W przedsionku religii

Z ks. prof. Michałem Hellerem rozmawia Małgorzata Glabisz-Pniewska

publikacja 07.05.2008 10:18

To samo odnosi się także do wielkich uczonych, którzy uważają się za ateistów. Odrzucają ideę Boga, którego nie ma i którego nie głosi religia. Obraz Boga, jaki mają, jest przykrojony na ich własne podobieństwo; Bóg myśli jak oni i jest swego rodzaju supermanem. Takiego Boga należy rzeczywiście odrzucać. Idziemy, 4 maja 2008

W przedsionku religii



Rozwój nauki przysparza wielu ludziom problemów związanych z wiarą. Nauka mówi, że człowiek nic nie znaczy w bezmiarze kosmosu, a w ujęciu religijnym jesteśmy stawiani na pierwszym miejscu wśród stworzeń. Jak to pogodzić?

Przede wszystkim, gdy chodzi o ów rozziew między nauką a wiarą, przyglądam się temu zjawisku od kilkudziesięciu lat i stwierdzam, że problem się pogłębia. Dzieje się tak za sprawą standardów wykształcenia religijnego, które z każdym niemalże rokiem się obniżają. Wykształcenie religijne jest dzisiaj, muszę to powiedzieć z żalem, na poziomie gorszym niż elementarny i ludzie opuszczają szkołę, mając bardzo prymitywne poglądy religijne. Obecnie u przeciętnego człowieka rozziew między wiedzą religijną a wykształceniem zawodowym, fachowym jest ogromny. To samo odnosi się także do wielkich uczonych, którzy uważają się za ateistów. Odrzucają ideę Boga, którego nie ma i którego nie głosi religia. Obraz Boga, jaki mają, jest przykrojony na ich własne podobieństwo; Bóg myśli jak oni i jest swego rodzaju supermanem. Takiego Boga należy rzeczywiście odrzucać.

Jaki jest zatem Bóg, którego wyeliminowała także nauka? W odróżnieniu od badaczy dawnych wieków, w naukowym objaśnieniu świata nie odwołujemy się już do interwencji Boga, czego potrzebował na przykład Newton, gdy w XVII wieku formułował swoje teorie fizyczne. Z czego to wynika?

U początków nauki nowożytnej, gdy było jeszcze wiele białych plam na mapie naukowej i nie znano odpowiedzi na mnóstwo elementarnych pytań, istniała tendencja do wypełniania dziur w wiedzy – Bogiem. Potem, gdy nauka szła naprzód, luki te wypełniano teoriami naukowymi i Bóg stawał się, jak się wydawało wówczas, niepotrzebny. Było to jednym ze źródeł nowożytnego ateizmu. Ale zarówno nauka, jak i religia, a także teologia, dojrzewały. To, że dzisiaj nie ma miejsca na Boga w nauce, nie jest wcale negatywnym procesem. Powiem więcej, jest dużym osiągnięciem współczesnej filozofii nauki, gdyż nauka posługuje się innymi metodami niż teologia. Ma do dyspozycji metodę doświadczalną, czyli empiryczną i metodę zmatematyzowanych teorii. Ani matematycznie, ani doświadczalnie nie możemy chwycić Boga, który jest poza zasięgiem metod nauk współczesnych. Inaczej mówiąc, nauka jest neutralna wobec pytania o Boga.

Gdzie zatem mamy szukać Boga i o Niego pytać?

Jeśli chcemy szukać miejsca dla Boga i argumentować za Jego istnieniem, musimy wyjść poza naukę i zadać pytanie, którego ona nie zadaje. Pytanie to, które udramatyzował Leibniz, było od dawna znane: „dlaczego istnieje raczej coś, niż nic?” Na to pytanie nie odpowiada nauka, tylko teologia. Istnieje coś – człowiek, wszechświat – bo zostało stworzone!




Człowiek w ujęciu teologicznym stanowi koronę stworzenia i jako jedyny byt jest chciany przez Boga. Ale jak to pogodzić z kruchością stworzenia i z teorią ewolucji, która temu przeczy?

