Religia a choroba psychiczna czyli historie Marka, Pauliny i Zuzanny

Jarosław Dudycz

publikacja 23.04.2009 20:32

Człowiek krzywdzi siebie, gdy - przez zbytnią ambicję - pragnie osiągnąć religijne rezultaty natychmiast, tu i teraz, a także wtedy, gdy widzi w religii skuteczne antidotum na swoje bolączki. Wówczas rzuca się ślepo w wir jej wymagań, obrzędów. List, 4/2009

Religia a choroba psychiczna czyli historie Marka, Pauliny i Zuzanny



„Nic bardziej nie szkodziło niemieckiemu człowiekowi przez wszystkie te lata niż różne fantazmaty, którym ulegał. Niż zwodnicze prądy i duchowe złudzenia. Niż przyzwyczajenie do tajemnych sił, mocy, bogów i kapłanów. Nic mu bardziej nie zaszkodziło niż religia, która zajmowała miejsce racjonalnych decyzji i mądrych poszukiwań. Mamiła obietnicą szczęścia i przemiany natury, gdy należało kształtować niemiecką siłę i moc, i z pełną odpowiedzialnością samodzielnie rozwijać te wszystkie właściwości, w które niemiecki naród został wyposażony: mądrość, polityczną zaradność, niezależność.

Religia odwróciła jednak uwagę niemieckiego człowieka od tych jego naczelnych przymiotów, a zwróciła cały potencjał ku oszustwom. Zabiła jego witalność, pogrzebała cnotę, roztrwoniła talenty. Religia wielu ludziom zabrała zdrowie, dobre samopoczucie, zniszczyła umysł i charakter. Wielu pogrążyła w odmętach próżności. Zamknęła w kościołach, oderwała od pracy. Religia winna jest wielu nieszczęść poprzednich epok. Niemiecki człowiek wiele przez nią wycierpiał. Często tracił rozum"


Trafiłem na te słowa w książce Gesundheit im Alltag („Zdrowie na co dzień")2 w rozdziale zatytułowanym „Zdrowie a religia" (Gesundheit und Religion). Została wydana w 1939 r. i wyraźnie widać w niej wpływ nazistowskiej doktryny. Nie dość, że jest napisana w zgodzie ze wszystkimi postulatami politycznymi i ideowymi NSDAP, to jeszcze z pełnym wykorzystaniem nazistowskiego anturażu. Ze stron spoglądają na czytelnika fotografie i ryciny przedstawiające muskularnych mężczyzn, rzeźbione sylwetki gimnastyków, kobiety otoczone gromadką dzieci albo prezentujące swoje smukłe ciała na basenie czy w sali gimnastycznej.

Zacytowane zdania mogą dziwić, nazizm był przecież przesiąknięty mistycyzmem i duchem romantyzmu. Warto się przez chwilę nad nimi zatrzymać. Zwraca uwagę przede wszystkim to, że o religii pisze się w książce na temat zdrowia. Staje się ona zagadnieniem rozpatrywanym na płaszczyźnie nie tyle nawet psychologicznej, co medycznej.

Jest postrzegana jako zagrożenie społeczne i ekonomiczne, wręcz historyczne, ale także osobiste - jest szkodliwa dla jednostki, psuje jej zdrowie. Religijne zachowania i zjawiska powinny być - w opinii nazistów - uwzględniane przez fachowców podobnie jak zaburzenia osobowości i percepcji, nerwowość, zmiany nastroju. Zaangażowanie w religię właśnie na takie perturbacje w człowieku ma wskazywać, a wręcz samo w sobie ma być perturbacją.

religia jako przyczyna choroby psychicznej?

Czy religia może być przyczyną choroby psychicznej? Oczywiście, nie chodzi tutaj o pojęcie przyczyny w sensie medycznym. Powiedzieć, że religia może wywoływać chorobę, to nie to samo, co powiedzieć, że wirus variola minor jest przyczyną ospy wietrznej. Religia nie zawiera w swojej strukturze elementów szkodliwych dla ludzkiego zdrowia, nie jest z natury destrukcyjna, jej celem jest raczej uzdrowienie i wyzwolenie człowieka niż jego krzywda.

