Powiedz dziękuję

publikacja 03.06.2008 20:18

Czy umiemy okazywać wdzięczność? Po raz pierwszy obchodzimy Dzień Dziękczynienia. Komu i za co dziękują goście naszego tygodnika? Idziemy, 1 czerwca 2008

Powiedz dziękuję



Abp Kazimierz Nycz, metropolita warszawski


ZACHĘTA DO WDZIĘCZNOŚCI


Przede wszystkim noszę w swoim sercu wdzięczność wobec moich rodziców i zawsze ją wypowiadam w pacierzu. Byli to dobrzy ludzie, prości i pobożni prawdziwą pobożnością. Nie zapomnę tego, co wyniosłem z domu zarówno od strony religijnej, jak ogólnie od strony ogólnego wychowania. Nigdy nie byłem przez rodziców karcony, przyłapywany na niepowodzeniach. Natomiast każda pochwała ze strony taty czy mamy, jak tylko coś dobrego udało mi się zrobić, zawsze mnie uskrzydlała. Podobnie było z moim rodzeństwem Myślę, że to jest dobry model wychowania, choć nie zawsze stosowany. Badania pokazują bowiem, że dzieci czują za mało wdzięczności ze strony rodziców i wychowawców. Przez to i one same stają się mało wdzięczne i wyrastają na ludzi, których cechują postawy roszczeniowe.

Chciałbym coś z tej postawy wdzięczności przenieść również na płaszczyznę społeczną, abyśmy uczyli się używać słowa „dziękuję”, które buduje więzi społeczne. Żebyśmy przez uczenie się postawy wdzięczności stawali się coraz mniej roszczeniowi w odniesieniu do spraw małych i do spraw narodowych. Potrzeba bowiem wdzięczności Bogu i ludziom choćby za to, co się u nas stało przez ostatnie 19 lat - że żyjemy w wolnej Polsce. Właśnie wróciłem ze Lwowa, gdzie uczestniczyłem w beatyfikacji s. Marty Wieckiej. Patrzyłem na Ukrainę, na te kolejki na granicy, na te biedne ukraińskie wioski. Pomyślałem, że tych wszystkich, którzy narzekają na nasz kraj, trzeba by zawozić właśnie tam i pokazać im dokładnie to samo, co nas było 20 lat temu. Może wtedy przestaliby mówić, że nic się u nas nie zmieniło.

Rozumiem, że są rozmaite trudności, że to, co u nas można kupić za jedną pensję w relacji do tego, co mogą kupić ludzie na Zachodzie, to niewiele. Ale my do wszystkiego dochodzimy po zapóźnieniach 45 lat komunizmu. Za to wszystko trzeba dziękować Panu Bogu . Nie o to chodzi, że Pan Bóg potrzebuje naszego dziękczynienia, bo jak śpiewamy w czwartej prefacji zwykłej: „nasze hołdy niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”. To potrzebne jest dziękczynienie składane Bogu, bo ustawia nas w pozytywnej relacji wobec Niego. A tymczasem za dużo narzekamy, a za mało dziękujemy za Polskę i za to co się w niej wydarzyło, za Jana Pawła II i za Prymasa Tysiąclecia. Nie chcę nikogo w tym dziękczynieniu zastępować, ale chcę do tej postawy wdzięczności zachęcać.






Magda Buczek, inicjatorka podwórkowych kółek różańcowych


KAŻDY DZIEŃ JEST DAREM


Przede wszystkim jestem wdzięczna Bogu za dar cierpienia. W cierpieniu mogę coraz bardziej zbliżać się do Boga, jednoczyć się z Nim i doświadczać Jego obecności i bliskości. Czasem nie jest łatwo dziękować za to, co trudne, ale kiedy dziękuję, wtedy otrzymuję moc i siłę do wytrwania. Krzyż cierpienia nie jest już takim ciężarem, ale staje się łaską. W tym dziękczynieniu można dostrzec, jak wiele się od Boga otrzymuje.

