Małe ojczyzny – duża ojczyzna. Świadomość narodowa a regionalna

Mirosław Król

publikacja 27.03.2009 21:23

Ziemia naszego zamieszkiwania to niejako poszerzony dom rodzinny, nasza ojcowizna, ziemia ojców. W jej obronie składa się ofiarę z życia, dla niej podejmowane są nieraz heroiczne wysiłki. Utrata ziemi ojczystej prowadzi do dezorganizacji psychicznej poszczególnych ludzi Cywilizacja, 27/2008



Pamiętam jak przed laty, mieszkając w rodzinnej Ziemi Świętokrzyskiej, przemierzałem rowerem kilkudziesięciokilometrowe trasy i poznawałem niezwykłe uroki tamtych stron. Przeczytałem w jakiejś książce, że niedaleko od mego rodzinnego domu znajdują się ruiny zamku rycerskiego. W wolnej chwili wybrałem się w tamte strony.

Ruiny rzeczywiście stały, a opodal piękne malownicze skałki, osobliwość w tamtym miejscu. Pokazywałem potem to wszystko przyjaciołom, znajomym, moim uczniom, wszyscy byli zdziwieni, że tak długo żyli obok tego niezwykłego miejsca i nic o nim nie wiedzieli.

Można i trzeba zauroczyć się przestrzenią, w której żyjemy. To, jacy jesteśmy, zawdzięczamy przecież miejscu, w którym się urodziliśmy i dorastaliśmy. Może stoi tam stary kościół, świadek wielu wydarzeń, a w nim epitafia dobrodziejów, dziedziców, polskiej szlachty, która czynnie włączyła się w jakiś etap dziejów ojczystych. W kościółku obraz Bogarodzicy, może już nieco obdrapany przez czas i może nie cudowny, ale dla nas więcej niż cudowny, bo widział nasze młodzieńcze łzy i radości, gdy przed niego zanosiliśmy „wszystkie nasze dzienne sprawy”.

Może tamtędy ktoś przejeżdżał i odpoczął pod starym dębem, a pamięć o tym wydarzeniu żyje przez wieki i miesza się w legendzie z rzeczywistością. Może stoi tam dworek położony w pięknym, a zniszczonym już parku, który zdaje się przemawiać do nas z głębi dziejów: „Jam dwór polski, co walczy mężnie i strzeże wiernie”. A może leśna kapliczka, a na niej tablica ze skrzyżowanymi kosami przekutymi „na sztorc”, miejsce walk powstańczych, które poraża nas swą realnością i uczy, że patriotyzm nie jest pustym słowem, ale czymś, co niekiedy każe nam skryć się w mogile, jeśli prawa tej ziemi tego od nas zażądają.

Czasem krzyż przydrożny – świadek trudnej historii i zmagań katolików z innowiercami, zapomniany cmentarz, zapomniane mogiły, a czasem gęstwina krzaków na pozór nikomu nic nie mówiąca, ale starsi pamiętają, jak opowiadali im starsi, że nasi bili się tam z Kozakami. Kilkaset metrów od mego rodzinnego domu urodził się Karol Majewski, jeden z przywódców powstania styczniowego, a kilka kilometrów od miejsca gdzie dziś mieszkam, przyszedł na świat Jan Ludwik Popławski – jeden z twórców ruchu narodowego.

Kilkadziesiąt kilometrów dalej król Jan III Sobieski miał swój dwór. Spłonął on podczas powstania kościuszkowskiego. Stamtąd przez Warszawę wyruszył pod Wiedeń, ponoć z obrazem Matki Bożej Zwycięskiej, która po dziś dzień odbiera cześć w parafialnym kościele. Jakie znaczenie mają dla mnie te wydarzenia? Co one właściwie mówią po tylu latach? W czym mi dziś pomagają?

Bliskość wielkiej sprawy narodowej i życia lokalnego, wiejskiego nie jest w dziejach Polski tylko luźnym skojarzeniem miejsc, faktów i osób. W czasach pokoju w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej sprawy państwowe i życie gospodarskie realnie splatały się ze sobą.

