Bóg w ekstazie

Tomasz Kwiecień OP

publikacja 12.05.2008 11:12

Ekstaza jest nieodłącznym atrybutem miłości. Jeżeli człowiek kogoś kocha, wychodzi ku tej osobie. Wsłuchuje się w nią - stara się odczytać jej myśli, pragnienia i dać jej wszystko to, co mogłoby ją uszczęśliwić. Aby to było możliwe, musi jednak sam się wyciszyć, ograniczyć, „wyjść poza siebie". List, 5/2008

Bóg w ekstazie



Ekstaza jest nieodłącznym atrybutem miłości. Jeżeli człowiek kogoś kocha, wychodzi ku tej osobie. Wsłuchuje się w nią - stara się odczytać jej myśli, pragnienia i dać jej wszystko to, co mogłoby ją uszczęśliwić. Aby to było możliwe, musi jednak sam się wyciszyć, ograniczyć, „wyjść poza siebie". Niezależnie od tego, czy jest tego świadomy, czy nie, naśladuje w tym Boga, który odwiecznie i nieustannie dokonuje ekstazy, wychodząc do człowieka. Mało tego - w Nim samym ona stale się urzeczywistnia

Bóg nie jest monadą, ale wspólnotą - jest Jeden, ale nie samotny. Co więcej, tym, co wyróżnia w Bogu Trzy Osoby, jest właśnie ich więź. Chociaż Ojciec, Syn Boży i Duch Święty mają jedną naturę, są odrębnymi Osobami, bo istnieje między nimi relacja. A czymże innym jest relacja, jak nie ekstazą właśnie, oderwaniem się od siebie i skierowaniem ku drugiemu? Tak więc najbardziej charakterystyczną i naturalną cechą Boga, który jest miłością (1J 4, 8), jest ekstaza. W Trójcy Świętej poszczególne Osoby przenikają się i powierzają sobie nawzajem. Syn całkowicie oddaje się Ojcu, Ten zaś ofiarę tę przyjmuje i odwzajemnia.



Bóg opustoszony


Rozkoszą i szczęściem, które są owocem wzajemnego udzielania się sobie Osób, Bóg postanowił podzielić się ze swoim stworzeniem. Wychodzi zatem do człowieka, aby zaprosić go do uczestniczenia w samej istocie tego, kim sam w sobie jest. Od momentu stworzenia nieprzerwanie dokonuje wobec człowieka ekstazy. Drogą do niej zawsze jest uniżenie. W działaniu Boga najlepiej widać tę cechę miłości, którą jest konieczność samoograniczenia. W języku teologicznym nazywamy to kenozą. Źródłem tego określenia jest kantyk św. Pawła z Listu do Filipian, w którym autor wysławia Pana Jezusa: istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie (gr. seauton ekenosen), przyjąwszy postać sługi (Flp 2,6-7). Ze sformułowania seauton ekenosen (w dosłownym tłumaczeniu: „uczynił się pustym", „opustoszył samego siebie") został ukuty termin rzeczownikowy kenosis (czyli kenoza), który oznacza ogołocenie, uniżenie samego siebie.

Najczęściej używa się tego określenia w odniesieniu do Wcielenia - Pan zdecydował się przyjąć ograniczenia ludzkiego ciała i ludzkiej natury. O tym właśnie śpiewamy na Boże Narodzenie: „ma granice Nieskończony". Nieskończony sam wznosi dla siebie bariery, aby wyzwolić swoje stworzenie. Zmarły kilka lat temu libański teolog, Jean Corbon, twierdził, że Wcielenie nie jest jedynym aktem kenozy Boga. Uważał, że jest ona podstawowym sposobem Jego działania wobec świata. Za każdym razem bowiem, kiedy Bóg odnosi się do świata, musi się zniżyć. Nie ma innego sposobu. Corbon pisze, że wszystkie Trzy Osoby, udzielając się stworzeniu, dokonują kenozy. Syn po raz pierwszy uniża się, gdy staje się człowiekiem, Duch Święty - zstępując na Apostołów w Wieczerniku w dniu Pięćdziesiątnicy. Bóg Ojciec natomiast dokonał podstawowej kenozy, stwarzając świat i człowieka. Uczynił istoty rozumne i wolne, zdolne odpowiedzieć „tak" i zdolne odpowiedzieć „nie". Rezygnuje niejako ze swojej wszechmocy, aby uszanować wolność człowieka; wychodzi poza siebie do tego stopnia, że dopuszcza sprzeciw wobec samego siebie. Kenoza - ogołocenie, jest bowiem podstawowym narzędziem ekstazy.




Ekstazy Boga doświadczamy także na każdej Mszy św. W Eucharystii Zmartwychwstały wychodzi ku nam i wydaje się cały w nasze ręce, daje nam swoje Ciało i swoją Krew, bo chce nas w tę niezwykłą relację Trójcy Świętej włączyć. Jest to również zaproszenie do tego, abym także ja sam zdobył się na przekroczenie siebie i zwrócił się ku innym ludziom. Komunia św. jest bowiem zjednoczeniem nie tylko z Jezusem, ale też z moim wrogiem, który stoi za filarem i także ją przyjmuje. To wezwanie do ekstazy, by to, co dokonało się w sakramencie, stało się prawdą także w moim życiu.



