W zawieszeniu

Mirosław Bieliński

publikacja 07.12.2006 19:16

Jedziemy z Jerzym do szkoły. Na moście Poniatowskiego wojsko i zapory przeciwczołgowe. W szkole cisza. Lokujemy się na zapleczu klasy. Wpada Andrzej – historyk. Analizuje przyczyny. Mówi dużo. Przerywam mu. Domagam się syntezy. Co potem? Gubimy się. Więź, 12/2006

W zawieszeniu





GRUDZIEŃ

13.
Niedziela rano [1]. Włączam radio. Jak zawsze. Hymn. Nie zdążyłem pomyśleć. Ktoś przemawia!? Poznaję głos. Rozumiem już wszystko. Budzę żonę i syna. Gwałtownie. Babcia niech śpi. Patrzymy na siebie. Syn mówi, że miał sen. Dzwonek. Przychodzi kolega ze szkoły, w której pracujemy. Jedziemy na Mokotowską do Regionu. Jerzy opowiada, co widział po drodze do nas. Jesteśmy na miejscu. Grupki ludzi. Ciche rozmowy. Żona dostaje się do środka budynku. Po półgodzinie wychodzi. Płacze. Zaciągam ich do kościoła Zbawiciela. Po kilku minutach wracamy. Ludzi przybywa. Milczenie. Od strony Koszykowej idzie kilku mężczyzn w mundurach polowych. Jacyś tacy szarzy i starzy. Bez pałek nawet. Gwizdy i śmiechy. Przemykają się pod ścianami. Jakiś zabłąkany autokar z napisem „Solidarność Ostrołęka”. Brawa. W domu studiuję generalskie przemówienie. Podkreślam fragmenty. „Z Polakami siłą na dłuższą metę nie można” – podkreślam najgrubiej.

14.
Jedziemy z Jerzym do szkoły Na moście Poniatowskiego wojsko i zapory przeciwczołgowe. W szkole cisza. Lokujemy się na zapleczu klasy. Wpada Andrzej – historyk. Analizuje przyczyny. Mówi dużo. Przerywam mu. Domagam się syntezy. Co potem? Gubimy się.
Wieczorem próbuję złapać „Wolną Europę”. Jazgot. Wychodzę z domu. W środek miasta. Mazowiecka – Świętokrzyska – Krakowskie Przedmieście – plac Zamkowy. Mój szlak. Patrole. Dużo patroli. Przyglądam się twarzom. Poważne, spięte. Jakie młode! Boże!
Gonitwa myśli. Do absurdu. Zaraz po powrocie robię notatki. Dla uporządkowania. Przyhamowania. Uspokojenia.

16.
W kopalni „Wujek” – śmiertelne ofiary! Siedmiu zastrzelonych górników. Zabitych. Pierwszy pomnik, kiedy stanie, czy tylko ten jeden? – myślę. Zapisuję formalnie i zabieram się do porządków. W książkach, na strychu, w piwnicy. Wszędzie naraz. Nie myśleć, aby nie myśleć!!!


[1] Tekst jest fragmentem pracy „Konspekt roku”, wyróżnionej II nagrodą w konkursie na dziennik stanu wojennego, zorganizowanym w 1991 roku przez ośrodek „Karta”.




17.
Przychodzi wicedyrektor szkoły B. Przysłali go. Naczelny i wizytatorka S. Chcą sprawdzić magazynek przysposobienia obronnego. Czy jest wszystko w porządku? Jedziemy. Nie rozmawiamy. Znamy się długo. Myślimy podobnie. Denerwuje mnie tylko, że to tak wygląda, jakby mnie konwojował. W magazynku jest mocno nie w porządku!

