Ile życia, tyle nadziei

Z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem rozmawia Małgorzata Glabisz-Pniewska

publikacja 11.12.2007 11:02

O nadziei wbrew nadziei mówimy w sytuacjach, kiedy człowiek znajduje się w bezgranicznym cierpieniu, w zwątpieniu, kiedy, na przykład, dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. To niewątpliwie moment wstrząsający, który może prowadzić człowieka do rozpaczy. Idziemy, 9 grudnia 2007

Ile życia, tyle nadziei




Czytanie dokumentów papieskich nie jest u nas na porządku dziennym. Czy najnowsza encyklika papieża Benedykta XVI „Spe salvi”, napisana prostym językiem i przemawiająca do zwykłego chrześcijanina, coś zmieni w tym względzie?

I tak, i nie. Jeśli prosty chrześcijanin sięgnie po tę encyklikę, to prosiłbym go również, aby czytanie jej rozpoczął od drugiej części, w której Ojciec Święty mówi o ćwiczeniu się w nadziei. Jesteśmy nastawieni dosyć praktycznie i spróbujmy najpierw przemedytować te właśnie punkty, w których Papież podkreśla, że wszyscy żyjemy w naszych małych nadziejach. Są one piękne i nie jest tak, że Papież czy Kościół negują je czy im zaprzeczają. Musimy jednak uczyć się wielkiej nadziei. A dokonuje się to, według Ojca Świętego, poprzez modlitwę. Nie polega ona na spychaniu na Boga naszych problemów, tylko na tym, żeby uczyć się rozszerzania swej małej, ludzkiej nadziei na tę wielką. Na mężnym przeżywaniu cierpienia i na pomaganiu w cierpieniu innym, a wreszcie na prowadzeniu swojego życia w perspektywie Sądu Ostatecznego. Ojciec Święty pokazuje bardzo pięknie, że w naszej kulturze zachodniej Sąd Ostateczny przeżywamy raczej jako groźbę lub jak coś, co jest zupełnie nierealne. A Papież mówi, że to wielka nadzieja na ostateczną sprawiedliwość.

Nie mamy szans doczekać tej sprawiedliwości tu, na ziemi?

Nie doczekamy się jej tutaj na pewno! Benedykt XVI, odwołując się do wielkich mistrzów tzw. filozoficznej szkoły frankfurckiej, mówi, że nawet ci, którzy odrzucają istnienie Boga albo są niepewni, co do Jego istnienia, wołają o ludzką sprawiedliwość. Znaczy to, że ten sam los nie może spotkać człowieka niewinnie cierpiącego i jego oprawcę. Jeśli życie ludzkie ma być sensowne, to coś takiego nie może mieć miejsca i Papież mówi, za filozofami takimi jak Theodor Adorno czy Max Horkheimer – że to jest nasze podstawowe wołanie o Boga. I nie chodzi tylko o pokolenia obecnie żyjące, ale także te, które już przeszły. To również postulat ostatecznego zmartwychwstania!

Czyli nie chodzi tu o sprawiedliwość Boską – ale ludzką?

Punktem wyjścia jest sprawiedliwość ludzka. Człowiek, aby miał poczucie sensu życia, musi również mieć poczucie sprawiedliwości. Gdy życie opiera się na niesprawiedliwości ludzkiej, istnienie staje się bezsensowne.





Benedykt XVI pisze w encyklice „Spe salvi”, że do nadziei dochodzi się przez modlitwę. Czy to oznacza, że człowiek, który się modli, nigdy nie utraci nadziei?

Ojciec Święty podkreśla, mówiąc o modlitwie, że człowiek musi się modlić autentycznie i wtedy rzeczywiście idzie drogą nadziei.

A co znaczy autentycznie? Nie jest wyrachowany?

Właśnie. Nie ma w mojej modlitwie wyrachowania wobec Boga i wobec innych ludzi. Nie mogę się modlić przeciw drugiemu i ten moment jest bardzo wyraźnie podkreślony w najnowszej encyklice Benedykta XVI.

Modlitwa nie może być też księgą życzeń?

Księgą życzeń na pewno nie, ale mogę wprowadzać w modlitwę moje najgłębsze pragnienia. Ojciec Święty zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz. Często przeżywamy coś takiego jak kryzys modlitwy. Wtedy dobrze jest pamiętać o modlitwie Kościoła, to znaczy włączać się w ową klasyczną modlitwę Kościoła. To jest przecież Ojcze nasz..., Zdrowaś Maryjo..., liturgia eucharystii czy liturgia brewiarzowa, która tak naprawdę jest przecież odmawianiem cudownych modlitw, w których często daje się słyszeć również zwątpienie i skargę.

Papież mówi też o nadziei wbrew nadziei, wbrew logice. Gdzie zatem miejsce na rozum, którego nie można przecież pominąć w naszej wierze?

O nadziei wbrew nadziei mówimy w sytuacjach, kiedy człowiek znajduje się w bezgranicznym cierpieniu, w zwątpieniu, kiedy, na przykład, dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. To niewątpliwie moment wstrząsający, który może prowadzić człowieka do rozpaczy. Chrześcijańska nadzieja oznacza, że w sytuacji samotności odnajduję wsparcie w spotkaniu z ową dopełniającą mnie Nieskończonością, która ma twarz Chrystusa. On nie zdejmuje ze mnie mojego cierpienia, nie zdejmuje nawet poczucia zwątpienia, ale mimo wszystko, w naszym rozumieniu chrześcijańskim, jest z nami w każdym cierpieniu. Papież akcentuje tu jeszcze inny moment: abyśmy umieli pośród małych ludzkich nadziei, którymi żyjemy na co dzień, żyć wielką nadzieją.