Z reguły nie narzuca człowiekowi treści niszczących i niebezpiecznych, nie namawia do popełniania czynów szkodzących zdrowiu. Doktryny religijne przeważnie afirmują osobę ludzką, mówią jak poprawić jakość jej egzystencji. Dają obietnicę życia wiecznego. Nie realizują dziś systemów ofiarnych, które posługiwałyby się żertwą ludzkiego życia.






W jaki zatem sposób religia może szkodzić zdrowiu psychicznemu? Może być szkodliwa na poziomie wdrażania w życie religijnych norm, realizacji kodeksów etycznych, przez presję, jaką się często wywiera w celu zwiększenia efektywności jej wymagań.

Może szkodzić przez zbytnią surowość życia, którą człowiek sobie narzuca, przez opaczne rozumienie religijnych nakazów i ignorancję. Człowiek krzywdzi też siebie, gdy - przez zbytnią ambicję - pragnie osiągnąć religijne rezultaty natychmiast, tu i teraz, a także wtedy, gdy widzi w religii skuteczne antidotum na swoje bolączki. Wówczas rzuca się ślepo w wir jej wymagań, obrzędów.

Zaczyna w niej dostrzegać możliwość sterowania życiem, magiczne zaklęcie, szansę na szybką odmianę swojego losu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy to zaangażowanie nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Wówczas pojawiają się rozczarowanie, zobojętnienie i marazm. Bywa że osoba, która tego doświadcza, odchodzi od religii albo odwrotnie - zaczyna jeszcze więcej od siebie wymagać, jeszcze staranniej, z pedantyzmem wypełnia zobowiązania. Tak zrobił Marek, jeden z moich rozmówców.

wciąż niedoskonały

Marek ma 23 lata. Jego życie było zawsze idealnie zaplanowane. Wymagania stawiała mu matka, lekarka, ona też określała cele. Oczekiwała od syna, że powtórzy jej życiowe wybory i tak jak ona zajmie się medycyną. Wszystko temu celowi podporządkowała: wychowanie, edukację. Dobierała Markowi znajomych, wybierała szkoły, posyłała na dodatkowe zajęcia.

Sprawiała, że stawał się całkowicie uzależniony od jej wskazówek i rad. Marek nie podejmował samodzielnie żadnych działań, o wszystko pytał: o to, czy może spotkać się z kolegami, wyjść na boisko, przeczytać wybraną książkę. Matka nie pozwalała, aby Marek, choćby w jednej tylko sferze swojego życia, wykazał samodzielność. Bała się, że straci kontrolę nad jego życiem. W końcu studia medyczne stały się rzeczywistością. Poznałem Marka, gdy był na trzecim roku.

W pewnym okresie życia, tuż przed rozpoczęciem studiów, Marek znalazł dla siebie margines swobody. Była nim - jak mi opowiadał - prężnie działająca, sympatyczna i głęboko uduchowiona grupa religijna, na której czele stał charyzmatyczny ksiądz. Marka zafascynowała silna osobowość kapłana, znakomite homilie, zdolności przywódcze. Zaprzyjaźnił się z duszpasterzem, starał się go naśladować we wszystkim, w modlitwie, w mówieniu o Bogu, w życiu Ewangelią.

Zaczął realizować model religijności, który u niego podpatrzył: codziennie odmawiał Liturgię Godzin, różaniec, uczestniczył w Eucharystii, co miesiąc przystępował do spowiedzi. Ponadto angażował się w pracę swojej grupy religijnej, ukończył kurs ewangelizacji, prowadził katechezy, spotykał się z nowymi członkami grupy.

Później przyszła także pora na wolontariat: dyżury w parafialnym biurze Caritasu, wizyty w hospicjum. Towarzyszyło temu intensywne życie liturgiczne, pielgrzymki, dni skupienia, rekolekcje. Zdarzało się, że Marek uczestniczył w Mszy świętej dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Częściej także przystępował do spowiedzi. Do konfesjonału zaglądał niekiedy co tydzień.





