Polskie cnoty i wady

Jacek Salij OP

publikacja 10.11.2008 14:41

Polacy – podobnie jak inne narody o wysokim poczuciu własnej wartości, a zarazem szczególnie trapione przez historię – mają potrzebę wykazania sobie i innym, że nie są od innych gorsi, że jest nawet wręcz przeciwnie. Idziemy, 9 listopada 2008

Polskie cnoty i wady



O specyfice polskiej duchowości można mówić – że użyję tu kategorii Maxa Schelera – zarówno w sposób szlachetny, jak pospolity.

Przeżywamy wartości w sposób szlachetny, jeżeli ubiegamy się o nie i cenimy je ze względu na nie same. Natomiast pospolity sposób podejścia do wartości to poszukiwanie ich głównie dlatego, żeby być lepszym (przynajmniej we własnym mniemaniu) od innych lub żeby ich dopędzić. Niestety, mania współzawodnictwa może ogarnąć nawet sferę wartości duchowych.

Postawa taka uwłacza zarówno owym wartościom duchowym, jak i samemu człowiekowi. Uwłacza wartościom, bo degraduje je do kategorii wartości typu "mieć". Uwłacza zaś ludziom, bo utrudnia nam asymilację owych wartości: my chcielibyśmy je posiadać, chcielibyśmy jako posiadacze dóbr duchowych prześcignąć innych, tymczasem trzeba je wchłaniać w siebie, aby były cząstką nas samych.

Polacy – podobnie jak inne narody o wysokim poczuciu własnej wartości, a zarazem szczególnie trapione przez historię – mają potrzebę wykazania sobie i innym, że nie są od innych gorsi, że jest nawet wręcz przeciwnie. Można zrozumieć tę potrzebę, ale nie można jej folgować. Niestety zbyt często to czynimy. Stąd tyle żenującego samochwalstwa w naszych autorecenzjach. Stąd równie żenująca skłonność do wydobywania wad naszych sąsiadów.

Nieustanne porównywanie się z innymi, chęć dopędzenia ich lub prześcignięcia, naraża nas na wzgardę (jeśli tylko posiadamy to, czym się chlubimy) lub na śmieszność (jeśli sztucznie rozdmuchujemy swoje osiągnięcia). W ten sposób choćby nam się nawet udało prześcignąć innych, i tak będziemy od nich gorsi – właśnie tym piętnem pospolitości.

Szczególnie wnikliwą krytykę polskiej pospolitości przeprowadził Gombrowicz. Ale tenże Gombrowicz jednocześnie ostrzegał przed lekceważeniem naszej narodowej oryginalności, przed próbami zastępowania polskości jakąś europejskością. Właśnie narodowa samoświadomość, odnalezienie polskiej tożsamości jest warunkiem naszej przynależności do Europy. "Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim, póki nie wyodrębnimy się z Europy – gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią składową – specyficzną i nie dającą się w niczym zastąpić". Gombrowicz jest tutaj dziedzicem w linii prostej polskiej myśli romantycznej, wyjaśniającej sens istnienia narodów.

A TO POLSKOŚĆ WŁAŚNIE

Sama koncepcja ludzkości jako rodziny narodów opiera się na chrześcijańskim modelu miłości. Miłość na tym właśnie polega, że im więcej udzielam się innym, tym bardziej staję się sobą. Im bardziej zaś jestem sobą, tym prawdziwiej należę do wspólnoty. Polskość nie jest więc konkurentem ani alternatywą naszej europejskości, ale jej warunkiem.

Nie mam wątpliwości, że istnieje coś takiego, jak nasza polska duchowość. Jest ona zarejestrowana w naszej historii, języku, literaturze, obyczajach. Ciągle jednak istnieje jakby tylko w zalążku. Dzisiaj właśnie od nas zależy, czy Polacy będą coraz pełniej Polakami, czy nasze najlepsze narodowe cechy rozwiną się i uszlachetnią. Ponadto każdy naród ma swoje grzechy. Specyficzne wady ma również naród polski. Tym prawdziwiej będziemy Polakami, im bardziej zdecydowanie odetniemy się od tych niedobrych tradycji.




