Ani toruński, ani łagiewnicki

Z nowym metropolitą warszawskim, abp. Kazimierzem Nyczem, rozmawia ks. Henryk Zieliński

publikacja 19.03.2007 09:57

Obowiązkiem jest dawanie świadectwa. Ważne, aby nie zamknąć się w swoim domu biskupim i nie chować się przed wyrażaniem tych poglądów, które trzeba wyrazić z punktu widzenia nauki społecznej Kościoła. Niezależnie czy się one podobają, czy nie podobają. I będę to robił. Idziemy, 18 marca 2007

Ani toruński, ani łagiewnicki




Jeszcze przed rozpoczęciem pielgrzymki do Ziemi Świętej wiedział Ksiądz Arcybiskup o nominacji na metropolitę warszawskiego, a jednak nie zrezygnował Ksiądz Arcybiskup z wyjazdu. Dlaczego?

Tak się złożyło, że w Ziemi Świętej byłem po raz pierwszy w życiu. Wcześniej trzykrotnie plany wyjazdu pokrzyżowała mi trwająca tam wojna. Ale tym razem nie zrezygnowałem z pielgrzymki również dlatego, żeby nie prowokować pytań i domysłów. Nasz wyjazd był wcześniej umówiony z księżmi dziekanami i moja nieobecność dawałaby zbyt wiele do myślenia. Dlatego wyjechałem. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi do samego końca, aż decyzja Ojca Świętego została podana do wiadomości publicznej.

Księża, z którymi pielgrzymowałem, być może coś wcześniej wyczuwali, choćby na podstawie informacji docierających z Polski. Ale nie zakłócało to atmosfery naszego pielgrzymowania. Dla mnie osobiście ta pielgrzymka była wielkim przeżyciem. Zwłaszcza jej ostatnie trzy dni. To, co się wydarzyło w moim życiu, przeżywałem w sposób chyba najbardziej właściwy dla miejsc, po których chodził kiedyś Pan Jezus. Bo to ostatecznie On kazał mi iść po swoich drogach z północy do centralnej Polski.

Zatem fakt, że ogłoszenie decyzji Ojca Świętego zastało Księdza Arcybiskupa właśnie w Jerozolimie, zyskał dodatkowe znaczenie?

Uważam, że jest w tym jakiś symbol, że do Warszawy przyjeżdża z Ziemi Świętej człowiek nie święty, ale człowiek który chce razem z ludźmi swojej nowej diecezji iść do świętości. Tak to odbieram i nie ma w tym jakiejkolwiek udawanej pokory.

Kiedy Ksiądz Arcybiskup planuje przeprowadzkę do Warszawy?

Planuję to zrobić pod koniec marca i wtedy wejść w pracę duszpasterską. Kanonicznie obejmę archidiecezję warszawską w Niedzielę Palmową 1 kwietnia. Chcę to zrobić w kontekście uroczystości związanych z Dniem Młodzieży i w przeddzień rocznicy śmierci Jana Pawła II. Swojej uroczystości nie nazywam nawet ingresem. Będzie to rozpoczęcie zwykłej pracy duszpasterskiej. Jest to jakiś znak czasów na dzisiaj.

Czy ta decyzja Księdza Arcybiskupa ma jakiś związek z niedawnym ingresowym falstartem w Warszawie?

Nie ma żadnego bezpośredniego związku. Podjąłem tę decyzję w Ziemi Świętej. Przekonsultowałem ją z wieloma mądrymi ludźmi. Ale jest to moja decyzja i moja prośba o jej zrozumienie. To ja ją uprosiłem i trochę narzuciłem tym, którzy będą organizować moje wejście w pracę duszpasterską w Warszawie. Chcę, aby wszystko odbyło się bez podtekstów.