Zaproszeni do „wyjścia"


Człowiek stworzony na obraz Boga, który jest Miłością, i zaproszony do udziału w wewnętrznym życiu Trójcy Świętej, nosi w sobie ogromne pragnienie ekstazy. Bóg chce, abyśmy je realizowali. Daje nam obietnicę zmartwychwstania, które jest przekroczeniem człowieczeństwa i ograniczeń doczesnego ciała. Będziemy mieć ciało materialne, a jednocześnie przebóstwione, przy zachowaniu osobowej, jednostkowej tożsamości. Nie ma większej ekstazy. Daje nam też doświadczać przedsmaku tego stanu w naszej codzienności. Jest w nas niejako wpisane pragnienie wychodzenia poza siebie i próbujemy je spełniać na wiele sposobów. Dlaczego na przykład mężczyźni uwielbiają filmy akcji? Przenoszą ich one w świat przygody i męstwa, o którym marzą. Ekstatycznym doświadczeniem jest każda twórczość, dzięki której coś po nas pozostaje, dzięki której uzewnętrznia się ludzki geniusz. Grzech pierworodny sprawił, że pragnienie to często traktujemy wybiórczo. Na przykład miłość erotyczną - niewątpliwie ekstatyczną, będącą wyjściem poza siebie i umożliwiającą zwrócenie się ku drugiej osobie - łatwo przeżywać „dla siebie" i ze względu na siebie, a przez to wypaczyć jej pierwotny sens.

Często również sprowadzamy doświadczenie ekstazy do przeżywania nadzwyczajnych emocjonalnych uniesień. Te oczywiście się zdarzają, ale nie należy przywiązywać do nich szczególnej wagi. Anegdota o św. Filipie Neri opowiada, że gdy przyprowadzono do niego zakonnicę - ponoć mistyczkę - aby sprawdził autentyczność jej doświadczeń, poprosił ją, by wyczyściła mu buty. Oburzona odmówiła wykonania tak przyziemnej czynności. Zweryfikowanie prawdziwości ekstazy - tego, że nie jest wytworem wybujałej wyobraźni lub emocjonalności, niezrównoważenia psychicznego, ale rzeczywiście darem Bożym - jest możliwe tylko przez proste uczynki miłości. Nie wyobrażam sobie, by człowiek doświadczający stanów ekstatycznych był pozbawiony duchowej równowagi, którą daje codzienna ekstaza, polegająca na zachowywaniu dystansu wobec siebie dla dobra innych ludzi. Filip Neri dzięki swej mądrości i poczuciu humoru pokazał, że najlepszym sprawdzianem dla mistyka jest konieczność zrobienia konkretnych rzeczy dla bliźniego. Jest to też forma przekroczenia samego siebie. Wstawanie w nocy do dziecka, bo żona ma jutro trudny dzień i powinna się wyspać, zrobienie mężowi herbaty, kiedy wraca zmęczony z pracy - to najczystsze akty ekstazy.




Ekstatyczne jest więc całe chrześcijaństwo, bo każe mi wychodzić poza siebie, przekraczać wszystko to, co jest mną samym. Ekstatyczna jest chrześcijańska moralność, która cała zawiera się w słowach Chrystusa: kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (por. Mk 8, 27-35). To nie tylko mądra maksyma, ale również zachęta, by w swoim życiu odwzorowywać to, co dzieje się wewnątrz Trójcy Świętej. Czasami postrzegamy moralność chrześcijańską jako zestaw reguł opartych na Bożym widzimisię. Tymczasem jest ona taka a nie inna, ponieważ taki a nie inny jest Bóg, a my zostaliśmy stworzeni na Jego podobieństwo. Można powiedzieć, że moralność jest zbudowana na ekstazie niczym na fundamencie i dzięki temu odzwierciedla to, kim Bóg jest sam w sobie, a także to, jaki jest w odniesieniu do człowieka.

Tak rozumianej ekstazy doświadczamy, ale możemy również uczyć się jej, rozwijać ją w sobie. Z tej perspektywy nasze uświęcenie polega na tym, by przestrzeń wychodzenia poza siebie stale poszerzać. Pełnię osiągniemy w niebie. Wszystko, co każe mi kochać innych i nie skupiać się na sobie, jest źródłem błogosławieństwa dla mnie i dla mojego otoczenia. Dlatego ekstaza wymagająca wysiłku jest najlepszą drogą do tego, bym zaczął odczuwać szczęście. Największą przeszkodą w jego odczuwaniu jestem ja sam, moje przeczulenie na własnym punkcie. Kiedy jednak daję coś z siebie, nawet jeśli nikt tego nie doceni, staję się lepszy. Zmieniam się i w tym jest moje szczęście.