63 lata póżniej: Żywe skarby muzeum

Radek Molenda

publikacja 01.08.2007 12:00

Trzy kondygnacje, 3000 m2 ekspozycji, ponad 500 eksponatów, 1200 fotografii, 225 informacji biograficznych i historycznych, mapy, tablice, filmy i kroniki zaaranżowane w porządkach chronologicznym i tematycznym prezentowane z pomocą najnowszych technik multimedialnych. Idziemy, 29 lipca 2007

63 lata póżniej: Żywe skarby muzeum




Najpopularniejsze w Polsce Muzeum Powstania Warszawskiego (MPW) kończy właśnie trzy lata. Od sierpnia 2004 r. wiele się tu zmieniło. Muzeum żyje własnym życiem i nieustannie się rozwija. Organizuje m.in. konferencje naukowe, zbiórki pamiątek, konkursy i koncerty. Sukcesywnie otwiera nowe działy wystawowe, a ostatnio zajęło się także renowacją zapomnianych miejsc pochówku powstańców. Nie mniejszym jednak niż ekspozycje skarbem Muzeum są ludzie – ci, którzy przychodzą, i ci, którzy ich tu przyjmują. Nieraz zamieniają się miejscami, bo Muzeum jest miejscem niezwykłym.


Wolontariusze


W MPW zatrudnionych jest ok. 100 osób, w tym 20 przewodników, ale pomaga im ponad 110-osobowa gwardia wolontariuszy, z których 70 niemal stale krąży po ekspozycji i służy zwiedzającym wszelką pomocą. Uśmiechnięci, dyspozycyjni, kompetentni, potrafią przemierzyć kilkaset metrów z jedna osobą, która nie może trafić np. do kanału. Są w różnym wieku. Do niedawna przychodziła tu pomagać pani Hania, uczestniczka powstania. Jest też starszy pan, którego inni wolontariusze nazywają „warszawskim Robinsonem”, są małżeństwa i bardzo dużo młodzieży. Przychodzą z różnych pobudek. Wielu z nich odczuwa dług wdzięczności za zryw powstańczy. Inni interesują się historią i cenią sobie rozmowy z odwiedzającymi ekspozycję powstańcami. Jeszcze inni, jak pani Alina, są tu ze względów rodzinnych: wtedy zginęła prawie cała jej rodzina. Pani Alina zajęła się właśnie chętnymi do zwiedzenia odtworzonego fragmentu kanału, którym powstańcy ewakuowali się z zajętych przez hitlerowców dzielnic. – Czasami gasimy światło, żeby unaocznić sytuację naszych żołnierzy, ale to i tak za mało. Przecież działy się wtedy dantejskie sceny, wielu ludzi w kanałach traciło zmysły, często chodziło się po trupach, niosło rannych towarzyszy walk – opowiada i dodaje: – Nasz kanał robi bardzo duże wrażenie na wszystkich… z wyjątkiem powstańców.
– Oprowadzanie wcale nie jest proste, bo o powstaniu ciężko się mówi. To działa na psychikę – tłumaczy inna wolontariuszka, Iwona. – Bywamy zmęczeni, bo opowiadanie o bohaterstwie warszawiaków z jednej strony, a o ich eksterminacji z drugiej – budzi wiele emocji. Ale to jest nasz obowiązek.

Dla wolontariuszy szczególnie ciężkie jest – jak mówią – omawianie ekspozycji dokumentującej rzeź na Woli. W ciągu trzech dni, od 5 do 7 VIII 1944 r. rozstrzelano 40 tys. ludzi, a za każdą z osób kryje się osobna, tragiczna historia, taka jak historia Wandy Lurie. To polska Niobe. Była w ostatnim miesiącu ciąży. Widziała jak zabijają jej trójkę dzieci. Potem strzelano do niej, ale przeżyła. Z przestrzeloną potylicą leżała 3 dni pod zwałem trupów. Wydostała się, dołączyła do powstańców. Jeszcze w trakcie powstania urodziła syna, któremu dała imię Mścisław.
– Ta i inne historie konkretnych ludzi robią na zwiedzających i oprowadzających kolosalne wrażenie. Podobnie jak opowiadanie o kanałach. Ludzie często wychodzą stąd inni, niż przyszli – kończy pani Alina.




Weź pan karabin


Muzealną drukarnią od dwóch lat opiekuje się pan Janusz Czopowicz. Dwa razy w tygodniu przychodzi, by w obecności zwiedzających drukować na darowanej przez WAT „bostonce” (produkowanej w Bostonie, wykorzystywanej w czasie powstania maszynie drukarskiej) i rozdawać powstańcze obwieszczenie z 3 sierpnia 1944 r. Dziennie – jak szacuje – odwiedza go blisko 1000 osób. Mówi się, że to głównie do niego zgłaszają się powstańcy z „prezentami”, a jest ich wielu.

– Półtora roku temu przyszedł pan po osiemdziesiątce. Wyjął z reklamówki sprawnego Mausera z czasów wojny. Nie mogłem przyjąć, bo przecież jemu nie wolno było tej broni legalnie posiadać. Gdy się odwróciłem, pana już nie było. Został Mauser.

