Kościół, homoseksualizm, człowiek

Cezary Gawryś

publikacja 27.02.2006 19:30

Skłonności homoseksualne można w sobie zaakceptować lub nie, można podejmować próby przebudowy własnej osobowości na drodze psychoterapii, można wybrać „gejowski styl życia”, można żyć w ukryciu, w małżeńskim lub konsekrowanym kamuflażu, można wreszcie wejść na drogę życia w samotności Więź, 1/2006

Kościół, homoseksualizm, człowiek



Trzy lata minęły od ukazania się specjalnego numeru „Więzi” (z lipca 2002) poświęconego chrześcijańskiemu podejściu do zjawiska homoseksualizmu. Potem była książka „Męska rozmowa. Chrześcijanie a homoseksualizm”, pod redakcją Katarzyny Jabłońskiej i niżej podpisanego, z przedmową biskupa siedleckiego Zbigniewa Kiernikowskiego, wydana w Bibliotece „Więzi”. Z wyjątkiem krótkiej, rzeczowej recenzji w miesięczniku „Charaktery” oraz życzliwej wzmianki w artykule publicystycznym na łamach „Tygodnika Powszechnego” – nie było żadnej dyskusji nad pojawiającymi się w „Więzi” i w książce dramatycznymi pytaniami. Tymczasem otrzymaliśmy – i wciąż otrzymujemy – przejmujące listy od czytelników, którzy mają bezpośrednio do czynienia z problemem homoseksualizmu – w sobie albo w osobach swoich bliskich: mężów, córek, synów. Problem z całą pewnością więc istnieje i to na większą skalę, niż się potocznie sądzi.

Według ostrożnych szacunków, orientację homoseksualną przejawia od 2 do 5 procent społeczeństwa. Łatwo przeliczyć: w naszym kraju oznacza to od kilkuset tysięcy do dwóch milionów osób. Ludzie ci urodzili się i wychowali w naszych polskich, w ogromnej większości katolickich rodzinach. I to wcale niekoniecznie w rodzinach dysfunkcjonalnych, lecz w zupełnie zwyczajnych.

Ci ludzie nie ponoszą winy za swoją seksualną orientację. Zdaniem współczesnej nauki, przyczyny homoseksualizmu nie są w pełni rozpoznane, a z całą pewnością są złożone: biologiczne, psychologiczne i kulturowe. Wbrew różnym sensacyjnym zapowiedziom, nie odkryto do tej pory żadnego genu odpowiedzialnego za orientację homoseksualną, ale to nie znaczy, że podłożem takich tendencji nie może być pewna wrodzona struktura psychiczna, charakteryzująca się na przykład, w przypadku chłopców, szczególną delikatnością, wrażliwością. Z pewnością kluczowe znaczenie dla kształtowania się tożsamości płciowej człowieka mają relacje z matką i ojcem we wczesnym dzieciństwie, ale ważne jest i to, co dzieje się w późniejszych fazach rozwoju, na przykład tzw. imprinting, czyli „wdrukowanie” pierwszych doświadczeń seksualnych.

Skłonności homoseksualne można w sobie zaakceptować lub nie, można podejmować odważne próby przebudowy własnej osobowości na drodze psychoterapii, można wybrać „gejowski styl życia”, można żyć w ukryciu, w małżeńskim lub konsekrowanym kamuflażu, można wreszcie wejść na heroiczną drogę stłumienia swojej seksualności i życia w samotności, do czego wzywa osoby wierzące o skłonnościach homoseksualnych Kościół katolicki.

Pytania bez łatwych odpowiedzi

Sam fakt odczuwania skłonności do tej samej płci nie jest jednak przedmiotem wyboru, nie może być zatem poddawany moralnej ocenie. Mało kto chce zostać homoseksualistą! Rozpoznawszy w sobie takie skłonności, każdy człowiek moralnie wrażliwy staje natomiast przed trudnym pytaniem: jak z tym żyć sensownie i z godnością? Ludzie wierzący w Chrystusa, a takich w Polsce jest większość, stają przed pytaniem sformułowanym w sposób szczególny: jak być chrześcijaninem, będąc jednocześnie człowiekiem homoseksualnym? Czy można być praktykującym katolikiem, będąc gejem czy lesbijką, a więc z powodu ludzkiej słabości żyjąc w partnerskim związku? Czy jedno z drugim nieuchronnie się wyklucza? Oto trudne – nie jedyne – pytania, na które nie ma gotowej odpowiedzi. Katechizm Kościoła Katolickiego wypowiada się bowiem w tej kwestii wyraźnie i stanowczo, ale bardzo zwięźle i w sposób otwarty na pogłębiające komentarze: Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej (KKK 2359). Co to znaczy na przykład: „przybliżać się stopniowo”?

