Na dobre i na złe

Rozmowa z Barbarą Smolińską, psychoterapeutą w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie

publikacja 08.06.2005 20:21

Małżeństwo, tak jak i ludzkie życie, jest zbyt skomplikowane, by komukolwiek udało się wypracować uniwersalną receptę na udane życie czy szczęśliwe małżeństwo. Nie znaczy to jednak, że nie wiemy, czym jest szczęśliwe małżeństwo i jak do tego dążyć. Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym, 3(64)/2003

Na dobre i na złe




Czy istnieje recepta na udane małżeństwo?
Małżeństwo, tak jak i ludzkie życie, jest zbyt skomplikowane, by komukolwiek udało się wypracować uniwersalną receptę na udane życie czy szczęśliwe małżeństwo. Nie znaczy to jednak, że nie wiemy, czym jest szczęśliwe małżeństwo i jak do tego dążyć.

Udane małżeństwo to związek, w którym obie osoby czują, że się kochają, szanują się nawzajem, rozumieją, wspierają. Jest to taki związek, w którym małżonkowie starają się zaspakajać nawzajem swoje potrzeby i pragnienia. Próbują być dla siebie darem. Muszą też zrezygnować z wzajemnej idealizacji i uczyć się przyjmować drugiego takim, jakim jest. Miłość bowiem, to nie tylko uczucie, to budowanie, tworzenie wspólnej historii życia, realizacja dążenia do jedności i wzajemności.

Skoro nie ma recepty na udany związek, to czy potrafimy chociaż nazwać źródła problemów w małżeństwach?
Jest wiele źródeł problemów w małżeństwie. Wymienię kilka z nich.
Dość powszechne wydaje się mylenie stanu zakochania z miłością. Zakochanie jest fascynującym stanem, „prezentem” od życia, ale nieprzypadkowo mówimy o tym okresie, jak o okresie patrzenia przez różowe okulary. Jest w tym oczarowanie drugim człowiekiem, i pożądanie, i zazwyczaj bardzo dużo idealizacji i narcyzmu, i pewnego rodzaju ekstazy. Nie jest to stan stały. Aby związek przetrwał musi przerodzić się w miłość, która jak powiedziałam wyżej, jest nie tylko uczuciem, ale i postawą.

Następną sprawą jest nasza, często ukryta lub nieświadoma motywacja – czy wchodzę w związek, bo chcę uciec od własnej rodziny lub od samotności, czy wybieram kogoś, kto ma dla mnie coś atrakcyjnego (np. pieniądze czy pozycję), albo kto nas dowartościowuje, albo ma stać się idealnym rodzicem lub odwrotnie kimś, kogo ja uratuję (np. od alkoholu, narkotyków). Ważne jest także, aby młodzi chociaż trochę zdążyli się poznać, zanim się pobiorą. Niejednokrotnie pary, które wkraczają w związek, znają się bardzo krótko i słabo. Wiadomo, że okres „randkowania” to szczególny czas. Młodzi spotykają się w kawiarni albo w kinie, na spacerze czy na tańcach. I jest im ze sobą świetnie. Jeżeli cały ten czas przed ślubem ogranicza się tylko do wspólnych rozrywek, to jest to zdecydowanie za mało. Zaczynają bowiem żyć ze sobą po ślubie ludzie, którzy tak naprawdę się nie znają. Mimo że dobrze się razem bawili, niewiele o sobie wiedzą. Jeżeli do tego są mało dojrzali, nie są świadomi tego, że ludzie różnią się od siebie i mają różne potrzeby – zaczyna im być razem ciężko.

Coraz więcej takich par szuka pomocy w poradni, gdyż są bezradni wobec tego, że są inni. Jest to dla nich czymś bardzo trudnym. To są proste rzeczy, ale jest ich bardzo dużo. Okazuje się np. że jedno lubi spać przy otwartym, drugie przy zamkniętym oknie. Dla wielu związków takie codzienne drobiazgi są trudne do rozwiązania. A więc przed ślubem warto dużo ze sobą rozmawiać, by poznać nawzajem swój świat wartości, swoje upodobania i przyzwyczajenia, marzenia i plany życiowe. Dobrze, jeżeli pobierają się osoby w miarę niezależne, stojące na własnych nogach, otwarte emocjonalnie, odpowiedzialne za siebie, chcące współpracować a nie współzawodniczyć.