Karabinek sportowy z dziurą w komorze zamkowej i 600 sztuk amunicji! A te granaty co tu robią? A co to za broszury („Rola Józefa Piłsudskiego w odzyskaniu niepodległości Polski”, Zbigniew Wójcik, wydane przez Ogólnopolski Zespół Historyczny Oświaty NSZZ „Solidarność”, trzy tysiące sztuk). Małe, cienkie, do kieszeni. Dla całej Pragi Południe. Legalnie. Dał mi je Andrzej na przechowanie. Naczelny o tym wiedział.
I rozluźniłem się. Pani wizytatorka S. Pyta, czy znam dekret. Nie znam. Interesowało mnie wyłącznie przemówienie generała. Mogłem się przy tym uśmiechnąć. I dodałem nie czas.... gdy lasy płoną.

W gabinecie naczelnego spisali protokół. Podpisałem nie czytając. Po południu usiłujemy się z Jerzym dostać na Plac Zwycięstwa.

STYCZEŃ

2.
Przychodzi II sekretarz szkolnej POP [2]. Dobry kolega. Znamy się też długo. Różnimy się w ogółach. Szczegóły zbliżone. Obaj dużo czytamy. On tak twierdził. Teraz rozmowa się nie klei. Zawiadamia mnie tylko, że mam się stawić do kuratorium. Coś wie. Nie pytam. Idę. Na piątym piętrze czeka na mnie wizytator Z. Rozkłada ręce i mówi mi, że jestem zawieszony w czynnościach służbowych. Nie zrozumiałem. Powtarza mi. „Możecie do szkoły nie przychodzić. Od jutra”. Szczegóły też jutro u rzecznika dyscyplinarnego.

3.
U rzecznika – „dlaczego kolega ukrył broń i amunicję?” Spoważniałem. Przeleciała mi przez głowę cała moja wiedza o przesłuchaniach. Uspakajam się. Zakładam nogę na nogę. Mówię spokojnie i metodycznie. Głównie o zasadach broni ćwiczebnej z przewierconą komorą nabojową i granatami-atrapami. Dużo jeszcze mówię. Rzecznik pisze i kiwa głową. Rozumie wszystko. Na koniec nawiązuję do jego pierwszego pytania i oceniam całość sprawy, w której brak logiki jakiejkolwiek. I wstałem. On też i nieznacznym ruchem ręki wyciągnął z szuflady papier i mi go wręczył. Czytam na stojąco.

„Na podstawie...... zawieszam w pełnieniu..... w związku z przekazaniem..... broni i amunicji...... dopiero w 5 dniu stanu wojennego..... ograniczam ......do 50% uposażenie.... decyzja niniejsza jest ostateczna......”
Podpisał kurator. Podpisuję ja też.

Do końca stycznia odwiedzają mnie uczniowie. Po kilku. Pytają, radzą, proponują. Zaskakują dojrzałością i jednocześnie brakiem rozeznania w sytuacji. Wychodzą z tych spotkań lekcje szczególne. Jak ja ich mało znam – myślę w nocy. Andrzej też zawieszony. Za te broszury.


[2] Podstawowa Organizacja Partyjna PZPR




LUTY

6.
Wczoraj skończyłem 47 lat. Czuję się fatalnie. Wychodzę na szlak z samego rana. Na Świętokrzyskiej u „Matysiaków” wypijam dwa piwa. Czuję się lepiej. Na Krakowskim Przedmieściu podchodzę do trzech plutonowych. Stoją i palą papierosy. Ten najgrubszy, mały – chyba w moim wieku. Proszę go o ogień. Zagajam. Wymiana słów. Ostra. Legitymują mnie ,,.. o profesorek... zobacz jaki mądry” – słyszę i wybucham. Prowadzą mnie na Bagińskiego do komendy garnizonowej. Dyżurny mówi, że nie mają tu aresztu dla cywilów. Zadzwoni do oficera garnizonu. Gruby wyjmuje w tym czasie kwitariusz. Pisze. 1000 zł za zakłócenie porządku. Płacę z komentarzem i z gestem. Widzę ich wściekle oczy. Każą mi czekać. Idą po radiowóz. Przychodzi oficer dyżurny. Przygląda mi się przez chwilę. Słyszę szept „zjeżdżaj stąd człowieku”.