Jeśli zaś chodzi o braci biskupów, to przyjdzie czas, kiedy ich zaproszę do wspólnej celebry w katedrze warszawskiej. Nie będzie to jednak związane z początkiem posługi. Natomiast księży zapraszam na spotkanie związane z liturgią Wielkiego Tygodnia w Wielki Czwartek. Wiem, że księża to zaproszenie chętnie przyjmują i myślę, że będą ze mną w mój pierwszy Wielki Czwartek w katedrze warszawskiej.



Wiele mówi się o spadku religijności warszawiaków. Czy Ksiądz Arcybiskup wierzy, że ten proces da się odwrócić?

To nie jest wyłącznie problem warszawski. Może w Warszawie jest on najbardziej widoczny, ale jest zauważalny także w innych miejscach w Polsce. Myślę, że trzeba nie zamykać się na wyniki tych badań, które sygnalizują spadek religijności. Trzeba przyjąć ich wymowę i modyfikować program duszpasterski na miarę nowych wyzwań. Nie chodzi jedynie o to, aby zatrzymać proces odchodzenia ludzi od wiary i od Kościoła. To byłby minimalizm. Nam zależy na tym, aby przyprowadzić do Kościoła tych, którzy od niego odeszli, ulegając różnym prądom współczesności.

Akurat od kilku lat ma Ksiądz Arcybiskup wpływ na formację zwłaszcza młodego pokolenia jako przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Wychowania Katolickiego. Co w tej dziedzinie udało się osiągnąć?

Przede wszystkim został opracowany dokument, polskie dyrektorium katechetyczne dla katechezy, która się odbywa w parafii i w szkole. Świadomie mówię w tej kolejności: w parafii i w szkole. Są to dokumenty dla katechezy Kościoła w Polsce, ale nie tylko dla tej części katechezy, jaką daje obecność lekcji religii w szkole. Opracowana została też podstawa programowa. W kilku ośrodkach w Polsce powstały komplety podręczników dla poszczególnych klas, dzięki czemu katecheci mogą wybierać te, które dla danego rejonu są najbardziej odpowiednie.

A co jeszcze jest do zrobienia?

Przed nami jest troska o rozwój katechezy w parafii i otwarcie wspólnoty parafialnej na katechezę sakramentalną: komunijną, bierzmowanych, ale również na katechezę po bierzmowaniu, bo tu się zaczyna problem młodego pokolenia. Celem jest to, aby ich utrzymać przy Chrystusie, Kościele, sakramentach i Mszy niedzielnej wtedy, gdy są w szkole średniej. Potem mamy ich poprowadzić przez maturę i zaproponować im atrakcyjny, pogłębiony sposób duszpasterstwa akademickiego. Duszpasterstwo studentów to jest formowanie przyszłej inteligencji katolickiej i przyszłych apostołów. I tu dotykamy problemu ostatniego, ale najważniejszego: systematycznej katechezy dorosłych. A z tym niestety nie jest u nas najlepiej. Studenci to powinien być pierwszy etap katechezy dorosłych.

Czy w diecezji koszalińskiej udało się Księdzu Arcybiskupowi zrealizować coś z tego, o czym mówimy?

Starałem się, aby nie tylko mówić innym biskupom co należy robić, ale samemu to robić w diecezji. Jeśli chodzi o przygotowania do bierzmowania, próbowałem robić to, co w Warszawie też jest znane. Chodzi o przygotowanie do bierzmowania w grupach. To się udawało. Trzeba jeszcze zadbać, aby te grupy nie były za duże. Żeby były modlitewne i nastawione na dialog. Coś takiego jest możliwe tylko w niewielkiej grupie, nad która czuwa animator, a wszystkiego dogląda moderator – ksiądz.

Próbujemy również utrzymać po bierzmowaniu tę młodzież, która chce przyjść do parafii na poszerzoną wersję przygotowania do życia w rodzinie i do życia według czekających ich powołań. Staramy się, aby przy każdej parafii była jakaś propozycja formacji akademickiej, bo duża część studentów dojeżdża do miejsca studiów dwa razy w miesiącu, a na co dzień pracuje i mieszka w domu. Są więc nie do uchwycenia dla klasycznych duszpasterstw akademickich, które obejmują niewielki procent studentów.



