Nadzieja Benedykta

Grzegorz Górny

publikacja 30.05.2007 22:53

„Niech Polonia semper fidelis zachowa wiarę ze swą katolicką tożsamością i tradycją, odnosząc jednocześnie sukces w swej integracji z Europą, stając się ‘normalnym’ krajem europejskim. Być może religijna, nowoczesna Polska mogłaby zmusić zsekularyzowanych Europejczyków do przemyślenia na nowo swych świeckich założeń." Idziemy, 27 maja 2007

Nadzieja Benedykta




Nigdy podczas sześciu zagranicznych wizyt Benedykt XVI nie był witany tak entuzjastycznie i żywiołowo jak czasie pielgrzymki do Polski. Mija właśnie pierwsza rocznica tej wizyty.

Przede wszystkim ubiegłoroczna podróż Benedykta XVI do Polski stanowiła zaprzeczenie często wyrażanego w światowych mediach poglądu, jakoby polskie przywiązanie do papiestwa w ostatnim ćwierćwieczu było w większym stopniu spowodowane narodowością Jana Pawła II niż wynikało z wierności nauce katolickiej. Tymczasem okazało się, że nawet w rodzimych Niemczech Benedykt XVI nie był tak owacyjnie przyjmowany jak właśnie w Polsce. Dało się to zresztą zauważyć już po wyborze Josepha Ratzingera na papieża. Niemieckie zakonnice z Mannheim opowiadały mi, że na wieść o rezultacie konklawe ich polscy parafianie wpadli w euforię, podczas gdy niemieccy wierni byli stonowani w reakcjach i powściągliwi.

Rok temu Piotr Semka pisał, że tamta pielgrzymka zawsze kojarzyć mu się będzie z jednym obrazem: „Papież rodem z Niemiec witany w wiekowej gotyckiej katedrze św. Jana, obwieszonej starymi chorągwiami z polskimi orłami. Ta scena przypomniała o splendorze tysiącletniego polskiego chrześcijaństwa. W powagę tej dostojnej scenerii w całkiem naturalny sposób wdarło się niesforne, lecz płynące z serca, spontaniczne skandowanie księży: Benedetto! Benedetto! To była symboliczna synteza urody polskiego katolicyzmu, świadomego swej chlubnej tradycji, a zarazem zachowującego witalizm i autentyzm”.

Wbrew stereotypom

Sam Papież podkreślał wówczas, że przyjechał do Polski po to, by odetchnąć naszym duchowym powietrzem i zaczerpnąć z naszej wiary. Wyraził też nadzieję, że polscy katolicy nie tylko w niej wytrwają, lecz będą się jej skarbem dzielić z innymi. Takie świadectwo żywej wiary jest dziś potrzebne zwłaszcza Europie, która pozostaje najbardziej zsekularyzowaną częścią świata. Dlatego Benedykt wezwał Polaków, by wzięli udział w ewangelizacji naszego kontynentu.

Szczególnie wymowna pod tym względem była papieska homilia w trakcie Mszy na krakowskich błoniach, kiedy Ojciec Święty nawiązał do czytania Ewangelii z tamtego dnia. Opowiadało ono o Wniebowstąpieniu Jezusa i rozesłaniu apostołów po świecie. Według Benedykta podobne zadanie stoi dziś przed Polakami – po odejściu do nieba Jana Pawła II są oni wezwani do ewangelizowania Europy.

Polska może stać się dla świata przykładem, że możliwe jest pogodzenie modernizacji z zachowaniem swych religijnych korzeni. Tak o tym wyzwaniu, jakie stoi przed naszym krajem, pisze amerykański socjolog Jose Casanova: „Niech Polska udowodni błędność teorii sekularyzacji. Niech Polonia semper fidelis zachowa wiarę ze swą katolicką tożsamością i tradycją, odnosząc jednocześnie sukces w swej integracji z Europą, stając się ‘normalnym’ krajem europejskim. Tego rodzaju wynik, jeśli okazałby się wykonalny, mógłby zasugerować, że zmierzch religii w Europie nie jest procesem teleologicznym koniecznie powiązanym z modernizacją, lecz historycznym wyborem, jakiego dokonali Europejczycy. Być może religijna, nowoczesna Polska mogłaby zmusić zsekularyzowanych Europejczyków do przemyślenia na nowo swych świeckich założeń, a także zdać sobie sprawę, że to nie tyle Polska nie nadąża za współczesnymi trendami, lecz to raczej zsekularyzowana Europa nie nadąża za resztą świata.”