Powtarzam z przekonaniem: na te pytania wciąż nie ma w Kościele gotowej, w pełni wypracowanej odpowiedzi. Nie ma w tym zresztą nic gorszącego. Życie stawia przed nami wciąż nowe problemy, nieznane bądź nieujawnione wcześniej albo niewystępujące w tej skali. Niepokojące jest jednak, kiedy Kościół hierarchiczny uchyla się od rozmowy na ten temat. Można wówczas odnieść wrażenie, że Kościół się tego tematu boi, że się od niego odwraca. Znany działacz ruchu gejowskiego, Krystian Legierski, zwrócił się kiedyś do Sekretariatu Episkopatu Polski z pisemną prośbą o „zajęcie się” problemem tych osób homoseksualnych, które są ochrzczone i czują się katolikami i pragną mieć opiekę duszpasterską.

W odpowiedzi otrzymał pismo wyjaśniające uprzejmie, że Kościół, owszem, zajmuje się tym problemem, czego przejawem jest... specjalny numer „Więzi” z lipca 2002 roku. Pan Legierski przesłał nam to pismo do wiadomości. Zrobiło na nas duże wrażenie. Opinia w nim wyrażona brzmi bowiem bardzo pochlebnie dla „Więzi”, ale...

Pragnę od razu zaznaczyć, że w niniejszym tekście oczywiście nie wypowiadam się w imieniu Kościoła katolickiego, bo nikt mnie to tego nie upoważnił. Wypowiadam się wyłącznie w swoim własnym imieniu, jako człowiek wierzący w Ewangelię.

Napisaliśmy wtedy w „Więzi”, że chcemy rozmawiać o problemie homoseksualizmu spokojnie, bez wchodzenia w spór odnośnie do postulowanych przez zorganizowane środowiska homoseksualne rozwiązań prawnych. Chcemy rozmawiać o problemie zgodnie z zasadą, którą Jan Paweł II w encyklice „Redemptor hominis” uczynił dewizą dla wszystkich katolików: człowiek jest podstawową drogą Kościoła. Konkretny, żywy człowiek: słaby, grzeszny, błądzący, poszukujący prawdy, cierpiący, a także, jak sądzę, ten „obiektywnie nieuporządkowany”. (Nawiasem mówiąc, czyż po niepojętej katastrofie egzystencjalnej, jaką był grzech pierwszych rodziców, przekazywany nieuchronnie z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna i z matki na córkę, nie można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy jakoś „obiektywnie nieuporządkowani”?).

Oczywiście nie jestem naiwny. Wiem, że spory aktualne toczą się na innych płaszczyznach. Ale chrześcijaństwo niesie przecież nadzieję człowiekowi konkretnemu, w całej prawdzie jego egzystencji! Kościół, wypowiadając się w sprawach będących przedmiotem sporów o kształt prawa, a ostatecznie – także cywilizacji, na przykład w kwestii przyznania osobom homoseksualnym prawa do rejestracji „związków partnerskich”, musi przemawiać w sposób rozpoznawalny innym językiem niż ten, jakiego używają dziennikarze i politycy. Ma obowiązek bronić objawionej w Jezusie Chrystusie prawdy o niezbywalnej godności każdego człowieka. Nie może więc swoim nauczaniem nikogo ranić i odrzucać. Nie jest więc chyba właściwe w ustach hierarchów posługiwanie się argumentem: „brzydzi mnie widok całujących się panów” albo nazywanie projektu ustawy o związkach partnerskich „zalegalizowaną sodomią”?


