Polska bez granic

Alicja Wysocka

publikacja 13.11.2007 13:04

Nie ma właściwie kraju na świecie, gdzie nie znalazłby się ktoś, kto ma rodzinne korzenie w kraju nad Wisłą. Nawet w Korei Północnej mieszka 11 Polaków! Według najnowszych danych za granicą przebywa blisko 20 mln osób identyfikujących się z polskością. Idziemy, 11 listopada 2007

Polska bez granic




Polacy rozsiani zagranicą, to ok. 33 proc. całego narodu. Daje nam szóste miejsce na świecie. (patrz tabelka). Znajoma podróżniczka opowiadała mi, że prawie w każdym, nawet najdalszym zakątku świata zawsze trafi na rodaka. W amerykańskim parku narodowym poznała strażnika o swojsko brzmiącym imieniu Les, zmierzając ku Amazonii zatrzymała się w schronisku prowadzonym przez rodzinę sympatycznego Rizia, a na afrykańskim Przylądku Dobrej Nadziei, gdzie tak strasznie wiało, pledem okryła ją Graza. Po wymianie kilku zdań okazywało się, że Les to po prostu Leszek, Rizio stawał się Ryśkiem, a Graza wracała pamięcią do dalekiej przeszłości w Łomży, gdzie był małą Grażynką.


Dla wolności i z głodu


Od wieków ludzie opuszczali swoje miejsca zamieszkania. Pchała ich ku temu ciekawość świata, chęć zaznania przygód, ale większość zmuszały okoliczności zewnętrzne: wojny, prześladowania religijne, rasowe, polityczne, czy wreszcie głód i nędza. Procesy migracyjne nie ominęły Polski. Do mniej więcej połowy XVIII wieku Rzeczpospolita przyjmowała licznych emigrantów. Upadek państwowości, nędza i zacofanie gospodarcze spowodowały emigrację rzesz Polaków. Dla jednostek, a czasem całych grup niepogodzonych z różnymi formami uzależnienia od obcych mocarstw koniecznością stał się wyjazd do krajów, gdzie mogli swobodnie działać. Takimi pobudkami kierowali się przede wszystkim Polacy opuszczający ojczyznę mniej więcej od końca XVIII do połowy XIX stulecia. Była to emigracja polityczna, nazwana – z powodu jej rozmiarów oraz przede wszystkim zasług dla kultury polskiej – Wielką Emigracją. Potem najsilniejszym bodźcem do wyjazdów było poszukiwanie lepszych warunków bytu: na przełomie wieków XIX i XX około 4 milionów ludzi, głównie ze wsi, wyruszyło „za chlebem” do USA, Ameryki Południowej i Europy Zachodniej. Była to emigracja zbieżna w czasie z wielkimi ruchami migracyjnymi, które ogarnęły całą Europę Środkowo-Wschodnią, Włochy i Bałkany. Emigracja nie ustała w okresie międzywojennym, wzmogła ją jeszcze wojna. Po 1945 r. do kraju nie wróciło ok. 200 tysięcy Polaków. Była to ostatnia wielka fala emigracji aż do czasu wielkiego boomu wyjazdowego w latach 80. XX wieku. W tym czasie Polskę opuściło blisko milion osób. Ostatnią, jeszcze nie zakończoną falą emigracyjną są wyjazdy rodaków do zachodniej Europy w poszukiwaniu pracy. Prawnicy i ekonomiści protestują przeciwko nazywaniu tych ludzi emigrantami, ponieważ przemieszczają się oni w ramach wspólnotowego rynku pracy Unii Europejskiej, jednak dla socjologów badających postawy i więzi społeczne, ci ludzie są typowymi emigrantami. Tak samo zresztą postrzega się większość osób, która wyjechała z Polski do pracy na zachód Europy.

Rozstrzygnięto natomiast wątpliwości wokół nazewnictwa osób i grup rozsianych po świecie, deklarujących swoje związki z Polską. Środowiska, które znalazły się na obcym terytorium wskutek własnej decyzji o emigracji nazywane są Polonią. Terminu tego nie używa się wobec tych Polaków, którzy znaleźli się poza ojczyzną z powodu wojennego przesunięcia granic czy przymusowych wysiedleń. Chodzi oczywiście o osoby zamieszkałe obecnie na terenie Litwy, Białorusi, Ukrainy oraz przesiedlone do Kazachstanu. W tym przypadku mówi się o mniejszościach polskich zamieszkałych za naszą wschodnią granicą.




