Przecież jesteś potrzebny

Katarzyna Migdoł-Rogóż

publikacja 17.05.2007 06:49

Przecież ty jesteś potrzebny – powiedziała mu, kiedy dowiedziała się o jego desperackiej decyzji. W marcu Janusz Świtaj rozpoczął pracę w jej fundacji „Mimo wszystko”. Przyjaźnią się już od dwóch lat, ale Janusz nie może liczyć na taryfę ulgową. Na razie jest na okresie próbnym. Idziemy, 13 maja 2007

Przecież jesteś potrzebny




Nigdy niczego w życiu nie wygrałem, wszystko, co mam, wywalczyłem sam albo wyżebrałem – mówi Janusz Świtaj. Kilka tygodni temu pokazywała go każda gazeta i każda stacja TV.

Wciąż walczy, bo pielęgniarki, która mogłaby odciążyć umęczonych rodziców, jak nie było, tak nie ma. A co z opieką społeczną, NFZ-tem i państwem, które troszczy się o każdego obywatela? Janusz nie chce zmieniać swojej decyzji o odłączeniu go od respiratora po śmierci któregoś z rodziców. Wie, że bez nich nie ma żadnych szans. Wszystko im zawdzięcza. – Nie odpuścili żadnego dnia, odkąd leżę: siedem lat w szpitalu i kolejne siedem w domu. Jestem rozćwiczony, bez odleżyn, bez przykurczów i z tak trzeźwym umysłem jak teraz – opowiada. A ja przeglądam setki listów z odmową pomocy lub lapidarnym tłumaczeniem dlaczego jej nie będzie. – Sąd, państwo – nikt się nie spieszy – tłumaczy młody mężczyzna. – Nie proszę o śmierć dziś lub jutro, tylko kiedy zabraknie już rodziców. Mogę, ale nie muszę z tego skorzystać – przekonuje. Janusz nie chce słuchać już o tym, że państwo nie ma pieniędzy na jego rehabilitację.

Nić sympatii

Kiedy zadzwoniłam pierwszy raz, nie mogliśmy się umówić. Janusz był zapracowany. – Panie Januszu, mówił pan, że jest bardzo zabiegany, kiedy możemy się spotkać – palnęłam bezmyślnie następnego dnia. – Chciałbym być zabiegany i to bardzo, raczej jestem zleżany – zażartował.

Jastrzębie Zdrój, ósme piętro wieżowca na jednym z osiedli, jakich w tym mieście wiele. W drzwiach wita mnie tata Janusza, pan Henryk. Pani Helena – mama – od razu zrobiła herbatę, przyniosła ciasteczka. Janusz uaktualniał swoją stronę internetową. Od kilku dni ma nowe urządzenie, które usprawnia jego pracę przy komputerze. Już nie musi ołówkiem stukać w klawiaturę. – To od anonimowego darczyńcy, któremu jestem bardzo wdzięczny – cieszy się. Przy okazji pokazuje, jak działa to cudo. Wszystko można zrobić ustami. Naprawdę wielka wygoda.

Media pokazywały go jako – bez obrazy – zgnuśniałego, zmęczonego chorobą człowieka. Ja poznałam Janusza uśmiechniętego i pełnego życia.

Jest starszy ode mnie o jeden miesiąc i siedem dni, dlatego zaproponowałam, żebyśmy mówili sobie po imieniu. – Będzie mi bardzo miło – powiedział. Ma zniewalający uśmiech i dobre, mądre oczy. Poza tym głowę pełną pomysłów i marzeń. – Mam w końcu tylko ją – stwierdza. Choć jednak jego ciało odmawia posłuszeństwa, Janusz ma coś czego brakuje wielu moim zdrowym znajomym. Siłę woli, hart ducha, upór, który pomaga dążyć do celu. Poza tym duże poczucie humoru. Na upragniony wózek uzbierał już połowę sumy. – Byłoby dobrze, gdybyś go dostał na urodziny – mówię. – Byłoby i tak będzie, na pewno – cieszy się Janusz – najważniejsze jest pozytywne myślenie. Swoje 32. urodziny ma zamiar świętować przy stole, nareszcie na siedząco. – On jak już coś zaplanuje, zawsze dopnie swego – mówi tata. Załatwił konto w banku bez jakichkolwiek opłat, komórkę, hosting na stronę. Nie narzeka, działa.



Swoimi planami na życie i przyszłość Janusz obdzieliłby wiele osób. Chce żyć i to za wszelką cenę. Szuka kontaktu z ludźmi. Walczy o każdą minutę, żeby ją dobrze przeżyć, smakować. Kiedy na niego patrzę, przypomina mi się film Clinta Estwooda „Za wszelką cenę”, albo „Ostatni samuraj” z Tomem Cruise’m. Kiedy po siedmiu latach wrócił ze szpitala do domu, chciał kontynuować naukę. Gdyby się udało, dzisiaj byłby już po studiach. – W odpowiedzi na prośbę złożoną w urzędzie usłyszałem, że w Polsce wymagane jest wykształcenie podstawowe, a jeśli mam większe aspiracje, to będzie mnie to drogo kosztowało. Po prostu szczęka mi opadła. Naprawdę ich zaskoczę – denerwuje się Janusz. Zrobi wszystko, aby zdać maturę. – W czerwcu siadam na wózek, od września się uczę, zdaję maturę i studiuję.