Najczęstszym zresztą powodem konfliktów już w małżeństwie jest to, że ludzie przestają ze sobą rozmawiać, a z czasem również i rozumieć się. Wiele par zupełnie nie umie ze sobą rozmawiać, każde mówi innym językiem. Często w pracy z małżeństwami używam porównania mówiąc, że małżonkowie są jak dwa radioodbiorniki, jedno jest ustawione np. na Jedynkę, a drugie np. na Trójkę. Każde nadaje swój własny program, ewentualnie tylko zwiększa natężenie głosu. Ale zupełnie nie słyszą się wzajemnie. Nie słyszą tego, czego od siebie oczekują. Często mamy lepszy kontakt ze swoimi wyobrażeniami na temat drugiego niż z realnością.

Niedawno rozmawiałam z parą, która opowiadała mi o pewnej sytuacji. Otóż mąż dał do zrozumienia żonie, że sprawi jej prezent na Walentynki. Ona postanowiła również zrobić mu jakąś niespodziankę. Zadała sobie sporo trudu i wreszcie znalazła w eleganckim sklepie bardzo piękny sweter. Ślicznie zapakowany ofiarowała mężowi. On przymierzył, ucieszył się, ale zobaczył na plecach dziurę. Wynikła z tego straszna awantura. Zarzucił żonie, że specjalnie kupiła mu dziurawy sweter i chciała go tym prezentem zranić. Cała sytuacja wydawała się absurdalna, ale on często był raniony w życiu i w tej sytuacji poczuł się bardzo skrzywdzony. To zdarzenie pokazuje, jak wiele rzeczy między nimi nigdy nie zostało powiedzianych i zrozumianych. A kiedy tak się dzieje w relacji małżeńskiej, każdy pretekst jest dobry, by się pokłócić.

W jaki sposób zatem można poznać się, spędzając kilka godzin tygodniowo w sielankowej atmosferze wolnej od problemów?
Tak jak powiedziałam, trzeba rozmawiać: o sobie, swoich poglądach, wartościach, planach, marzeniach. Dobrze też postawić sobie samemu parę ważnych pytań: Czy będziemy kochali się wystarczająco mocno, by znosić swoje wady? Czy porozumieliśmy się co do osobistych poglądów każdego z nas na temat: wizji rodziny, ról w małżeństwie, wychowywania dzieci, wiary etc.?

Ważne jest także, by przeżyć wspólnie takie doświadczenia, które pomogą nam zobaczyć się nawzajem w różnych sytuacjach, nie tylko w czasie rozrywki, mogą to być np. wizyty u chorej cioci, u której trzeba posprzątać i zrobić zakupy, albo wspólny wyjazd w mniej komfortowe warunki. Ważne jest też, by poznać swoje rodziny, zobaczyć narzeczoną, narzeczonego, w sytuacjach z innymi ludźmi, zauważyć także swoje wady. Patrzenie na siebie tylko przez różowe okulary może spowodować nawet poważny kryzys zaraz na początku małżeństwa, gdyż nagle następuje wielkie rozczarowanie: „myślałem, że jesteś inna, inny...”
Druga ważna rzecz, to nauczyć się razem dochodzić do kompromisów. Szczególne trudności mają z tym jedynacy, którzy w rodzinie mogli nie mieć możliwości nauczenia się tego. Osoby wywodzące się z rodzin, w których było kilkoro dzieci, w naturalny sposób nauczyły się dzielić i dochodzić do konsensusu.

Gdy jednak już jesteśmy w małżeństwie i mimo całej miłości, która nas łączy, zbyt często mamy dosyć siebie i tego związku – co wtedy robić?
Jeszcze raz podkreślam duże znaczenie rozmowy. Jest powiedziane: Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce (Ef 4,26). Dobrze jest zdążyć się pogodzić przed położeniem się spać, jeszcze tego samego dnia, kiedy się pokłócimy. Pary, które rozwiązują problemy za pomocą „cichych dni”, bardzo dużo ryzykują. Jest to niestety metoda, ewoluująca: najpierw wytrzymam godzinę, potem pół dnia, a z czasem nawet kilka dni. Rozmawiałam ostatnio z parą, która nie rozmawiała ze sobą od ośmiu miesięcy. Trzeba więc rozmawiać.