W domu długo rozmyślałem nad tym, co im nagadałem. Treść zasadniczo poprawna, ale forma...
Analizuję tych trzech plutonowych. Co to za ludzie. Przecież nie tacy młodzi. A może dlatego. Już od dłuższego czasu nie umiem rozmawiać z dorosłymi – konstatuję. Oglądam kwit. Żadnej pieczątki. Pewnie poszli na piwo. Wybucham śmiechem.

11.
Wychodzę po gazetę. Ziąb. Na rogu mojej Mazowieckiej i Świętokrzyskiej nad koksownikiem kilku chłopców ogrzewa się. Zacierają ręce i tupią. Stoję w odległości trzech metrów. Patrzę na ich twarze. Sine i różowe jak u dzieci. Pistolety aż błyszczą. A niechby mieli nawet rakiety na plecach, to i tak by mnie nie przestraszyli. Ciągnie mnie do nich! Do końca dnia o nich myślę. To znaczy o takich jak oni. Ilu ja ich przepuściłem przez ręce przez te 22 lata?

15.
Moją Żonę zwolnili z pracy! Z zakazem wstępu do budynku i trzymiesięczną pensją. Założycielka i potem przewodnicząca „S” w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych.

Nie podpisała deklaracji lojalności. Przedtem zasłużony pracownik ubezpieczeń społecznych, srebrny krzyż zasługi, najlepszy kolega roku i do tego jeszcze zasłużony pracownik państwowy. Jak mogła nie podpisać? A mogła!! Myślę o tym, jak ja bym się zachował w tej sytuacji! No w końcu ja byłem tylko wiceprzewodniczącym – myślę głupio. Ale mnie to męczy.




19.
Przeciągły dzwonek do drzwi. Jest 22 godzina. Żona wybiegła otworzyć. Słyszę jakieś głosy. Czyżby? To nieprawdopodobne. Wstaję od biurka. Poznałem ich rzutem oka. Rysio i Jarek. Moi wychowankowie sprzed 3 lat. Witamy się serdecznie. Zziębnięci. Jeden siny drugi różowy Jak tamci przy koksowniku. Każę im się rozebrać. Na to czekali. Stawiają w kąt pistolety, potem płaszcze i resztę. Żona jeszcze przestraszona. Rysio się śmieje – co, boi się Pani polskiego wojska. Śmiejemy się wszyscy. Zasiadamy. Herbata, kanapki. Mam trochę wina. Oni też. I rozmowy, rozmowy, rozmowy. Długo w noc.

Słyszeli o mnie. Przyszli sprawdzić, czy mogą się przydać. Mają tu właśnie patrol. Opowiadam im wszystko od początku. O Żonie też. Jarek wtrąca kojącym głosem – „stanowicie państwo dopiero czwarty garnitur, jeszcze trzeci cały nie siedzi”: Zdębiałem. Skąd u niego taka metafora? Zaczęli o sobie. Przedłużyli im służbę do wiosny. Nie narzekają. Przepytuję ich. Szczegółowo. Takiej gratki mogę już nie mieć. Obecnie łażą tylko po ulicach określonych. Prawie dokładnie na moim szlaku. Stanowią drugi rzut czy pas ochrony „Pan psor to nawet nie wie, jakie tu asy mieszkają” – śmieje się Rysio. Przedwczoraj „wyjęli z rąk zomowców” dziewczynę, co pisała po murze. Jak to co? Odwieźli ją do domu! Bardzo dziękowała, ale nie chciała się umówić.

Biorę się za pranie mózgów. Najpierw ogólna sytuacja. Zachód. Armia Czerwona. Wywołuję duchy przeszłości. Dorwałem ich. Biedacy słuchają. Jarek wysiada pierwszy. Kleją mu się wyraźnie oczy. Rysio patrzy na zegarek. Wstają nagle. Przepraszają za najście. Wychodzimy do przedpokoju. Ubierają się bez pośpiechu. A propos, czy ja potrzebuję sobie coś załatwić! Co? No pralkę, lodówkę jakiś odkurzacz! Mają dojście. Trzeba żyć! Póki co! To się niedługo skończy! Będą się żenili. Zasypiam w ubraniu.

