Tygodniowy przegląd prasy - 26 lipca 2008

publikacja 26.07.2008 21:40

Dlaczego ksiądz Zązel nie ceni „świeckich wysiłków na alkoholowym froncie”? Być może dlatego: „Każda gmina w Polsce ma obowiązek rozwiązywać problemy alkoholowe. Ale cały system oparty jest na ryzykownej logice: im więcej się w danej gminie sprzeda alkoholu, tym więcej jest pieniędzy na walkę z nałogiem”.

Tygodniowy przegląd prasy - 26 lipca 2008



„Od 20 lat tradycję picia próbuje zmienić proboszcz z pobliskiej Kamesznicy ks. prałat Władysław Zązel. Poglądy na alkohol ma surowe jak przystało na diecezjalnego duszpasterza trzeźwości. - Mówi się, że alkohol jest dla ludzi, ale on przecież często staje się więzieniem. Alkohol to substancja chemiczna, jak narkoza. Kto z nim eksperymentuje, popada w uzależnienie” - pisze Jarzy Danielewicz w Polityce (nr 30 z 26 lipca 2008) w artykule „Twardziej z miękkonogim”.

Dalej czytamy: „W 1986 r. zapoczątkował wesela bez alkoholu. Kto chciał, żeby mu ks. Zązel udzielił sakramentu, musiał podpisać, że pić nie będzie. W specjalnej księdze jest prawie 200 wpisów. Księdza denerwują pytania, czy to prawda, że takich wesel jest coraz mniej. I że bezalkoholowe są one tak naprawdę do północy. Jak ksiądz wychodzi z sali, goście wyciągają butelki. Albo się napijają przed wejściem na salę balową. - Odbywa się to z mniejszą czy większą doskonałością, aleja ich cenię za to, że oni chcieli chcieć. Nawet jak do północy zachowają wstrzemięźliwość, to już jest sukces.

Ksiądz Zązel nie bardzo docenia świeckie wysiłki na alkoholowym froncie. Walczą z tym alkoholizmem, powiada, ale nic się nie robi, żeby utrudniać dostęp do alkoholu, tu brak logiki. W wielu krajach alkohol można kupić od 21 roku życia, u nas nie. Tragedią młodych jest to, że o alkoholu wiedzą tak mało, a starych - że wiedzą tak dużo, ale tak późno”.

Dlaczego ksiądz Zązel nie ceni „świeckich wysiłków na alkoholowym froncie”? Być może dlatego: „Każda gmina w Polsce ma obowiązek rozwiązywać problemy alkoholowe. Ale cały system oparty jest na ryzykownej logice: im więcej się w danej gminie sprzeda alkoholu, tym więcej jest pieniędzy na walkę z nałogiem”.

Również w Polityce rozmowa z rabinem Shalomem Ber Stamblerem, przedstawicielem organizacji religijnej i nurtu filozoficznego Chabad Lubawicz, twórcą jesziwy w Warszawie. „Przyjazd tutaj potraktowałem jako nakaz Miszny. Chasyd jest chasydem nie dlatego, że ma brodę, nosi kapelusz czy jada koszerne posiłki. Chasyd jest chasydem, bo on ma Rebe, przewodnika. Rebe łączy ludzi z Bogiem. Jak Rebe wskaże drogę, powie, że trzeba nią iść, to nią podążam” - wyjaśnia 26-letni rabin. I opowiada: „Kilka dni temu odwiedziła nas z wizytą domową lekarka z prywatnej przychodni. Kiedy otworzyłem jej drzwi, od razu miałem poczucie, że jest Żydówką. Zapytałem, czy ma jakieś żydowskie korzenie? Tak, odpowiedziała, moja mama była Żydówką. Wedle naszego prawa, jak matka jest Żydówką, to i dzieci są Żydami. Lekarka wspomniała, że rzadko bywa i pracuje w tej dzielnicy, bo daleko mieszka. Do tej pory nie miała okazji spotkać rabina.

