Dotykanie Boga

Z prof. Kazimierzem Gustawem Zemłą, rzeźbiarzem, rozmawia Małgorzataa Glabisz-Pniewska

publikacja 22.11.2007 08:00

Są dwie drogi dochodzenia do sztuki sakralnej - powoli się do niej dojrzewa, albo spada na człowieka jak błyskawica i olśnienie. U mnie droga była dość długa. Na przełomie lat 60. i 70. stworzyłem cykl ukrzyżowanych postaci. Były to Krzyże Oświęcimskie. Idziemy, 18 listopada 2007

Dotykanie Boga




Skąd czerpie Pan źródła swej inspiracji twórczej?

Nigdy nie zapomnę, jak mój starszy brat w latach przedwojennych przynosił ze szkoły podręczniki do łaciny. Widziałem w nich dziwne ilustracje antycznych bogów i świat ten, bardzo różny od tego, który widziałem na co dzień, miał dla mnie ogromne znaczenie. Melodia kultury antycznej tkwiła we mnie głęboko i tak się szczęśliwie złożyło, że profesor Strynkiewicz, do którego przyszedłem na Akademii Sztuk Pięknych, był również zakochany w antyku. Drugą moją inspirację stanowił przepiękny kościół barokowy w miasteczku, w którym chodziłem do szkoły. Tam właśnie miała miejsce moja pierwsza edukacja estetyczna; złocone figury pełne ruchu, brodaci święci. Zapadło to we mnie tak głęboko, że te młodzieńcze odczucia do dziś są dla mnie ważną inspiracją.

Do którego ze swoich dzieł jest Pan najbardziej przywiązany?

W 1967 r. miał miejsce konkurs na pomnik powstańców śląskich w Katowicach. Zawsze marzyłem, aby wyrzeźbić człowieka uskrzydlonego i wówczas nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Zrobiłem trzy skrzydła jakby powstających z ziemi powstańców. Nie wierzyłem, że wygram ów konkurs w czasach kwitnącego socrealizm. Miałem też szczęście wyrzeźbić „Drzwi do raju” – drogę krzyżową stanowiącą, w pewnym sensie, historię człowieka, który musi przejść przez wszystkie cierpienia, ażeby otworzyły się wrota raju.

Wtedy odkrył Pan w sobie potrzebę tworzenia sztuki sakralnej?

W pewnym momencie swojego życia zrozumiałem, że są dwie drogi dochodzenia do sztuki sakralnej Albo bardzo powoli się do niej dojrzewa, albo spada na człowieka jak błyskawica i olśnienie. U mnie droga była dość długa. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stworzyłem cykl ukrzyżowanych postaci. Były to Krzyże Oświęcimskie, które potem nazwałem „Niekanonizowanymi Świętymi”.

Ale nie były to jeszcze rzeźby, przed którymi modlili się ludzie?

Nie, miały one raczej charakter kontemplacyjny, ale doprowadziły mnie do wnętrza świątyni. Kościół, w którym wyrzeźbiłem pierwszego w swoim życiu Chrystusa, znajdował się w Mistrzejowicach. Był to również pierwszy kościół poświęcony przez Jana Pawła II, który jeszcze jako kard. Karol Wojtyła kładł kamień węgielny. Tam zdałem sobie wówczas sprawę, że nie będą to już tylko moje osobiste rzeźby, ale dzieła pełniące określoną funkcję; będące przekaźnikiem między człowiekiem a Tym Niewyobrażalnym, Odległym.





Ale czy świadomość bycia swoistym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi obciążała czy dodawała skrzydeł?

