Potrzeba odwagi i wiary

Z abp. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, rozmawia ks. Henryk Zieliński

publikacja 05.11.2007 09:33

We wszystkich dokumentach Kościoła w ciągu ostatnich 30 lat, mówienie o katechezie zaczyna się od katechezy dorosłych. Ona jest pierwsza, a wszystkie inne są dodatkowe. Niestety, myśmy w Kościele w Polsce postawili katechezę dzieci i młodzieży jako pierwszą. Idziemy, 28 października 2007

Potrzeba odwagi i wiary




Przyjaciel Księdza Arcybiskupa ks. Edward Staniek twierdzi, że księża przesadzają, poświęcając 70% swej aktywności na katechezę dzieci, a zaniedbując dorosłych. Co Ksiądz Arcybiskup o tym sądzi?

Bardzo się cieszę, że zostałem nazwany przyjacielem ks. Stańka, bo rzeczywiście jesteśmy sobie bardzo bliscy. Ale to nie znaczy, że we wszystkim się zgadzamy. Ksiądz Edward tym razem przesadził, bo nie jest tak, że 70% czasu poświęcamy dzieciom i młodzieży. Jeśli chodzi o archidiecezję warszawską, to tylko niewielki procent księży katechizuje na cały etat. Uczą na pół etatu, czasem są nawet bez katechezy po to, żeby mieć czas na pracę z młodzieżą, dorosłymi i na prowadzenie grup parafialnych.

To znaczy, że nie ma problemu?

Problem jest. We wszystkich dokumentach Kościoła w ciągu ostatnich 30 lat, mówienie o katechezie zaczyna się od katechezy dorosłych. Ona jest pierwsza, a wszystkie inne są dodatkowe. Niestety, myśmy w Kościele w Polsce postawili katechezę dzieci i młodzieży jako pierwszą. Bo wydaje nam się, że potrafimy zastąpić rodziców, którzy nie dają tego, co powinni dać w wychowaniu swoim dzieciom i przejmujemy wychowanie religijne dziecka bardzo wcześnie. Skutki są takie, że doprowadzamy człowieka do bierzmowania i albo my go zostawiamy, albo on nas zostawia. My idziemy do następnych małych i młodych, a ten człowiek w najbardziej trudnym i ważnym momencie życia, w dorosłości, małżeństwie i w rodzinie, nie ma zbyt wielu propozycji w parafii.

Czy Ksiądz Arcybiskup nie boi się, że takie ustawienie sprawy prowadzi do przekonania, że religia w ogóle jest czymś „dla dzieci”, z czego się wyrasta?

Oczywiście, zwłaszcza dzisiaj, kiedy religia jest w szkołach, następuje osłabienie związków młodzieży ponadgimnazjalnej i studentów z parafią. Tam, gdzie księżom udaje się poprowadzić przygotowanie do bierzmowania przez rok czy dwa w małych grupach, tam jakaś część młodzieży przy parafii zostaje. Coraz więcej ludzi uczestniczy w przygotowaniach do małżeństwa w duszpasterstwach akademickich. Nie chcą tylko tradycyjnych miesięcznych kursików. Chcą czegoś więcej.

Jaką ma zatem Ksiądz Arcybiskup wizję katechezy dorosłych w Warszawie?

Myślę, że wszyscy w Polsce, nie tylko w Warszawie, będziemy musieli zastanowić się nad tym, jak tę katechezę zaproponować dorosłym różnych zawodów. Tematyka spotkań może być otwarta na sugestie uczestników, ale równocześnie nie może być ciągłym wracaniem do tych samych zagadnień. Mogłyby to być spotkania wokół Biblii, jak to robią księża w niektórych parafiach: jest i lectio divina, i czas na rozmowę ludzi pochylonych nad Biblią.





Za bardzo wartościowe uważam to, co się dzieje na Śląsku podczas przygotowań do wczesnej komunii. Tam uczy się nie dzieci, tylko rodziców. To jest kluczowa sprawa: świadectwo wiary rodziców, ich praktyk religijnych i moralności. Tego nikt nie potrafi zastąpić.

A kiedy treści przekazywane na katechezie szkolnej są rozbieżne z przykładem życia w domu?

Ta rozbieżność zawsze była, bo jesteśmy słabi i grzeszni. Ale jeżeli 50 lat temu prawie każda rodzina szła z dziećmi do kościoła, to wprowadzała je w liturgię, w modlitwę i w życie parafii. Wtedy wystarczyły dwie godziny katechezy w szkole, aby katecheta dał to, czego rodzice dać nie mogą, czyli wiedzę religijną. A dzisiaj, kiedy dziecko przychodzi na katechezę często bez doświadczenia religijnego wyniesionego z domu, katecheta nie może się ograniczyć tylko do dawania wiedzy. Musi robić coś więcej: musi próbować włączać w wychowanie religijne rodziców.

Niedawno Ksiądz Arcybiskup uczestniczył w inauguracji roku akademickiego w kościele św. Anny. Studentów przybywa, a duszpasterstw akademickich ubywa. Co Ksiądz Arcybiskup chce z tym zrobić?

Patrząc na Kraków i Warszawę, gdzie jest po kilka mocnych duszpasterstw i po kilka średnich, nie widzę specjalnych różnic w stosunku do tego, co było przed 10 laty. Na Mszach w niedziele studentów jest sporo. Na rekolekcje przychodzą, choć może w proporcji do ogólnej liczby studentów nie jest to za wiele. Natomiast grupy spotykające się w tygodniu zawsze były niewielkie. Tylko że kiedyś studentów było w całej Polsce około 400 tys. i wtedy mówiło się o 3% do 5% objętych stałym duszpasterstwem. A dzisiaj, przy 2 mln studentów, ta sama liczba korzystających z duszpasterstwa akademickiego, to pewnie około 0,5% całej młodzieży akademickiej.