Zazwyczaj człowiek tylko prosi, a mało dziękuje Bogu za każdy dzień, za każdą chwilę swojego życia. Wydaje mi się, że gdy dziękujemy, to w takiej modlitwie zawiera się równocześnie i prośba, i uwielbienie Boga. Ja dziękuję Bogu, gdy dostrzegam w swoim życiu wszystko, co dobre i piękne. Wtedy moje życie nabiera sensu. Szczególnie w naszych czasach widać, że pomiędzy ludźmi brakuje życzliwości i wdzięczności. Raczej skupiamy się na sobie, uważamy, że należy nam się dobroć i pomoc ze strony innych. Myślę, że trzeba powrócić do tego, żeby dziękować najbliższym za to, że są przy nas. Za ich życzliwość i gotowość niesienia pomocy. Wypowiadając słowo: „dziękuję”, wywołujemy radość w drugim człowieku.

Staram się dziękować Bogu za każdy dzień, bo każdy dzień jest wielkim darem dla mnie. Bóg daje mi łaskę swojej wielkiej dobroci i miłości. Ale też noszę w sobie wdzięczność dla drugiego człowieka, dla wszystkich ludzi, którzy mnie otaczają, bo są pełni dobroci i życzliwości. W Dniu Dziękczynienia chciałabym podziękować najbliższym mi osobom. Mojej mamusi, która jest cały czas przy mnie. Mama właściwie poświęca całe swoje życie, żeby mi pomagać i troszczyć się o mnie. Jest dla mnie czymś niezwykłym, że mama nie zwraca uwagi na swoje potrzeby, ale zawsze przede wszystkim szuka dobra dla mnie.

Kamil Durczok, dziennikarz


NIE ZAPOMINAJMY O SŁOWACH NAJPROSTSZYCH


Mam mnóstwo powodów do tego, żeby dziękować, bo czuję się bardzo szczęśliwym człowiekiem. Szczęście w pewnej części zawdzięcza się sobie, ale najbardziej tym, którzy są wokół nas. Nie tylko ludziom.

Jest takie „dziękuję”, które powinienem powtarzać za każdym razem, kiedy widzę osoby, które wyciągnęły mnie z choroby, z tamtej, „drugiej strony”. Profesor i cały jego zespół medyczny wiedzą, jak bardzo jestem im wdzięczny. Mam z nimi świetny kontakt od czasu, gdy zetknął nas los.





Za wiele rzeczy wdzięczny jestem mojej rodzinie. Mogę realizować się zawodowo, dzięki moim najbliższym. Żona zajmuje się dzieckiem. Rodzina toleruje mnie, takiego ojca i męża, który więcej niż połowę dnia spędza poza domem. Podziękowania należą się też moim rodzicom, którzy mi bardzo w życiu pomagają. Także moim przyjaciołom i współpracownikom, z którymi świetnie mi się pracuje. Im zawdzięczam, że kilkugodzinna praca co dzień przynosi mi dużo satysfakcji. Trudno mi zamknąć katalog podziękowań, bo codziennie zdarzają się takie sytuacje, za które warto dziękować.

Potrzebne są takie dni, w których możemy wyrwać się z „kieratu” codziennych zajęć i zastanowić nad sobą. Ktoś kiedyś powiedział, że tempo życia w Warszawie jest tak zawrotne, że zaczynamy biec nawet wtedy, kiedy korzystamy z ruchomych schodów. W tym szybkim tempie życia, któremu towarzyszy ciągły stres, zapominamy czasem o najprostszych słowach wdzięczności. Świetnie, że będziemy mieli Dzień Dziękczynienia.

Marcin Rząsa, rzeźbiarz, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem oraz warszawskiej i bratysławskiej ASP


POWRACAJĄCA MIŁOŚĆ


Dziękuję rodzicom za wspaniałe dzieciństwo. Często siadaliśmy razem nad potokiem, gdzie mama mnie czytała książki, a tacie robiła prasówki. W domu moim ulubionym miejscem była jego pracownia cała w wiórach. Tam oprócz wielkich prac rzeźbiarskich powstawały dla mnie zabawki: owca-froterka i wiele innych zwierząt, którymi dziś bawią się moje dzieci. Niestety rodzice zmarli – za wcześnie. Ale nie zostałem bez opieki. Dziękuję moim opiekunom, którzy upewnili mnie – wówczas piętnastolatka – że to jeszcze nie jest mój koniec świata.

Mieszkaliśmy w internacie szkoły Kenara, gdzie „podglądałem” trzydziestu starszych kolegów rzeźbiarzy i im zawdzięczam to, co dzisiaj robię. Tata raczej zniechęcał mnie do rzeźbienia, uważał, że jest to praca dla mnie za trudna. On w każdą rzeźbę wkładał całego siebie, w kawałku drewna opowiadał o rzeczach najważniejszych, uniwersalnych. Wystawiając dziś jego prace w różnych miejscach Europy, ciągle odkrywam w nich coś nowego.

