Nie lubią tych na „u”

Marek Cieślar

publikacja 23.06.2009 13:13

Dlaczego ciągle ze sobą walczymy, zamiast sobie pomagać? Dlaczego tyle w nas niechęci, złości, zarozumialstwa? Dlaczego nie potrafimy się porozumieć i zatroszczyć o wspólne dobro? Dlaczego, mówiąc wprost, tak przeraźliwie mało jest w nas rozsądku i miłości? Warto, 1/2009

Nie lubią tych na „u”



Alfabetycznie. Bałtyk błyskał beztroską. Ciekawą, ciepłą, cudowną. Dorastałem do dojrzałości. Dojrzewałem do dorosłości. Emocjonalnie, fizycznie, genderowo, hormonalnie.

I, jak koledzy, letnie marzenia nastolatka, okruchy przeżyć radosnych, spontanicznych, troskliwie układałem we wnętrzu walizek wrażeń. Wtem Wybrzeżem wstrząsnęła wieść.

Zła! Tak bardzo, że zburzyła wszystko (w tym porządek alfabetyczny): „Biją chłopaków z miast na „w”.

Odtąd z namiotu wychodziliśmy chyłkiem. W nocy trzymaliśmy warty. Czujni byliśmy też w dzień, w morzu kąpiąc się na zmianę. Po tygodniu wyjaśniło się, że chodzi o miasta wielkie, jak Warszawa czy Wrocław. Wisła wtedy miastem wielkim nie była. Pilch wprawdzie pisał już prawą ręką, ale sławy jeszcze nie zyskał, Małysz jeszcze nie latał, ba, dopiero miał przyjść na świat! Świat więc wydał nam się znów bezpieczny, beztroski, ciekawy, doskonały do dojrzewania – emocjonalnego, fizycznego, grupowego, horyzontalnego...

Dziś, kiedy świat mój horyzonty ma szersze i w grupach wielu, wielu ludzi poznałem, wraz z ich opiniami, przemyśleniami, punktami widzenia, dokonuję refleksji nie tylko nad tamtym stresem młodzieńczym, ale nad innymi, licznymi, prawdziwszymi traumami.

Na Wybrzeżu nie lubią tych ze stolicy i ze Śląska. Na Śląsku nie przepadają za gorolami, w górach nie przepadają za ceprami. Inteligenci nie lubią „fizoli”, mniej wykształceni nie lubią „wykształciuchów”. Polacy śmieją się z Czechów, z Polaków Niemcy, wszyscy z góry patrzą na Rosjan, a ci co jakiś czas zakręcają wszystkim kurek z gazem.

Choć lubimy muzykę Czajkowskiego czy powieści Dostojewskiego, kupujemy solidne, niemieckie auta, jeździmy czeskimi autostradami, o sąsiadach myślimy niezbyt dobrze, bo to (idąc od zachodu w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i używając eufemizmów, by nikogo nie obrazić): 1. ludzie niezbyt spontaniczni, trzymający się schematów; 2. niezbyt odważni, przesadnie oszczędni piwosze; 3. trochę gwałtowny lud o surowych zasadach postępowania, mający skłonność do częstego degustowania mocnych trunków.

Nie lubimy Arabów, choć wszyscy używamy arabskich cyfr, nie lubimy żydów, choć dali nam proroków i apostołów. Katolicy nie cenią protestantów, choć lubią słuchać Bacha i Haendla, prawosławni nie lubią katolików, podejrzewając ich stale o prozelityzm, protestanci na jednych i drugich patrzą z góry, choć niejednego mogliby się od nich nauczyć.






Chrześcijanie nie rozumieją islamu, muzułmanie nie szanują chrześcijan. Europejczycy nie przejmują się tragedią afrykańskich dzieci, bogata Północ niewiele robi, by pomóc głodującemu Południu. Miliardy idą na zbrojenia, nie na żywność czy leki. Największe mózgi pracują nad wynalezieniem jeszcze skuteczniejszych, doskonalszych środków niszczenia i zastraszania, zamiast zająć się problemami zagrażającymi wszystkim, na przykład zanieczyszczeniem środowiska zamieszkiwanej przez nas planety, wyczerpywaniem się źródeł energii, powiększającą się stale i rodzącą wielkie napięcia przepaścią pomiędzy poziomem życia najbogatszych i najbiedniejszych.

Gdyby wznieś się w górę i spojrzeć na naszą ziemską rzeczywistość choćby z perspektywy Księżyca, można by dostać zawrotu głowy od pytań: „dlaczego?”.
Dlaczego ciągle ze sobą walczymy, zamiast sobie pomagać? Dlaczego tyle w nas niechęci, złości, zarozumialstwa? Dlaczego nie potrafimy się porozumieć i zatroszczyć o wspólne dobro? Dlaczego, mówiąc wprost, tak przeraźliwie mało jest w nas rozsądku i miłości?

Odpowiedź podpowiada mi (takie czasy) laptop, który bezwzględnie na czerwono podkreśla niektóre słowa na „u”. Kiedy wpisuję wyraz „upamiętanie”, natychmiast pojawia się czerwony wężyk, że błąd, że takiego pojęcia nie ma. Można się opamiętać, można coś zapamiętać, ale upamiętanie jest... niepotrzebne.

Tak twierdzą komputery, a raczej ci, którzy wyposażyli je w tzw. software. Współcześni twórcy oprogramowania nie lubią też innych wyrazów na „u”. Przekonałem się o tym, wpisując do laptopa cytat biblijny, w którym zawarta jest obietnica, że gdy uznamy autorytet Boga i w pełni mu zaufamy, zostaniemy „ubłogosławieni” (tu znów pojawia się czerwony wężyk).

Co za staroświeckie słowo! Niemodne, podobnie jak „grzech” czy „pokuta”. A jednak jestem pewien, że wbrew obowiązującym modom i zasadom tak zwanej „politycznej poprawności” nic nie uchroni nas od zagłady, jak tylko upamiętanie. Czyli, przede wszystkim, wyznanie grzechu niewiary, egoizmu, braku miłości.

Na szczęście możemy wpisać w nasze pecety imię tego, kto uczy jak się upamiętać i czym naprawdę jest miłość bez sugestii, że popełniliśmy błąd ortograficzny. Ważniejsze jednak, by imię to było wpisane w nasze serca. A najważniejsze – by On wpisał nas w swój pecet, zwany (staroświecko) „księgą życia”. Oprogramowanie w jakiejś mierze zawiera Biblia, a całość znajduje się w Jego nieskończonym umyśle. On zna nasze imiona, ale wpisze w wieczny software nowe, bo chodzi o nowe życie, nowy wymiar, nową czasoprzestrzeń.

Upamiętajmy się, a będziemy ubłogosławieni.

Marek Cieślar - dziennikarz radiowy