28.
Przyszły: Grażyna, Baśka i Bronka – wszystkie polonistki. Wręczyły mi 7500 zł. Tyle ile mi nie wypłacili. Wiem wszystko co w szkole.

Starego też zawiesili. Na krótko. Już jest z powrotem.

Nazajutrz upijam się. W domu. Sam na sam. I katuję papier. Chyba ze 12 stron podaniowego. Czego tam nie było!




MARZEC

1.
A więc trzeba żyć! Jak powiedział Rysio. I zabieram się do rzeźb. Po tylu latach. Lipka sucha, lekka i podatna. Mam jej mnóstwo na strychu. Przeleżała się. Na początek idą cierniowe głowy Chrystusa. Potem będzie frasobliwy, i Matka Boska z różnych obrazków świętych, Papież i co kto chce. Pomysły mnie zalewają. Zbyt sam przyjdzie. Już nawet wiem gdzie! Idzie mi od pierwszego dnia. Wpadam niemal w trans. I tak trwam do prawie końca miesiąca.

26.
Przed południem. Telefon. Młody męski glos. Prokuratura dzielnicowa Pragi Południa. Taki to a taki. Prosi mnie uprzejmie o przybycie na ulicę Podskarbińską w wiadomej sprawie. Czy mi odpowiada godzina? Mogę przybyć nawet pojutrze. Pełny wersal. O mało się nie ukłoniłem. A może to sen!?
Ściągam do domu Jerzego. Opracowujemy kilka wariantów zeznania. Wszystkie oparte o fakty. Tylko żelazna logika faktów. To „stary” był od zdania broni w terminie. Ty tu byłeś pionkiem. Mów spokojnie, dobitnie i nie podskakuj. Nie daj się wyprowadzić z równowagi. Bo cię wtedy połknie. Oni się z tego szkolą. Klarował Jerzy. Ścisły, rzeczowy (po AGH) mózg. Po godzinie byłem gotów. Szkoda, że to dopiero jutro!

27.
Siedzę na brzegu krzesła. Nie ze strachu! Nie! Z napiętej uwagi! Zawsze miałem trudności z uważnym słuchaniem. On kończy kanapkę i kiwa głową. Przełknął Przeprasza, ale przyszedłem kilka minut za wcześnie. Patrzę na zegarek: Zgadza się. Wymieniamy kilka słów wstępnych. Przez te kilkanaście sekund zebrałem o nim informacje: jak mówi, jak jest ubrany, zwłaszcza krawat. Dalej oczy, nos i uśmiech! Tak! Prokurator dzielnicy Praga Południe w wieku 26-28 lat uśmiechał się adekwatnie!!!

Cala moja wiedza (z literatury i filmów) o przesłuchaniach odeszła ode mnie nagle.

Siedziałem na całym krześle, gdy wypowiadałem uwagę, że właśnie widzę pierwszy raz realnego prokuratora. Żywego – poprawił się i zaśmiał. Od zawsze poczucie humoru brałem za wyraz inteligencji! Około 40 minut układaliśmy opowieść o mojej sprawie. Głowa przy głowie. Czułem zapach jego wody kolońskiej. Szczególnie jak pisał. Zaczęliśmy od listopada 1980, to jest od dnia, kiedy to z Jerzym i Jarkiem z warsztatów szkolnych zakładaliśmy naszą szkolną „Solidarność”. O kilkakrotnych korowodach z bronią, z granatami itd. Broszury go nie interesowały. „Pański kolega-historyk przyjdzie jutro” – wyjaśnił bardzo zwyczajnie i wskazał ręką trzydziestocentymetrową stertę teczek. I podpisaliśmy się zgodnie. Już na stojąco zachęcił mnie do cierpliwości, wskazując palcem stertę. „Nie będzie źle” – rzucił mimochodem. To musi trochę potrwać. Zawiadomimy. Wkłada naszą opowieść do mojej teczki. Zbyt teatralnie. Tak to odbieram i wypowiadam – ,,czy nie sądzi pan, że to wszystko przywołuje na myśl sceny z Mrożka?” Przerwany półuśmiech i głos „chyba jednak nie wszystko!” Wyszedłem w półukłonie wściekły na siebie. Jakże to było niepotrzebne z tym Mrożkiem!!! [...]




