O co chodzi w Gruzji?

Piotr Kościński

publikacja 09.09.2008 17:10

Po kilku dniach walk gruzińsko–osetyjskich i gruzińsko–rosyjskich i kilkunastu dniach rosyjskiej okupacji części Gruzji, Moskwa uznała dwie samozwańcze republiki: Abchazję i Osetię Południową. W efekcie mamy dramatyczne pogorszenie stosunków Rosja–Zachód (w tym Rosja–Polska). Idziemy, 7 września 2008

O co chodzi w Gruzji?



Kto jest winny? Być może należałoby powiedzieć: Józef Wissarionowicz Stalin. Konflikt w Gruzji narastał od lat, a jego główną przyczyną jest takie ukształtowanie granic w regionie, dokonane właśnie przez Stalina, że starcia między poszczególnymi narodami kaukaskimi były po prostu nieuniknione. Pomagało to Moskwie postępować według zasady „dziel i rządź”.

Abchazja, będąca za czasów ZSRR republiką autonomiczną w ramach Gruzji, wystąpiła przeciwko Gruzinom od chwili uzyskania przez nich niepodległości. W 1992 r. proklamowała niepodległość, a wojna abchasko-gruzińska trwała dwa lata. Dla Rosji była to okazja wsparcia Abchazów przeciwko Gruzji.

Z kolei Osetia Południowa była za czasów ZSRR obwodem autonomicznym. Tu pierwsze walki z Gruzinami wybuchły w 1990 r.; wbrew obietnicom, Tbilisi zlikwidowało południowoosetyjską autonomię. W efekcie doszło do wojny, trwającej od 1991 do 1992 r. i powstania samozwańczej republiki Osetii Południowej. I znów, tak jak Abchazi, Osetyjczycy uzyskali wsparcie od Rosji. Na czele obu republik stanęli ludzie silnie związani z Rosją, w ich rządach dominowali wysłannicy Moskwy.

Na szczęście trzeci zapalny punkt na mapie Gruzji, Adżaria, został w 2004 r. autonomią w ramach gruzińskiego państwa. Zapewne stało się tak dlatego, że nie graniczyła z Rosją.

Na granicy gruzińsko-południowoosetyjskiej i gruzińsko-abchaskiej od kilkunastu lat właściwie stale było niespokojnie. Padały strzały, były zabici i ranni. Konflikt tlił się, to przygasał, to rozpalał się na nowo. Rosyjskie wojska – siły pokojowe – bardziej gwarantowały utrzymanie rosyjskiej obecności, niż strzegły pokoju.



Gruzińska akcja


Decydujący okazał się 7 sierpnia 2008 r. Po kilkudniowej strzelaninie na granicy gruzińsko-południowoosetyjskiej najpierw na chwilę pojawiła się szansa na rozmowy. Minister stanu Gruzji ds. reintegracji Temur Iakobaszwili miał spotkać się w osetyjskiej stolicy Cchinwali z wicepremierem separatystycznych władz Osetii Borysem Czocziewem. Jednak Osetyjczycy nie chcieli tego spotkania. I znów doszło do impasu. Kolejną nadzieję wywołał przyjazd do Tbilisi specjalnego wysłannika Rosji Jurija Popowa. Zapewniał, że „Rosja jest zainteresowana by do rozmów doszło i pragnie uspokojenia sytuacji”. Z gruzińskiej stolicy pojechał do Cchinwali. Wieczorem dochodzi do kolejnego, uspokajającego wydarzenia: prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili ogłosił jednostronne zawieszenie broni w konflikcie z Osetią. Wezwał też Osetyjczyków do zaprzestania walk. Czyżby szansa na pokój?

Jednak w nocy okazuje się, że pokoju nie będzie. Gruzini postanowili „zaprowadzić porządek konstytucyjny” w Osetii Południowej i zaatakowali terytorium Osetii Południowej i Cchinwali. Powód: „bandy z Cchinwali” nie odpowiedziały na zawieszenie broni i zaatakowały gruzińskie wioski Prisi i Tamaraszeni. Dowodzący operacjami pokojowymi sił zbrojnych Gruzji, generał brygady Mamuka Kuraszwili oświadczył, że „strona osetyjska nie chciała pokoju i dialogu”. Potrzebne więc było przeciwuderzenie. Wojska gruzińskie ruszyły o 23.30. Dlaczego tak się stało – nie bardzo wiadomo. Prowokacja Moskwy? Błąd prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego? Tego się pewno nie dowiemy.




Bitwa o Cchinwali


Cchinwali atakowane jest ze wszystkich stron! – alarmowali separatyści. Radio osetyjskie donosiło: w południowej części miasta w efekcie gruzińskiego ostrzału doszło do poważnych zniszczeń, palą się dziesiątki domów.

Wojska gruzińskie liczyły ponad 30 tysięcy żołnierzy, 200 czołgów, 200 dział i systemów artyleryjskich. Naprzeciwko nich stanęła „armia” południowoosetyjska – 3 tysiące ludzi i 87 czołgów. Osetyjczycy w tym starciu nie mieli szans. – Sytuacja jest bardzo zła – mówił przedstawiciel osetyjskiego Ministerstwa Obrony. Pojawiły się informacje, że nad siedzibą prezydenta Osetii Południowej, Eduarda Kokojty'ego, powiewa gruzińska flaga, a on sam uciekł do Rosji.

