Cena grzechu

Jacek Salij OP

publikacja 06.03.2007 07:37

Niewola grzechu paraliżuje mnie bardziej niż wpadnięcie do dołu, uwięzienie czy zabrnięcie w długi. We wszystkich wymienionych wypadkach czynnik ograniczający moją wolność znajduje się na zewnątrz. Natomiast grzech, w którego niewoli się znalazłem, pozostał we mnie i powoduje moje wewnętrzne spustoszenie. Idziemy, 11 marca 2007

Cena grzechu




Zacznijmy od krótkiej refleksji na temat grzechu pierwszych rodziców. Pierwszego grzechu dopuścili się jako istoty bezgrzeszne. Wszystko pobudzało ich do tego, żeby trwać przy Bogu, oni tymczasem otworzyli się na diabelskie wezwanie do buntu i postanowili zerwać swój związek ze Stwórcą.

Wprawdzie wskutek grzechu człowiek nie przestał być Bożym stworzeniem, a zatem nie utracił całej swojej dobroci ani zdolności do czynienia dobra, jednak grzech zamknął człowieka oraz czynione przez niego dobro w horyzoncie doczesności. Śmierć cielesna jedynie uzewnętrzniła różnorodną śmierć duchową, jaka wtargnęła w świat człowieka. „Śmierć przyszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy od niego zależą” (Mdr 2,24).

Niewola grzechu paraliżuje mnie bardziej niż wpadnięcie do dołu, uwięzienie czy zabrnięcie w długi. We wszystkich wymienionych wypadkach czynnik ograniczający moją wolność znajduje się na zewnątrz. Natomiast grzech, w którego niewoli się znalazłem, pozostał we mnie i powoduje moje wewnętrzne spustoszenie. Jak się uwolnić od grzechu, jeśli on przenika mnie samego i składa się integralnie na moją tożsamość?

„O nieszczęsna niewolo! – wołał św. Augustyn – Liczni niewolnicy, kiedy nie mogą wytrzymać ze złymi panami, proszą, żeby ich sprzedać. Godzą się z niewolą, chcą przynajmniej pana zmienić. Lecz co ma uczynić niewolnik grzechu? Do kogo się udać? Kogo prosić, aby go sprzedano innemu? Niewolnik człowieka, udręczony twardym traktowaniem, szuka odpoczynku w ucieczce. Ale dokąd ucieknie niewolnik grzechu? Gdzie by nie uciekł, wszędzie siebie ciągnie za sobą. Złe sumienie nie ucieknie od samego siebie. Gdzie by człowiek nie poszedł, ono pójdzie za nim. Grzech jest bowiem we wnętrzu człowieka.” (Wykład Ewangelii św. Jana, 41,4)

Najcięższą karą za grzech jest to, że człowiek do tego stopnia stał się niewolnikiem grzechu, iż nie potrafi już powstrzymać się od grzechów następnych. Do tego zła odnoszą się słowa: „Czynię zło, którego nie chcę” (Rz 7,19). Chodzi tu m.in. o całe zło, jakie się czyni z niewiedzy, nie dostrzegając w tym zła albo sądząc, że jest ono dobrem.

Niewolę grzechu przedstawiają w Ewangelii rozmaite choroby, z których uzdrawia Chrystus. W sposób pełny wyraża ją opętanie przez szatana. Nie zapominając o możliwości spektakularnych opętań, warto zdać sobie sprawę z tego, że każde trwanie w śmierci duchowej jest sytuacją zależności od szatana, nie statycznej, ale ciągle się pogłębiającej. Józef Lurka, nieżyjący już ludowy świątkarz, opętanie wyrzeźbił następująco: ogromny wąż oplata człowieka, zwłaszcza jego ręce, i usiłuje ukąsić go śmiertelnie w serce.



To chyba sama istota opętania: ograbienie z wolności, prowadzące do śmierci duchowej. Na szczęście nie każdy grzesznik jest opętany przez szatana – tylko ten, w którym nie ma pochodzącego od Chrystusa ziarna życia wiecznego. Tylko nad takim bowiem człowiekiem szatan może zapanować i prowadzić w nim swoje dzieło zniszczenia.

Szczególnego wyjaśnienia domaga się biblijna nauka o oddaleniu się od Boga jako pierwszym i najgroźniejszym skutku grzechu i źródle wszystkich innych kosztów, które przychodzi człowiekowi płacić za swój grzech. Jest to oddalenie ludzkimi siłami nie do przezwyciężenia, grzech bowiem oddziela nas od Boga przepaścią: „Ręka Pana nie jest tak krótka, żeby nie mogła ocalić, ani słuch Jego tak przytępiony, by nie mógł usłyszeć. Lecz wasze winy wykopały przepaść między wami a waszym Bogiem; wasze grzechy zasłoniły Mu oblicze przed wami, tak iż was nie słucha” (Iz 59,1-2).