KWIECIEŃ

Pierwszy zbyt na rzeźby. Protekcyjny. Zaraz drugi. Parę tysięcy złotych z autentycznej pracy rąk.
Nieoczekiwana propozycja zabrania głosu w prasie! Też protekcyjna! Chodzi o egzaminy wstępne do szkół średnich.

Ze szkoły sygnał od szefa na piśmie. Mam się rozliczyć z magazynku! Przekazać wszystko mojemu następcy (podpułkownik). Trwa to kilka dni. Nazbierało się tego przez osiem lat dużo. Między innymi przeźrocza z podróży Jana Pawła II. Kupiłem je za państwowe pieniądze jako pomoc geograficzną. Podpułkownik je wyłuskał i zaraz poszedł do szefa. Szybka decyzja. Mam je odkupić i natychmiast wynieść ze szkoły.

„945 złotych – zwrot za przeźrocza p.t. – wpłacił M. Bieliński”. Taki kwit otrzymałem z księgowości jak relikwię. I przeźrocza są moje.

Chodzę na szlak. Mój szlak. Mazowiecka – plac Zwycięstwa – Krakowskie – Rynek i z powrotem. Samo jądro miasta.
[...]

29.
Dzwonił Andrzej. Polecieliśmy do kościoła św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży. Punkt prawniczy dla represjonowanych nauczycieli. Same tuzy prawa. Siedzę przed takim jednym i kiwam głową. Dzielimy włos na cztery. Nudzi mnie to i wychodzę z przeświadczeniem, że muszę się rozejrzeć za czymś konkretnym, bo do szkoły pewnie nie wrócę! Roznoszenie mleka albo listów!? Być w ruchu!

30.
Nic dawno nie przeczytałem. Wracam do Conrada! Który to już raz!? Długa to historia. Od 1968 roku. Myślałem, że mam jego wszystko. PIW nie wydrukował czterech szkiców. Ocenzurowali. Wydał je drugi obieg. Kupiłem u studentów na politechnice. Teraz czytam, studiuję, podkreślam, pławię się, upajam!
Dwa cytaty: „również jako sprzymierzeniec Rosja nie przyniosła nigdy korzyści, przyczyniając się wydatniej do klęsk niż do zwycięstw swoich przyjaciół” („Autokracja i wojna”, 1905). „W prostych słowach życia i śmierci naród jest zawsze lepszy od swoich przywódców, ponieważ jako całość nie potrafi wprawić się w przemądrzały nastrój podziwu dla jakiejś tam doktryny albo wygórowanego zachwytu nad własną przemyślnością” („Zbrodnia rozbiorów”, 1919). Sam bym ocenzurował!

Biorę się za „W oczach Zachodu” w rozmowie Razumowa z radcą Mikulinem ten sam wersal co na Podskarbińskiej u mojego prokuratora. Pochlebiam sobie odkrycia tej niezbyt skromnej analogii. Przecież to ta sama szkoła!




MAJ

1.
Pod kościołem św. Krzyża. Dwa, trzy tysiące ludzi. Od bramy uniwersyteckiej pole niczyje. Na wysokości Wizytek kordon milicji. Msza się skończyła. Przybyło nas. Gwizdy i okrzyki. Zobaczyłem nienawiść! Miała kształt i woń. Spieszyła się.