Na mojej drodze pojawiają się wciąż wspaniali ludzie. Z upływem czasu przychodzi pokusa chodzenia wydeptanymi ścieżkami. A spotkania z innymi twórcami inspirują. Ostatnio w Kieżmarku na Słowacji miałem wspólną wystawę z przyjacielem fotografikiem Robo Kočanem. Zaistniał dialog dwóch światów – fotografii i rzeźby. Za to spotkanie jestem Robowi wdzięczny.






A jak tu nie być wdzięcznym Panu Bogu, za to, że urodziłem się i żyję w Tatrach. Tu bodaj łatwiej ustala się porządek rzeczy, miejsce, jakie jest człowiekowi przeznaczone. Dziś lansuje się w mediach ludzi sukcesu. Artysta rzeźbiarz powinien więc marzyć, żeby się wystawiać w Nowojorskich galeriach i sprzedawać swoje prace za miliony. A ja mam satysfakcję z tego, że moje prace przynoszą innym radość. Nie zabiegam za wszelką cenę o więcej, żeby nie zgubić tego, co mam.

Rzecz oczywista – najważniejsza jest rodzina. – Kochany tatusiu – mówią Helenka i Franciszek. O, za to Bogu dziękuję najbardziej – kochamy dzieci, ale one oddają nam tę miłość ze zwielokrotnioną siłą.

Siostra Weronika Sowulewska, kamedułka z klasztoru w Złoczewie, przewodnicząca Konferencji Przełożonych Żeńskich Klasztorów Kontemplacyjnych w Polsce

ZA MUREM, KTÓRY NIE DZIELI


Im dłużej żyję, tym częściej Bogu dziękuję, że wybrał dla mnie drogę mniszki. Przedtem chciałam być pianistką, a zostałam adiunktem na muzykologii w warszawskiej ATK. Potem wyjechałam do Paryża – zbierać materiały do habilitacji – i tam właśnie dopadł mnie Bóg. Na Montmartre, w bazylice Sacre Cour, „zobaczyłam siebie” w klasztorze w Złoczewie, o którym zaraz po maturze dowiedziałam się w rodzinnych Suwałkach. Później przez wiele lat nie pomyślałam nawet przez chwilę, że mogę być pustelnicą. A dziś dziękuję Opatrzności, że już 20 lat żyję wraz innymi siostrami w klasztorze klauzurowym wśród pól, gdzie czuję się szczęśliwa. Moja obecna funkcja zmusza mnie czasem do wyjścia klasztoru, ale dość niechętnie go opuszczam. Oczywiście, bywają i w nim trudne chwile. Ale jak mogłybyśmy przed nimi uciekać i nie dziękować Bogu również za nie, nosząc na palcu serdecznym obrączkę, w którą wtopiony jest krzyż Zbawiciela, znak naszych zaślubin z Nim – do końca życia.

Mówią o nas czasem, że niepotrzebnie się męczymy, żyjąc w permanentnym milczeniu. A my nie jesteśmy ponuraczkami. Mamy co jakiś czas rekreację i wtedy możemy rozmawiać, a nawet się bawić. Kiedyś modliłam się w kaplicy, gdy dobiegły mnie salwy śmiechu. To nowicjuszki, bawiąc się w chowanego, czyniły taki rwetes, że kury sfruwały z grzęd, krowy ryczały, psy ujadały... Ktoś z zewnątrz mógł się dziwić, co się za tym kamedulskim murem wyrabia?

Życie klauzurowe więcej ma radości niż się wydaje. Nasza radość jest niezmienna, bo mamy pewność, że z nami jest Bóg. Jesteśmy Mu wdzięczne za nasze mnisze życie i Jego cuda. Kiedyś nie miałyśmy pieniędzy na zapłacenie rachunku za światło, ale niespodziewanie przyszedł człowiek do furty i ofiarował nam taką kwotę, jaka nam była potrzebna. Dziwimy się czasem, gdyż dobroć Boga jest większa niż nasze oczekiwania. Niemal codziennie otrzymujemy podziękowania za wymodlone przez nas potomstwo, za odzyskane zdrowie, za ocalone od rozbicia rodziny i nawrócenia. Chwała Panu za to, że klasztorny mur, za którym staramy się żyć Ewangelią, nie odgradza nas od ludzi, lecz łączy nie tylko we wspólnym przeżywaniu trosk, ale przede wszystkim w dziękczynieniu za Boże dary.