Co najtrudniej jest Księdzu Arcybiskupowi zostawić w Koszalinie?

Wiele rzeczy. Przede wszystkim swoistą kameralność duszpasterstwa w diecezji mniejszej, w której jest wiele małych parafii. Dla kontaktu personalnego parafia półtoratysięczna stwarza dużo większe możliwości niż często anonimowe wielkomiejskie parafie. Żal mi rozstawać się z dobrymi i zapracowanymi w parafiach księżmi. Oczywiście żal mi także 130 km Morza Bałtyckiego. Żal mi Pojezierza Drawskiego z pięknymi jeziorami, nad które chętnie przyjeżdżał Karol Wojtyła jako młody ksiądz.

Ostatnio często mówi Ksiądz Arcybiskup o swoim doświadczeniu duszpasterskim w Małopolsce, a nie konkretnie w Krakowie? Czy to przez delikatność wobec warszawiaków?

Nie chodzi o delikatność i chęć przypodobania się, ale o coś więcej. Małopolska, a nawet dawna wielka Galicja jest jednak pod wieloma aspektami religijności trudno porównywalna z innymi rejonami Polski. Dlatego przychodząc do Koszalina zawsze pilnowałem się, aby widząc inność, nie dokonywać porównań i wartościowania. Z faktu, że coś jest inne nie wynika, że jest to gorsze lub lepsze.

Suma doświadczeń zebranych w Małopolsce, ale również zebranych przez trzy lata w Koszalinie, posłuży mi w archidiecezji warszawskiej. Oczywiście nie w formie kalkowania czy przeszczepiania gotowych pomysłów. Ale z tego skarbca doświadczeń z różnych stron Polski można wydobyć coś, co przyda się w Warszawie.

Swoje pasterzowanie w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej rozpoczął Ksiądz Arcybiskup od bardzo intensywnego poznawania ludzi i miejsc. Czy w Warszawie będzie podobnie?

Nie zapowiedziałem tego jeszcze oficjalnie, ale chcę zrobić podobnie. Myślę, że wystarczy mi na to czasu i sił. W Koszalinie zajęło mi to parę miesięcy. Dzisiaj wiem, że trzeba to robić jeszcze solidniej i głębiej, bo warto. Trzeba jeszcze więcej czasu poświęcić na rozmowę. Przy okazji odwiedzin w parafiach rozmawiałem bowiem nie tylko z księżmi, ale również z nauczycielami i dyrektorami szkół. Chciałem wejść w to środowisko. Jest mi ono bliskie i bez współpracy z nim niewiele da się zrobić.

Rozpocznę takie odwiedziny po Wielkanocy, a będę kończył pewnie późną jesienią. A jak będzie trzeba, to również na początku przyszłego roku. Uważam, że bez rozmowy z kapłanem nie tylko w kurii, ale w miejscu, do którego go biskup posyła, nie da się z nim dobrze współpracować. Sądzę też, że bez stałego kontaktu z księżmi, którzy są najbliższymi współpracownikami biskupa, biskup byłby jak bez rąk. Dobrze, gdybym przy okazji odwiedzin w parafii mógł poznać problemy współpracy duchownych ze świeckimi.

Na co w postawie księży najbardziej Ksiądz Arcybiskup zwraca uwagę?

Głównie na prawdziwą służebność wobec ludzi. Żeby nie panować, tylko służyć. Żeby być świadomym swojej ważności w porządku sakramentalnym, ale nie zapominać, że jest się z ludu i do ludu posłanym.