3.
Byłem u kolegi peowca na końcu Grochowa. Dał mi dwa granaty (atrapa i przekrój). Uzupełnię braki w magazynku. Nie miał żadnej kontroli. Zaskoczony moją sytuacją. Prawie mi nie wierzy. Wysiadam z tramwaju pod „Smykiem” w sam środek gonitwy. Młodzież goni młodzież. Na rogu Brackiej i Szpitalnej wymieniam poglądy ze starszym panem z laską. Mówi „i to ma być ten stan wojenny”.

Z Mazowieckiej pod prąd wyjeżdża kolumna ZOMO. Same duże suki. Przez zakratowane okienka widać kontury hełmów, plastykowych przyłbic, tarcz. W ostatniej pałkę zwisającą w ludzkiej dłoni.
W domu wyjmuję z torby granaty. Przyglądam się im. I pocę się cały.

4.
Idę na pl. Zwycięstwa. Siadam na murku blisko Grobu Nieznanego Żołnierza. Zapisuję na gazecie. Właściwie robię szkic. Teatr Wielki – „PRL – Związek Radziecki: Sojusz – Braterstwo – Współpraca”. Na komendzie garnizonu stołecznego – „Socjalizm gwarancją siły, niepodległości i pokojowego bytu Polski Ludowej”. Na środku placu krzyż z kwiatów! Hasła i symbole! Tyle już lat mi towarzyszą! Nigdy mnie nie zaskakiwały! A dziś aż je zapisałem? Klasyczny surrealizm!
[...]

W dzienniku ocena pochodu pierwszomajowego. Było „nas” 5,5 miliona, to jest jedna trzecia pracujących! Jak to właściwie z tym jest? Boże!

6.
Debiutuję w prasie! „Przedegzaminacyjne lęki i jeden sen” w ,,Dzienniku Ludowym”. Jerzy kolportuje w szkole. Żeby wiedzieli, że istnieję.


8, 9, 10.
Przemieszczam się po znajomych. Wiedzą o mnie. Staję się atrakcyjny. Biesiadujemy.




20.
Matury ustne. Ilu bym ich miał w tym roku? 15, może więcej tych moich „wyrostków”! Wybierali geografię jako przedmiot dodatkowy. Któregoś roku, chyba w ’79, przepytałem ich 32. [...] Jakże mi ich brak! A przecież widuję ich codziennie i słyszę ich kroki w nocy. Chodzą tabunami po moim mieście, po moim szlaku po trzech. Poprzebierani w różnorakie uniformy, uzbrojeni w pistolety, w pałki, w trzeszczące radiotelefony, w raportówki.

Czym mają tego więcej, tym mi ich bardziej żal. I snują się tak nabuzowani, naszpanowani i zaczepiają przeważnie takich jak oni gołowąsów. To też moi! Nasi! [...]

CZERWIEC

1.
Idę do szkoły po pół pensji. W księgowości informacja o natychmiastowym zgłoszeniu się u szefa. Idę najdłuższym korytarzem w życiu. Pukam. Wchodzę. Siadam. Krótka rozmowa. Dwa papierki. Jeden o umorzeniu postępowania dyscyplinarnego, bo „prokuratura rejonowa nie dopatrzyła się znamion przestępstwa”. Drugi – w związku z tym „przywraca się obywatela na stanowisko....”.

Dwa papierki! Pół roku! Zawieszenie skończone!

Już w drzwiach słyszę głos szefa – „przychodzić codziennie, meldować się u wicedyrektorów, mogą być zastępstwa!”

Wracam do domu pieszo. Jak wtedy od prokuratora.

2.
Wstaję koło piątej. Palę papierosa. Piję kawę. Palę. Chodzę po kuchni. Wychodzę do pracy.

***


Mirosław Bieliński – ur. 1935. Przez ponad 40 lat nauczyciel geografii, przysposobienia obronnego i historii w różnych typach szkół, obecnie na emeryturze. Autor wierszy patriotyczno-religijnych. Mieszka w Warszawie.