Bardzo ciekawie opisuje to Feliks Koneczny w swoich Dziejach administracji w Polsce:

„(…) administracja kraju nie opierała się na zawodowych urzędnikach; stanu urzędniczego w Polsce całkiem nie było, bo nieznaczna stosunkowo garstka publicznych «oficjalistów» stanu osobnego w społeczeństwie tworzyć nie mogła. W Polsce urzędnicy koronni, lub ziemscy, toć to ziemianin posesjonat, właściciel dóbr, który załatwiał sprawy na ochotnika. Trudno uważać za urzędnika w dzisiejszem znaczeniu tego wyrazu wojewodę, starostę, sędziego ziemskiego; a któryż z nich poddawałby się przymusowi biurokratycznego regulaminu?



Żaden z nich nie «awansował», ani nie wnosił «służbowych podań», ani nie prosił o urlop; każdy z nich był panem swoim jednako w urzędzie i poza urzędem. My dziś nie rozumiemy zgoła takiego urzędowania – a jednak niegdyś wszędzie tak bywało.

Ale ani nawet owi «oficjaliści», podwładni tamtych dostojników, nie z wyboru pochodzący, lecz z nominacji, pobierający pensję i mający przepisaną robotę, prości wykonawcy poleceń urzędników koronnych i ziemskich, nawet oni byli przede wszystkiem także obywatelami ziemskimi, a roboty ich bywały tak rozdzielone, iżby ukończywszy pewną ich część w pewnym przepisanym terminie, mogli jechać do siebie na wieś, gospodarować.

Superintendenci w ogóle nie ruszali się ze wsi, a inni tylko w pewnych terminach wieś opuszczali. (…) Miał więc oficjalista z reguły własny majątek lub przynajmniej mająteczek, miał dom własny i rolę, a na urzędzie dorabiał, żeby mógł więcej włożyć w gospodarstwo wiejskie. Do wyjątków należeli wówczas tacy, którzy całe życie spędzili na urzędzie; zazwyczaj przepędzali w urzędzie tylko młodsze lata, a potem jako cześnicy czy podstolowie zażywali tem większego poważania w powiecie, a na urzędy posyłali znów na lat kilka czy kilkanaście jednego ze synów”[1].

Jednym z istotnych czynników tworzenia się życia narodowego, kultury narodowej – jest ziemia wspólnego zamieszkania; mówimy o niej: ojczyzna. Jej wspólnie się broni, na niej organizuje się nasz polski sposób życia. Tak też było w zaczątkach państwowości polskiej. Cytowany wcześniej wybitny historyk, zwracając się do ludu śląskiego, pisał o tym w sposób następujący:

„Był już spory czas, żeby z (...) różnych polskich ludków wytworzyła się jaka większa całość; gdyby nie to połączenie się w państwo polskie, pod zwierzchnią władzą jednego księcia polskiego, wspólnego Polanom, Ślązanom, Sieradzanom, Łęczycanom itd., gdyby nie to, byłyby te wszystkie ludy zmarniały w niemieckiej niewoli tak, że nie zostałby z nich ani jeden człowiek, z języka ich ani jedno słówko, a z ich osad ani jedna chatyna. Był już spory czas!

Byłoby się stało z temi ludami to samo, co się stało z naszymi braćmi na Zachodzie za Odrą i Łabą. (...) Taki sam los, zupełna zagłada, czekała resztę lechickich plemion; ale na szczęście, gdy Niemcy doszli do Odry, było już przeciw państwu niemieckiemu państwo polskie, dosyć duże, żeby się podjąć tej walki z pomyślnym skutkiem”[2].

Ziemia naszego zamieszkiwania to niejako poszerzony dom rodzinny, nasza ojcowizna, ziemia ojców. W jej obronie składa się ofiarę z życia, dla niej podejmowane są nieraz heroiczne wysiłki. Utrata ziemi ojczystej prowadzi do dezorganizacji psychicznej poszczególnych ludzi.

Poseł Tadeusz Rejtan, uwieczniony na obrazie Matejki, istotnie popadł w obłęd po podpisaniu rozbiorów Polski. Konsekwencją straty ziemi jest również niezwykle bolesny proces, kaleczący ludzką psychikę – wynarodowienie. Należy wspomnieć także o podejmowanych działaniach wyrwania z ziemi niekiedy dużych grup ludności pod hasłem urbanizacji lub bogacenia się. Zadania te realizowały choćby systemy totalitarne (komunizm, nazizm), które za podstawę życia uznawały pieniądz lub ideologię zamiast ziemi ojczystej.
 