Była to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność! Jeśli robię coś tylko dla siebie, to jestem za to odpowiedzialny wyłącznie przed sobą. Jeśli natomiast, rzeźba sakralna, nie zostanie zaakceptowana, nie stworzy przeżycia u drugiego człowieka, to wówczas można powiedzieć, że dzieło to nie jest nikomu potrzebne i będzie tylko przeszkadzać. Chciałbym, żeby ludzie zrozumieli przed jak wielką odpowiedzialnością staje artysta, kiedy zaczyna dotykać Boga; mając świadomość swojej nędzy, niedoskonałości, mówić ma o rzeczach idealnych, nieskończonych, nierozpoznanych przez człowieka do końca. Trema i odpowiedzialność bywają czasami paraliżujące.

Jak Pan Profesor sobie z nimi poradził?

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że przecież Chrystus, którego rzeźbię, był takim jak ja człowiekiem. Cierpiał, chłodno Mu było, głodno, a zatem był naszym bratem. Wówczas zacząłem szukać człowieka, który by wyrażał to wszystko, o czym mówił Chrystus: miłość, dobroć, cierpienie i to, że jesteśmy tylko tu na chwilę. Pozwoliło mi to otworzyć się i tak powstał pierwszy w moim życiu Chrystus. Był to 6-metrowej wielkości posąg Ukrzyżowanego, bez krzyża, tylko z rozpiętymi ramionami. Odbyłem wówczas poważne rekolekcje! W kościele w Mistrzejowicach powstało ponad 40 rzeźb, które tworzyłem przez prawie dwadzieścia lat. Ten okres w moim życiu zapisał się chyba najmocniej; rzeźby powstawały w początkach stanu wojennego, a zatem byłem szczęśliwy, że mogłem wtedy oderwać się od otaczającej mnie rzeczywistości.

A czy trudno jest stworzyć rzeźbę Ojca Świętego Jana Pawła II, którego wszyscy znali i dobrze pamiętają?

Niech mi pani wierzy, że papieża rzeźbi się coraz trudniej. Powstało tak dużo najrozmaitszych rzeźb Jan Pawła II opartych na pewnym schemacie; ręka w górze, trzymający krzyż, błogosławieństwo. Wykonałem parę posągów Jana Pawła II, ale nigdy nie rzeźbiłem tylko na podstawie zdjęć. Musiałem stworzyć własną wizję Jego postaci. Zawsze zależało mi na tym, ażeby rzeźba Jana Pawła II nie była tylko malowanym posągiem, ale bym wyrażał zarówno Jego człowieczeństwo, jak i ból, cierpienie i absolutne zawierzenie. Był to przecież człowiek głęboko oddany Bogu i ludziom.





Czy istnieje dzieło pozostające nie tyle w sferze planów, co marzeń Pana Profesora?

Codziennie, nim się jeszcze dobrze nie obudzę, widzę szereg rzeźb, które chciałbym zrobić. One są na styku rzeczywistości, przebudzenia i marzeń sennych. Na szczęście, gdy się budzę, wszystko znika. Czasami też pojawia się przekonanie: „przecież to kiedyś widziałem”, które jest wspomnieniem ze snu.

Czy zatem artysta może odpocząć od swojej pracy i mieć czas wolny?

Nie chcę być zbyt romantyczny i mocno idealizować sztukę, ale nią się po prostu żyje. Nawet jak oglądam telewizję, to gdzieś z tyłu widzę jakieś fragmenty czy obrazy swoich myśli. Nigdy nie rzeźbiłem tylko dla własnego zapotrzebowania, zawsze chciałem, żeby moja sztuka była przyjmowana przez ludzi i ogromnie się cieszę, gdy prości ludzie mówią, że to czy tamto im się podoba. To dla mnie ważniejsze niż mądre oceny krytyków.

Czy współczesna sztuka sakralna, a mam na myśli przeważającą większość nowoczesnych kościołów w Polsce, ma prawo określać się mianem sztuki? Przecież nie tylko jest ważne jak, ale i gdzie się ludzie modlą.