Zwracam uwagę także na wypełnianie zwyczajnych obowiązków parafialnych takich jak: Msza święta, sakramenty, spowiedź, dobrze przygotowana homilia i katecheza w sposób nadzwyczajny. A oprócz tego ważne jest, gdy ksiądz potrafi się angażować w sprawy tylko pozornie nadobowiązkowe: w pracę z grupami, z młodzieżą, z dorosłymi. Jeżeli potrafi poświecić swój czas. Niemożliwe jest duszpasterstwo młodzieży, studentów i każde inne, jeśli ktoś nie daje siebie i swojego czasu. Zawsze tak było. Przecież efekty duszpasterstwa akademickiego wielkich duszpasterzy były owocem ich poświęcenia i obecności wśród młodzieży.

Będzie Ksiądz Arcybiskup pierwszym od zaborów metropolitą warszawskim, który nie jest ani Prymasem Polski ani przewodniczącym Konferencji Episkopatu. Czy to okrojenie funkcji jest dla Księdza Arcybiskupa i dla archidiecezji utrudnieniem czy szansą?

Bogu niech będą dzięki, że tak jest! Ja sobie w ogóle nie wyobrażam, jak mógłbym pogodzić te wszystkie funkcje. Podziwiam, jak to robili moi poprzednicy. Szczególnie myślę tu o Słudze Bożym kard. Stefanie Wyszyńskim, który łączył funkcję dzisiejszego nuncjusza apostolskiego, prymasa, przewodniczącego Episkopatu i ordynariusza dwóch wielkich diecezji. Cieszę się, że jest mi dane być tylko biskupem diecezjalnym warszawskim i odpowiadać na miarę swoich możliwości za kościół diecezjalny. Taka sytuacja w jakimś sensie ułatwiła mi przyjęcie decyzji Ojca Świętego. Chciałbym być biskupem Kościoła warszawskiego i jak najlepiej spełnić tę misję.

Ale jednocześnie metropolita warszawski ciągle będzie na świeczniku. Nie da się uciec od kontaktów z politykami i mediami.

Wszyscy jakoś jesteśmy na świeczniku. Jeśli ktoś należy do hierarchii, to bardziej go widać, a biskupa szczególnie. Dlatego obowiązkiem jest dawanie świadectwa. Ważne, aby nie zamknąć się w swoim domu biskupim i nie chować się przed wyrażaniem tych poglądów, które trzeba wyrazić z punktu widzenia nauki społecznej Kościoła. Niezależnie czy się one podobają, czy nie podobają. I będę to robił.

Nie chciałbym po przejściu tego trudnego okresu, jaki teraz przeżywam, zamknąć się na media. Ale nie chcę być tym, który goni za mediami albo próbuje je pozyskiwać, mówiąc to, co chcą usłyszeć. Nie ukrywam, że jeśli będę korzystał z mediów, to będę mówił również takie rzeczy, które Kościół musi powiedzieć wszystkim, również osobom życia społecznego, politycznego, ekonomicznego i kulturalnego. Bo biskup jest od głoszenia Ewangelii, a Ewangelia nie zawsze się ludziom podoba. Rezygnacja z mediów byłaby dzisiaj dla Kościoła nierozsądna, jak zamknięcie Wieczernika dla tych tylko, którzy w nim są. Nie możemy rezygnować z duszpasterstwa wśród tych, którzy pod ambonę nie przyjdą.

Jak Ksiądz Arcybiskup widzi w swojej posłudze rolę mediów katolickich?

Ostatnie lata pokazały nam, jak wiele dobrego mogą zrobić media publiczne i komercyjne, jeśli tylko chcą. Przykładem mogą relacje z pielgrzymek papieskich czy to, co się działo w mediach wokół śmierci Jana Pawła II. Ale równocześnie media kościelne są niezastąpione. Myślę tylko, że czasem przesadzamy w pluralizmie katolickich mediów pisanych oraz stacji radiowych. Bo porywamy się na coś, co trudno jest zrobić dobrze siłami jednej diecezji.



