Siła odwagi

Tadeusz Pulcyn

publikacja 04.12.2007 10:21

Zamierzonego celu nie osiągnięto ze względu na wyjątkowo trudny charakter kandydata, wykazywany fanatyzm oraz służalczość wobec Kurii i Episkopatu – napisał starszy inspektor Wydziału IV we wniosku o złożenie w archiwum teczki ks. Stefana Wysockiego, ps. Akademik. Idziemy, 3 grudnia 2007

Siła odwagi




„Prowadzony dialog z kandydatem [na TW] miał na celu zbliżenie wymienionego, a następnie stopniowe wiązanie z organami Służby Bezpieczeństwa. Zamierzonego celu nie osiągnięto ze względu na wyjątkowo trudny charakter kandydata, wykazywany fanatyzm oraz służalczość wobec Kurii i Episkopatu” – napisał starszy inspektor Wydziału IV we wniosku o złożenie w archiwum teczki ks. Stefana Wysockiego, ps. Akademik.

Przez wiele lat pracował w Warszawie z młodzieżą akademicką. Najpierw parafii św. Katarzyny i św. Augustyna, potem u św. Jakuba, a przed objęciem probostwa w Wesołej w parafii Nawrócenia św. Pawła. – Niestety – marszczy czoło ks. Stefan – przez cały okres warszawski miałem swojego „anioła stróża”, który zjawiał się zawsze niespodziewanie – na ulicy, w sklepie, podczas wyjazdu w góry czy nad jeziora. Przychodził, bo „musiał ze mną kilka słów zamienić”.

– Któregoś sierpnia idę z młodzieżą w pielgrzymce do Częstochowy. Na pierwszym postoju – znowu on. I z nim cała wataha z Pałacu Mostowskich, bo nie byli to studenci. Przywitałem się z nimi, głośno mówiąc: teraz dopiero możemy iść bezpiecznie. Żart przyjęli. Doszli z nami na Jasną Górę, ale wspólnego zdjęcia pod Szczytem zrobić sobie nie chcieli.

W jakąś niedzielę „anioł” zjawił się z butelką wina. – Odprawiłem go w drzwiach. Więcej już mnie nie nachodził. Ale pojawił się następny „cichociemny”. Snuł się wokół mnie zwłaszcza przed dużymi świętami kościelnymi lub narodowymi. Uśmiechnięty, miły. Traciłem jednak cierpliwość do niego. Przysiadłem z nim kiedyś na ławce w centrum Warszawy i mówię: rozumiem, że pan lubi to, co robi, ale nie ma pan ze mnie żadnego pożytku, rozstańmy się więc po przyjacielsku i koniec.

– Ostatni raz widziałem go na Boże Ciało u św. Anny przed rokiem 70. Patrzę, idzie pod ambonę. „Słowo Powszechne” w jednej kieszeni, „Tygodnik Powszechny” w drugiej, aparat fotograficzny na ramieniu, a pod nim mikrofon. Przyszedł nagrywać Księdza Prymasa. Nie reagowałem, bo wiadomo było, że od lat lepsi specjaliści od niego mieli w domu naprzeciw kościoła „swoje okno”, przez które nasłuchiwali, o czym Ksiądz Prymas mówi do warszawiaków.

Gdy w 1972 r. ks. Stefan przyszedł na parafię w Wesołej, SB dała mu na krótki czas spokój. W dokumencie oznaczonym napisem „Tajne specjalnego znaczenia” kapitan M.K. sformułował takie uzasadnienie: „Na spotkaniach starał się wykazywać sprzeczności zachodzące w teizmie i ateizmie oraz [przedstawiać] rolę kapłana w tym kontekście. Kontakt z pracownikiem traktował jako pewnego rodzaju sondaż na temat stosunków Państwo – Kościół. Zastrzegał się, że jego osobowość nie pozwala mu na zbliżenie się (...)[do] SB, dając do zrozumienia, że dalszy z nami kontakt mija się z celem. W tej sytuacji uważam, że prowadzony dialog z kandydatem należy przerwać...”