Przede wszystkim teoria ewolucji nie mówi nic na temat tego, czy człowiek jest koroną stworzenia, czy nie. To nie jest język nauki, tylko filozofii. Nie wiem nawet, czy solidna teologia wymaga wiary w to, że człowiek jest królem wszechświata. Każda istota myśląca jest na pewno przez Boga jakoś indywidualnie zamierzona i ważna. Nie znaczy to jednak, że człowiek jest czymś najważniejszym we wszechświecie. Może jest, a może nie jest. Tego nie wiemy. Wynika to trochę z naszej zarozumiałości, że chcielibyśmy być zawsze koroną stworzenia.

I możemy być jako gatunek – jak głoszą pewne teorie naukowe – tworem przejściowym, który tylko obecnie znajduje się na szczycie drabiny ewolucyjnej?

Prawie na pewno ewolucja nie zatrzymała się na nas. Oczywiście, będzie ona iść inaczej niż dotychczas, dlatego, że przez postęp nauki ingerujemy w ewolucję i – na przykład – przedłużamy życie osobom chorym, które ewolucja powinna wyeliminować. Nasza macierzysta gwiazda – Słońce, od którego istnienia i zasobów energetycznych zależy nasze istnienie – jest gwiazdą, która ma około 5 miliardów lat i jej zapas paliwa jądrowego wystarczy na drugie, mniej więcej, 5 miliardów. Po upływie tego czasu Słońce przestanie świecić i wówczas życie na Ziemi będzie niemożliwe, zatem ewolucja dobiegnie końca.

A co z innymi istotami we wszechświecie? Odkrycie obecności cząstek organicznych w przestrzeni kosmicznej skłania do myślenia, że życie powstało nie tylko na Ziemi. Naukowcy twierdzą, że istoty pozaziemskie nie byłyby jednak podobne do nas. Czy to nie fantazja?

Uczeni czasem wypowiadają się na ten temat, ale wtedy wygłaszają jedynie swoje prywatne przypuszczenia. Faktem jest, że dotychczas nie znaleziono śladów życia na żadnej planecie naszego układu planetarnego. Rzeczywiście, cząstki organiczne chemiczne są we wszechświecie, ale od prymitywnych cząstek organicznych do pierwszej komórki jest jeszcze ogromnie daleko i możemy tylko spekulować. Wydaje się, że jeśli wszechświat jest taki ogromny, to byłoby dziwne, żeby tylko na jednej planecie było życie.

Ale teologia skłania do myślenia, że życie i my sami jesteśmy czymś wyjątkowym.

Bardzo podoba mi się powiedzenie jednego z teologów, że skoro Bóg jest nieskończony, to nie interesuje Go nic, co jest mniejsze od nieskończoności. Istot ludzkich, czy podobnych do ludzi istot inteligentnych powinno być zatem bardzo dużo we wszechświecie, może nawet nieskończenie wiele. Dlaczego Bóg w akcie stwórczym nie miałby być bardziej płodny i stworzyć wiele światów i wiele istot rozumnych?


A my nie musimy o tym wiedzieć ani mieć z nimi kontaktu.

Wśród kosmologów, astronomów przeważa opinia, choć nie jest to opinia naukowa, tylko – podkreślam – prywatny sąd, że gdzieś we wszechświecie istnieje życie. Szansa jednak, żebyśmy się z nim skontaktowali, jest znikoma. Jakie jest prawdopodobieństwo, że spotkają się dwie muchy, z których jedna wyleciała ze Szczecina, a druga z Warszawy i lecą w dowolnych kierunkach? Wszechświat jest znacznie bardziej rozległy niż odległość z Warszawy do Szczecina.

Jak wobec tego człowiek ma się w nim odnaleźć? Ksiądz Profesor pisał, że twórczość jest naszym przeznaczeniem i powołaniem; gdy człowiek popada w lenistwo, to następuje skarłowacenie ludzkiej osobowości.