Sam pluralizm mediów katolickich, jako taki, jest rzeczą dobrą. Uważam, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich mediów katolickich, które spełniają pewne podstawowe warunki: kierują się w ocenach językiem chrześcijańskiej miłości, mieszczą się w obrębie doktryny Kościoła oraz prezentują prawdziwą, pogłębioną eklezjologię, czyli naukę o Kościele otwartym dla wszystkich, którzy chcą do niego należeć, nawet jeśli są grzeszni (bo któż z nas nie jest grzeszny?). Uważam, że trzeba sobie nawzajem przypominać te zasady, wytykać błędy, natomiast nie przekreślać nikogo. Społeczeństwo jest bowiem pluralistyczne. Takie bogactwo nie jest przeszkodą, a powinno być pomocą w głoszeniu Ewangelii.

Niektóre media klasyfikują Księdza Arcybiskupa jako „umiarkowanego liberała”. Jak Ksiądz Arcybiskup to przyjmuje?

Trochę z uśmiechem. Nigdy tych kategorii nie przykładałem do mojej posługi biskupiej. Natomiast jakieś zawzięte zamknięcie się na ludzi, którzy są z innej opcji jest dla mnie czymś przerażającym. W tym znaczeniu chciałbym być biskupem dla wszystkich, bez żadnych podziałów, które tworzą politycy, media czy przypadkowo wypowiedziane słowa. Nie uznaję podziału na Kościół łagiewnicki i toruński, otwarty i zamknięty. Kościół jest jeden. Jest w nim miejsce dla wszystkich, którzy chcą do niego przychodzić i przyjmują zasady Ewangelii, nawet jeśli w danym momencie jeszcze do nich nie dorastają, ponieważ każdy z nas do tego dojrzewa i dorasta. Kto z nas może powiedzieć, że żyje Ewangelią do końca?

Warszawa to również dwie diecezje terytorialne w ramach jednej metropolii. Czy już teraz dostrzega Ksiądz Arcybiskup jakiś zakres spraw, w których współpracę uznaje za szczególnie ważną?

Widzę takich spraw bardzo dużo. Bo jeśli jest jedno miasto po dwóch brzegach Wisły, to nie znaczy, że między obydwu częściami istnieją jakieś wielkie różnice mentalne. Zatem w wielu dziedzinach działalności Kościoła nie tylko są możliwe, ale pożądane i pilnie potrzebne różne formy współpracy obydwu diecezji. Mam na myśli jasne stawiane wymagań jeśli chodzi o przygotowanie do sakramentów, o katechezę w szkole, sprawy kancelaryjne, ale także o przygotowanie pewnych inicjatyw duszpasterskich, które z natury rzeczy – żeby wzmocnić ich oddziaływanie – są ponaddiecezjalne. Na tym polu mieści się również współpraca mediów katolickich – bez niepotrzebnej, źle pojętej i nic nie wnoszącej konkurencji, dlatego bardzo liczę na tę współpracę z abp. Sławojem Leszkiem Głódziem. Również na współpracę kurialistów przy opracowaniu programów, które można przygotować wspólnie. Bo nie każdy musi wyważać otwarte drzwi.

Czego oczekuje Ksiądz Arcybiskup na początek ze strony warszawiaków?

Nie mam specjalnych życzeń. Ale jeśli już, to życzyłbym sobie, żeby warszawiacy potrafili mnie przyjąć – człowieka, który przeszedł drogę z południa nad Bałtyk, a teraz trafił do Warszawy. Ani tego nie pragnął, ani o to nie zabiegał. Z trwogą i lękiem, mając nadzieję w Panu Bogu, powiedział Papieżowi „Tak”, wierząc, że za tą decyzją Papieża stoi Pan Bóg i Kościół.

Bardzo bym sobie życzył i bardzo o to proszę, aby Warszawa i wszyscy, którzy stanowią Kościół warszawski – wszyscy ludzie życzliwi i dobrej woli, ogarnęli sprawy Kościoła i mnie osobiście swoją modlitwą. Bo bez modlitwy i Bożej pomocy trudno mówić o duchowych rezultatach posługiwania.