Listy narodowych zalet i wad sporządza się u nas dość często, toteż pozwolę sobie rzucić jedynie parę luźnych uwag na ten temat. Sądzę, że w poszukiwaniach naszej polskiej odrębności mogłaby nam bardzo pomóc analogia tożsamości narodowej z tożsamością poszczególnej osoby ludzkiej. Spójrzmy choćby na tego ducha pospolitości, o którym mówiliśmy: ma on przecież w sobie coś smarkatego. Jest coś niedojrzałego w uganianiu się za tym, aby się komuś przypodobać, zaimponować mu lub uniknąć skarcenia. Z drugiej strony obserwuję wśród Polaków niepokojące przejawy starczej sklerozy: sklerotyk zapomina o tym, co było wczoraj, natomiast doskonale pamięta czasy swego dzieciństwa.

- Postępowanie w sposób niegodny człowieka (kłamstwo, złodziejstwo, tchórzostwo, pijaństwo, żerowanie na cudzej dobroci lub niewiedzy). Wprawdzie ludziom już od czasów Adama zdarzało się, że postępowali haniebnie, ale dzisiaj często się tego nawet nie wstydzimy.

- Chodzenie w masce, a nawet używanie paru różnych masek równocześnie: jedną maskę nosimy w pracy, drugą w życiu rodzinnym, jedną w życiu świeckim, inną jako wierzący. Tak zwanemu człowiekowi współczesnemu zarzuca się rozmaite schizofrenie, a być może chodzi. po prostu o to, że w ogóle chodzimy w maskach i już nawet nie tęsknimy za tym, żeby być sobą.

- Zabawowe traktowanie życia. Jest coś niepoważnego we współczesnym panowaniu telewizora czy Internetu. Albo spójrzmy na namiętności sportowe: czy nie są one skutecznym sposobem zagłuszania pytań metafizycznych oraz wrażliwości na potrzeby drugiego? Ludyczny charakter ma chyba nawet szkoła, ze swoją zasadą współzawodnictwa oraz wpajanym przeświadczeniem, że prawdziwe życie zacznie się dopiero później. Toteż niełatwo przestawić się na życie poważne przeciętnemu Europejczykowi, któremu zafundowano pierwsze dwadzieścia lat życia na niby.

- Niepoważne traktowanie samego siebie, i w konsekwencji traktowanie bliźniego jak siebie samego. Jak inaczej wyjaśnić współczesny seksualizm? Albo kult konsumpcji, interesu, władzy? Tymczasem człowiek jest nie tylko – ani nie przede wszystkim – istotą seksualną albo kimś potrzebującym jeść i pić.

CZEGO NIE WIEMY

Krótko mówiąc, w ocenie perspektyw naszego dobijania się do własnej tożsamości jestem raczej pesymistą. Współczesnemu pokoleniu zadanie to bardzo utrudni dokonująca się obecnie – na obszarze całej kultury europejskiej eksplozja niedojrzałości. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że nie jest to zdziecinnienie starcze, tylko – żeby użyć modnego określenia – jakaś dezintegracja pozytywna.

Na zakończenie zwrócę uwagę na parę cech, które rzadziej wymienia się w stereotypowym obrazie polskiej duchowości, a które wydają się ze wszech miar warte pielęgnacji. Najpierw zdolność do narodowych rachunków sumienia. Jest ona szczególnym owocem naszej przynależności do rodziny katolickiej. To prawda, że nad naszymi narodowymi wadami zastanawiamy się równie nieporadnie, jak nieporadnie rozpoznajemy swoje grzechy przed spowiedzią. Niemniej ta stała gotowość do uznania własnych win jest wartością, którą trudno przecenić.

