Na prawicy i na lewicy

Jacek Karnowski

publikacja 07.05.2008 10:29

Posłowie coraz częściej przypominają nakręcane ręcznie zabawki, które deklamują to, co podszeptują im partyjne władze. Wśród młodych polityków nie widać żadnej osobowości, która niosłaby nadzieję na świeżość i o której można by powiedzieć: ma charyzmę. Dotyczy to wszystkich ugrupowań. Idziemy, 4 maja 2008

Na prawicy i na lewicy



Polską polityką rządzą dziś partyjne aparaty, dysponujące dwoma kluczowymi dobrami: miejscami na listach wyborczych oraz pieniędzmi z budżetowych dotacji. Ma to oczywiście dobre strony – przynajmniej w oczach tych, którzy pamiętają czasy dziesiątek małych partii, które w żadnej sprawie nie potrafiły się dogadać, nie mówiąc już o wspólnym rządzeniu. Ale są także minusy – przede wszystkim jałowienie naszej sceny publicznej. Posłowie coraz częściej przypominają nakręcane ręcznie zabawki, które deklamują to, co podszeptują im partyjne władze. Wśród młodych polityków nie widać żadnej osobowości, która niosłaby nadzieję na świeżość i o której można by powiedzieć: ma charyzmę. Dotyczy to wszystkich ugrupowań, które powoli zmieniają się w „prywatne” towarzystwa złożone z wodzów i biernych, ale wiernych klakierów.

To również dlatego media i komentatorzy tak dużą wagę przywiązują do losu Zbigniewa Ziobro. To jedyny polityk, który w razie zapaści Prawa i Sprawiedliwości mógłby zbudować kolejną szalupę ratunkową prawicy i zebrać masę upadłościową. Potwierdzają to sondaże, w których były minister sprawiedliwości konsekwentnie zdobywa medalowe pozycje, wyprzedzając obu braci Kaczyńskich. Dziś Ziobro deklaruje lojalność wobec prezesa PiS i zapewnia, że nie ma wielkich ambicji. Problem w tym, że jego zapewnienia nie mają wielkiego znaczenia – o tym, czy jest lojalny, zdecyduje bowiem Jarosław Kaczyński. Pretekst znajdzie na pewno.

Ziobro chyba zdaje sobie sprawę ze swojej chybotliwej pozycji. Podczas wyborów szefa partii w Małopolsce pokazał siłę, blokując przez kilka dni namaszczoną przez „górę” kandydaturę Zbigniewa Wassermana. Wysłał w ten sposób sygnał, że ma mocne poparcie w swoim regionie i ewentualna próba jego marginalizacji może się skończyć wielomiesięczną burzą z piorunami. Ostatecznie Ziobro ustąpił, ale swoje cele osiągnął. Oczywiście, były minister sprawiedliwości nie rzuci rękawicy Jarosławowi Kaczyńskiemu ani teraz, ani nawet za kilka miesięcy. Będzie jednak cierpliwie czekał na swoją szansę, być może w Brukseli – za rok chce bowiem kandydować do Parlamentu Europejskiego.

Tuż po wyborach dość powszechna była opinia, iż Ziobro będzie główną ofiarą komisji śledczych rozliczających rządy PiS. Jak dotąd, nic takiego nie nastąpiło. Komisja ds. samobójczej śmierci Barbary Blidy zajmuje się głównie procedurami, a jej szef Ryszard Kalisz sam ma problemy – związane ze sprawą porwanego i zamordowanego kilka lat temu Krzysztofa Olewnika.





W zeszłym tygodniu minęła z kolei pierwsza rocznica śmierci Barbary Blidy. Lewica nadała temu wydarzeniu wymiar uroczystej celebracji. Oczywiście, przyjaciele mają prawo, a nawet powinni oddać hołd swojej nieżyjącej koleżance; problem w tym, czy nie posuwają się za daleko. W morzu słów bardziej lub mniej wyważonych ginie bowiem podstawowy fakt: to była śmierć samobójcza. Nawet jeżeli śledztwo prowadzono nieprawidłowo, nawet jeżeli sprawę próbowano wykorzystać politycznie (załóżmy), nie znaczy to, iż funkcjonariusze ABW czy też politycy PiS mają krew na rękach, co sugeruje się mniej lub bardziej dwuznacznie.

Tymczasem na lewicy pogłębia się chaos. Włodzimierz Cimoszewicz zapowiedział powołanie oddolnego ruchu, który jednak ma nie być partią. Nie wróżę tej inicjatywie powodzenia, choćby z racji charakterologicznych cech senatora, który sprawia wrażenie obrażonego na świat. Każda kolejna inicjatywa potęguje jednak zamieszanie, zwiększa wrażenie wielogłosu. Jak tak dalej pójdzie, bez Konwentu św. Katarzyny lewica się nie obejdzie.



***

Autor jest dziennikarzem TV Puls