Innym razem pan, również z pamięcią o wojnie wypisaną na twarzy, przyniósł STEN-a i podrzucił na chwilowo pustej wartowni. Pan Janusz złapał go na „gorącym uczynku”, ale doszli razem do wniosku, że nie zapowiada się na nowe powstanie, więc może broń zostawić w Muzeum. Spytany o dane powiedział, że się nazywa Powstaniec Warszawski i czmychnął.

Wielu ludzi wciąż przynosi dokumenty, gazety, odezwy z tamtych dni. Kiedyś przyszło dwóch starszych panów. Umarł dowódca ich oddziału, u którego kilkadziesiąt lat spotykali się na kawę i wspomnienia. Jego mieszkanie to było małe muzeum, które postanowili przynieść tutaj. Do działu historycznego trafiły dwie duże skrzynie świetnie zachowanych i opisanych dokumentów. – I wciąż mamy takie przypadki – mówią pracownicy.


Zwiedzający


W grudniu 2006 r. przekroczył próg muzeum milionowy gość. Oblicza się, że dotąd Muzeum zwiedziło ok. 1400 tys. osób. W czasie roku szkolnego dominują grupy gimnazjalne i licealne. W weekendy jest sporo rodzin, a w czasie wakacji przychodzi więcej gości z zagranicy.
– Często młodzież jest bardzo dobrze przygotowana. Wtedy oprowadzanie takiej grupy to przyjemność. Rzadziej zdarza się, że młodzi ludzie nie wiedzą, jak się zachować. Przypominamy im np., że nikt do kanału nie wchodził dla rozrywki, ale była to droga ewakuacji – tłumaczy Alina.





Obok uczniów przychodzi bardzo wielu kombatantów. – Jestem zachwycony ich obecnością, bo na polach Grunwaldu przewodnik nie spotka Krzyżaka, a ja tu spotykam powstańców. Ci ludzie to żywa, każdego dnia z wolna i bezpowrotnie odchodząca historia. Rozmowa z nimi to dla mnie bezcenny dar – mówi jeden z młodych przewodników Szymon Niedziela, który pracuje w Muzeum prawie dwa lata. Ma wiele pracy, bo w ciągu roku szkolnego codziennie od godz. 8 do 16.30 co 30 min. wchodzi tu 25–30 osobowa grupa. – Na młodych ludzi najbardziej oddziałuje to, że 63 lata temu zwyczajni ludzie, tacy jak oni, z którym się mogą utożsamić, odłożyli na bok swoje własne sprawy, własne życie, często pożegnali żony i dzieci. Postanowili walczyć o swoje miasto i stracili wszystko, co mieli. Nie zyskali nic. Duże wrażenie na zwiedzających robią także obrazy zniszczenia Warszawy oraz terroru i mordów ludności. Czasami oprowadzam grupy Anglików, dla których tragedia wojny, to wizja spadających na Londyn pocisków V1 albo ojciec, brat czy wujek, który wraca z wojny w worku. Często mówię im: „Na Trafalgar Square nie rozstrzeliwano Anglików, a na warszawskich ulicach tak”. Ważne jest, by im to uświadamiać, gdyż są przekonani, że cierpieli więcej od nas – tłumaczy Szymon Niedziela.

Peter i Harry, 30-latkowie z Dublina w Północnej Irlandii, byli już w Krakowie i w Oświęcimiu, dlatego chcieli zobaczyć także Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Wszystko, co tu widzę, jest świetne: począwszy od różnorodności form przekazu, skończywszy na możliwości dotknięcia wszystkiego. To naprawdę mocne doświadczenie wojny, o której – jak widzę – niewiele wiem – mówi Peter. – To co mnie zaszokowało, to obrazy egzekucji i głodu. W szkole uczyliśmy się o wojnie, ale w większości te informacje dotyczyły Francji, Niemiec, Anglii. Nie znałem brutalności tej wojny – mówi Harry.

Podobnie wystawę ocenia Victor Pasqual, 23-letni Katalończyk, który zwiedza Muzeum, nucąc płynacą własnie z głośników „Warszawiankę”. – Jestem pod wrażeniem Powstania Warszawskiego. Mieszkam w Barcelonie, nie czuję się więc do końca Hiszpanem. Moja rodzina także przeżywała prześladowania i widzę tu wiele analogii do walki mojego narodu o swoją tożsamość. W Muzeum uderzyło mnie przede wszystkim bogactwo źródeł. Wszystkie te rzeczy są oryginalne. Można je dotknąć, zobaczyć. Najbardziej wstrząsnęły nim zdjęcia i filmy z czasów rozstrzeliwań.

Wielu odwiedzających to dzieci powstańców. – Chodzimy do Muzeum, żeby pielęgnować pamięć, nie zapomnieć. Oglądamy zdjęcia i eksponaty, słuchamy powstańczych piosenek Przez to odnajdujemy tamte historie i atmosferę lat, gdy byłyśmy małymi dziewczynkami – mówią panie Grażyna i Wanda, córki straconego w sierpniu 1944 r. powstańca. One i wszyscy zwiedzający nie spieszą się z wychodzeniem. Takie to Muzeum i tacy ludzie.