Polacy z misją


Ważnym łącznikiem między Polonią i Polakami za granicą jest działające od 1990 r. Stowarzyszenie Wspólnota Polska. Jego celem jest „zespolenie wysiłków w umacnianiu więzi Polaków zamieszkałych za granicą i Polonii z Ojczyzną i jej kulturą narodową oraz niesienie pomocy w zaspokajaniu różnorodnych potrzeb Polaków z zagranicy i Polonii". Wspólnota działa pod patronatem i przy finansowym wsparciu Senatu RP, który w ostatniej VI kadencji przekazał na rzecz Polonii około 150 mln zł. Oczywiście w kraju istnieje wiele innych organizacji, stowarzyszeń i fundacji wspierających polskie środowiska za granicą, zwłaszcza na Wschodzie. Ze zrozumiałych przyczyn działają one dopiero od kilkunastu lat. Zupełnie inaczej niż polskie duszpasterstwa katolickie na Zachodzie, których tradycja sięga kilkudziesięciu lat, a w przypadku Francji – nawet 171. Współzałożycielem polskiej misji katolickiej w Paryżu był sam Adam Mickiewicz. Rozkwit duszpasterstwa polonijnego nastąpił w okresie międzywojennym, gdy w 1932 r. powstało z inicjatywy prymasa Augusta Hlonda zgromadzenie zakonne dla potrzeb polskiej emigracji – Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej. Początek XX wieku, łącznie z okresem międzywojennym charakteryzował się też zakładaniem wielu polskich parafii, szczególnie na terenie USA. Po II wojnie światowej z kolei zaczęły powstawać Polskie Misje Katolickie, nad którymi bezpośrednią pieczę sprawowali powoływani przez Stolicę Apostolską opiekunowie duchowi w randze biskupów. Obecnie PMK działają w 13 państwach rozrzuconych na czterech kontynentach. Łączą one Polaków wokół polskich tradycji oraz umacniają wiarę katolicką. Jednak dla najnowszej fali emigracji polskiej nie tworzy się już specjalnych parafii czy misji. Na przykład w Dublinie powołano duszpasterstwo polskie przy miejscowym kościele św. Audoena. Ksiądz Jarosław Maszkiewicz, duszpasterz Polaków w Irlandii, mocno podkreśla, iż chodzi o to, by Polacy integrowali się z Irlandczykami. Wspólna wiara ma zbliżać, a nie oddalać emigrantów od obywateli kraju osiedlenia. Dlatego na „polskie” nabożeństwa zapraszani są na przykład reprezentanci irlandzkich stowarzyszeń katolickich, którzy zachęcają Polaków do włączenia się w życie Kościoła katolickiego na całej wyspie. Inna rzecz, że odzew jest dość nikły. Czy tylko słaba znajomość angielskiego jest tego przyczyną – jak uważa polski duszpasterz, czy też może nawyki z kraju, w tym niechęć do zrzeszania się i działania na rzecz wspólnego dobra?


Karta – i co dalej?


Nasze narodowe wady są tak głęboko zakorzenione, że trudno wyplenić je nawet na obcej ziemi. Widać to było podczas III Zjazdu Polonii i Polaków z Zagranicy, który odbył się w Warszawie we wrześniu br. Wzięło w nim udział około 400 uczestników z ponad 60 krajów, reprezentujących organizacje polonijne, instytucje naukowe i kulturalne, a także duchowieństwo oraz polskie media działające na obczyźnie. Wśród wielu pozytywnych opinii na temat spotkania, pojawiały się też i takie, że za wiele było na nim pieniactwa i kłótni. Tak w wypowiedzi dla portalu Wirtualna Polonia podsumowała zjazd między innymi Ałła Kuźmińska, prezes Związku Polaków w Armenii. Podobnego zdania był przewodniczący ZHP poza granicami kraju hm. Edmund Kasprzyk z Wielkiej Brytanii, który na łamach tego samego portalu powiedział: „Ogólne założenie zjazdu – aby spotkać się i porozmawiać – było właściwe. Obrady pokazały, że większość uczestników nie potrafi rozmawiać i nie prezentuje odpowiedniego poziomu, potrzebnego w demokratycznej dyskusji. Wyrządziliśmy sobie sami szkodę. Pokazaliśmy bowiem młodym obecnym na zjeździe, że nie mają po co do nas dołączać”.