W miarę angażowania się w życie religijne Markowi zaczęły doskwierać uciążliwe skrupuły. Zastanawiał się, czy wszystko robi właściwie, czy dobrze korzysta z sakramentu pokuty, czy dobrze przyjmuje Komunię. Roztrząsał każdy swój grzech, utrwalał w pamięci jego niuanse. Sumienie podsuwało mu do analizy coraz to drobniejsze problemy.

Zaczął częściej przystępować do spowiedzi, robił to co dwa dni, a niekiedy kilka dni pod rząd. Szukał spowiedników, porad, duchowego wsparcia. Chciał, by ktoś jasno określił, czy jego życie jest dobre i zgodne z Bożą wolą. Przychodził do konfesjonału ze sprawami dość trywialnymi, mówił o tym, że nie pomógł mamie zaparzyć kawy, że odmówił koleżance wspólnego spaceru, że zapomniał podlać kwiaty.

Po pewnym czasie precyzyjne opowiadanie spowiednikom, jak wygląda jego codzienne życie przestało mu wystarczać, zaczął aranżować rozmaite sytuacje życiowe, aby móc się w nich jasno określić i zyskać materiał do spowiedzi. Na początku głośno krzyczał na matkę, aby potem piętnować siebie z tego powodu. Z czasem zaczął robić rzeczy bardziej niebezpieczne. Ryzykował swoje zdrowie, a czasem i życie: wychodził z domu mokry, bezpośrednio po kąpieli, ubierał się nieadekwatnie do pogody, z brawurą jeździł na rowerze.

Dzięki temu wiedział już, o czym ma opowiadać kapłanowi. Przestał się gubić w różnych detalach życia. Nieustannie towarzyszyło mu jednak przekonanie, że wciąż jest niedoskonały, mało pobożny. Zaczął więc modlić się częściej i staranniej; idąc ulicą szeptał różne suplikacje, litanie. Potrafił klęczeć w pustym kościele przez trzy godziny, a po wyjściu powtarzać w myślach modlitewne formuły.

Wciąż się zastanawiał, czy modli się właściwie, czy Bóg go wysłuchuje, czy to wszystko w ogóle ma sens. Gdy zaczynał się modlić, był radosny, ożywiony, spragniony kontaktu z Bogiem, gdy kończył popadał w otępienie, stawał się ponury, głowił się, czy wszystkie słowa wypowiedział poprawnie. Zazwyczaj jeszcze raz odmawiał modlitwę, a schemat znów się powtarzał: początkową euforię wypierała rezygnacja i zmęczenie.

Z czasem ta dwubiegunowość nastrojów stała się dwubiegunowością osobowości. Marek przechodził od ożywienia, poczucia, że Bóg jest blisko, do stanów depresyjnych, do przekonania, że Bóg się nim nie interesuje, a on sam jest tylko grzesznym pyłem. Poczucie, że wszystko dzięki Bogu można osiągnąć, zmieniało się w przekonanie, że jest On obcy, a człowiek niewiele potrafi.

Jednego dnia Marek stał pośród swojej grupy religijnej z uśmiechem na ustach, z głową pełną pomysłów, modlitewnych wezwań, czuł się mocny i uduchowiony, a drugiego - szybko się męczył, opuszczał spotkanie, a w drodze do domu przeprowadzał rachunek sumienia i powtarzał słowa modlitw. Następnego dnia na ogół nie chciał wstawać z łóżka. Miał wrażenie, że całe jego życie się zawaliło, że nic już nie ma sensu, żadne wysiłki i starania. Leżał tak niekiedy przez kilka dni. Potem wracał ożywiony nastrój, hurraoptymizm.

Dziś Marek jest już po konsultacji psychiatrycznej, rozpoznano u niego zaburzenia afektywne-dwubiegunowe, zwane niegdyś psychozą cyklofreniczną3. Etiologia4 tej choroby nie jest do końca znana. Choroba nie jest następstwem wyłącznie realiów życia osoby, która się z nią boryka, ma charakter endogenny, może być związana z uszkodzeniem neuroprzekaźników, z wadami okresu prenatalnego, nie można wykluczyć czynnika genetycznego.