Potem trzeba się zastanowić, jak rozmawiać. Rozmawiać nie o pretensjach, o tym że „ty jesteś okropny, bo...” lub „ty jesteś straszna, bo...” Niestety częstym modelem komunikowania się małżonków jest wzajemne oskarżanie się. Podczas właściwie prowadzonego dialogu powinno rozmawiać się o swoich uczuciach, czyli nauczyć się mówić np. „kiedy nie uprzedzasz mnie, że przyjdziesz trzy godziny później z pracy do domu, to ja bardzo się niepokoję i denerwuję”. Należy położyć nacisk na to, co JA czuję. Nie jest to łatwe, bo dużo prościej powiedzieć: „Jesteś łajdakiem i na pewno mnie oszukujesz!”, niż odsłonić swoje uczucia mówiąc: „jest mi przykro, bardzo mnie zraniłeś, nie uprzedzając wcześniej, że masz coś ważnego do załatwienia”. Właściwie jest to jedyny skuteczny sposób komunikowania się.

Następna sprawa, to mówić o swoich potrzebach i to w rozmaitych aspektach, również tak delikatnych jak pożycie intymne. Na tym podłożu jest bardzo wiele wzajemnych oczekiwań, ale są też obawy i wstyd, jak o tym rozmawiać. I tutaj jeszcze raz podam przykład, może nie do końca intymny, ale zaczerpnięty prosto z życia. Żona była zawiedziona tym, że jej mąż nigdy nie kupował jej kwiatów, ale nigdy mu o tym nie powiedziała. Odważyła się to zrobić dopiero na sesji terapeutycznej po kilku latach małżeństwa. Mąż naprawdę się zdziwił. Wyglądał tak, jakby pierwszy raz o tym usłyszał. Podczas rozmowy, gdy zaczął się nad tym głębiej zastanawiać, okazało się, że jego ojciec nigdy nie kupował matce kwiatów. Czasem widział mężczyzn ofiarowujących swoim kobietom kwiaty, ale nigdy nie przyszło mu to do głowy, żeby dać je swojej żonie. Między tą parą narosło bardzo dużo rozżalenia. Żona czuła się niekochana, bo ona z kolei wychowywała się w rodzinie, w której tata okazywał mamie miłość w ten sposób, że często dawał jej kwiaty. Takich rzeczy dzieje się bardzo dużo i jeżeli nie mówimy o własnych potrzebach, nie powinniśmy dziwić się, że druga osoba ich nie zaspokaja.

Skąd biorą się tak odmienne oczekiwania kobiety i mężczyzny?
Różnice wynikają nie tylko stąd, że jesteśmy inni jako kobieta i mężczyzna. Jesteśmy też różni dlatego, że wychowaliśmy się w innych rodzinach. Każdy wychodzi ze swojego domu rodzinnego z jakimś wzorcem ról. To nie jest tak, że jeden schemat jest dobry, a drugi zły. Jeden z modeli jest taki, że mąż pracuje, a kobieta prowadzi dom i oboje są szczęśliwi, ale jest to układ jeden z wielu. Zastanówmy się, co może dziać się w sytuacji, gdy dziewczyna pochodzi z rodziny, w której mama pracowała zawodowo poza domem i razem z ojcem dzielili się domowymi obowiązkami. Chłopak natomiast pochodzi z rodziny, w której matka chłopaka zajmowała się domem. Można spodziewać się, że na początku będzie im trudno wypracować ich własny model rodziny. Aby do tego doszło, oboje muszą zrozumieć, że model panujący w ich domach rodzinnych nie jest jedynie słuszny. Muszą uzmysłowić sobie wielość modeli. Często jest to trudne. Obserwując rodziców, którzy w określonym podziale ról byli szczęśliwi, młodzi są przekonani, że taki właśnie model także im zapewni szczęście. Próbując za wszelką cenę przenieść go w swoje życie, napotykają na niezrozumienie współmałżonka i opór. Powinni jednak pamiętać, że ich życie jest inne, tak jak oni są inni od swoich rodziców. Ważne jest więc, by zrozumieć, że druga osoba nie jest taka sama jak ja. Ma prawo myśleć inaczej, odczuwać inaczej. Nigdy nie będziemy tacy sami, w tej różności i odmienności jest bogactwo.