Wydawało się, że Gruzini mają szanse na sukces. Ale wojna na dużą skalę wisiała w powietrzu. Reakcja Rosji na wydarzenia w Osetii była natychmiastowa. Na Kremlu w trybie nadzwyczajnym zebrała się Rada Bezpieczeństwa. – Nie dopuścimy do bezkarnego zabijania swoich obywateli, a winni poniosą zasłużoną karę – oświadczył prezydent Dmitrij Miedwiediew. – W Osetii Południowej giną cywile – kobiety, dzieci, starcy. Większość z nich jest obywatelami Rosji. Zgodnie z konstytucją Federacji Rosyjskiej i federalnym ustawodawstwem mam obowiązek bronić życie i godność rosyjskich obywateli, bez względu na to, gdzie się znajdują – podkreślił. I nazwał konflikt „aktem agresji przeciwko jej ludności i rosyjskim siłom pokojowym” oraz „brutalnym pogwałceniom prawa międzynarodowego i mandatu przyznanego Rosji przez społeczność międzynarodową”.



Rosyjski atak


Potem zaatakowała Rosja. Żołnierze uderzyli na Osetię Południową, samoloty – na miasta i wioski Gruzji. Gruzini wycofywali się z Osetii, a Rosjanie wprowadzali tam coraz to nowe siły. Bardzo szybko Cchinwali zostało zajęte przez wojska rosyjskie. Z powietrza atakowane było gruzińskie miasto Gori. Bomby i rakiety spadały na fabrykę samolotów w samym Tbilisi, a także na lotniska w Marnauli i Kopitnari oraz na mniejsze miejscowości.

Zbombardowany został strategicznie ważny port w Poti nad Morzem Czarnym, a zdaniem strony gruzińskiej samoloty celowały też w główny ropociąg Baku–Tbilici–Ceyhan, ale na szczęście nie trafiły.
Z Sewastopola na Krymie do wybrzeży Gruzji dotarły rosyjskie okręty wojenne. Był wśród nich potężny krążownik rakietowy „Moskwa”, a także trzy duże okręty desantowe. Według strony rosyjskiej, okręty desantowe miały służyć do „ewakuacji uchodźców”, tyle że w tym rejonie żadnych uchodźców nie było. Wkrótce okazało się, że do Abchazji przywiozły one rosyjskich żołnierzy. Rosjanie zapewniali, że nie chodzi o blokadę morską Gruzji. Ale marynarze dostali konkretne zadanie: nie dopuścić do tego, aby do Gruzji drogą morską dotarło uzbrojenie.

Rozpoczęły się też walki w strategicznie ważnej Przełęczy Kodorskiej w Abchazji. Strona gruzińska mówiła o ataku „band abchaskich separatystów”, wspieranych przez Rosjan. Prezydent nieuznawanej republiki Abchazji Siergiej Bagapsz ogłosił, że podjął decyzję o wyparciu wojsk gruzińskich z tej przełęczy, wysyłając w ten rejon tysiąc żołnierzy.




Uznanie Moskwy


Obrona gruzińska w praktyce nie istniała. Rosjanie zajęli Kori, Poti i kilka innych miejscowości, a gdyby chcieli – mogliby wejść do Tbilisi. Jednak nie weszli, ale systematycznie niszczyli gruzińskie fabryki, porty i bazy wojskowe. Rozpoczęły się natomiast międzynarodowe próby zakończenia wojny. W sprawę zaangażował się przewodzący obecnie Unii Europejskiej prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który 12 sierpnia spotkał się na Kremlu z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Ustalili plan pokojowego zakończenia konfliktu. Miedwiediew wyrzekł się przemocy i obiecał, że ostateczny status separatystycznych republik Osetii Południowej i Abchazji zostanie ustalony w toku międzynarodowych negocjacji.

W tym samym czasie w Tbilisi gościli prezydenci Polski, Ukrainy, Litwy i Estonii, a także premier Łotwy. – Przyjechaliśmy tutaj, by walczyć! – wołał Lech Kaczyński do tysięcy manifestantów. – Polska! Polska! – wołali Gruzini. Wojna skończona?

Jednak Rosjanie bardzo powoli wycofywali się z Gruzji, wciąż też oskarżali Gruzinów o zbrodnie wojenne, o wymordowanie co najmniej półtora tysiąca Osetyjczyków. Rosyjska agresja medialna prowadzona była na wielką skalę, tak, że mogło się wydawać, że maleńka Gruzja jest agresorem na miarę Niemiec hitlerowskich. Pokój nastał – ale wydawał się niesłychanie kruchy.

26 sierpnia, występując w telewizji po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Miedwiediew oskarżył Gruzję o zamiar wymordowania tysięcy ludzi. – Wybrano najbardziej nieludzką metodę dla osiągnięcia celu – reintegracji Osetii Południowej poprzez totalne wyniszczenie całego narodu – mówił. I podkreślił: „to Rosja powstrzymała wyniszczenie Abchazów i Osetyjczyków”. – Biorąc pod uwagę wolę narodów Osetii Południowej i Abchazji, kierując się Kartą ONZ, Deklaracją Zasad Prawa Międzynarodowego z 1970 r. w kwestii przyjacielskich stosunków między krajami, Akt Końcowy z Helsinek z 1975 roku i inne zasadnicze dokumenty, podpisałem dekret o uznaniu niepodległości Osetii Południowej i Abchazji przez Federację Rosyjską – oświadczył.



Co dalej?


To oczywiście nie jest koniec całego problemu. Gruzini nie uznali decyzji Rosji, oznaczającej w praktyce rozbiór ich kraju. Podobnie Polska i kraje UE, USA, Chiny, a nawet najbliżsi sojusznicy Moskwy. Czym może zakończyć się to starcie Moskwy z Zachodem? Czy – tak, jak chcą niektórzy – Rosja zechce teraz „zająć” się Ukrainą i przejąć Krym? Czy Unia Europejska i NATO zdołają Rosjan powstrzymać? Na razie tego nie wiemy. Jedno jest pewne: naszą wschodnią granicę czekają trudne lata.



Autor jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”