Zapytajmy, co znaczą te obrazy oddalenia i przepaści. Otóż Bóg jest Stwórcą całej rzeczywistości i jest obecny we wszystkim, co rzeczywiste. Toteż oddalenie i przepaść to nie tylko metafory: przez grzech człowiek oddala się od rzeczywistości i wchodzi w świat pozorów, który wciąga go coraz bardziej i czyni niezdolnym do powrotu w rzeczywistość. Oddalając się od rzeczywistości, człowiek oddala się tym samym od samego siebie, bo przecież być naprawdę sobą można tylko w świecie rzeczywistym. Człowiek przebywający w świecie pozorów żyje nieautentycznie, traci swoją tożsamość. Mógłby odzyskać samego siebie tylko poprzez powrót do rzeczywistości, ale o własnych siłach tego nie potrafi, gdyż zbyt się już uwikłał w świat pozorów.

Otóż niejako stwórcą tego świata pozorów jest szatan, przewrotnie naśladujący w ten sposób Stwórcę wszystkiego, co istnieje rzeczywiście. „Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44). Tworzywem świata pozorów jest – oczywiście – stworzona przez Boga rzeczywistość, na którą wskutek grzechów nie umiemy otworzyć się prawdziwie, tylko w sposób wypaczony.

„Czemu kochacie pozory i szukacie kłamstwa?” (Ps 4,3) – pyta człowieka Bóg. Odpowiedzi, jakich udziela na to pytanie słowo Boże, wskazują na mechanizm błędnego koła, rozkręcany przez kłamstwo. Otóż – po pierwsze – człowiek szuka pozorów i kłamstwa, bo sądzi, że uda mu się w ten sposób uniknąć trudów i niebezpieczeństw prawdziwego życia: „Gdy się rozleje powódź, nas nie dosięgnie, bo z kłamstwa uczyniliśmy sobie nadzieję i w fałszu znaleźliśmy schronienie” (Iz 28,15).

Po drugie – i tu już można wyraźnie zaobserwować mechanizm błędnego koła – im bardziej człowiek zanurzył się w świat pozorów, tym mniej jest zdolny do rozpoznania prawdy. Apostoł Paweł mówi o „bezbożności i nieprawości tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta” (Rz 1,18). Będąc zaś zamkniętym na poznanie prawdy, człowiek tym więcej czyni zła.

I jak zatrzymać to błędne koło? Czy bez Chrystusa jest to w ogóle możliwe? Zwłaszcza że kłamstwo dotyczy tu przede wszystkim nie tylko fałszywego widzenia rzeczywistości, ale bardziej jeszcze – fałszywych postaw życiowych: „Kto mówi: Znam Go, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy” (1 J 2,4).



Zakłamanie wikła grzesznika tak potężnie, że staje się podstawową przeszkodą w otwarciu się na przyjście Zbawiciela: „Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków” (J 3,19-20).

Otóż świat pozorów, w jaki wtłacza nas grzech, wydaje się bardziej groźny, kiedy jest podobny do świata rzeczywistego, niż kiedy go wypacza jawnie i arogancko. Nie przypadkiem Pan Jezus ostrzej piętnował grzech faryzeuszów niż grzech celników i jawnogrzesznic. Grzech faryzeuszów był bardziej podobny do cnoty i miał większą moc wprowadzania w błąd w sprawach dobra i zła.

Za mało uświadamiamy sobie, na czym polega faryzejska uczciwość, charakterystyczna dla czasów współczesnych, która dzisiaj jest głównym wrogiem Ewangelii. Dużo w niej „życzliwości” dla człowieka, wczucia się w jego biedy. Spróbujmy sobie uświadomić parę stereotypowych reakcji wobec kłopotliwej ciąży albo wobec kryzysu w małżeństwie: „Ma się urodzić dziecko niechciane, lepiej niech się nie urodzi w ogóle”; „Jeżeli diagnoza prenatalna każe się liczyć z możliwością urodzenia się dziecka upośledzonego, kto dał nam moralne prawo skazywać je na to, żeby się urodziło i przez całe życie było nieszczęśliwe?”; „Czy nie jest bezdusznością żądać od młodej dziewczyny, która znalazła się w ciąży, żeby przez dzieciaka złamała sobie całe życie?”; „Jeśli małżonków już nic ze sobą nie łączy, po co się mają wzajemnie męczyć?”

Przypatrzmy się temu światu pozorów, z którego perspektywy formułowane są powyższe argumenty, bo mamy tu do czynienia z wielkim zwycięstwem diabła nad człowiekiem. Jest to świat pełen miłości bliźniego, ale miłość polega tu na tym, że w jej imię zezwala się drugiemu czynić zło, dzięki czemu przestaje on już potrzebować naszej istotnej pomocy. Zatem miłością nazywana jest w tym świecie nasza ucieczka od solidarności z bliźnim w jego biedzie, miłością nawet niekiedy nazywane jest moralne przymuszanie bliźniego, aby wyzwolił się ze swoich kłopotów poprzez podeptanie prawa moralnego. W świecie tym nie wierzy się w możliwość zmiany człowieka na lepsze, nie wierzy się w sens życia trudnego, wierzy się natomiast niezłomnie w zewnętrzne sukcesy. W tym zakłamanym świecie nie dostrzega się nic nagannego w tym, że nasze zdolności do czynienia dobra wprzęgamy ostatecznie w służbę zła.