[1] F. Koneczny, Dzieje administracji w Polsce, Wilno 1924, s. 209-210.
[2] Tenże, Dzieje Śląska, Warszawa-Komorów 1999, s. 9-10.



Współcześnie jesteśmy świadkami nieco innych działań. W okresie starań Polski o członkostwo w Unii Europejskiej coraz częściej stykaliśmy się z euroregionami – sztucznymi tworami łączącymi nieraz rozległe tereny po różnych stronach granic państwowych. Regiony te podejmowały szereg wspólnych inicjatyw, otrzymywały na nie środki zewnętrzne, ich powstawaniu towarzyszyły liczne zachęty. Nie była to tylko prosta próba organizacji współpracy terenów przygranicznych, ale często towarzyszyły tym przedsięwzięciom próby poszukiwania wspólnej historii jako elementu budowania wspólnej tożsamości.

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że tego typu działania zawsze prowadzą do podmywania tożsamości narodowej i integralności terytorialnej państw. Niekiedy towarzyszy im manifestowanie autonomii danej krainy, podkreślanie jej różnic i odrębności wobec narodu i państwa, w skład którego wchodzi. Tak więc przeciwstawianie tzw. „małych ojczyzn” „dużym ojczyznom” nie jest w dzisiejszej Europie zjawiskiem rzadkim. Obecne elity intelektualne uważają, że przechodzimy z epoki państw narodowych do epoki kontynentów, innymi słowy państwa narodowe są przeżytkiem i należy wspierać wszelkie inicjatywy, które służą ich demontażowi.

Narody są jednak tworem naturalnym i wszelkie próby zastąpienia ich sztucznymi tworami prowadzą nierzadko do tragedii, próby zaś przeciwstawienia „małych ojczyzn” dużym to cofnięcie się do czasów Siemomysła, do czasów plemiennych. Zachodzi tu prosta analogia: „mała ojczyzna” jest częścią dużej, tak jak historia mojego regionu jest częścią historii Polski, a także podobnie jak pojedynczy człowiek jest cząstką narodu, a spoiwem jest kultura narodowa.

Czynnikiem tworzenia się kultury narodowej jest także wspólna historia i utożsamianie się z nią wszystkich pokoleń, co bywało wzniośle nazywane „duszą narodu”. Pielęgnowanie historii bliskiej, historii mojego regionu – jeszcze bardziej uzmysławia mi mój związek z ojczyzną. Dostrzegam, że zburzenie zamku rycerskiego w Ziemi Świętokrzyskiej było częścią szerszej operacji wojskowej, tzw. „potopu” szwedzkiego, podczas której niszczono i łupiono Polskę, a dobra kultury wywożono, nieraz bezpowrotnie, do Szwecji.

Dostrzegam również i to, że Jan Sobieski nie wyznawał poglądu streszczającego się w znanym powiedzeniu: „Niech na całym świecie wojna, (…) byle polska wieś spokojna”, ale pomaszerował z wojskiem pod Wiedeń, by nie dopuścić do pustoszenia własnego kraju. Uświadamiam sobie, że uratował Europę, a żył tak niedaleko. Ma to również ogromny walor dydaktyczny, na co często zwracam uwagę młodzieży.

Podobnie Jan Ludwik Popławski mógł przecież administrować majątkiem, być przykładnym gospodarzem, a on swą pracą twórczą nawoływał do oparcia granic Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej, głosił konieczność unarodowienia chłopów jako warunek odzyskania niepodległości. Historia regionu prowadzi mnie więc ku historii Polaków. Dzięki coraz głębiej poznawanej historii bliskiej, głębiej zakorzeniam się w historii polskiego narodu. Gdybym usiłował jedną przeciwstawić drugiej zszedłbym w opary absurdu. Powraca na myśl Mickiewiczowska przestroga-aforyzm: „Niechaj wyschnie źródło w górach, byle mi płynęła woda w miejskich rurach”.

Być Polakiem, to czerpać soki poprzez własne korzenie. Tymi korzeniami wrastamy w Ziemię Świętokrzyską, Krakowską czy Lubelską. Wzbogacamy i przyswajamy sobie życie tego wielkiego drzewa, jakim jest naród polski.

*****
Mirosław Król - historyk, działacz samorządowy, od 2002 r. starosta świdnicki, wiceprezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Lublinie, publicysta.