Jak zmienia się małżeństwo, gdy przychodzi na świat dziecko. Czy zawsze ten fakt umacnia związek?
Takie jest powszechne przekonanie, ale dziecko nie jest „plastrem” na rany małżeńskie. Dziecko nie leczy. Czasami, kiedy źle się dzieje w małżeństwie, gdy przeżywa ono kryzys, małżonkowie wpadają na pomysł, aby mieć dziecko. Łudzą się, że ono uleczy, wzmocni ich związek. Myślę, że to duży błąd. Jest w tym coś z przedmiotowego traktowania dziecka, gdyż dziecko to nie panaceum na braki. Szczególnie jest to ważne w przypadku pierwszego dziecka. Przejście od bycia parą małżeńską do bycia rodziną jest trudne. Nawet jeżeli ludzie bardzo tego chcą. Mąż i żona, którzy byli dla siebie kochankami, przyjaciółmi, nagle muszą podzielić swoje uczucia i uwagę. Jeżeli dzieje się to przedwcześnie i niezbyt odpowiedzialnie, zaczyna pojawiać się coraz więcej konfliktów. Myślę też o małżeństwach zawartych z powodu nieoczekiwanej tzn. „nieplanowanej” ciąży. Jest to bardzo obciążające i zawsze pozostawia rysę, szczególnie w mężczyznach. Później przez wiele lat ma to wpływ na relację w związku. Optymalnie jest, gdy para ma jakiś czas, by nacieszyć się życiem małżeńskim, zanim zostanie rodzicami. Zupełnie inna sytuacja ma miejsce, kiedy małżonkowie z powodów biologicznych czy biologiczno-psychologicznych nie mogą mieć dzieci. Jest to również bardzo skomplikowane. Ważne jest, by przejść tę sytuację razem i razem szukać rozwiązania.

Jak powinna wyglądać relacja z rodzicami i teściami, by pomagała małżonkom wzrastać?
Dotykamy tu bardzo ważnej rzeczy. Zacznijmy od Biblii: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją, i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2,24). Jest w tym fragmencie coś bardzo prawdziwego, także psychologiczne, nie tylko duchowo. Trzeba najpierw opuścić swój dom rodzinny, swoich rodziców, aby móc wejść w małżeństwo. Nie chodzi tu tylko o opuszczenie fizyczne. W dalszym ciągu w polskich warunkach nie zawsze jest to łatwe. Myślę tu o psychologicznym opuszczeniu, o „przecięciu pępowiny” łączącej dziecko z rodzicami. Im bardziej młoda kobieta i młody mężczyzna są odłączeni od rodziców, tym jest większa szansa na to, że ich związek będzie udany. Mogą wtedy budować relację we dwoje, a nie – co się często zdarza – we czworo lub sześcioro. Rodzice mogą młodym pomagać, ale również i przeszkadzać. Relacje rodziców z dziećmi często są bardzo skomplikowane. Wielu rodziców osłabia związek małżeński dzieci, zatrzymując je przy sobie. Takich zagrożeń jest naprawdę dużo.