Tomasz Ochinowski – psycholog, wykładowca akademicki


SZKOŁA PRZYZWOITOŚCI


Lubię być innym wdzięczny, bo lepiej mi się żyje, kiedy sobie uświadamiam jak wiele im zawdzięczam. Najpierw moim rodzicom, którzy umożliwili mi zdobycie wykształcenia. Nie wstydzili się swoich korzeni robotniczych i chłopskich i sporym wysiłkiem stworzyli w domu atmosferę sprzyjającą mojej edukacji. Dzięki nim mogłem robić rzeczy nietypowe. Nauczyli mnie, że konformizm wcale nie jest najlepszym sposobem na robienie kariery.

Wybór zawodu oraz sposób podejścia do pracy nauczyciela akademickiego zawdzięczam wielu osobom, zwłaszcza nieżyjącemu już doc. Kazimierzowi Godorowskiemu. Nie zostałem, jak on, psychologiem klinicznym, ale zaszczepił mi podejście z pasją do tego zawodu. Zaprosił mnie, młodego wtedy studenta, do współpracy i ośmielił do czytania literatury w językach obcych. Profesor Krystyna Ostrowska pociągnęła mnie do pracy akademickiej, a ks. Janusz Tarnowski nauczył, że kontakt ze studentami jest czymś ważniejszym niż samo meritum poruszanych zagadnień. Jest jeszcze prof. Halina Grzymała-Moszczyńska z Krakowa, recenzent mojego doktoratu, która do dzisiaj jest moim mistrzem intelektualnym.

Odczuwam wdzięczność wobec całego pokolenia więźniów stalinowskich, którzy byli obiektem moich badań doktorskich. Kontakt z nimi uformował mnie i potwierdził, że można realizować cele życiowe bez zbytniego konformizmu, a równocześnie bez brawury. Nauczyli mnie, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że wytrwałość i siła życiowa przenoszą owoce. Wśród nich muszę wymienić prof. Barbarę Otwinowską, niedawno zmarłą Rutę Czaplińską i Teresę Drzal. Doktorat o ich pokoleniu był dla mnie ważnym doświadczeniem poznawczym, ale jeszcze bardziej życiowym. To była szkoła głęboko rozumianej przyzwoitości.

Prywatnie wiele zawdzięczam Ruchowi Światło-Życie. Mówiąc zaś o najbliższej rodzinie – jestem bardzo wdzięczny żonie, że zechciała być ze mną. Nasz związek powoduje, że jestem – prywatnie i zawodowo – na swoim miejscu. Mamy troje dzieci i jestem jej szczególnie wdzięczny za te momenty, kiedy były bardzo małe i ja nie bardzo wiedziałem, co z nimi robić. A dzieciom jestem wdzięczny za to, że są, że nie potrafię bez nich żyć. Dzięki nim mogę dążyć do równowagi między moim życiem i pracą.

Izabela Dzieduszycka, założycielka Stowarzyszenia Przymierze Rodzin, które powstało w stanie wojennym, kiedy wyrzucona z pracy zarabiała myciem okien i organizowała pomoc dla rodzin internowanych. Zainicjowała i zrealizowała budowę szkół i świetlic. Spokrewniona z bł. Edmundem Bojanowskim. Matka trzech córek, babcia dwunastoletniego Stasia i piętnastoletniej Marysi


SZCZĘŚLIWA RODZINA


Miałam ciekawe życie i rzeczywiście mam za co dziękować. Komu jestem szczególnie wdzięczna? Przede wszystkim Panu Bogu – za to, że istnieję, za Eucharystię i sakrament pojednania. Następnie mojej matce – za jej wielką i mądrą miłość. Za to, jak nas wszystkich wychowała – moi bracia byli w partyzantce, ja też; choć miałam wtedy dopiero 15 lat, mogłam zostać łączniczką Armii Krajowej. To był dla mojej rodziny bardzo trudny czas. Najpierw wypędzili nas Niemcy. Czekaliśmy na koniec wojny, by znów razem zamieszkać w rodzinnym Niechódzie, a wtedy wypędzili nas komuniści.