Problemy Marka są przykładem tego, że mówienie o religii jako przyczynie choroby psychicznej wymaga ogromnej precyzji. Religia nie jest czynnikiem organicznym powodującym choroby psychiczne bezpośrednio, to raczej jej określone funkcjonowanie w silnie zindywidualizowanym świecie wewnętrznym człowieka może - jeśli pojawią się dodatkowe katalizatory - wywołać chorobę. Treści religijne zaostrzyły chorobę Marka, ale te same treści religijne nie przyniosłyby szkody człowiekowi o innej wrażliwości psychicznej, bardziej samodzielnemu, o większej odporności życiowej, któremu życie oszczędziło toksycznych relacji międzyludzkich.

treści religijne jako element objawów choroby

Paulina na 21 lat. Rodzice od początku uczyli ją dyscypliny, zachowywania porządku w domu, w szkole. Nie mogła brudzić ubrań, w swoim pokoju musiała starannie układać wszystkie przedmioty, każdą rzecz, z której korzystała, odstawiać na wyznaczone miejsce. Za nieprzestrzeganie tych zasad była surowo karana: bita pasem, kablem od żelazka, kijem.

Paulina świetnie wiedziała, że soku nie można rozlać, że zabłocone buty należy zdejmować przed wejściem do domu, a miejsce szczoteczki do zębów jest precyzyjnie wydzielone (za jej pozostawienie na pralce została kiedyś przez matkę uderzona kapciem w twarz). W takiej atmosferze dojrzewała. Nie uniknęła nerwicy natręctw5. Myła ręce określoną liczbę razy: dziesięć razy lewą dłoń, dziesięć razy prawą, najpierw mydłem, potem raz jeszcze wyłącznie wodą.

Prysznic brała dwadzieścia minut, odmierzając czas stoperem. Ani dłużej, ani krócej. Ciało wycierała według specjalnego schematu. Według specjalnego schematu jadła też obiad i ubierała się. Kiedy korzystała z telefonu komórkowego, chwytała go w odpowiedni sposób. Kiedy odkładała na półkę jakiś przedmiot, wielokrotnie sprawdzała, czy jest równo ustawiony. Z czasem zaczęła rytualnie układać się do snu i ścielić łóżko. Miała problem z czytaniem, po wielekroć powtarzała w myślach odczytane zdania, aby jak najlepiej je zrozumieć.

Problem pojawił się także w sferze religijnej. Rodzina Pauliny ściśle kultywowała zwyczaje religijne, uczestniczyła w niedzielnej Mszy, przystępowała do sakramentu pokuty. Paulina musiała respektować wspólne wyjścia do kościoła, określoną godzinę Mszy, wspólne zajmowanie miejsca w ławce. Do spowiedzi chodziła wtedy, kiedy jej rodzice.

Nie pozostawiono jej miejsca na kształtowanie własnej religijnej wrażliwości. Jednocześnie wprowadzano ją w system religijnych mitów, legend i ludowych przesądów. Wiara jej rodziców była w zasadzie syntezą wątków chrześcijańskich i pogańskich oraz rodzinnych nawyków. Z takim samym zaangażowaniem traktowali obecność w kościele, wakacje w Bieszczadach i przekonanie, że nie wolno podawać sobie ręki przez próg, bo to przynosi pecha. W tej atmosferze, dawno temu, gdy Paulina przygotowywała się do Pierwszej Komunii, usłyszała od rodziców, że nie wolno jej przegryźć przyjmowanej Hostii. Należy ją trzymać na języku i czekać aż się rozpuści.

Lekarz prowadzący dość prędko zorientował się, co jest najpoważniejszym problemem dziewczyny. Zaczął podejrzewać nerwicę natręctw, kiedy zaobserwował, jak Paulina kilkakrotnie, z nerwowym zacięciem, usiłowała zmierzyć sobie temperaturę, za każdym razem robiąc to z niezdrową precyzją, sprawdzając poprawność wykonywanej czynności.