Konflikty w organizacjach polonijnych, zwłaszcza personalne, wypomniał też Polonusom prezes Wspólnoty Polskiej prof. Andrzej Stelmachowski. Z kolei Dariusz Rostkowski z MSZ wezwał uczestników Zjazdu, by debatę poświęconą budowaniu wizerunku Polonii i Polski w krajach osiedlenia wykorzystali jako okazją nie tylko do „twórczej refleksji nad własną tożsamością oraz świadomego wykorzystania naszych atutów promocyjnych na arenie międzynarodowej”, ale także „polubienia przynajmniej części własnych wad, poza tymi, których bardzo chcemy się pozbyć". Zdaniem Rostkowskiego znakiem firmowym Polski na arenie międzynarodowej od zawsze byli Polacy, którzy jako dowódcy, żołnierze, inżynierowie, misjonarze, badacze czy twórcy stawali się bohaterami obcych państw. „Świadomość tego faktu bodaj najmniej znana i wykorzystywana jest w samej Polsce, do pewnego stopnia z wyjątkiem wiedzy na temat międzynarodowego znaczenia postaci Jana Pawła II" – mówił Rostkowski. Zjazd stał się też okazją do odnowienia dyskusji na temat repatriacji Polaków ze Wschodu oraz sprawami obywatelstwa i Karty Polaka. Do końca załatwiona została tylko ostatnia sprawa, choć tylko dla Polaków ze Wschodu, ponieważ oni nie mogą mieć podwójnego obywatelstwa. W pierwotnej wersji Karta miała przysługiwać wszystkim Polakom za granicą. Dokument daje kilka przywilejów, przede wszystkim możliwość nauki w Polsce na zasadach, jakie obowiązują obywateli naszego kraju. Wystarczy więc dobrze zdać egzamin, żeby dostać się na dzienne studia, bez czesnego. Karta uprawnia też do ulgi na przejazdy publicznym transportem i bezpłatnego wstępu do państwowych muzeów. Posiadacz Karty będzie zwolniony z opłat za wydanie polskiej wizy, co będzie miało duże znaczenie już po 1 stycznia 2008 r., czyli po wejściu w życie układów z Schengen. Choć sama Karta nie przewiduje ułatwień na rynku pracy, ale ustawa o niej stwarza możliwość wydawania specjalnych w tym względzie. O Kartę będą mogły wystąpić osoby, których przynajmniej jedno z rodziców lub dziadków było Polakiem i „wykażą związek z polskością" przez znajomość – co najmniej bierną – języka polskiego. Jeśli nie mogą wykazać polskiego pochodzenia, muszą udowodnić przynajmniej trzyletnią „działalność na rzecz języka i kultury polskiej lub polskiej mniejszości narodowej".

Odchodzący rząd Jarosława Kaczyńskiego pracował też nad ustawą o obywatelstwie, która pozwoliłaby Polakom mieszkającym za granicą łatwiej je uzyskiwać, a także nad zmianą ustawy o repatriacji, umożliwiającą szerszy proces powrotu Polaków pozostających nie z własnej woli na obcej ziemi oraz nad zmianą ordynacji wyborczej zmierzającą do utworzenia okręgu zagranicznego. Czy nowy parlament i rząd zrealizuje te plany? Oby!

Optymistycznie nie nastraja fakt, że prace tylko nad Kartą Polaka toczyły się od... 1996 r.! Trzeba powiedzieć ze smutkiem, że Polonia jest niedoceniana przez ojczyznę. Po 1918 r. szeroką falą napływali do kraju wykształceni Polacy ze świata i obejmowali nawet najwyższe stanowiska: prezydentów RP jak Gabriel Narutowicz i Ignacy Mościcki, premiera jak Ignacy Jan Paderewski, ministrów, dyrektorów i profesorów. Tamta Polska ich potrzebowała i umiała wykorzystać ich talenty, nasza współczesna ma z tym kłopoty. Już w 1989 r. apelował o „polonijne otwarcie” niestrudzony – także za czasów PRL – orędownik Polaków z zagranicy, zresztą wychowanek Związku Polaków w Niemczech, Edmund Jan Osmańczyk.





A przecież nasi rodacy na obczyźnie wykazali się tyle razy i pomocą materialną, i skutecznym lobbingiem dla naszych spraw. Wystarczy wspomnieć starania Kongresu Polonii Amerykańskiej na rzecz przyjęcia Polski do NATO. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, że nasi emigranci są w stanie wpływać nawet na wynik wyborów w Polsce. Mają także coraz większy wpływ na zasobność wielu Polaków w kraju, a przez to także na wzrost popytu i rozwój gospodarczy. Jak podają statystyki NBP w pierwszym kwartale 2004 r. tzw. transfery prywatne do Polski wyniosły 846 mln dolarów, ale już półtora roku później, w trzecim kwartale 2005 r. na konta w Polsce przepłynął miliard i 964 milionów dolarów!