Dziecko w medialnej sieczce

Z prof. Barbarą Smolińską-Theiss, pedagogiem społecznym, rozmawia Alicja Wysocka

publikacja 29.01.2008 12:41

Temat wpływu mediów na dzieci zawsze wywołuje gorące spory. Niektórzy rodzice wręcz rezygnują z telewizji. Ale czy dzisiaj dziecko można wychować bez telewizora? Czy to rozwiązanie problemu, czy może ucieczka przed nim? Idziemy, 27 stycznia 2008

Dziecko w medialnej sieczce




Temat wpływu mediów na dzieci zawsze wywołuje gorące spory. W dyskusji zabiera głos nawet Urząd Nauczycielski Kościoła, w ubiegłym roku Papież poświęcił temu tematowi orędzie na Dzień Środków Społecznego Przekazu. Niektórzy rodzice wręcz rezygnują z telewizji. Ale czy dzisiaj dziecko można wychować bez telewizora? Czy to rozwiązanie problemu, czy może ucieczka przed nim?

Na wychowywanie bez telewizji jest moda w środowiskach konserwatywnych, ale też alternatywnie nastawionych, przywiązujących wagę do rozwoju twórczości, kreacji dziecka. Na przykład w elitarnych szkołach angielskich telewizji się nie ogląda, co najwyżej dziennik. Telewizja postrzegana jest jako rozrywka dla ubogich. Ale to są wzory z Zachodu, gdzie dzieci mają bardzo bogatą ofertę zajęć pozaszkolnych. W Polsce natomiast osią modelu wychowawczego jest wciąż domocentryzm. Młodsze dziecko spędza dużo czasu w domu z mamą, która na ogół nie pracuje zawodowo i dużo czasu spędza przed telewizorem. Dzieci powielają te fatalne wzory. Ale z drugiej strony, w naszych warunkach jest naprawdę bardzo trudno wychowywać bez telewizji czy Internetu. Prawie nie ma możliwości, żeby dziecko nie znalazło sobie technicznego dojścia do tych mediów. Poza tym trzeba się zastanowić, czy chcemy, aby nasza pociecha była uboższa od swoich rówieśników o pewien kod kulturowy przekazywany przez media. Ważny jest też kontakt techniczny z nowoczesnymi mediami. To jest magia, która dziecko fascynuje. Czy chcemy, czy nie młode pokolenia będą w tym świecie musiały żyć. Ja patrzę z nadzieją na te dzieci, tak świetnie radzące sobie z komputerem, komórką, kinem domowym. Może one zbudują lepszy świat komunikacji? Może z czasem znikną te pełne słownego paskudztwa czaty i blogi? Może to pokolenie stworzy coś ładniejszego?

A co odpowiedzieć dziecku, które nie rozumie, dlaczego mama czy tata zabraniają oglądania pewnych scen czy programów? Z jednej strony to niedozwolone, a z drugiej przecież telewizja to pokazuje.

Dziecko nie powinno oglądać scen szokujących, drastycznych, wulgarnych. Jeśli jest małe, trzeba odwrócić jego uwagę, a jeśli starsze – należy tłumaczyć, dlaczego nie powinno oglądać pewnych obrazów. Czasem trzeba po prostu wyłączyć program czy film. Nie jestem jednak zwolenniczką zakazu oglądania telewizji w ogóle. Wolałabym, żeby rodzice wyjaśniali dzieciom i rozmawiali z nimi o tym, co zobaczyły w telewizji. Trzeba dzieci zachęcać do zrozumienia pewnych mechanizmów i sytuacji pokazywanych w filmach po to, żeby odróżniały dobro od zła. Media musza być postrzegane w perspektywie całego przemysłu, który za nimi stoi.

Chcielibyśmy, żeby telewizja pełniła dla dzieci funkcję dydaktyczną, ale ona coraz bardziej się komercjalizuje, wciągając w ten świat coraz młodszych odbiorców.

Rodzice i wychowawcy oczekują od mediów, że będą przekazywać dzieciom świat wartości, dobra, miłości, harmonii. A z drugiej strony widzimy, że to nie dobranocki przyciągają uwagę dziecka, jeśli zostawimy je samo przed telewizorem, zwłaszcza tym podłączonym do kablówki. Mały odbiorca natychmiast staje się kreatorem. Przy pomocy pilota przeskakuje z kanału na kanał i tworzy sobie własny film. Określa się to terminem caking. Na jednym kanale zatrzymuje się średnio 7 sekund i przeskakuje dalej, wyszukując przede wszystkim reklamy. Widzimy, jak mocno dziecko zanurzone jest w tej medialnej sieczce.





Czy można nauczyć je oddzielania ziarna od plew?

Tutaj nie ma świętych zasad. Bo z jednej strony dobrze się dzieje, że w szkole mamy ścieżki edukacyjne związane z edukacją medialną, ale znacznie lepszym, dzisiaj mocno propagowanym rozwiązaniem, jest to, by dzieci same tworzyły media. Same kręciły filmy, tworzyły swoje gazety. W ten sposób przekonują się, jaki trud za tym stoi. Gdy dziecko siedzi przed telewizorem i patrzy na przykład na okrutne sceny, nie do końca zdaje sobie sprawę, że one są złe. Dopiero jak samo będzie chciało cos podobnego pokazać, przekona się, że najpierw trzeba zrobić komuś krzywdę, żeby to można było nagrać. Oczywiście mówię tu o jakichś próbach reportażowych, a nie kreowaniu filmowych fikcji.