Myślę, że tutaj zawiniła i historia, i pycha ludzka. Kiedyś architekci musieli budować według określonych norm. Jeśli przyszła szansa, że może powstać architektura nie normatywna, to każdy chciał się wyrwać z uniformu, z szarzyzny. No i naturalną chęcią było nie to, co ma być, tylko to, jak ja mam to zrobić, zaznaczenie siebie. Doszła do głosu silna potrzeba bycia innym za wszelką cenę. Ale inny nie znaczy lepszy. Drugi problem, to czasami brak świadomości tego, co powstaje ze strony inwestora, czyli księdza, który słyszy: „Księże proboszczu, przecież to jest nowoczesne, na świecie się tak dzieje”. Często to nowoczesne bywa wartością samą w sobie, co wcale nie jest prawdą. Rzeczywiście szkoda, że tyle szans zostało zaprzepaszczonych przez pośpiech i niekompetencje.

A czy czasy współczesne są przyjazne tej prawdziwej sztuce, przez duże „S”?

Jestem rzeźbiarzem tradycyjnym i swoją rzeźbę oparłem na głębokiej tradycji. Są jednak ludzie, którzy uważają, że sztuka jest tylko zdarzeniem, momentem i nie ma sensu zaklinać jej w kamień czy w brąz, wystarczy happening czy instalacja. Nie ma co z tym polemizować, gdyż sztuka jest niewyobrażalnie pojemna; mieszczą się w niej zarówno największe kategorie, jak również chwila i błahość. Uważam jednak, że sztuka musi komuś i czemuś służyć. Jeśli służy dobrze, jeśli dotyka najważniejszych wartości człowieka, to jestem w stanie zaakceptować każdą jej formę. Ale same ideologiczne wywody niewiele będą znaczyć, jeżeli nie poprze ich wielka forma. Innymi słowy, wielki temat musi być obleczony w wielką formę. Nie lubię błahości, powierzchowności, która nas obecnie otacza, na przykład w radiu czy w telewizji. Stworzono przecież wspaniałe filmy, piękne utwory dramatyczne, a jesteśmy karmieni trzeciorzędnymi filmikami. Szkoda na to czasu, który jest tak ważny!





Media wypaczają gust, zamiast go kształtować?

Media wpuszczają człowieka na tory bylejakości, nadając jej kolorowy smak i powierzchowną wartość. To wielka szkoda! Ludzie, którzy mają na to wpływ, nie zdają sobie sprawy, że decydują o duszy człowieka! A jesteśmy narodem ogromnie pokaleczonym – rozbiorami, wojną. Przeszliśmy naprawdę ciężką drogę i myślę, że teraz Polacy bardzo tęsknią za czymś wartościowym i niepodważalnym w swojej wartości.

Tak głęboko tkwi w nas tęsknota za Bogiem?

Człowiek zawsze poszukiwał Boga. Od najdawniejszych czasów, kiedy zdobił jaskinie, malował słońce – było to poszukiwanie Boga. Ja odnajduję Boga nie tylko w sztuce sakralnej. Staram się Go wyrażać w każdej ze swoich prac, bo przecież wszystko, co robimy może być odbiciem Boga.



***

Kazimierz Gustaw Zemła (1931) – jeden z najbardziej znanych współczesnych polskich rzeźbiarzy. W latach 1952–1958 studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od 1958 do 2002 r. uczył rzeźby na ASP. Profesor zwyczajny, członek Polskiej Akademii Umiejętności. Od 2006 Członek Rady Programowej Fundacji CTN. Autor pomników: Powstańców Śląskich w Katowicach, Władysława Broniewskiego w Płocku, Polegli Niepokonani w Warszawie, Ludwika Waryńskiego w Warszawie, Jana Pawła II w Mistrzejowicach, Bitwy o Monte Cassino, Henryka Sienkiewicza w Warszawie, w Szczecinie, Mojżesza w Łodzi, Ernesta Malinowskiego w Peru. W 2007 r. w Zamościu ustawiono ufundowany przez Fundację dla Upamiętnienia Obecności Żydów w Dziejach Polski "Karta z Dziejów" pomnik Dawida Psalmisty autorstwa profesora.