Dwanaście bram do nieba

Marta Troszczyńska

publikacja 16.09.2008 20:20

Kiedy dzielisz pomieszczenie o wymiarach 2x3 m z pięcioma innymi więźniami, to w takim życiu nie ma już miejsca na prywatność. Dlatego tak ważny jest tu każdy kąt, który będzie można oddać dla Boga, bo wtedy jesteś z Nim sam. Idziemy, 14 września 2008

Dwanaście bram do nieba



Szczoteczka, pasta, mydło i ręcznik – przez najbliższe kilka lat to najważniejsze wyposażenie każdego osadzonego. Zaniesie to do celi, którą będzie odtąd dzielił z innymi. Zawsze będzie z kimś, no może oprócz godzinnej przerwy na spacer w ciągu dnia. Z okna celi nie zobaczy zbyt wiele poza kratami, drzewami i drutami kolczastymi. Więzienie jest położone na skraju lasu. Dookoła panuje cisza, a rytm życia zdaje się być niezmienny. Niezmienny od 50 lat istnienia Aresztu Śledczego, który jubileusz przypada 12 września 2008r.



Kolejka do kaplicy


Prawdziwe życie toczy się tu raczej pod ziemią. Znajdują się tu m.in. pawilon szkolny, pokój widzeń, kaplica więzienna. Kaplica jest największym – poza salą widzeń pomieszczeniem w areszcie i jedynym tak dużym, w którym więźniowie przebywają bez nadzoru strażników. Muszą tu więc obowiązywać specjalne reguły. – Na początku zdarzały się różne sytuacje, szczególnie wśród młodocianych. Podczas kiedy spowiadałem, chodzili po całej kaplicy, krzyczeli do innych więźniów będących na spacerniaku, czasem padały różne wulgarne słowa. Teraz mam do pomocy kapelana i ośmiu katechetów, którzy czuwają nad utrzymaniem odpowiedniej postawy, pilnują porządku, głoszą katechezę, przygotowują do przyjęcia sakramentów – opowiada ks. Dariusz Skwarski kapelan więzienny na Białołęce. W areszcie śledczym przebywa w tej chwili 1640 osób na 20 oddziałach. Każdy oddział jest podzielony na stałe grupy spacerowe lub izolacyjne. Na każdym oddziale jest 5 takich grup, z czego żadna nie może się ze sobą spotykać. Daje to prawie sto grup, które uczestniczą we Mszy, według wyznaczonego grafiku, średnio raz na dwa miesiące – każda.

– I tego nie da się zmienić w żaden sposób – mówi ks. Dariusz Skwarski – choć chciałbym, aby na tych Mszach było więcej osób, ale takie są zasady wynikające z bezpieczeństwa. Statystyka natomiast jest tu podobna jak na wolności, około 20–25% wierzących, tutaj jedynie – nie zawsze praktykujących. Różnica jest taka, że na parafiach wierni czują więź ze swoim kościołem, moi „parafianie” chcieliby raczej jak najszybciej stąd uciec, ale nie mam im tego za złe. Często odnajdują mnie w parafii św. Jadwigi w Ząbkach, żeby podziękować za rozmowy, spowiedź czy pomoc w odnalezieniu Boga.

Podczas Mszy więźniowie zachowują się tu bez zastrzeżeń. Nikt nikogo nie indoktrynuje i nie zmusza do modlitwy. – Chyba, że jedna osoba chce wyłamać się z całej grupy, wtedy musi iść ze wszystkimi, bo według kodeksu nikt nie może zostać sam w celi – dodaje ks. Dariusz.





Właśnie w taki sposób dołączył do Kościoła Issan – Libańczyk, muzułmanin, odbywający tutaj karę. Kilka miesięcy temu, przypadkowo trafił do kaplicy. Nie wiedział, jak powinien się zachować. Był całkiem zagubiony. Pomogła mu żona i głęboka wiara. Niedawno stanął przed więziennym ołtarzem i wraz z dwójką swoich dzieci przyjął chrzest. Ale takich przypadków jest tu niewiele. Rocznie kilka osób przygotowuje się do komunii, chrztu czy bierzmowania. Zdarza się, że dla większości grupy regulaminowa godzina na spacerniaku jest bardziej atrakcyjna niż w Kościele, wtedy też wszyscy muszą iść na spacer.

Każdy może natomiast słuchać przez radiowęzeł coniedzielnej Mszy z kościoła św. Krzyża. – U tych bardziej gorliwych jestem co tydzień z Komunią Świętą. Jest ich około trzydziestu, muszą się zgłosić wcześniej do mnie lub do oddziałowego. Chodzę z listą po wszystkich oddziałach i na więziennych korytarzach rozdzielam Komunię. Kapelan ma prawo spotkać się i porozmawiać z każdym – tłumaczy ks. Dariusz.



Anioły za kratkami


– A ty, Siwy, za co siedzisz? – Jak to, za co? Za niewinność! – pada w filmie „Symetria” Konrada Niewolskiego, który bardzo dobrze poznał warunki Aresztu Śledczego na Białołęce. Zarówno on, jak i wielu więźniów politycznych internowanych w stanie wojennym jak Jacek Kuroń, Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek. To za tamtych czasów, na Boże Narodzenie 1981 r., w Białołęce pojawili się księża, Msza św. i Komunia.