Myślę, że istnieje rodzaj prawa we wszechświecie – albo rozwój, albo śmierć. Człowiek także nie może być statyczny, tylko powinien rozwijać siebie, swoją wiedzę i osobowość. Moralny rozwój człowieka współgra z ideą ewolucji wszechświata, z ideą ewolucji człowieka, z ideą ewolucji ducha ludzkiego.

Ale istnieje w człowieku poczucie wyższości. W momencie, gdy dowiadujemy się, że jesteśmy tylko jakimś pyłkiem w kosmosie, trudno się z tym pogodzić!

Dystans do siebie jest zawsze potrzebny. Jeśli jednak koniecznie chcemy poprawić swoje samopoczucie, to możemy odwołać się do faktu, iż najbardziej skomplikowaną strukturą, jaka istnieje we wszechświecie, jest ludzki mózg. Nawet wszechświat jako całość jest mniej skomplikowany od niego. Dzisiaj wiemy to ponad wszelką wątpliwość i pod tym względem człowiek jest na szczycie jakiejś piramidy.

Dzieło stworzenia złożono w ręce człowieka, gdyż nie zostało dokończone przez Boga. Nie jest to tylko piękna przenośnia literacka?

Broniłbym tezy, że człowiek został stworzony w stanie jak gdyby niepełnym i ma dopiero dokończyć dzieło stworzenia. Z bardzo surowego tworzywa, z jakim wszedł we wszechświat, ma stworzyć pełną osobowość. To jest chyba celem każdego z nas.





Jak można pogodzić bycie księdzem i naukowcem? Czy kontakt z nauką pogłębia wiarę?

Odwołam się do starego powiedzenia, że mała wiedza jest szkodliwa, napawa jakimś zarozumialstwem i może szkodzić wierze. Natomiast duża wiedza pomaga człowiekowi zobaczyć własne proporcje i uczy go poczucia tajemnicy, a zatem – w ostatecznym rozrachunku – pomaga wierze. Nie twierdzę, że mam wielką wiedzę, mam raczej świadomość jej ograniczeń, ale przynajmniej staram się ją powiększać.

Im większa wiedza, tym większa świadomość ograniczeń?

Niewątpliwie jest tak, jak mówił Sokrates – „wiem, że nic nie wiem”. Trzeba mieć dosyć dużą wiedzę, aby zdawać sobie sprawę z jej wielkich ograniczeń. Jeśli zaś miałbym wskazać miejsce w nauce, które mnie najbardziej zbliżyło do Boga, to byłoby to odnajdywanie w świecie racjonalności. Einstein, który miał bardzo specyficzne poczucie Boga, mawiał, że jedynymi religijnymi ludźmi w naszym zlaicyzowanym świecie są uczeni, którzy mają pasje poznawania i twierdził, że jedynym celem nauki jest zbadanie zamysłu Boga w dziele stworzenia. A ponieważ świat badany jawi nam się jako wielka myśl, swego rodzaju maszyna, czy nawet program komputerowy, to ów kontakt z racjonalnością jest dla mnie przedsionkiem religii.



***

Ks. prof. Michał Heller (1936), urodzony w Tarnowie, gdzie skończył seminarium duchowne i gdzie mieszka do dziś. Teolog, fizyk, kosmolog, absolwent KUL, gdzie doktoryzował się w 1966 r. z kosmologii relatywistycznej. Pierwszy dziekan Wydziału Teologicznego w Tarnowie. Jest profesorem filozofii na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, pracownikiem Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego, a od 1990 r. członkiem Papieskiej Akademii Nauk. Napisał setki artykułów i dziesiątki książek, w tym „Rozmowy w nocy. Rekolekcyjne zamyślenia o sobie i wszechświecie”, „Nowa fizyka i nowa teologia”, „Wieczność – czas – kosmos”, „Usprawiedliwienie wszechświata”. Laureat prestiżowej Nagrody Templetona (Templeton Prize for Progress Toward Research or Discoveries about Spiritual Realities), którą jako pierwsza otrzymała Matka Teresa z Kalkuty (1973). Wręczenie nagrody odbędzie się 7 maja w Londynie, w Buckingham Palace.