Z serca Afryki

Irena Świerdzewska

publikacja 09.07.2008 09:57

Jak co roku, polscy misjonarze z całego świata zjeżdżają na wakacje do Polski. W tym prawo do takiego przypadającego raz na trzy lata urlopu miało 130 pracowników misji świeckich i duchownych. Idziemy, 6 lipca 2008

Z serca Afryki



Jak co roku, polscy misjonarze z całego świata zjeżdżają na wakacje do Polski. W tym prawo do takiego przypadającego raz na trzy lata urlopu miało 130 pracowników misji świeckich i duchownych. W Centrum Formacji Misyjnej rozmawiali z bp. Stanisławem Budzikiem, sekretarzem Episkopatu Polski. Spotkali się z premierem Donaldem Tuskiem. O swojej pracy w Kamerunie, gdzie 5 lat temu powstała misja, opowiedziały nam s. Wirgilia i s. Jacqueline, karmelitanki Dzieciątka Jezus.

S. Wirgilia pochodzi z Polski, ciemnoskóra Jacqueline jest rodowitą Kongijką. Z Kamerunu do Polski przyjechały na trzy miesiące, aby wzmocnić się fizycznie i duchowo, zebrać środki finansowe do pracy i zrobić konieczne badania pod kątem chorób tropikalnych. To standard dla każdego misjonarza ze zgromadzenia karmelitańskiego, który raz na trzy lata przyjeżdża do kraju.

Leżące na wschodzie Kamerunu Dimako liczy dziś 8 tysięcy mieszkańców. – Choć z burmistrzem i administracją, jak przystoi na małe miasto, poziomem infrastruktury przypomina ubogą wioskę – mówi s. Wirgilia. Ponad pół wieku temu przybyli tu Francuzi. Otworzyli fabrykę sklejki, uruchomili tartak. Kiedy wyeksploatowali okoliczne lasy, opuścili region. Miasteczko podupadło i opustoszało. Pozostała sypiąca się drewniana zabudowa, przeżarta przez korniki.

- W 2003 r. przyjechałyśmy zakładać tu misję. W opłakanym stanie zastałyśmy dom, który przez 17 lat nie był zamieszkiwany. W ścianach dziury na wylot, okna bez szyb i studnia ze skażoną wodą. Z odległej o kilkaset metrów pompy wodnej przynosiłyśmy wodę pitną – opowiada s. Wirgilia. Razem z siostrą Alojzą, misjonarką z 25-letnim doświadczeniem, jako pierwsze dotarły na miejsce. Dwa miesiące później dojechały kolejne siostry. Dzisiaj jest ich pięć. Diecezja Doume – Abong’ Mbang pomogła wznieść murowany dom i kaplicę. W kwietniu tego roku miejscowy biskup – Polak Jan Ozga, poświęcił budynki.



Mężowie i żony


O godz. 5.00 rano jest pobudka. O 6.00 wschodzi tu słońce. Po modlitwach, Mszy św. i śniadaniu około 8.00 ruszają do pracy. Siostra Wirgilia jedzie samochodem misyjnym na katechezę do szkoły w miasteczku albo do którejś z sześciu wiosek, które podlegają misji. W wioskach są już przygotowani katechiści spośród tubylców. – Ale trzeba ich nadzorować, bo nie każdy przyjął chrzest. Do tego sakramentu przygotowujemy 3 lata – mówi siostra Jacqueline. Korzystają na tym „pantykotyści” (zielonoświątkowcy) albo adwentyści, którzy chrzczą chętnych już po miesiącu. Ewangelizacja nie jest prosta. Zdarza się, że miejscowi przyjmują chrzest po kilka razy, bo w różnych wyznaniach. Kto pojawi się pierwszy, ten staje się duchowym przywódcą. – Jeśli w niedzielę przyjedzie pastor, idą na nabożeństwo do niego, a jeśli katolicki ksiądz, to idą słuchać księdza. Wśród wielu innych wyznań, przewijają się też sekty, a wśród nich Świadkowie Jehowy.






– W Kamerunie dopiero przed 53 laty zaczęła się katechizacja – wyjaśnia s. Wirgilia. Od początku misji karmelitanek, w ciągu pięciu lat, chrzest przyjęło 50 młodych osób. S. Jacqueline przygotowuje też do sakramentu małżeństwa, co nie jest łatwe. W Kamerunie widać duży kryzys rodziny. Związki są bardzo pogmatwane, nie tylko z powodu wielożeństwa. – Nie wiadomo, które dziecko do kogo należy – mówi s. Jacqueline. – W ich mentalności nie ma tematów tabu. Opowiadają o wszystkim: „Moja żona ma swoich «kolegów»” – mówi mąż, wyliczając ich po imieniu, „a ja swoje «koleżanki»” – dodaje. – Są zazdrośni, robią sobie nawzajem awantury i żyją tak dalej – opowiada s. Jacqueline.

Młodzi z kolei zaczynają od życia „na próbę”. Czasem przyczynia się do tego rodzina. – By chłopak mógł się ożenić, rodzina dziewczyny oczekuje takiej zapłaty, na jaką chłopaka nie stać. Ojciec chce kanister piwa, matka kilogramy ryżu, a w kolejce z życzeniami są jeszcze dziadkowie i pozostała część rodziny – mówi s. Wirgilia. Dla kobiety sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna, kiedy umiera jej konkubent. Zostaje bez środków do życia, bo jego rodzina nie ma obowiązku jej utrzymywać.