My mamy taką wiarę, która zakłada, że Bóg nie tylko kreuje świat, ale każda konkretna rzecz, każde spotkanie między ludźmi pochodzi od niego. Ta rozmowa z lekarką to też nie był przypadek. Nawet gdybym ją spotkał na zewnątrz, przypadkowo, to też nie byłby przypadek. Tak Bóg chce”.
Pytany o relacje polsko-żydowskie stwierdza: „Przez tysiąc lat byliśmy bardzo blisko siebie. Tego nie da się skasować ani wymazać. Kiedyś Polska to było centrum żydostwa, centrum Tory. Na każdym rogu ulicy stała synagoga, wszędzie można było spotkać i tych ortodoksyjnych, i tych mniej ortodoksyjnych Żydów. Tutaj robili interesy, modlili się, zakładali rodziny, tańczyli. To co było, to było wszystko, a to co jest teraz, to jest nic. Tutejsi Żydzi nie umieją nawet czytać po hebrajsku, ale my chabadnicy jesteśmy optymistami”.

Rabin Stambler nie ma jednak wątpliwości: „Żydzi, poza nielicznymi przypadkami, jako społeczność nie wrócą do Polski”.




„Jeśli ludzie mają duszę, a ja wierzę, że mają, to mają ją także szympansy. Moim zdaniem, nie ma ostrej granicy oddzielającej nas od zwierząt” - mówi w rozmowie z Wprost (nr 30 z 27 lipca 2008) Jane Goodall, brytyjska etolog, która niemal całe życie poświęciła na badanie szympansów.

Zdaniem pani etolog „Obserwacje szympansów pokazują, że różnica między ludźmi a zwierzętami nie dotyczy zachowań. Różnimy się jedynie stopniem ich natężenia. Jesteśmy najbardziej rozwinięci intelektualnie ze wszystkich istot, jakie istniały na naszej planecie. Wydaje się jednak, że między inteligentnym umysłem a sercem czy - powiedzmy - duszą, w której znajdujemy miłość i współczucie, istnieje niezrozumiała przepaść. Ludzie niszczą własny dom. Przyczyniają się do zmian klimatu i zmniejszania się zasobów wodnych. Wycinają lasy. W wyniku działalności człowieka zmniejsza się bioróżnorodność, zatruwamy ziemię, wodę i powietrze. Na tym lista grzechów ludzkości się nie kończy. Istnieją ubóstwo, głód, niewolnictwo, okrucieństwo wobec ludzi i zwierząt, wojny, terroryzm. Czyżbyśmy stracili naszą mądrość?” - zastanawia się specjalistka od szympansów.

Zachęcona przez Monikę Florek-Moskal snuje też szersze refleksje: „Człowiek ma królować nad światem. To królowanie oznacza troskę wobec tego, nad czym się ma władzę. W naszym stosunku do przyrody często opieramy się na fałszywych interpretacjach. Uznajemy, że Biblia pozwala nam się żywić mięsem zwierząt. Tymczasem hebrajskie słowo użyte w mówiącym o tym fragmencie Księgi Rodzaju oznacza raczej to, że zwierzęta mają służyć człowiekowi. Nieścisłe tłumaczenie przyczyniło się do rozwoju okrucieństwa wobec zwierząt. Nie chodzi o spożywanie mięsa, ale o to, jak traktujemy zwierzęta, zanim wykorzystamy je jako pożywienie. Jestem wegetarianką. Jeśli ktoś musi jeść mięso, powinien jeść go mało i tylko takie, które pochodzi od zwierząt wolno się pasących. Musimy szanować zwierzęta i traktować je tak jak rodowici Amerykanie. Składali oni podziękowania każdemu zwierzęciu, które zabijali”.

Pada też pytanie: „Czy w łańcuchu ewolucji jest miejsce na Boga? Powoływanie się na niego tak irytuje choćby Richarda Dawkinsa”.