Nie zawsze tylko rodzice są winni. Zdarza się, że młodzi w chwili konfliktu biegną do mamy po radę lub pomoc i problem się rozrasta. Może trzeba szukać rozwiązania bez wtajemniczania we wszystko rodziców?
Myślę, że w ogóle nie należy tu mówić o winie, raczej o przyczynach. Najlepiej jest, gdy rodzice prezentują taką postawę: jesteśmy otwarci na to, by wam pomóc, ale nie narzucamy się z tą pomocą i zachowujemy odpowiedni dystans. Dobrze jest, gdy dzieci mają świadomość, że rodzice mogą być dla nich wsparciem. Jednak rodzice nie powinni nieproszeni narzucać się ze swoimi radami, nawet jeśli znają lepsze rozwiązanie. Dziś wiele par skarży się na ten problem. Najczęściej chodzi o matki. Właśnie one wykazują niejednokrotnie daleko idącą niedelikatność. Wszystkie krytyczne uwagi na temat wychowania dzieci, kierowane pod adresem synowych, są niedopuszczalne i czynią wiele złego młodym małżeństwom. Podobnie mąż córki jest nowym członkiem naszej rodziny, co nie oznacza, że mamy go wychowywać. Jego rodzice już to zrobili. Nawet jeśli uważamy, że nie zrobili tego najlepiej, to nie powinniśmy ich poprawiać. Najważniejsze jest zachowanie odpowiednio dużego dystansu i niemieszanie się w sprawy młodych. Z drugiej strony, małżonkowie powinni zastanowić się, czy rodzice są najlepszymi rozjemcami w sporach ze współmałżonkiem. Zazwyczaj nie są obiektywni, trudno im nie stanąć po stronie swojego dziecka. Często młoda żona czy młody mąż wtajemniczają rodziców w małżeńskie problemy, a potem jest tak, że para dawno już rozwiązała swój problem, a rodzice nie mogą tego zapomnieć. W ich mniemaniu ktoś obcy skrzywdził ich dziecko i mimo że młodzi dawno już sobie to wybaczyli, rodzicom trudno jest o tym nie myśleć. Jeżeli czasem potrzebujemy porady, to lepiej zwrócić się do przyjaciół, którzy mają większy staż małżeński lub w poważniejszych sprawach do terapeuty czy doradcy małżeńskiego, a nie do swoich rodziców.

Co zrobić, by małżeństwo z długim stażem również czuło się szczęśliwe?
Małżeństwo z długim stażem naprawdę może być szczęśliwe. Historia związku, to historia kryzysów i rodzącej się z nich nowej harmonii. To wspólny proces, wspólna droga, na której możemy się stawać coraz bardziej dojrzali psychicznie. Życie w małżeństwie może być źródłem wielkiej radości, ale musi przechodzić też przez trudne doświadczenia.

Jestem pełna uznania dla par, które nie ustają w pracy nad swoim związkiem. Nigdy nie jest za późno, żeby starać się, by było lepiej. Niejednokrotnie moment odejścia dzieci z domu jest czasem kryzysu. Nazywa się to etapem pustego gniazda. Czasem odejście dzieci zbiega się z przejściem na emeryturę lub kłopotami ze zdrowiem i to wszystko stwarza duże problemy. Nie jest dobrze, gdy małżeństwo staje się bardziej rodzicami niż małżeństwem i głównie zajmują się pracą i dziećmi. Tematem ich rozmów są problemy dzieci, sprawy materialne lub organizacyjne. Przestają rozmawiać o sobie, swoich uczuciach, swoich pragnieniach i potrzebach. Wyobraźmy sobie sytuację, że dzieci odchodzą i rodzice zostają nagle sami. Powstaje przytłaczająca pustka. Okazuje się, że nie mają o czym rozmawiać, że kiedy nie ma już bałaganu w pokoju i lekcji do odrobienia, i narzekania na maluchy, nie pozostaje nic, co ich łączy. To jest naprawdę tragiczne.

Warto nie zaniedbywać wzajemnej relacji do tego stopnia, żeby trzeba było ją na nowo odbudowywać. Małżeństwo powinno bezustannie dbać o to, by naprawdę być małżeństwem. W rodzinie powinny być wyraźne granice i podsystemy: rodzice i dzieci. Musi ściśle być zachowane to, że rodzice są rodzicami dla swoich dzieci, ale przede wszystkim są parą małżeńską. Żyją nie tylko po to, by wychowywać dzieci. One są ważne, ale nie jedyne. Celem jest to, by małżonkowie kochali się i rozumieli coraz lepiej i żyli ze sobą blisko, nawet jeśli mają pięcioro dzieci. Wtedy nie ma tego niebezpieczeństwa, że po odejściu dzieci powstanie straszna pustka w ich domu i przerażenie, co ze sobą począć. Zaniedbanie własnego małżeństwa może z czasem objawiać się kurczowym trzymaniem się dzieci. Rodzice wtrącają się i trudno im zaakceptować usamodzielnianie się swojego dziecka, właśnie z powodu strachu przed pustką. Bronią się, by nie pozostać samemu z kimś, kto stał się dla nich obcym człowiekiem.

Można wykorzystać ofiarność teściów czy rodziców, by czasem zostali z wnukami na wieczór, a jak są większe, nawet na kilka dni, żeby małżonkowie mogli pobyć tylko ze sobą. Małżonkowie powinni mieć też czas tylko dla siebie. Bardzo ważne jest, by o to dbać. Każda para powinna znaleźć najlepszy sposób na pogłębianie swoich relacji w związku. Dla jednych może to być kolacja przy świecach, dla innych spacer czy wyjazd.