– Do tej pory 15 par przyjęło sakrament małżeństwa.To osoby starsze, żyjące razem po 25 lat – mówi s. Jacqueline. Dlaczego decydują się na ślub? – Są tak zmęczone dotychczasowym życiem, że chcą je uregulować i żyć spokojnie – mówi s. Jacqueline. Pierwszymi rzeczywiście „młodymi”, którzy staną na ślubnym kobiercu, mają być 26-letni Eryk, nauczyciel angielskiego i Stella, nauczycielka gimnastyki.

– Przygotowanie zaczynamy od rozmowy o życiu małżeńskim: czy w ogóle jest potrzebne. Potem rozważamy, jak wyglądają ich relacje. Omawiamy postacie biblijne: jakie kryzysy przechodzili Abraham i Sara, Jakub, Lea, Rebeka, i jak sobie z nimi radzili. Małżonkowie dostają zadanie domowe: mają przyjrzeć się, jak wygląda ich życie. I zdarzają się sytuacje, że mężczyzna prosi o przebaczenie żonę, bo był w stosunku do niej agresywny przez 25 wspólnych lat – opowiada s. Jacqueline.

To początki pracy z rodzinami. Nauka Naturalnych Metod Planowania Rodziny może być kolejnym krokiem, na który jednak trzeba jeszcze poczekać, choć s. Jacqueline jest do tego przygotowana – W 1989 r. kończyłam studium katechetyczne w Butare w Rwandzie. Zajęcia prowadził ks. Henryk Hoser, obecny arcybiskup – wspomina s. Jacqueline. – W szkole było około 60 osób świeckich i sióstr. Najpierw my się uczyłyśmy, a potem chodziłyśmy do rodzin, które wskazał nam ks. Hoser. Tłumaczył bardzo jasno i konkretnie. Uczył, że jako instruktorzy powinniśmy być też bardzo dyskretni. Prowadziłam trzy rodziny. Kiedy już im wytłumaczyliśmy, jak robić obserwacje, wracaliśmy na konsultacje do ks. Hosera. Te zajęcia pomogły też mnie jako zakonnicy bardziej poznać i zrozumieć siebie. Ważne dla mojego życia było wtedy dokładne studium encykliki „Familiaris Consortio”. Później, kiedy zostałam mistrzynią w nowicjacie, wszystko bardzo mi się przydało – opowiada s. Jacqueline. – Z tamtych kursów zapamiętałam jeszcze jedną ważną rzecz, którą mówił ks. Hoser: że prawda to także poznawanie siebie. Jeśli nie dążysz do poznawania siebie, to żyjesz w kłamstwie.





Walka z AIDS


Siostra Wirgilia co rano wybiera się do „ośrodka zdrowia”, który powstał w drugiej części domu misyjnego. Na stałe pracują tu dwie pielęgniarki, laborant i aptekarz. W tygodniu przychodzi też lekarz z miejscowego szpitala. – Od ubiegłego roku mamy laboratorium, gdzie możemy wykonywać testy na HIV – mówi. Coraz więcej dziewczyn, 16-latek badanych przy okazji ciąży, okazuje się być zarażona wirusem. Młodzi ludzie wcześniej podejmują inicjację seksualną. Z powodu AIDS nie dożywają 20 roku życia. Wirus zbiera żniwo w całej Afryce. – Rząd jako jedyne rozwiązanie stosuje rozpowszechnianie prezerwatyw. Już dzieci w podstawówce zamiast edukacji o wstrzemięźliwości dostają lekcje, do czego służy prezerwatywa. Reklamy spotkać można na skrzyżowaniach ulic, wszędzie tam, gdzie są większe skupiska ludności – mówi s. Wirgilia. Kiedy Kameruńczyk zachoruje, szuka osoby winnej. W tym celu idzie do marabu – czarownika. Ten rzuca klątwę na „winowajcę” albo zakażony szuka innego rodzaju zemsty. – Uczymy ich, że przyczyną choroby jest ich sposób życia – mówi s. Wirgilia. – Co nie jest łatwe do wytłumaczenia, bo śmierć w tej kulturze nie jest traktowana jako naturalna kolejność życia, ale skutek czyjegoś wpływu. Jeździmy do wiosek, żeby mówić o profilaktyce AIDS i leczeniu. Cała wioska zbiera się w jednym miejscu, blisko domu „agenta”. To osoba, która pośredniczy między miejscową ludnością a zespołem medycznym.

Do ośrodka zdrowia przychodzą też ciężarne nastolatki. Jak mówią, żeby się „wyczyścić”. Mężczyźni często proponują kobiecie takie rozwiązania. Miejscowi mają też swoje metody. Korzystają z ludowej medycyny albo idą do miejskiego szpitala, gdzie dokonywane są zabiegi aborcji. – Brakuje tam strzykawek, igieł, chininy i innych leków. Ale podczas jednego z pobytów dało się zauważyć półki założone środkami antykoncepcyjnymi, z rzędu tych najbardziej szkodliwych dla organizmu kobiety – mówi s. Wirgilia

Misje uczą zaufania Panu Bogu. – Pracujemy i czasem nie widzimy takich owoców, jak byśmy chciały. Najbardziej brakuje ludzi do pracy i funduszy. Trzeba mieć cierpliwość i ufać – mówi s. Jacqueline. – To czego doświadczamy każdego dnia, może przygnieść – mówi s. Wirgilia – Co jest dla nas oczywistym dobrem, dla tutejszej ludności nie. Widzimy wiele cierpienia, któremu nie da się zaradzić. Bóg daje nam taką siłę. Życie misyjne jest piękne. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła być w innym miejscu – dodaje.

Ale teraz siostry martwią się najbardziej badaniami, które muszą przejść pod kątem chorób tropikalnych. Bo tylko złe wyniki mogą przeszkodzić ich powrotowi do misji w Dimako.