Znana etolog odpowiada: „Miałam w ręku kości prehistorycznych stworzeń w Olduvai Gorge, Tanzanii i południowej Afryce. Nie mam wątpliwości, że ewolucja to fakt. Potwierdzają to badania biologów i genetyków. Znajduję w niej jednak miejsce dla Boga. Paleontolog Louis Leakey, który spędził życie, poszukując szczątków prehistorycznych ludzi, wierzył, że Bóg istnieje. Wierzę w duchową siłę, silniejszą od mojej. Po spędzeniu samotnie wielu lat w dżungli przekonałam się, że istnieje”.

Jak widać, różne są drogi odkrywania Boga…






„Panowie żegnający prof. Bronisława Geremka może mają niewiele wspólnego z Radiem Maryja. Ale pod tym szyldem uszlachetnia się każda brednia i pospolita polska frustracja” - diagnozuje Szymon Hołownia w felietonie z cyklu „Sądy ostateczne” zamieszczonym w Newsweeku (nr 30 z 27 lipca 2008).

„Codziennie popełniamy ten sam grzech: moralnego zaniechania. Przyzwalamy, machamy ręką na zasłyszane brednie, antysemickie żarty, na przemoc, na słowne napaści. Pewien mędrzec, definiując chrześcijanina, stwierdził, że działa on jak pochłaniacz zła. Nie oddaje ciosów, przerywa łańcuch agresji. Na zło odpowiada dobrem, a mało szlachetną substancję, jakiej mnóstwo jest na tym marnym świecie, zmienia w złoto. Wina ojca Rydzyka polega na tym, że nie uczy swoich wiernych tej moralnej alchemii. Że wojując na niby z hasłem ‘róbta co chceta’ tak naprawdę jest jego głównym orędownikiem. Jesteście biedni, jesteście skrzywdzeni, cały świat musi się zmienić, ale wy jesteście solą ziemi - słyszy jego publiczność” - pisze Hołownia i dodaje: „Pół biedy, gdy mówimy o tych, których w Rodzinie Radia Maryja jest większość. O ludziach, którzy mają inne niż ja zdanie w sprawie polskich przemian, PiS, Wyborczej oraz redaktor Olejnik, ale mimo że nie mamy kompromisu, możemy ze sobą rozmawiać. Kłopot zaczyna się, gdy do głosu dochodzą ci, co malują kretyńskie transparenty, okładają torbami reporterów albo dzwonią do mnie, by poinformować, jaką profesją trudniły się panie w mojej rodzinie (bo to, że jestem Żydem - i to perfidnym, bo skrywającym się pod ukraińskim nazwiskiem - wiedzą z Radia Maryja już wszyscy). Ci ludzie nie przeszli jakiejś radiowej gimnastyki, specjalnego treningu agresji. To pewnie ci sami państwo, którzy na co dzień o miejsce w autobusie walczą parasolką, trują zwierzęta sąsiadów i co dziesięć minut wzywają policję. Mogą nie mieć wiele wspólnego z Rodziną Radia Maryja, ale chętnie wskakują pod sztandar. Bo to, co do tej pory było zwykłym laniem żółci, wredotą, odreagowaniem frustracji, starczym chuligaństwem, tu się uszlachca, staje się walką o polskość, o Boga, o Kościół”.

Zdaniem Hołowni „Grzechem ojca Rydzyka nie jest to, że któryś z jego słuchaczy ma ze sobą problemy. Jego wina polega na tym, że nie mówi im ostro: stop”.

Robienie innym rachunku sumienia to bardzo miłe zajęcie, nieźle wśród Polaków rozpowszechnione. Kontynuując więc myśl zaczętą przez Szymona Hołownię warto dodać, że grzech zaniechania nie jest wśród polskich katolików zarezerwowany wyłącznie dla Radia Maryja. Felietonista Newsweeka ma tego świadomość: „Nie bijmy się w cudze piersi, ojciec dyrektor grzeszy tym samym, co my wszyscy” - pisze, ale zaraz dodaje: „Tyle że na tle sutanny widać to wyraźniej”. Taaaak. Na tle sutanny rzeczywiście wiele rzeczy widać wyraźniej. Czasami aż za wyraźnie. Dlatego niektórym trudno wzrok oderwać, a inni wolą zamknąć oczy.