Jak trędowaci…
W ostatnich paru miesiącach przetoczyła się przez Polskę dyskusja, sprowokowana najpierw zakazaną przez prezydenta Warszawy, a mimo to odbytą „paradą równości”, potem poznańskim „marszem równości”, którego zakazanie przez władze i rozpędzenie przez policję wywołało z kolei falę manifestacji w wielkich miastach pod hasłem „reanimacji demokracji”. Nie jestem zwolennikiem haseł, pod jakimi odbywają się „marsze równości”, a mianowicie traktowania ogromnie zróżnicowanej kategorii osób homoseksualnych analogicznie do mniejszości narodowych i domagania się dla niej ogólnikowo „równych praw”. Jestem jednak zdecydowanym przeciwnikiem zakazywania tego typu manifestacji, jeśli nie zawierają zachowań obscenicznych, bo uważam, że jest to sprzeczne z demokracją. Każdy ma prawo głosić publicznie swoje przekonania i poglądy, łącznie z poczuciem społecznego dyskomfortu, nawet jeśli inni obywatele uważają te poglądy za niesłuszne (z odczuciami się nie dyskutuje). Nie sądzę jednak, by demokracja w Polsce była w tej chwili poważnie zagrożona i nie to mnie najbardziej niepokoi. Przede wszystkim niepokoją mnie ignorancja i zacietrzewienie w podejściu do zjawiska homoseksualizmu, jakie przy okazji ujawniły się wielokrotnie w wypowiedziach polityków, powołujących się jednocześnie na nauczanie Kościoła katolickiego i na Dekalog, przy milczącym przyzwoleniu albo głośnej zachęcie ze strony pasterzy Kościoła. Sądzę, że mamy tu do czynienia z nadużyciem.

Na przykład wiceprezydent Warszawy Andrzej Urbański w wywiadach radiowych, uzasadniając odmowę zezwolenia na „paradę równości”, wprost powoływał się na Dekalog. Któregoś ranka usłyszałem z kolei w radiowej Jedynce wypowiedź wiceprezydenta Łodzi, która wprowadziła mnie w osłupienie. Stwierdził on m.in. – o ile dobrze zapamiętałem – że starzy geje organizują „marsze równości” po to, by propagować homoseksualizm i werbować sobie narybek, na co my, ojcowie, nie możemy pozwolić, po czym dodał życzliwą radę, by... geje zapładniali swoim nasieniem lesbijki, a urodzone w ten sposób dzieci, jeśli będą dziewczynkami, by wychowywały lesbijki („na narybek”), a jeśli będą chłopcami, by wychowywali ich geje (w takimże celu). Jeśli podobne rzeczy bez zażenowania wypowiada w radiu publicznym wiceprezydent milionowego miasta, to czego się spodziewać po posłach, burmistrzach, wójtach i sołtysach? Nie będę cytował znanych okrzyków aktywistów Młodzieży Wszechpolskiej (narybku ultrakatolickiej Ligi Polskich Rodzin).


Burza wywołana przemarszem gejów i lesbijek przez Warszawę wywarła na mnie ogromne wrażenie – napisał do mnie w liście jeden z czytelników „Męskiej rozmowy”, katolik, ojciec młodzieńca o „głęboko osadzonych skłonnościach homoseksualnych”. – Przecież „szufladkowanie” zjawiska homoseksualizmu w ujęciu polityków jest pozbawione sensu, to zwykłe bicie piany... A ja w duszy biję głową o mur i krzyczę: A co z tymi ludźmi? Przecież żadne szufladkowanie nie załatwi problemów. Przecież trzeba wytłumaczyć społeczeństwu, jak to się dzieje, że tacy ludzie istnieją, że prawie w stu procentach nie zawinili swego stanu. Pytam tych gorliwców nazywających to zboczeniem: co dalej? Zboczenie? OK, no to leczmy! Nawet jeśli podzielimy statystyki przez dwa czy przez cztery, to będzie kilkaset tysięcy osób, których nie udźwignie żadna służba zdrowia, a tym bardziej nasza! A co z programem pomagania tym ludziom? Przecież to ciemnogród! LPR widziałaby najchętniej pochowanie się tych ludzi w norach, odejście w niebyt. Z kim i jak tu dyskutować, jeśli ma się do czynienia z tezami pozbawionymi realności, z poglądami urągającymi przyzwoitości i kulturze, wyzbytymi szacunku dla drugiego człowieka...

Zastanawiam się, czy na pojawiające się ostatnio w naszym życiu publicznym przejawy nienawiści i pogardy dla osób homoseksualnych – co trzeba nazwać homofobią – nie powinien jakoś zareagować Kościół katolicki, wielki wychowawca narodu? Czy tego typu poniżające dla osób homoseksualnych teksty, jak przytoczona przeze mnie radiowa wypowiedź wiceprezydenta Łodzi, dają się pogodzić z wezwaniem Katechizmu Kościoła Katolickiego, który mówi dobitnie: Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji (KKK 2358)? Czy nauczanie Katechizmu Kościoła Katolickiego w kwestii homoseksualizmu, wyraźne w ocenie moralnej czynów homoseksualnych, a jednocześnie roztropne, ludzkie i otwarte wobec osób homoseksualnych, tak wierzących jak i niewierzących, nie powinno być częściej głoszone i komentowane z ambon, zwłaszcza wtedy, gdy wybucha rozogniona publiczna dyskusja na ten trudny temat?