Błogosławieństwa


Nowego proboszcza parafianie Wesołej przyjęli z otwartymi ramionami. – Miał mnóstwo nowatorskich pomysłów duszpasterskich – mówią – i chętnie w nich uczestniczyliśmy. – Zanim tu przyszedłem – nadmienia kapłan – wypłakiwałem się w rękaw kard. Wyszyńskiego, że jedyny dom rekolekcyjny w podwarszawskich Laskach jest zbyt mały, że klasztory męskie przyjmują na rekolekcje tylko chłopaków, a żeńskie tylko dziewczęta, a młodzież chce się modlić razem. Ksiądz Prymas na to: „Stefan, moim marzeniem jest, aby Warszawa była okolona domami rekolekcyjnymi, w których mogłaby się spotykać młodzież”.

To było dla niego wyzwanie. Zaadaptował stary przykościelny budynek do celów duszpasterskich i równocześnie podjął – z błogosławieństwem Kardynała – budowę domu rekolekcyjnego, który służy do dziś nie tylko grupom parafialnym. Ale wtedy znów musiał prowadzić rozmowy z władzami. – Miały charakter dysputy małżeńskiej – żartuje. – Dwie strony mówiły tym samym językiem, ale co innego myślały.

– Zatwierdzony projekt budowy zezwalał na hol rekreacyjny, a wiadomo było, że będzie tam kaplica. Nie zatwierdzono biblioteki na powierzchni 200 m2, lecz na 60 m2 – mówi – więc wybudowaliśmy ją na trzech poziomach. W konspiracji powstawał Dom Formacji Kościoła Katolickiego. Prymas Wyszyński był zadowolony. Gościł u nas dwa, trzy razy. Raz przyjechał niespodziewanie na św. Stefana i uściskał mnie serdecznie. Jak ja wtedy urosłem w oczach parafian, nie mówiąc o kolegach księżach i siostrach zakonnych. Po śmierci kard. Wyszyńskiego opiekę nad Domem przejął kard. Józef Glemp.

– A propos zakonnic – wspomina ks. Stefan – to przypominam sobie taki peerelowski epizod. Otóż mój poprzednik do Wesołej sprowadził z Raciborza Siostry Misjonarki Służebnice Ducha Świętego, ale na polecenie UB musiał je po jakimś czasie z parafii usunąć. A ja zaprosiłem je ponownie. Wezwano mnie do Pałacu Mostowskich. – Co ksiądz wyprawia – ryczał funkcjonariusz – myśmy oczyścili już teren, a ksiądz znowu sprowadza “ekipę wsparcia”?! Wyrzucimy stamtąd i siostry, i księdza! Wtedy natchnął mnie Duch Święty. I na kolejnym spotkaniu powiadam: mnie to możecie wyrzucać, ale siostry mają dekret Księdza Prymasa, on je w Wesołej instalował i tylko on może je stamtąd zabrać. Proszę z nim rozmawiać w tej sprawie. Dałem im kserokopię dekretu prymasowskiego. Nie odważyli się jednak pójść na Miodową. Zniewalała ich siła odwagi. Uginali się przed autorytetem Prymasa.





– Siłę jego odwagi i błogosławieństwa z nieba – zaznacza ks. Stefan – wyraźnie odczuwałem, podejmując następne przedsięwzięcie – budowę domu dla osób w podeszłym wieku. Delegacja diecezji warszawsko-praskiej udała się do Castel Gandolfo, aby zaprosić Papieża do kolegiaty w Radzyminie. Kapituła radzymińska, której byłem prepozytem, wytypowała mnie, abym obok bp Kazimierza Romaniuka celebrował Mszę z Ojcem Świętym. Po Eucharystii Papież przez chwilę zatrzymał się przy mnie. Gdy powiedziałem mu m.in., że buduję dom seniora, wyraźnie się ożywił – właśnie był w trakcie pisania “Listu do ludzi w podeszłym wieku” – a potem chwycił mnie za ramię i udzielił błogosławieństwa dla sponsorów, budowniczych domu i dla jego przyszłych mieszkańców.