Niezły spryciarz

Są skazani na siebie. – Kłócimy się i kochamy, czasem jak pies z kotem – mówi pani Helena. – Ale kto się czubi, ten się lubi – kwituje wszystko pan Henryk. Non stop w trójkę: 14 lat, dzień w dzień, minuta po minucie. – Nie możemy sobie tylko ciuciać, to byłoby fałszywe, tak ludzie nie żyją – wyjaśnia Janusz. Widzi, że rodzicom jest ciężko. Tak od 18 maja 1993 r. Dzień wypadku na zawsze odmienił jego życie. Kiedy już się wybudził w szpitalu, lekarze długo nie chcieli nic powiedzieć. Nawet tego, że bez rurki respiratora, którą miał wetkniętą do krtani, sam by nie potrafił oddychać. W końcu padła diagnoza – nigdy nie będzie już chodzić. Brzmiała jak wyrok.

Dwa tygodnie po wypadku, w dniu swoich 18. urodzin, poprosił dyżurującego lekarza o środek nasenny i odłączenie od respiratora. – Skrzyczał mnie i do końca mego pobytu w szpitalu się obraził. Ciekawe, jakby zachowywał się teraz, po 14 latach spędzonych w łóżku w całkowitym bezruchu – denerwuje się Janusz. – Nie pomogła wiara? – ryzykuję pytaniem. – Byłem wściekły na Boga i kłóciłem się z Nim, nawet przeklinałem. Dzisiaj też się z Nim wykłócam. Potem pewien ksiądz wytłumaczył mi, ze kłótnia z Bogiem jest również modlitwą – wyznaje chory. Podkreśla, że jest człowiekiem wierzącym, ale bardzo słabo. Wie, że Bóg zawsze jest, raz bliżej, raz dalej. Ostatnio przypominają mu o tym ludzie, którzy przesyłają e-maile. – Nie boisz się, że Pan Bóg powie ci po śmierci: coś ty Janusz nakombinował z tą eutanazją? – zadaję pytanie. – A co, Panie Boże, źle zrobiłem? Wreszcie zwrócili na mnie uwagę. Na pewno Bóg przyzna, ze jestem niezłym spryciarzem – odpowiada.

– Janusz Świtaj wołał o życie. Tacy ludzie jak on walczą o godność dla niepełnosprawnych i pokazują nam prawdziwe wartości. Dlatego wysłałam mu moje „dymne anioły” – stwierdza Anna Dymna.



– Przecież ty jesteś potrzebny – powiedziała mu, kiedy dowiedziała się o jego desperackiej decyzji. W marcu Janusz Świtaj rozpoczął pracę w jej fundacji „Mimo wszystko”. Przyjaźnią się już od dwóch lat, ale Janusz nie może liczyć na taryfę ulgową. Na razie jest na okresie próbnym. – Dam radę – mówi hardo. Wyszukuje osoby w podobnej do swojej sytuacji: po urazie kręgosłupa szyjnego, z porażeniem czterokończynowym, podłączone do respiratora, przebywające w domu pod opieką rodziny. – Urzędy czy Ośrodki Pomocy Społecznej wcale nie są skłonne do współpracy. Ale ze mną nie tak łatwo – mówi. Niezły gagatek z niego. Kiedy zdobędzie upragniony wózek, nie ma zamiaru osiąść na laurach. Będzie pomagał innym niepełnosprawnym i zbierał dla nich pieniądze. Byłby świetnym dyrektorem ds. marketingu.

Niespełnione marzenia

– O czym marzysz? – pytam nieśmiało. – Najpierw usiądę na tym wspaniałym wózku, a potem porozmawiamy o marzeniach. Może za jakiś czas będziesz chciała napisać dalszy ciąg mojej historii – uśmiecha się. Janusz kończy właśnie autobiografię i szuka sponsora. Wydaniem jego książki zajęło się jedno z krakowskich wydawnictw.

Bardzo chciał spotkać się z Janem Pawłem II, napisać do niego list. Jeden ksiądz obiecał mu nawet adres do Watykanu. Do dzisiaj go jeszcze nie otrzymał. Teraz chciałby spotkać Benedykta XVI i Adama Małysza, no i Roberta Kubicę. Marzy o autografie jedynego Polaka z Formuły 1, na razie na ścianie wisi jego zdjęcie z autografem, które przesłała „Gazecie Wyborczej” pewna warszawianka. – Przeczytała o moim marzeniu i wysłała – jestem jej wdzięczny. A Małysza sam odwiedzę, jak będę miął wózek, przecież Wisła jest niedaleko – cieszy się mężczyzna. A spotkanie z Papieżem też jest możliwe.

Janusz pamięta o wszystkich obietnicach, które mu składali znajomi i nieznajomi. Niestety, tylko nieliczni wywiązują się z danego słowa. Jak ta dziewczyna z Tych, która w weekendy czyta mu książki przez telefon. Dwa lata temu, po reportażu w telewizji, napisała e-maila. Nigdy się nie widzieli, dopiero kiedy urodziła córeczkę, zobaczył ich zdjęcie w Internecie.

– Pani, żeby on wyzdrowiał i się ożenił – marzy mama Helena. – Chciałbym mieć bliską osobę, przyjazną duszę, z którą bym rozmawiał o wszystkim – zwierza się Janusz. Czy wtedy wycofałby z sądu wniosek o odłączenie respiratora?

Jeśli chcesz pomóc Januszowi Świtajowi wejdź na stronę www.switaj.eu i kliknij na czerwony baner z hasłem „Janusz Świtaj czeka na Twoją pomoc”.

Numery kont:
Bank WBK 65 1090 1665 0000 0001 0373 7343
ING Bank Śląski 70 1050 1445 1000 0022 7599 1459
Tytuł wpłaty/przelewów: Janusz Świtaj