Dziś Paulina spotyka się z psychiatrą. Jej sytuacja rodzinna nie uległa jednak zmianie. Trudno przewidzieć, jakie będą dalsze losy dziewczyny. W jej chorobie, w przeciwieństwie do problemów Marka, kwestie religijne nie są przyczyną rozwoju schorzenia, nie są katalizatorem choroby, są wyłącznie jednym z symptomów, dowodem na to, że choroba psychiczna wyrazić się może we wszystkich sferach życia człowieka: w jego aktywności rodzinnej, społecznej, intelektualnej, ale i religijnej.

religia jako pomoc w terapii

Czasem religia pomaga. Zuzanna ma 25 lat, od dzieciństwa była nieśmiała. Jest jedynaczką, jej świat od zawsze ograniczał się głównie do rodziców, dziadków i krewnych. Członkowie rodziny opiekowali się nią, byli wrażliwi na jej potrzeby i spełniali jej prośby. Z czasem Zuzanna zaczęła odczuwać trudność w rozwijaniu relacji z rówieśnikami.

W szkole zawsze stała gdzieś na uboczu, z dala od głównego nurtu rówieśniczych spraw, obok klasowych i szkolnych inicjatyw: dyskotek, wycieczek, wspólnych wyjść do kina. Najbardziej absorbowało ją życie rodzinne, rozmowy z mamą, z babcią. Wśród bliskich czuła się kochana i doceniana. Można by pomyśleć, że takie warunki, udane życie rodzinne, świadomość obecności bliskich, wyłącznie pomagają człowiekowi we właściwym kształtowaniu ram egzystencji.

W pewnym momencie Zuzanna poczuła się jednak zmęczona tym stanem. Zapragnęła życia bardziej otwartego, wykraczającego poza sprawy rodziny, chciała mieć wielu przyjaciół, znajomych. Wychowana w cieplarnianych warunkach domowych nie umiała jednak budować relacji z innymi ludźmi ani przekraczać swojej nieśmiałości. Gdy już zbliżała się do kogoś, znajomość się kończyła, bo ujawniały się uciążliwe cechy dziewczyny: niezdolność do kompromisu, pragnienie sterowania relacją, skłonności do zachowań autorytarnych.

Nie umiała odnaleźć się w relacjach partnerskich. Narastało w niej rozgoryczenie, pojawiało się mnóstwo pytań, wątpliwości, wyrzutów, towarzyszyły temu przeróżne lęki, także te przed samotnością i śmiercią. Była zmęczona. Pojawiła się depresja. Zaczęła korzystać z pomocy psychologa. Podczas którejś z wizyt Zuzanna dowiedziała się o grupie religijnej działającej przy jej kościele parafialnym. Pojawiła się na spotkaniu z wieloma obawami, z poczuciem wyobcowania.

Przyszła jednak po raz drugi, potem po raz trzeci, a dalej wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Otworzyła się; mówiła o życiu rodzinnym, o pragnieniu dobrych relacji, o braku przyjaciół. Słuchano jej, sugerowano rozwiązania, mówiono o szansach, jakie przed nią stoją, o tym, co musi zmienić, żeby móc swobodnie nawiązywać kontakty.

Zuzanna zjawiała się na spotkaniach grupy regularnie, uczestniczyła w liturgii, w rekolekcjach, w pielgrzymkach. Odwrotnie niż w przypadku Marka - grupa religijna wyciągała ją na powierzchnię z głębin kłopotów i ograniczeń. Duszpasterstwo ożywiało ją, dało możliwość nawiązania dobrych relacji. Zuzanna nauczyła się rozmawiać, ustępować, prosić, dawać wiele z siebie.

Rodzice wmówili córce, że wbicie zębów w Hostię to świętokradztwo, którego Bóg nigdy nie wybacza. Ugryzienie Ciała Chrystusa miało sprawiać Zbawicielowi tak wielki ból, że aż sprowadzał on na człowieka piekło. Paulina pamiętała o tym całe lata. Gdy przystępowała do Komunii, za wszelką cenę wystrzegała się dotknięcia zębami Hostii, starała się ją od razu połknąć albo przechować na podniebieniu do czasu, aż się rozpuści.





