek. W tym czasie - od spowiedzi do rozgrzeszenia - od nowa poznają zasady wiary chrześcijańskiej i moralności. W Wielki Czwartek po rozgrzeszeniu uroczyście uczestniczą w liturgii Wieczerzy Pańskiej i przyjmują Komunię św. Po Wielkanocy przez katechezę powtórnie wprowadza się uczestników tego ruchu w tajemnicę sakramentów.



Więcej niż etyka


Mam wrażenie, że współcześnie w procesie inicjacji najtrudniejsze nie jest przygotowanie ludzi do chrztu, ale prowadzenie ich po chrzcie. Konfrontacja z własną grzesznością jest trudnym, często bolesnym i wymagającym dużego wysiłku procesem. Z duszpasterskiego doświadczenia wiem, że dopiero wtedy zaczynają się prawdziwe trudności i przychodzą kryzysy. Niestety jako duszpasterze nie zawsze potrafimy pomóc w ich przezwyciężaniu. Głosząc kazania, zbyt często skupiamy się na pouczaniu i moralizowaniu, a nie na wtajemniczaniu i wyjaśnianiu znaków sakramentalnych. A przecież mężczyźnie, który w środę zdradził żonę, niedzielne kazanie o eutanazji czy aborcji z całą pewnością nie da sił do tego, aby więcej żony nie zdradzić. Siły nie da mu również pouczenie, że żony nie należy zdradzać, bo on to znakomicie wie. Potrzebuje zamiast tego nowych doświadczeń, które dadzą mu wewnętrzną siłę i motywację do zmiany swojego życia. Życia chrześcijańskiego nie da się zamknąć w kodeksie postępowania, jak uważała XIX-wieczna kazuistyka...

Ślad takiego moralizatorskiego języka można znaleźć nawet we współczesnym rytuale chrztu dzieci. Gdy podaję rodzicom chrzestnym paschał, aby zapalili od niego świecę chrzcielną, wypowiadam słowa: „Przyjmijcie światło Chrystusa. Podtrzymywanie tego światła powierza się wam, rodzice chrzestni, aby wasze dzieci, oświecone przez Chrystusa, postępowały zawsze jak dzieci światłości, a trwając w wierze, mogły wyjść na spotkanie przychodzącego Pana razem z wszystkimi świętymi w niebie". Mam wtedy poczucie nieadekwatności tego, co mówię, do rzeczywistości, która się dokonuje. Zamiast opowieści o Bogu łaskawym i kochającym, który oświetla ścieżki ludzkiego życia i daje inną perspektywę życia, znowu nakaz: „rodzicu chrzestny, rodzicu dziecka, starajcie się, żeby to dziecko było dobrze poinstruowane, a ty dziecko w przyszłości bądź dzielne i wypełniaj przykazania". Gdzieś tam tylko w tle obecny jest cenny wątek eschatologiczny. Rytuał pozwala celebransowi zmieniać język komentarzy, dlatego czasami opuszczam niektóre z nich, mówię własnymi słowami albo nie mówię nic i pozwalam coś znaczyć samemu gestowi. Jeśli podam paschał w milczeniu, a rodzice zapalą świecę chrzcielną, to ten gest sam w sobie znaczy często więcej niż jakikolwiek komentarz. Co więcej, jeśli słowa towarzyszące zapalaniu świecy nie będą odpowiednio dobrane, mogą osłabić znaczenie tego gestu. Dlatego tak ważne jest piękno liturgii, czytelność jej języka i znaków sakramentalnych.

Człowiek jest inicjowany nie przez to, że „weźmie się w garść", bo został pouczony o tym, jak powinno wyglądać jego życie, ale przez to, że dostanie inny system doświadczeń. Inicjacja w chrześcijaństwo właśnie te nowe doświadczenia ma mu pomóc zdobywać.