Złotówka do złotówki i Dom Seniora – „Gniazdo Rodzinne” – stoi i służy nie tylko mieszkańcom parafii Opatrzności Bożej w Wesołej. Jednym z pierwszych jego lokatorów był naczelnik Szarych Szeregów, Stanisław Broniewski – Orsza (1915–2000)


Harcmistrz i kapelan


Szare Szeregi to znaczący epizod w życiu ks. Stefana. We wrześniu 1939 r. jako 11-letni chłopak wyjechał z rodzicami z rodzinnego Łowicza do Kompiny nad Bzurą, aby uniknąć bombardowań wojennych. Trafił z deszczu pod rynnę, bo tam akurat trwały najbardziej zaciekłe walki. Na jego oczach płonęła cała wieś.

Gdy rodzina Wysockich wróciła do Łowicza, przyłączyła się do ruchu oporu. – Mama ks. Stefana – zapamiętał jego przyjaciel Edward – roznosiła konspiracyjne ulotki i „Biuletyn Informacyjny”, ojciec ukrywał łączników. Kiedy Stefan przyprowadził do domu „Antka”, kilkanaście lat starszego od nas „kolegę”, jednego z dowódców Szarych Szeregów, nikt nie pytał go o nic. Nocował u państwa Wysockich przez dłuższy czas.

W styczniu 1945 r. na czołgach wojsk radzieckich wtargnęła do Łowicza „wolność”. Zjechało NKWD, do którego dołączyła grupa komunistów łowickich. Towarzysze szybko utworzyli Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Wkrótce łowickie więzienie było przepełnione.

– Po niespełna dwóch miesiącach – mówi ks. Stefan – został uwięziony „Cyfra”, jeden z moich kolegów. Było to już po rozwiązaniu Armii Krajowej – w której skład wchodziły Szare Szeregi – przez gen. Leopolda Okulickiego (ps. Niedźwiadek), ostatniego dowódcę AK. Szybko powstała „docelowa mała konspiracja”, aby uwolnić naszego przyjaciela.





Akcja na łowickie więzienie – z bronią w ręku, ale szczęśliwie bez jej użycia – przyniosła uwolnienie ponad osiemdziesięciu osób, wśród których byli żołnierze AK przygotowani do wywózki na Sybir. Jednym z najmłodszych uczestników akcji był druh Stefan Wysocki – „Ignac”.

W następnych latach nie słabło zainteresowanie „chłopców” z dawnych Szarych Szeregów sprawami harcerstwa. Druh Stefan Wysocki po różnych kursach instruktorskich i II Centralnej Akcji Szkoleniowej nad Turawą doszedł do stopnia podharcmistrza. Po pięćdziesięciu latach – 17 listopada 1999 r. – przyjaciele z ruchu harcerskiego, instruktorzy, awansowali go do stopnia harcmistrza.

Po wojnie kapelanem Szarych Szeregów był ks. Jan Zieja, aż do swoich sędziwych lat. W latach dziewięćdziesiątych powstało Stowarzyszenie Szarych Szeregów, a jego kapelanem został ks. Stefan Wysocki – i jest nim do chwili obecnej.

– Wciąż kocham młodzież – wyznaje druh Stefan – ale nie potrafię już z nią tak fruwać jak za dawnych lat. Dlatego przysiadłem w wybudowanym przez siebie „Gnieździe”. Jego mieszkańcy mówią, że jeszcze mogę się im tu do czegoś przydać – śmieje się.



***

Ksiądz prałat Stefan Wysocki urodził się 5 marca 1928 r. w Łowiczu. Święcenia kapłańskie przyjął 8 sierpnia 1954 r. z rąk bp. Wacława Majewskiego. Przez 20 lat pełnił funkcję dziekana dekanatu rembertowskiego. Przez 10 lat był prepozytem Kapituły Radzymińskiej. W 2006 r. został ogłoszony Honorowym Obywatelem Łowicza. Rok później w „uznaniu zasług dla stolicy Rzeczpospolitej Polskiej” otrzymał „Nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy”.