Wdzięczna jestem mojemu mężowi Tadeuszowi – za jego miłość i wyrozumiałość. Za to, że wspierał moją działalność społeczną. Przede wszystkim jednak za to, że stworzyliśmy dobrą, szczęśliwą rodzinę. W kwietniu tego roku, w pałacu w Zarzeczu, otwarte zostało muzeum edukacyjne rodu Dzieduszyckich. Zaangażowanie w jego tworzenie to również mój wyraz wdzięczności dla nieżyjącego już męża.
Wdzięczna jestem moim trzem córkom – za ich miłość i dobroć, za to, że zawsze mogę na nie liczyć. Dziękuję również moim zięciom, za to, że są dobrymi mężami i zięciami. To rzadkie, ale my się naprawdę lubimy. Często jestem proszona o wygłoszenie mowy z okazji ślubu; wypowiadam wtedy moje ulubione zdanie: „Kochajcie teściowe!”.

Wielką radością w moim życiu są wnuki – niezwykle kochane i czułe. Kiedyś napisały na małej kartce: „Kochamy Cię Buńciu!”; powiesiłam tę kartkę na szafce w moim pokoju.

Wdzięczna jestem pewnemu jezuicie, który pomógł mi w drodze do Boga. No i nie sposób nie wspomnieć o takich osobach, jak zmarła miesiąc temu Elżbieta Rufener-Sapieha, moja przyjaciółka o wielkim sercu, z którą budowałyśmy szkoły. Poza tym są moi liczni przyjaciele oraz rodzeństwo. Troje już nie żyje. Cieszę się jednak, że mam siostrę, od której nieraz mogę usłyszeć słowa krytyki. Za to również jestem jej wdzięczna.

Szymon Chrostowski stypendysta Fundacji Episkopatu Polski „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, zastępca Dyrektora Biura ds. Promocji i Zarządzania Relacjami Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, prezes Zarządu Fundacji „Wygrajmy Zdrowie” im. Prof. Grzegorza Madeja, właściciel firmy public relations.


MNÓSTWO FANTASTYCZNYCH LUDZI


Wdzięczny jestem mojej Babci i Dziadkowi za to, że mnie wychowywali i pomagali na każdym etapie mojego dorastania. Wsparcie, jakie z ich strony otrzymałem pozwoliło na naukę oraz rozwijanie pasji dziennikarskiej. Dzięki temu miałem możliwość uczestniczenia w konkursie o indeks na studia im. śp. Biskupa Jana Chrapka organizowanego przez papieską Fundację „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, której zostałem stypendystą. Gdyby nie Jego ofiara i pomoc wspaniałych ludzi z Fundacji, miałem okazję uczestniczyć w wielkim dziele – „żywym pomniku” budowanemu Janowi Pawłowi II, za którego szczególnie dziękuję. To Jego osoba sprawiła, że mogłem realizować swoje marzenia, a także dała mi dużo siły, kiedy w czasie tej nauki zachorowałem na raka. Zbiegło to się w czasie, kiedy Papież sam doznawał wielkiego cierpienia i kiedy przechodził do domu Ojca. Dzięki Jego wstawiennictwu i modlitwom wielu osób, o których nawet nie wiem, udało się z rakiem wygrać. Poznałem wtedy wspaniałych lekarzy z Centrum Onkologii w Warszawie. Szybko okazało się, że stoję przed nowym wyzwaniem. Wraz lekarzami stworzyłem fundację, która dziś wspomaga pacjentów doświadczonych chorobą. Zajmujemy się profilaktyką i edukacją zarówno wśród lekarzy, jak i ludzi którzy właśnie dowiedzieli się o chorobie lub już są pacjentami. Dziś z perspektywy czasu dziękuję Opatrzności Bożej za to, że mnie w ten sposób doświadczyła. Także za to, że dzięki temu mogę pełniej przeżywać życie i cieszyć się każdą chwilą, która jest mi dana tu i teraz. Za każdy dzień, który się rozpoczyna bez bólu i cierpienia, bez strachu o życie. Dziękuje też za to, że mogę mieć obok siebie mnóstwo fantastycznych ludzi, od których mogę się uczyć i czerpać wszystko, co dobre i piękne. Dziękuję Panu Bogu też za to, że spotkałem w życiu osobę bliską mojemu sercu. Powierniczkę i przyjaciółkę, z którą dziele smutki i radości i dzięki której dostrzegam wszystkie barwy szczęścia.



Zebrali : Radek Molenda, Anna Opolska, Tadeusz Pulcyn, Barbara Sułek Kowalska, Irena Świerdzewska