Panuje tu swoista hierarchia społeczna i podział na trzy grupy: aresztowanych, skazanych i recydywistów. Czasowo aresztowani to ludzie żyjący nadzieją, że sąd kolejnej instancji przyzna im rację. Nie weszli jeszcze w tryb więziennego życia. Przychodzą „regularnie” na Msze, do spowiedzi, dużo się modlą. W ich oczach widać strach, lęk i niepewność. Radykalnie odłączeni od rodziny, czasem też niesłusznie oskarżeni – żyją jednak nadzieją.

Skazani mają już wyrok w kieszeni, znają zarzuty i swoją przyszłość na najbliższe lata. Znikoma liczba recydywistów zagląda do kaplicy, zwykle to ludzie z piętnem wypisanym na twarzy. Powrót do więzienia jest odebraniem nadziei na poprawę. – Chociaż to zależy, jakie wrażenie po sobie zostawiasz. Jeśli na przykład zostają ci dwa tygodnie do wyjścia, czujesz że już nikt ci nic nie zrobi, zaczynasz się wozić, rozrabiać – trafiasz do karceru, ale i tak wiesz, że zaraz wyjdziesz. Jeśli całkiem spalisz za sobą mosty i wrócisz to musisz się już sam martwić o swoją przyszłość tutaj – mówi z szelmowskim uśmiechem Marek, (recydywa, 15 lat do wyjścia). – Tak naprawdę, to kiedy wracasz – do P w legitymacji dostajesz „nóżkę”, masz R i na tym zmiany się kończą – tłumaczy. Tu każdy dzień jest taki sam i powrót też nic tu nie zmieni.





– Podczas mojej sześcioletniej posługi nauczyłem się nie stosować uogólnień. Nie wszyscy recydywiści są zdemoralizowani i nie wszyscy wychodzący są zresocjalizowani. To ludzie, którzy nie znają tego świata, zdemonizowali go na własny użytek, a dla swojego wyimaginowanego bezpieczeństwa chcieliby, żeby skazanych na zawsze odizolować – mówi ks. Dariusz. Najtrudniej jest jednak mówić do długoletnich więźniów, mających na kontach morderstwa, rozboje, napady, którzy przynajmniej do 2033 r. mają już zaplanowaną przyszłość. – Co ja im mogę powiedzieć? Że kiedy stąd wyjdą jako dziadkowie, to wszystko im się jakoś ułoży? Oni żyją tu i teraz jest im potrzebna nadzieja albo coś, co pomoże im dotrwać do końca kary. Muszą wiedzieć, że prawdopodobnie nigdy nie odpokutują należycie za swoje winy, ale nie są przez to wykluczeni z Bożej miłości . Opowiadam im więc o Bożym Miłosierdziu, o tym, że aby wywołać w sobie żal i chęć zadośćuczynienie, muszą przede wszystkim wybaczyć sobie – mówi ks. kapelan. Kiedyś po Mszy podszedł do mnie pewien mężczyzna z wyrokiem za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nie chciał się spowiadać, bo powiedział, że nie czuje żalu, chciał tylko porozmawiać, ale to może być już pierwszy krok w stronę Boga. Takich ludzi wystarczy czasem tylko wysłuchać, spróbować zrozumieć i obdarzyć szacunkiem. Niezależnie od tego, co zrobili, zawsze zwracam się do nich „pan”.



Tamta pierwsza niedziela


– Nigdy nie zapomnę pewnej letniej niedzieli, sześć lat temu. Miałem wtedy odprawić swoją pierwszą Mszę dla młodocianych przestępców. Czułem niesamowity lęk, czy sobie poradzę. No i wchodzę, czuję na sobie wzrok 40 ogolonych, „wypasionych” chłopaków. Pamiętam, że na końcu kaplicy było uchylone małe okienko. Miałem ochotę jak najszybciej przedostać się przez kraty za oknem i uciec stąd – śmieje się ks. Darek. – Nie były to może aniołki, ale jakoś udało mi się dotrwać do końca Mszy, a z czasem zdobyć też ich zaufanie i oswoić z tym środowiskiem. Na początku to była jednak praca jak w kosmosie, zupełnie inny świat i ludzie. Trzeba było ustalić jakiś konsensus z funkcjonariuszami. Na parafii, kiedy jest jakiś problem, to rozwiązuje się go na bieżąco, tu trzeba pokonać procedury, pisać podania o pozwolenie, ustalać terminy spotkań, robić grafiki wizyt itp.

Ale włożony wysiłek procentuje potem ogromną satysfakcją.

– Nigdy wcześniej nie cieszyłem się tak z udzielania Komunii Świętej, z licznie przystępujących do spowiedzi więźniów. Tu dzieją się niesamowite rzeczy, widać ludzi powracających z dalekiej i krętej drogi. Powroty po wielu, wielu latach. Widać prawdziwy żal i chęć odmiany swojego życia. I wtedy wiem, że to wszystko ma sens – mów ks. Darek. – Aby dojść do kaplicy od głównej furty, trzeba pokonać 12 metalowych bram, otwieranych automatycznie po wciśnięciu czerwonego guzika. Zawsze się zastanawiam jak to możliwe, że dopiero w takim miejscu można czasem odnaleźć Boga.