A co jest największym zagrożeniem nadziei?

Pierwszy raz spotkałem w myśli oficjalnej Kościoła stwierdzenie, że największym zagrożeniem nadziei jest dzisiaj ludzie zadomawiają się w tym świecie i nie chcą myśleć o życiu wiecznym. Wydaje im się, że to jest, jak mówił Konstanty Ildefons Gałczyński: „za duży wiatr na ich wełnę”.

Czy należy winić za to postęp? Papież mówi, że rozwój ma być punktem wyjścia w dochodzeniu do prawdy o człowieku, a nie punktem dojścia i – najkrócej mówiąc – celem samym w sobie. Właśnie chyba owe dobra materialne, które są skutkiem postępu, tak naprawdę nas ograniczają i zamykają na inny, głębszy świat?

Nie trzeba od razu stawiać tak wyraźnego przedziału. Papież, wychodząc od myślicieli średniowiecznych, przez Kanta i złudną wiarę rewolucji francuskiej, a następnie marksizm, pokazuje, jak ludzie zaczęli odchodzić od chrześcijańskiej nadziei, otwartej na Boga. Pokazuje patologię nadziei. Kiedy człowiek uwierzy, że jego ostatecznym szczęściem jest postęp, zaczyna chorować jego nadzieja. I Ojciec Święty mówi, dlaczego tak się dzieje. Na przykład medycyna rozwiąże kiedyś szereg problemów związanych z naszym zdrowiem. Tyle tylko, że ta nadzieja akurat nie dotyka mnie, bo dzisiaj, w moim konkretnym istnieniu medycyna tego nie rozwiąże. Ciągle jest tak w dziejach ludzkich pokoleń, że gdy likwidujemy jedno cierpienie, pojawia się inne. Nigdy krzyż nie przestał być znakiem towarzyszącym ludzkości. Należy zatem, dostrzegając tę patologię, otworzyć się na autentyczne myślenie o nadziei. Postęp dokonuje się tak naprawdę w dziedzinie materialnej, w sferze rozwiązań technicznych, naukowych, medycznych itd. Natomiast w sferze moralnej każde pokolenie musi na nowo odzyskiwać siebie, swoje człowieczeństwo, na nowo szukać kryteriów prawdy, miłości, dobra. Tutaj postęp nic nie ma do zrobienia. Przecież widzimy, jak mimo postępu wielu stało się mniejszymi niż starożytni, niż ci ludzie, których spotykał Chrystus na swojej drodze. I to jest wyzwanie do otwarcia się na ostateczną nadzieję.

Papież kończy encyklikę wspomnieniem Matki Bożej jako Gwiazdy Nadziei. Patrząc z ludzkiego punktu widzenia na życie Maryi, można powiedzieć, że jedynie nadzieja pozwalała jej przetrwać to wszystko, co Ją w życiu spotkało.

Wędrując często po Ziemi Świętej, gdzie moja siostra jest karmelitanką w Betlejem, zastanawiałem się nieraz, co dla Maryi znaczyło to tajemnicze „fiat”. Przecież musiała mieć świadomość, że rozpoczyna się nowa karta w dziejach ludzkości, że Ten Oczekiwany przez wieki przyszedł, że to „marana tha”, które odzywa się teraz w Adwencie, uzyskuje spełnienie. Więc ze swoim „fiat”, ze swoją gotowością i z Jezusem pod swoim sercem idzie w świat. Potem wędruje za Synem i słyszy te niezwykłe słowa, że „moją matką i moimi braćmi są ci, którzy zachowują Słowo Boże”. Któż bardziej niż Ona zachowywał Słowo Boże? Często traktujemy to zdanie jak wyrzut w stronę Maryi, a przecież to nieprawda! To największa pochwała Maryi; kto słuchał Słowa Bożego i wiernie go strzegł, kto szedł pod krzyż i milczał jak Ona?





Co było w tej encyklice największym zaskoczeniem dla Księdza Profesora?

Nie zaskoczyły mnie rozważania Ojca Świętego, że my chrześcijanie powinniśmy być gotowi bronić nadziei, która w nas jest. Zaskoczyła mnie ta encyklika w punktach, w których Papież staje tak po prostu przed każdym z nas i przemawia do nas bardzo prostym językiem. Wstrząsające były dla mnie fragmenty, w których mówi, że każdy poszukuje w życiu swojego celu i im jest on wyższy do znoszenia, tym do większych trudów jesteśmy przysposobieni. Zawsze towarzyszy nam nadzieja, dzięki której realizujemy wszystkie konkretne sprawy naszego życia. Ale czy nie jest nam potrzebna nadzieja, która spinałaby te wszystkie nadzieje?



***

Ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak (1951), profesor teologii fundamentalnej, święcenia przyjął 15 czerwca 1975 w katedrze płockiej. Kierownik Katedry Chrystologii i Eklezjologii Fundamentalnej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, konsultor Rady Episkopatu Polski do Spraw Dialogu Religijnego, członek Komisji Mieszanej do spraw Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Starokatolickim Mariawitów. Wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku. Napisał : "Święty Kościół powszedni" 1999, "Metodyka uczenia się i pisania prac dyplomowych" 2000, "Świadectwo i sens. Teologia fundamentalna" 2001, "Prorok i błazen. Szkice z teologii narracji" 2005, "Medytacje z Herbertem" 2006, "Apologia Pokolenia JPII" 2006.