Szara strefa edukacji

Monika Sarnacka

publikacja 26.04.2007 07:54

Zmienił się model szkoły: wiedzy dostarczają korepetycje, a szkoła tylko certyfikuje. Czy wracamy do modelu oświaty z dawnych wieków, kiedy edukacją dzieci zajmowały się guwernantki? Idziemy, 22 kwietnia 2007




Żeby nie wiadomo jak ministerstwo się prężyło, nakłady na oświatę nie rosną. Jednocześnie uczelnie walczą o „czystość” egzaminów wstępnych – selekcja jest ostra, zwyciężą najlepsi. Niestety, by być najlepszym, nie wystarcza już tylko chodzić do szkoły, bo ta – jak zgodnie twierdzą i uczniowie, i rodzice, a co najważniejsze: sami nauczyciele – nie przekazuje wiedzy na poziomie wymaganym przez szkoły wyższe. Nagminnym wyjściem stały się korepetycje.

Biedni, bo nieedukowani – nieedukowani, bo biedni

Z badań Open Society Institute przeprowadzonych na studentach I roku trzy lata temu wynika, że połowa polskich maturzystów korzystała z prywatnych lekcji. Z porównania tych badań z identycznymi przeprowadzonymi w dziewięciu krajach Europy Wschodniej wynika, że im trudniejsza sytuacja w kraju, tym większa skala korepetycji. Nietrudno się domyślić, że w ich wyniku sytuacja ta wcale się nie polepszy.

– Korepetycje mają swoje plusy i minusy – mówi prof. Elżbieta Putkiewicz z Instytutu Spraw Publicznych i pedagog na UW. – Z jednej strony pozwalają na poszerzanie umiejętności uczniów, z drugiej jednak przyczyniają się do pogłębiania nierówności w dostępie do edukacji, pełnią więc funkcję segregacyjną. Rocznie dwie godziny korepetycji w tygodniu kosztują rodziców blisko 3 tys. zł. Spośród rodzin dobrze sytuowanych funduje je dzieciom aż 2/3 z nich, ale wśród rodzin ubogich prywatne lekcje pobiera już tylko 1/3 dzieci. Sprawa kolejna – ciągnie prof. Putkiewicz – ponieważ korepetycje są przez szkoły wymuszane, są także formą korupcji. Wreszcie kwestia ostatnia, ale nie mniej ważna: ponieważ korepetytorzy nie płacą podatków, zjawisko to powoduje także rozszerzanie szarej strefy gospodarki. W którą stronę idzie państwo, którego system edukacyjny jest tak nieudolny?

Prywatne lekcje korupcji

Niestety, wciąż są korepetycje, których udzielają ci sami nauczyciele, którzy uczą dziecko w szkole. Do korzystania z nich przyznało się 26% polskich gimnazjalistów! – Na lekcjach prywatnych pani od chemii wręcz dostaje skrzydeł. Nie rozumiem, czemu tak jasno i porywająco nie potrafi tłumaczyć w szkole? – pyta retorycznie 17-letnia Magda. – Polskie prawo tego nie zabrania – tłumaczy prof. Putkiewicz – ale, tak jak lekarzy, nauczycieli powinien obowiązywać kodeks honorowy, zgodnie z którym nie mogliby uczuć uczniów ani swoich, ani podesłanych przez koleżankę. Ani pomagać w ściąganiu. To, co się dzieje, nie tylko przynosi wstyd nauczycielowi, ale także uczy dzieci korupcji – podsumowuje. – W podstawówce miałem wychowawczynię polonistkę, która po lekcjach uczyła nas angielskiego – wspomina Tomek, dziś licealista. – Wiadomo było, że kto chodził do niej prywatnie, miał lepsze stopnie nie tylko z polskiego czy z zachowania, ale i z innych przedmiotów, co wychowawczyni potrafiła wywalczyć u innych nauczycieli.



– Problem z korepetycjami jest taki sam, jak z łapówkami dla „kanarów” czy wyprowadzaniem psów na trawnik – mówi Maciej Chyż z Transparency International, dla którego najważniejszym aspektem płatnych lekcji jest zasilenie przez korepetytorów szarej strefy. – Te problemy są bagatelizowane; jeden ze studentów stwierdził, że skoro o nielegalności „korków” nikt nie mówi, to zjawiska nie ma. Więc niby za co ma płacić podatki?! Pierwszych legalnych korepetycji udzielają studenci zrzeszeni w Pogotowiu Naukowym. Tej swoistej „agencji korepetytorów” prezesują dwaj Macieje: Gnyszka i Jaszczuk, obaj na drugim roku UW. – Ponad rok temu skrzyknęliśmy się ze znajomymi i założyliśmy firmę – mówi Maciek Gnyszka. – Działamy jako serwis internetowy, w którym prezentujemy bazę ponad 60 korepetytorów ze wszystkich dziedzin. – Dobieramy ich bardzo starannie – dodaje „współprezes”. – Muszą wykazać się dobrym cv, olimpiadami, kursami, stypendiami naukowymi, rozległymi zainteresowaniami – tłumaczy. Na razie są jedyną taką firmą, więc mają ostrą konkurencję ze strony różnych forów czy serwisów internetowych, na których swoje usługi oferują „tradycyjni” korepetytorzy. Reklamują się na gadu-gadu, gronie, czyli tam, gdzie najczęściej zaglądają uczniowie; najbardziej owocny jest jednak marketing szeptany. – Nie ma to jak referencja koleżanki sąsiadki, której córka miała świetnego korepetytora – przekonuje Maciek Jaszczuk. – Zgłaszają się do nas także ci studenci, którzy mają już swoich uczniów, ale chcą zalegalizować swoją działalność!