Bała się przystępować do Komunii, miała wrażenie, że krzywdzi Zbawiciela, że sprawia Mu ból. Kiedy rozwinęła się u niej nerwica natręctw, szczególnie intensywnie zaczęła jej doskwierać w kwestii przesądu religijnego, który wpoili jej rodzice. Rozpoczęło się siłowanie z samą sobą, podchodzenie do granicy nerwicowych zachowań, prowokowanie. Paulina chciała sprawdzić, co się wydarzy, kiedy przegryzie Hostię, co ją wówczas spotka.

Od momentu wejścia do kościoła walczyła z myślą, czy tego nie zrobić, a napięcie wzrastało z każdą chwilą. Zmaganie to powodowało ogromne zmęczenie, paraliżowało uczestnictwo w Eucharystii. Któregoś razu pod wpływem lęku przed przegryzieniem Hostii Paulina straciła w kościele przytomność. Trafiła do szpitala, została dłużej w celu przeprowadzenia szczegółowych badań.

Wejście w głąb grupy religijnej stało się dla Zuzanny okazją do przemiany życia, do walki z kłopotami, do zyskania przyjaciół, do pokonania pewnych ograniczeń charakteru. Stało się psychoterapią. Teolog zapyta jednak o to, czy obecność w duszpasterstwie pozwoliła Zuzannie dostrzec, co jest istotą Kościoła.

Czy przez kontakt z grupą religijną nie ograniczyła rozumienia Kościoła do spraw wyłącznie psychologicznych? Czy kształtując swoje relacje z innymi, nie pominęła konieczności zwrotu ku transcendencji? Spytałem ją o to. Zastanawiała się przez chwilę. Potem odpowiedziała, że miała kłopot z budowaniem relacji, że nie miała przyjaciół, że rodzina zdeterminowała sposób jej życia, a grupa religijna przyniosła uzdrowienie.

Cieszy się, że do niej trafiła. Ponowiłem jednak pytanie o Kościół, o Chrystusa, o rozumienie Eucharystii. Spytałem, czy wyobraża sobie funkcjonowanie poza swoją grupą, bez regularnych spotkań; czy wyobraża sobie, że zjawia się w niedzielę na Eucharystii wraz z innymi parafianami, a nie wśród znajomych z grupy; czy potrafiłaby modlić się, prowadzić życie religijne bez kontaktu ze wspólnotą. Milczy. Wie, jaka odpowiedź byłaby najwłaściwsza. W końcu odpowiedziała: „Proszę mnie zrozumieć, ja miałam trudne życie". Rozumiem ją.

Istnieje ścisła zależność między życiem rodzinnym, społecznym, kulturowym i religijnym. Człowiek jest jednością cielesno-duchowo-psychiczną, rzeczywistością, w której wszelkie podziały i klasyfikacje tracą rację bytu wobec niesamowitej dynamiki świata wewnętrznego. W życiu Marka, Pauliny i Zuzanny w sposób płynny, bez możliwości wskazania wyraźnych granic, poza jakimkolwiek schematem przeplatają się przeróżne uczucia, wydarzenia, skłonności.

Konsultowałem to, o czym piszę w tym artykule, ze znajomym psychiatrą. Kiedy zadawałem mu kolejne pytania o związek między religią a problemami tych ludzi, przerwał mi i powiedział: „Proszę dać temu spokój. Przecież pan widzi, że tu nie o religię chodzi. Religia to w zasadzie żaden problem. Dobrze pan to wszystko poukładał i sklasyfikował. Oczywiście tak można - na potrzeby tekstu; to trochę rzeczywiście tak funkcjonuje.

Ale to nie religia jest problemem. Proszę napisać o tych rodzinach, o tej szczoteczce do zębów. To jest problem i to niszczy ludzi. Trudno powiedzieć, jak wiele osób tak żyje. Nikt tego nie wie, bo w Polsce przyjście do psychiatry wciąż jest wstydem, tak jak wstydem jest pokazanie zwolnienia lekarskiego z jego pieczątką. Stereotypowe myślenie każe widzieć w ludziach z takimi problemami wariatów, a nie pacjentów. Taka postawa nie pozwala docierać do potrzebujących, do skrzywdzonych, a liczba osób, które chorują i się nie leczą, bo klimat społeczny im na to nie pozwala, jest pewnie zatrważająca. O tym trzeba pisać". Napisałem.