Czy dzieci nie są zbyt często pozostawiane same przed ekranem komputera i telewizora?

Wiele problemów na linii dziecko–media wynika z samotności dzieci, z tego że nie mają rodzeństwa. Synonimem współczesnego dzieciństwa jest jedynak siedzący przy komputerze. Ratunkiem jest obserwowany powrót do wzorca dużej rodziny, gdzie dzieci bawią się między sobą. Dzisiaj też, także w rodzinach zamożnych, zwraca się uwagę na to, by dziecko od najwcześniejszych lat znało doświadczenie trudu życia. Ale poznaje je nie poprzez ślepe posłuszeństwo dorosłym, lecz dlatego, że tego chce. Wiek XX i zmiany społeczne, które w Polsce dokonały się w ostatniej dekadzie tego stulecia, bardzo zmieniły relacje między rodzicami i dziećmi. Mamy do czynienia ze zjawiskiem bardzo wyraźnie zmieniających się dystansów. W rodzinach, zwłaszcza tych z klasy średniej, relacje oparte są na przyjaźni. To także efekt rozwoju i dobrobytu społecznego. Dziecko stało się bardzo ważnym członkiem rodziny. Stało się osobą. W tym jest także duża zasługa Kościoła, który mówi o godności dziecka i to nie tylko w perspektywie dzieci nienarodzonych. Wiek XX pokazał, że dziecko jest bardzo ważnym partnerem, wychowujemy je już nie tylko do posłuszeństwa, ale do aktywności, kreatywności i… odpowiedzialności. Dziecko ma czerpać radość i satysfakcję z tego, że pokonuje trudy. Że przez to dojrzewa, uczy się. W dzisiejszych rodzinach, nazywanych często negocjacyjnymi, rozmawia się i przekonuje, a nie – tak jak dawniej – wymusza określone postawy. Dziecko przyjmuje pewien zakres odpowiedzialności dlatego, że się na to zgodziło, a nie dlatego, że rodzic mu kazał. W ten nowy kontekst kulturowo-wychowawczy wpisują się nowoczesne media.

Także gry komputerowe?

One są największym niebezpieczeństwem dzieciństwa, ponieważ zatracają podział między światem realnym a nierealnym. Dziecko nie wie, w który świat wchodzi. To niebezpieczeństwo ma charakter głównie psychologiczny, bo mamy do czynienia z działaniem podprogowym. Zaobserwowano zjawisko, gdy dziecko, uczestnicząc w grze pełnej okrucieństwa i agresji, musi się „wyładować” w realnym świecie, kopiąc na przykład w ścianę czy w szafy. Dobrze, że na niektóre gry jest zakaz rozpowszechniania, że w telewizji są specjalne nakładki na niektóre programy, że nie wszystko można ściągnąć z Internetu. Świat okrucieństwa, seksu trzeba zamykać przed dzieckiem.





Problem w tym, że od strony psychologicznej te gry są tak skonstruowane, że bardzo wciągają, że nie sposób się oderwać.

Tu mechanizmy rynkowe doszły do perfekcji. Jak się kogoś „złapie”, nie wyjdzie łatwo. Uzależnienia od gier trzeba leczyć jak alkoholizm czy narkomanię. To jest właśnie największe zagrożenie XXI wieku. Na szczęście u dzieci te uzależnienia są bardziej widoczne niż u dorosłych. Dzieci szybko popadają w nerwicę, a to może być pole do działania dla
psychologów szkolnych.

Na koniec wróćmy jeszcze do sprawy dobranocki z teletubisiami. Dlaczego nie należało robić problemu z torebką Twinky Winky?

Dzieci nadają swojemu światu dziecięce znaczenia. Są zawieszone między realnością a światem baśni. Potrafią narysować kreskę i powiedzieć, że to jest Jaś na rowerku. W małej kałuży widzą ogromne potwory. Świat dziecięcy polega na imaginacji. Jeśli to rozumiemy, nie możemy na ten świat nakładać dorosłych znaczeń. Nie jestem zwolenniczką wyjaśniania dzieciom wszystkiego, zwłaszcza panujących w świecie podziałów ze względu na płeć fizyczną związanych z atrybutami seksualnymi, bo to jest w gruncie rzeczy skłanianie dzieci do zainteresowania się tą sferą. Nie róbmy tego za wcześnie, to przyjdzie kiedyś – w naturalny sposób.



***

Prof. dr hab. Barbara Smolińska-Theiss kieruje Katedrą UNESCO na Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, jest również wykładowcą Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadziła badania m.in. nad dziećmi klasy średniej; statusem społecznym rodziny a problemem autoselekcji szkolnych, rolą czynników statusowych w budowaniu biografii edukacyjnych uczniów elitarnych liceów warszawskich. Opublikowała „Dzieciństwo w małym mieście” (1993 r.), „Pokój z dziećmi. Pedagogika chrześcijańska wobec zagrożeń rozwoju dziecka” (1999 r.), „Wymiary dzieciństwa. Problemy dziecka i dzieciństwa w zmieniającym się społeczeństwie” (2005 r.). Jest autorką wielu artykułów, także w prasie zagranicznej. Z mężem Wiesławem Theissem, również profesorem pedagogiki, wychowali dwie córki.