Przestrogą na tej drodze mogą być doświadczenia innych krajów zachodnich, w których jeszcze niedawno katolicyzm był bardzo żywotny, a dziś przeżywają one głęboki kryzys religijny: Holandii, Irlandii i Hiszpanii. We wszystkich tych państwach wzrostowi dobrobytu towarzyszyła postępująca sekularyzacja. Czy był to proces nieuchronny? Przykład Stanów Zjednoczonych, kraju najbardziej na świecie zaawansowanego technologicznie a zarazem niezwykle rozbudzonego duchowo, pokazuje, że jest możliwe pogodzenie nowoczesności z religijnością. O kryzysie Kościoła w tych państwach zadecydowały więc inne przyczyny.

U źródeł zapaści katolicyzmu w Holandii, gdzie jeszcze pół wieku temu było najwięcej powołań misyjnych, zadecydowały błędne interpretacje Soboru Watykańskiego II oraz reformy postępowych teologów w duchu wyimaginowanego Vaticanum Tertium. Polski Kościół tego zagrożenia uniknął dzięki mądrej postawie prymasa Stefana Wyszyńskiego i nie wydaje się, aby tego typu niebezpieczeństwa były obecnie realne.

Skąd przyjdzie wiosna?

Inaczej sprawa ma się z Irlandią nazywaną jeszcze do niedawna bastionem katolicyzmu w Europie. Tam gwałtowna sekularyzacja nastąpiła zaledwie kilkanaście lat temu. W 1997 r. z powodu braku powołań kapłańskich musiano zamknąć pięć z siedmiu istniejących seminariów duchownych. Przyczyną nagłego załamania się zaufania wiernych do księży było ujawnienie skandali pedofilskich i homoseksualnych z udziałem kapłanów. Co szczególnie istotne, świeckich bardziej niż owe czyny lubieżne zbulwersowało ich ukrywanie przez hierarchię, która przez lata tuszowała obyczajowe skandale. Taka postawa irlandzkich biskupów zachwiała wiarygodnością Kościoła i przyniosła katolicyzmowi w tym kraju ogromne straty.

Z jeszcze innego rodzaju zagrożeniami mieliśmy do czynienia w Hiszpanii, która z kraju katolickiego za rządów generała Franco przekształciła się dziś w państwo przodujące we wprowadzaniu lewackiego i antychrześcijańskiego prawodawstwa. U źródeł tych zmian leży z jednej strony istnienie silnego, ugruntowanego historycznie obozu antyklerykalnego, z drugiej zaś słabość tamtejszego katolicyzmu w sferze społecznej. Poprzez sojusz tronu z ołtarzem Kościół złożył niegdyś na ramiona państwa obowiązek troszczenia się o obecność religii w sferze publicznej. W ten sposób odzwyczajono hiszpańskich katolików od aktywności społecznej, przerzucając to zadanie na władze państwowe. Kiedy upadł frankizm i nastała demokracja, a wraz z nią wolny rynek idei, okazało się, że hiszpańscy katolicy, zarówno księża jak i świeccy, są zupełnie nieprzygotowani do publicznej obrony swej wiary. Naprzeciw siebie mieli zaś zdeterminowanych antyklerykałów, którzy dobrze wiedzieli, że bój o „rząd dusz” rozgrywa się głównie w sferze kultury i którzy poruszali się w tej sferze jak ryby w wodzie.

W Polsce do podobnego starcia o kształt duchowy państwa doszło po upadku komunizmu, zwłaszcza w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Polski katolicyzm okazał się lepiej przygotowany na to wyzwanie niż katolicyzm hiszpański. Ponieważ u nas przez ostatnie wieki nie tylko nie było sojuszu tronu z ołtarzem, a nawet Kościół był prześladowany, najpierw przez zaborców, a później przez okupantów – siłą rzeczy wymuszało to większe zaangażowanie, pomysłowość i zaradność katolików, w tym także świeckich. To doświadczenie duchowe bycia w opozycji, opierania się naciskom i samoorganizacji przydało się polskiemu Kościołowi także później, w starciu ze światopoglądem lewicowo-liberalnym.



Ów potencjał dostrzegł w zeszłym roku Benedykt XVI, który przywołał w tym kontekście postaci nie tylko Karola Wojtyły, ale także Stefana Wyszyńskiego i Augusta Hlonda jako tych, których wizja duszpasterska wzmocniła nasz Kościół w szczególnie trudnych czasach. Nadzieje papieża wzmacnia jeszcze fakt bujnego rozkwitu w Polsce różnych wspólnot i ruchów katolickich, w których – jeszcze jako kardynał – widział zwiastuny przyszłej wiosny Kościoła.

Zamordowany dwa lata temu brat Roger, założyciel ekumenicznej wspólnoty w Taizé, zwykł mawiać, że wiosna Kościoła przyjdzie z Polski. Czy nadzieje te zostaną spełnione?

***


Autor jest byłym redaktorem naczelnym tygodnika „Ozon”, współtwórcą kwartalnika „Fronda” i wielu programów telewizyjnych.