Autobusu nie poprowadzę

ks. Bogdan Wawrzeczko

publikacja 27.02.2010 13:38

Bóg na szczęście nie wybiera „drogi na skróty” i kiedy przychodzi do człowieka, to nie zbywa go czymkolwiek, ale pomaga mu przezwyciężyć jego niepełnosprawność. Warto, 1/2010

Autobusu nie poprowadzę



W mojej przedświątecznej poczcie oprócz życzeń znalazłem też reklamy w stylu: „kredyt na święta, zorganizuj święta bez przejmowania się rachunkami”. Cóż, problem polega na tym, że w końcu kiedyś będę się musiał nimi przejąć i je spłacić. Większość z nas ma bowiem ograniczone możliwości finansowe. Zresztą nie tylko finanse nas ograniczają. Jesteśmy ograniczeni przez czas, przestrzeń i wiele innych czynników. Ot, na przykład dla większości z nas zamieszkanie w Tokio stanowiłoby pewien problem, i to nie tylko logistyczny, ale kulturowy czy językowy. Każdy z nas w jakiejś sytuacji może być ograniczony, czy inaczej rzecz ujmując, niepełnosprawny. Oczywiście takie stwierdzenie może powodować czyjeś wzburzenie, niepełnosprawność kojarzymy przecież najczęściej z osobą na wózku inwalidzkim, ze specjalnym miejscem parkingowym przed centrum handlowym, z osobą migającą lub poruszającą się z białą laską. W związku z tym, że sam jestem osobą niepełnosprawną, pozwolę sobie na kilka zdań komentarza dotyczącego niepełnosprawności właśnie.

Zdarzyło mi się kiedyś pracować w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych. Z tego okresu pamiętam historię opowiedzianą przez jednego z kolegów, który pracował na maszynie obok. „Szedłem sobie spokojnie chodnikiem – opowiadał – kiedy podbiegło do mnie dwóch młodych ludzi i zaczęli mnie gdzieś ciągnąć. – Gdzie mnie ciągniecie? – pyta mój znajomy. Jak to gdzie? Pomagamy panu przejść na drugą stronę ulicy – padła odpowiedź. – Ale ja wcale nie zamierzałem przejść – kontynuuje mój kolega”.

To wydarzenie może powodować nasz uśmiech, z drugiej jednak strony myślę, że jest ono przykładem tego, jak próbujemy radzić sobie z czyjąś, a może i własną, niepełnosprawnością. Łatwiej jest bowiem podbiec i ciągnąć gdzieś człowieka niż podejść i zapytać, ot, po prostu: „Czy mogę w czymś pomóc?”. Ile razy zdarzyło nam się dać komuś kilka groszy tylko dlatego, że zostaliśmy poproszeni, a może czasem dla tzw. świętego spokoju? Pamiętam spotkanie z niepełnosprawnym człowiekiem mniej więcej w moim wieku – on z dysfunkcją narządu ruchu, ja – wzroku.

Okazało się, że wiele nas łączy, że nikt z nas nie chce być traktowany jak osoba niepełnosprawna intelektualnie i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedno zdanie, które było dla mnie absolutnym zaskoczeniem: „Złości mnie – powiedział mój rozmówca – że kiedyś na koncerty do katowickiego Spodka mogłem wjeżdżać jako osoba niepełnosprawna za darmo, a teraz muszę płacić za bilet”. Jak to jest – pomyślałem – z jednej strony mój rozmówca chce być traktowany jak wszyscy inni ludzie, z drugiej zaś okazuje się, że nie do końca…

Bóg na szczęście nie wybiera „drogi na skróty” i kiedy przychodzi do człowieka, to nie zbywa go czymkolwiek, ale pomaga mu przezwyciężyć jego niepełnosprawność. Bo to, co każdego z nas ogranicza, to nie tylko czas, przestrzeń, możliwości finansowe, dysfunkcje różnych narządów, ale to śmiertelna choroba, którą Biblia nazywa grzechem. Inaczej rzecz ujmując, to wrodzona skłonność człowieka do tego, co złe. Oznacza to ni mniej, ni więcej tyle, że człowiek, patrząc na świat, ma skłonność do stawiania siebie w jego centrum i oczekiwania, że wszystko i wszyscy powinni zachowywać się tak, jak on sobie tego życzy. A jeśli tak się nie dzieje…

Jedną z ważniejszych dla mnie rzeczy w życiu było szczere powiedzenie sobie, że jestem osobą niepełnosprawną. To oczywiście nie jest miłe, ale tak po prostu jest. Dopiero ten krok pozwolił mi na poszukiwanie wyjścia z sytuacji. I tutaj analogicznie sprawa ma się z grzechem, jeśli uświadomiłem sobie, że problem grzechu to mój problem, mogłem zacząć poszukiwać wyjścia z sytuacji. Spotkałem się u ludzi z dwoma skrajnymi reakcjami na wieść o trudnej do przyjęcia diagnozie. Pierwsza to bagatelizowanie problemu w stylu: „nie jest przecież aż tak źle, inni są gorsi ode mnie”. To tak, jakbym powiedział: „nie jestem przecież zupełnie niewidomy, mogę więc prowadzić pojazdy mechaniczne, moja wada w porównaniu z innymi jest naprawdę niewielka”. Powierzylibyście mi prowadzenie szkolnego autobusu z waszymi dziećmi?

No właśnie. To, że są osoby, których stan uznaję za gorszy, nie oznacza przecież, że mój problem znika. Druga skrajność to apatia spowodowana świadomością swojej niepełnosprawności. To postawa, którą można by streścić w słowach: „teraz to już nic nie ma sensu, nic mi się nie uda, usiądę sobie w kątku i poczekam na to, co nieuchronne”.

Ewangelia to dobra wiadomość. Wiadomość o tym, że Bóg, znając nędzę człowieka, przychodzi po to, żeby przywrócić to, co dawno już stracone. To dzięki temu, co dokonało się na krzyżu, ja – ograniczony człowiek, pozbawiony możliwości powrotu do bliskiej relacji z Bogiem, mogę w niej żyć. Ślepiec może widzieć Jego błogosławieństwo, głuchy może słyszeć Jego słowa, a człowiek z dysfunkcją narządu ruchu może chodzić Jego drogami. On bowiem pokonał naszą niepełnosprawność w kontaktach z Nim i bez względu na wszystko chce prowadzić nas każdego dnia do miejsca, które nam przygotował, a które w swej ograniczoności nazwaliśmy niebem.



ks. Bogdan Wawrzeczko, duchowny ewangelicki, teolog