Wśród wielkich pozytywów naszej narodowej duchowości wymieniłbym ponadto zwalczanie w sobie odruchów zemsty i nienawiści do nieprzyjaciół. Nawet jeśli rzeczywistość nie zawsze dorasta do naszych deklaracji, jest to cnota niewątpliwa. Zarazem jednak zarzuca się Polakom ksenofobię. Czyżby łatwiej nam było okazać szacunek nieprzyjacielowi niż po prostu obcemu? Jak wobec tego interpretować tradycyjną polską gościnność? Czy ma ona jakieś szanse znalezienia nowych form wyrazu, czy też – w epoce przemysłu turystycznego – czeka ją po prostu zatrata?




Podstawowym warunkiem dążenia do własnej tożsamości wydaje mi się pewna dojrzałość. Właśnie, jak to jest z tą naszą dojrzałością? Obawiam się, że trzeba by mówić wręcz o kryzysie dojrzałości, o jakimś procesie infantylizacji współczesnej kultury (nie tylko polskiej, w ogóle europejskiej). Spróbuję wymienić parę postaw, których wspólną cechą wydaje mi się brak dojrzałości i wynikającego z niej dostojeństwa:

- Postępowanie w sposób niegodny człowieka (kłamstwo, złodziejstwo, tchórzostwo, pijaństwo, żerowanie na cudzej dobroci lub niewiedzy). Wprawdzie ludziom już od czasów Adama zdarzało się, że postępowali haniebnie, ale dzisiaj często się tego nawet nie wstydzimy.

- Chodzenie w masce, a nawet używanie paru różnych masek równocześnie: jedną maskę nosimy w pracy, drugą w życiu rodzinnym, jedną w życiu świeckim, inną jako wierzący. Tak zwanemu człowiekowi współczesnemu zarzuca się rozmaite schizofrenie, a być może chodzi. po prostu o to, że w ogóle chodzimy w maskach i już nawet nie tęsknimy za tym, żeby być sobą.

Dalej, odwaga cywilna. Powiedzieć, że jest ona cechą Polaków, to może za dużo. Niewątpliwie jednak jest ona naszym ideałem. Ale ideał raczej nie zstępuje do nizin, na których żyje szary obywatel. Polska odwaga cywilna kojarzy się raczej z Pułaskim, Rejtanem, Bielińskim, którzy wbrew naciskowi starali się spełnić swój obowiązek publiczny. Nie można ponadto zapomnieć, że mamy jednak na swoim koncie hańbę Sejmu Niemego i służalstwo sejmu grodzieńskiego, ostatniego sejmu starej Rzeczypospolitej.

Polska religijność. Funkcjonuje stereotyp, że raczej przeżywamy wiarę, niż się nad nią zastanawiamy, że wolimy się modlić niż pisać traktaty o modlitwie, że polski ksiądz jest raczej duszpasterzem niż teologiem. Coś w tym chyba jest, ale biada nam, gdybyśmy zaczęli lekceważyć teologię czy wielkie problemy metafizyczne. Natomiast zdecydowanie fałszywa wydaje mi się diagnoza ojca Woronieckiego, tak pochopnie przyjęta przez niektóre środowiska, jakoby religijność polska była sentymentalna. Chyba że sentymentalizm zarzucimy również starotestamentalnym Żydom, bo ich wiara także wydawała częstokroć bardzo marne owoce.

Szczególną cechą polskiej religijności wydaje mi się również swoisty, wewnątrzkościelny antyklerykalizm. Wystarczy przypomnieć gwałtowną niekiedy krytykę Kościoła, w imię dobra Kościoła, z jaką występowali nasi wieszczowie (np. Mickiewicz w wykładach paryskich). Albo ostry niekiedy antyklerykalizm polskiego ludu połączony z tak jednoznacznym uznaniem nadprzyrodzonego charakteru służby kapłańskiej. Ta cecha polskiej religijności też nie doczekała się jeszcze głębszego opracowania.

Nasuwa się więc pytanie: czym jest ta nasza typowo polska niechęć do głębszego poznania swojej własnej specyfiki: zaletą, czy też raczej wadą?