Wiem od bohaterów mojego reportażu w „Męskiej rozmowie”, że są w Polsce księża podchodzący do osób homoseksualnych – w tajemnicy konfesjonału, w kontaktach duszpasterskich – z szacunkiem, delikatnością i współczuciem. Nie wypowiadają się jednak na ten temat głośno. Zapewne obawiają się, że mogliby paść ofiarą schematu myślowego: „Kto staje w obronie gejów, jest gejem. Kto chce pomagać gejom, jest gejem”. Natomiast z ambony słyszy się kazania i listy pasterskie wymieniające jednym tchem trzy najgorsze we współczesnym świecie przejawy moralnego zła: aborcję, eutanazję i homoseksualizm. Jak mogą się czuć, słuchając tego, osoby homoseksualne? Osoby te czują się z Kościoła wypychane. Jak trędowaci ze społeczności żydowskiej w czasach Jezusa. A Jezus mówił: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obciążeni i utrudzeni jesteście”... Nie brzydził się dotykać trędowatych, ani rozmawiać z kobietą prowadzącą się niemoralnie, i do tego Samarytanką (heretyczką)…

Odwaga polemiki, odwaga myśli
Przetaczająca się ostatnio przez media „dyskusja” na temat homoseksualizmu, wywołana ulicznymi manifestacjami, a rozogniona ich zakazywaniem (chociażby z tego względu jakże nieroztropnym), ujawniła po raz kolejny mizerię naszego publicznego dyskursu. Wiemy, jak wyglądają nieraz telewizyjne „rozmowy” polityków, przekrzykujących się demagogicznie, niezdolnych do dialogu, do uznania choćby częściowej racji przeciwnika. Kto ma więc uczyć nasze poranione półwieczem totalitarnego systemu społeczeństwo postawy empatii, poszanowania dla inności, postawy dialogu, pokory w poszukiwaniu prawdy, zdolności do rozsądnego kompromisu? Kościół wielokrotnie w sytuacjach zaognionych sporów i konfliktów społecznych umiał skutecznie odgrywać rolę mediatora i wychowawcy, „łagodzącego obyczaje”. Może więc i tym razem?

Polityczne grupy interesu, tak na lewicy, jak i na prawicy, często traktują problem homoseksualizmu instrumentalnie. Oczywiście, zaniepokojenie budzić mogą zmiany legislacyjne, wprowadzane w niektórych państwach Unii Europejskiej – dopuszczanie „małżeństw” między osobami tej samej płci, dopuszczanie adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Uzasadniona jest obawa, że podobny scenariusz w przyszłości mógłby być forsowany także w Polsce. Stąd zapewne postawa bezwzględnej walki „w obronie cywilizacji”, jaką zajmują niektórzy politycy prawicy. Wiadomo jednak, że na razie w naszym kraju nie mają realnych szans roszczenia legislacyjne godzące w podstawy cywilizacji: w pojmowanie małżeństwa jako wspólnoty mężczyzny i kobiety i w prawo każdego dziecka do bycia wychowywanym przez rodziców, czyli przez ojca i matkę.


Natomiast w kwestii legalizacji „związków partnerskich” warto zauważyć, że w Hiszpanii Kościół proponował politykom rozwiązanie kompromisowe, które niestety zostało odrzucone na rzecz rozwiązania radykalnego. A w Polsce od lat funkcjonuje ustawa o ochronie ludzkiego płodu, będąca wynikiem rozsądnego, zaakceptowanego przez Kościół katolicki kompromisu...