Szczególnym wyrazem jedności w małżeństwie jest pożycie seksualne. Jakich trudności w tej dziedzinie możemy doświadczyć?
Jest to niezwykle delikatna sfera. W subtelny sposób odzwierciedla to, co się dzieje w innych warstwach związku, ponieważ intymność związana jest ze wszystkimi sferami doświadczeń. Zdarza się np. że para nie współżyje ze sobą np. od roku i wcale o tym nie rozmawiają, po prostu tak się dzieje. Różnie sobie z tym radzą, ale nie rozmawiają o tym. Trzeba uczyć się mówić o tych sprawach. Tym bardziej, że są niezwykle delikatne i łatwo tu zranić się nawzajem. Nie można więc o tym nie rozmawiać. Warto mówić o swoich potrzebach i oczekiwaniach w tej sferze. Nie bagatelizować i nie unikać rozmów, jeżeli w tej dziedzinie zaczyna dziać się coś trudnego. Jeśli nagle jedno z małżonków przestaje mieć ochotę na współżycie lub unika go, nie możemy tego ignorować. Musimy też zdawać sobie sprawę, że istnieją pewne naturalne okresy zmniejszenia zainteresowań seksem, np. po urodzeniu dziecka. Mężczyznom nieraz trudno jest to zrozumieć i w młodych małżeństwach niejednokrotnie pojawiają się na tym tle problemy. Młody tata nie zdaje sobie sprawy, że żona po porodzie na ogół nie ma ochoty na seks. Wtedy czuje się odrzucony albo niekochany. Ma też trudności, by połączyć fakt, że w pierwszym roku po urodzeniu dziecka, żona wstaje często w nocy, mało sypia i czuje się przemęczona. Wtedy zwykle ma mniejszą ochotę na zbliżenia. Dobrze byłoby, żeby młody tata wiedział i rozumiał, że żona wcale nie przestała go kochać. Jeśli on co drugą noc będzie wstawał do dziecka, wtedy i żona będzie miała większą chęć na życie intymne.

W jakim momencie kryzysu małżeńskiego powinno się szukać pomocy na zewnątrz?
Zawsze warto szukać pomocy, kiedy chociaż jednej osobie w związku wydaje się, że jest trudno i nic się nie zmienia. Trzeba też szukać pomocy, gdy pojawiają się pokusy, by szukać innej relacji. To naprawdę teraz bardzo częste sytuacje. Zdrada staje się niejednokrotnie najprostszym sposobem radzenia sobie z trudnościami małżeńskimi. Ludzie szukają pomocy dopiero wtedy, gdy już zaistniał trójkąt. Trudno jest się wtedy z tego wszystkiego wyplątać i na nowo uporządkować. Dlatego lepiej jest zareagować wcześniej. W pracy z małżeństwami staram się podkreślać to, że odpowiedzialność za zdradę ponosi zawsze osoba, która zdradziła, ale przyczyny zdrady są zazwyczaj obustronne.

Jak podźwignąć się po takim doświadczeniu?
Nie jest to łatwe. Zależy od tego, co się później dzieje. Część par rozwiązuje to w pozytywny sposób. Osoba, która zdradziła rozstaje się z osobą trzecią i wraz ze współmałżonkiem próbują ratować związek. Wtedy zdrada jest mocnym „uderzeniem” dla obu stron. Widzą, że jest źle między nimi i jak wieloma rzeczami muszą się zająć. Zaczynają rozmawiać, wyjaśniać, zaczynają siebie słuchać. Muszą przejść przez etap związany z wybaczeniem, i z odzyskaniem zaufania, z odbudowaniem zranionego poczucia kobiecości czy męskości. Czasem niestety jest inaczej: osoba, która zdradziła, odchodzi. Wtedy musi nastąpić trudny proces pogodzenia się ze stratą.

Rozmawiała Grażyna Rolkiewicz

***


Dr Barbara Smolińska jest psychoterapeutą w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Prowadzi terapię indywidualną, małżeńską i grupową. Jest również wykładowcą w SWPS.