To jest bardzo poważny problem. Dlatego uważam, że duszpasterstwa takie jak św. Anna czy duszpasterstwo dominikańskie powinny się rozwijać bardziej niż dotychczas. Muszą jednak unikać dwóch skrajności: sprowadzenia duszpasterstwa do suchych wykładów, bo tego młodzież dzisiaj nie chce, ale również sprowadzenia swojej działalności do „brzdąkania na gitarze”. Jedno i drugie jest potrzebne: formacja intelektualna i przeżycie wiary. Trzeba tylko znaleźć właściwy środek.

Ale jest i drugi problem. Dzisiaj tylko niewielki procent studentów mieszka w akademikach. Co to znaczy dla duszpasterstwa? Musimy ich chwytać tam, gdzie są. A są we wszystkich parafiach warszawskich i podwarszawskich. Dlatego będę proponował – już to mówię, jak jeżdżę po parafiach – aby w każdej parafii był ksiądz „od studentów”, podobnie jak są księża zajmujący się innymi grupami religijnymi. Jeśli nie wie, jak to robić, niech idzie do św. Anny i niech się uczy od bardziej doświadczonych duszpasterzy.





A co Ksiądz Arcybiskup myśli o zastępowaniu duszpasterstw akademickich ruchami religijnymi?

Nie, nie! Pokazuje to doświadczenie Kościoła we Francji, który kilkadziesiąt lat temu odtrąbił sobie koniec parafii, a dzisiaj się zastanawia, jak je odtworzyć. Ruchy nie zastąpią nigdy parafii, muszą ją wspierać, a parafia musi być zwornikiem dla ruchów. Ruch może być wspaniałą formą, w której człowiek się zetknie z żywym Kościołem, bardziej personalnym, nie anonimowym. Ale jeśli chodzi o formację intelektualną i o liturgię, a zwłaszcza o Eucharystię, to ona powinna być sprawowana w „parafii personalnej dla studentów”. Jeżeli przy parafii istnieje dobre duszpasterstwo akademickie, to ono będzie pełnić de facto funkcję parafii personalnej. Bo studenci, którzy tam się gromadzą, będą chcieli tam właśnie przygotowywać się do małżeństwa i tam je zawierać. To powinno to być możliwe i dozwolone.

Ksiądz Arcybiskup mówił niedawno w Radiu „Józef”, że czasem grozi nam sprywatyzowanie religii i zamknięcie się „w ciepłej grupie religijnej, w wąskim gronie Kościoła”. Co Ksiądz Arcybiskup miał na myśli?

Zdarza się, że ludzie zauważają, że pójście do świata i uświęcanie go jest trudne, że świat jest niebezpieczny. Wtedy część spośród wierzących próbuje ten świat przekląć i mówią: „Chcemy sobie siedzieć w naszym zamkniętym Wieczerniku”. Tak, jakby ludzie, którzy w IV wieku wyszli z katakumb, w zetknięciu ze światem ulegli pokusie powrotu do katakumb, bo tylko tam czuli się mocni. To pewnie daleka analogia do tego, co wielu przeżyło po roku 1989. Ale Kościół pierwotny nie dlatego był w katakumbach, że uciekał od świata, tylko dlatego, że świat Go tam zamknął i długo prześladował. Natomiast my mamy obowiązek otworzyć Wieczernik i iść do tego świata – takiego, jakim jest. Owszem, trzeba wracać do Wieczernika po to, by się umocnić, ale nie można w nim zostać. A drugie niebezpieczeństwo „sprywatyzowania wiary”– nie będę wymieniał oczywiście żadnych grup – to rzucanie na świat „epitetów” i twierdzenie, że tylko my w swojej grupie mamy monopol na czysty Kościół. To też jest de facto Wieczernik zamknięty. Może nawet w gorszy sposób niż ten pierwszy.

Jak Ksiądz Arcybiskup widzi w tym wszystkim rolę mediów katolickich?

W mediach. potrzebny jest trójczłonowy podział. Pierwszy człon to media, które służą tym, którzy są w Kościele i próbują pogłębiać swoją religijność. Drugi człon to wyraziste media katolickie, ale adresowane do ludzi, którzy są na progu Kościoła i jeszcze nie wszyscy nie weszli do środka, nie usłyszą więc tego, co się mówi z ambony. W moim odczuciu to właśnie tygodnik „Idziemy” i „Gość Niedzielny” są bardzo bliskie tego modelu. Chociaż, jeśli miałyby trafiać do ludzi, którzy nie tkwią w Kościele bardzo głęboko, to za dużo jest w nich treści kościelnych, a za mało problemów na styku wiary i codzienności. I wreszcie trzeci człon, to takie media, które przy okazji propagowania dobrej muzyki czy dobrej publicystyki, uprawianej na fundamencie nauki społecznej Kościoła, ale bez nadużywania słowa „Bóg”, będą adresowane do ludzi, którzy są za daleko od problemów wiary, żeby mogli przyjąć formułę gazety, radia czy telewizji wprost religijnej. Owszem, zawsze jest obawa, że jak damy za dużo treści religijnych, to stracimy odbiorców, a jak stracimy odbiorców, to i reklamy i środki na utrzymanie. Potrzeba nam więcej odwagi i wiary!