Z całą pewnością polskiemu społeczeństwu, w tym także jego elitom, brakuje wiedzy o zjawisku i problemie homoseksualizmu. Potrzebna jest w tej kwestii dobra edukacja, a tam, gdzie nauka (medycyna, biologia, psychologia, filozofia) nie wypracowała jednolitego stanowiska, powinna być dopuszczona dyskusja, dialog. Kto miałby być organizatorem takiej akcji edukacyjnej, takiego dialogu ludzi kompetentnych? Raczej nie stacje telewizyjne, nastawione na komercję, na sensację, na przyciągnięcie gapiów. Z „dyskusji” telewizyjnych, gdzie ścierają się ze sobą ustawieni „na lewo” i „na prawo” przedstawiciele przeciwnych stanowisk, a gospodarzom programów zależy głównie na tym, by doprowadzić do słownej konfrontacji, widz i słuchacz wychodzi ogłupiały, rozdrażniony i utwierdzony w swoich uprzedzeniach i stereotypach... A może Wydziały Teologiczne, istniejące już na wielu polskich uniwersytetach, podejmą się takiego zadania, jakim jest rzetelna debata i edukacja, zapraszając do dyskusji kompetentnych przedstawicieli różnych szkół naukowych, różnych sposobów myślenia i różnych postaw? Potrzebna jest odwaga myśli, a nie tylko odwaga polemiki. Sługa Boży i przyjaciel ludzi, Jan Paweł II, mówił: „Walczyć trzeba zawsze o coś, nigdy z kimś”.

Wiemy, po doświadczeniu amerykańskim i irlandzkim, że Kościół próbuje radzić sobie z problemem homoseksualizmu w swoich własnych szeregach. Kolejnym świadectwem takich zmagań jest ogłoszona niedawno watykańska Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń. Ten bardzo lakoniczny dokument w kluczowym momencie stwierdza, że Kościół (...) nie może dopuszczać do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną „kulturę gejowską”. (...) Inaczej natomiast należałoby traktować tendencje homoseksualne, które są jedynie wyrazem przejściowego problemu, takiego jak, na przykład, niezakończony jeszcze proces dorastania. Niemniej, takie tendencje muszą być wyraźnie przezwyciężone przynajmniej trzy lata przed święceniami diakonatu.


Jestem przekonany, że intencje autorów dokumentu są jak najlepsze, niemniej nasuwają się pewne pytania. Po pierwsze, jak rozróżnić „tendencje głęboko zakorzenione” od „będących wyrazem przejściowego problemu”. Po drugie, jaka pomoc będzie oferowana tym młodym kandydatom do stanu duchownego, u których zdiagnozowane zostaną „tendencje przejściowe” czy też „płytko osadzone”. Czy będą mogli poddać się psychoterapii? Jak długo miałaby ona trwać i kto by za nią płacił? A może „wyraźne przezwyciężenie” płytko osadzonych tendencji homoseksualnych miałoby się dokonywać jedynie na drodze wysiłku moralnego młodego człowieka i jego pracy nad sobą? Kto zatem i według jakich kryteriów będzie wtedy osądzał, że „tendencje” istotnie zostały przezwyciężone i że trwa to już co najmniej od trzech lat?

A co z kandydatami do stanu duchownego, którzy mają orientację heteroseksualną, a też wykazują osobowościowe problemy, wymagające pomocy terapeutycznej? Na te wszystkie i jeszcze inne pytania w króciutkim dokumencie watykańskim nie znajdziemy odpowiedzi. Takiej odpowiedzi zmuszeni będą szukać na własną rękę roztropni biskupi, rektorzy seminariów duchownych i ojcowie duchowni. Rozeznawanie w praktyce poszczególnych przypadków z pewnością będzie wymagało od nich postawy szacunku, współczucia i delikatności.

Może i dobrze się stało, że fala dyskusji na temat homoseksualizmu, z jaką mamy ostatnio do czynienia w Polsce, zbiegła się w czasie z ogłoszeniem watykańskiej „Instrukcji”. Uderzająca lakoniczność tego dokumentu daje się bowiem odczytać jako sygnał świadomości najwyższych czynników Kościoła, że stoimy tu przed arcytrudnym problemem. Czy nie powinno to nam dać do myślenia? Kiedy jesteśmy bezradni wobec skomplikowanych powikłań ludzkiego losu, lepiej zachować milczenie, a przynajmniej pewną powściągliwość, niż wypowiadać radykalne, raniące innych sądy.

***


Cezary Gawryś – ur. 1947, dziennikarz i publicysta. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i teologię na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 70. pracował w tygodniku „Literatura”. Od 1976 w redakcji „Więzi”, w latach 1995-2001 redaktor naczelny. Autor książki „Ścieżki ocalenia”, współautor książki „Męska rozmowa. Chrześcijanie a homoseksualizm”. W latach 2003-2004 pracował jako wolontariusz w lubelskiej Grupie Odwaga (przy Instytucie Niepokalanej Matki Kościoła, Ruch Światło-Życie), prowadząc grupę zaufania dla młodych mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych. Ostatnio ukończył szkolenie z systemowej terapii rodzin w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Mieszka w Warszawie.