Wnioski nieoptymistyczne

Co przemawia za działaniem w legalnym gronie korepetytorów? – Udokumentowanie doświadczeń i referencji, którymi można zaimponować przyszłemu pracodawcy – wylicza Maciek Gnyszka. – Wejście w mechanizmy rynkowe, by po studiach wyjść nie tylko z teoretyczną, ale i praktyczną znajomością ich działania. I co nie mniej ważne: spokojne sumienie – dodaje. – Uzależnianie ucznia od korepetycji jest zgubne, a jeśli przynosi korzyści, to krótkodystansowo – tłumaczy Maciek Gnyszka. – O wiele większe zaufanie mają do korepetytorów ci rodzice, których dzieci czegoś się nauczyły, a nie odbębniły lekcję z prywatnym nauczycielem i wciąż potrzebują pomocy. Udowodniła nam to jedna mama, która wzięła „na próbę” matematyka, a gdy się sprawdził, poprosiła też o fizyka i chemika, bo zyskała do naszej instytucji zaufanie. Inna mama tak doceniła umiejętności korepetytorki niemieckiego, że sama zawyżyła proponowaną stawkę.

Zdarzają się telefony studentów, którzy chcą, by napisać za nich egzamin, czy samych uczniów, którzy z klasówki wysyłają SMS-a z zadaniami do rozwiązania. – Takie „oferty” odrzucamy bez dyskusji – mówią zgodnie Macieje.



***


Kiedyś były w szkole zajęcia wyrównawcze i kółka zainteresowań. A teraz: czy nauczyciele aż tak bardzo podkopali zaufanie do siebie i instytucji szkoły, że na takie lekcje nie ma już popytu ? Czy może po prostu do nich nie zachęcają, bo po szkole mają lepsze zajęcia niż użeranie się z głąbami za marny grosz?
I jeszcze jedno: gdzie w tym wszystkim są rodzice? Trudno uwierzyć, że nie potrafiliby pomóc w nauce dziecku na poziomie podstawówki czy gimnazjum. Aneta zajmuje się 11-letnim chłopcem od jego pierwszej klasy. Codziennie odbiera go ze szkoły, idą razem do domu, tam odgrzewa mu zupę, po czym siadają do lekcji, a po nich czekają na powrót mamy z pracy. Ale ograniczanie roli rodzica do funkcji portfela to już temat na inną bajkę.

monika.sarnacka@idziemy.com.pl


Najlepszych korepetytorów szukać można na www.pogotowienaukowe.pl, pod ten sam adres zgłaszać się mogą ci, którzy uczyć chcą legalnie. Stawki godzinowe kształtują się na poziomie 20–40 zł. Korepetytorowi od wypłaty potrącane jest jej 10%, ale w zamian liczy już mu się staż pracy, dostanie referencje i ma komfort psychiczny uczciwej pracy.

Z badań przeprowadzonych przez Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości wynika, że aż 60% studentów chciałoby założyć własną firmę, ale już tylko 3% z nich deklaruje, że to zrobi. – Przerażają ich procedury i składki – mówi Jakub Wronkowski z Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości. – Owszem, comiesięczne składki wynoszą 200–300 zł w pierwszym okresie i 700–800 zł w kolejnych latach. Ale wystarczy założyć firmę w AIP – tłumaczy – przez dwa lata będą duże ulgi. Można też skorzystać z bezzwrotnej dotacji UE, jeśli w ciągu miesięcznych szkoleń firma wykaże się dobrym biznesplanem i równie dobrze wypadnie w rozmowie kwalifikacyjnej.

„Biurokracja” jest przereklamowana. – By założyć firmę, wypełniłem jednostronicowy wniosek i złożyłem dwie wizyty w okienku – mówi Maciek Jaszczuk, współzałożyciel Pogotowia Naukowego. – Nie demonizowałbym też „spotkań” w ZUS, US czy GUS, bo to nic strasznego. Warto dodać, że usługi edukacyjne są zwolnione z podatku VAT, więc część opłat się zwraca.