Jezus historyczny i teologiczny

Ks. Grzegorz Strzelczyk

publikacja 24.09.2007 09:42

Benedykt XVI: “Jezus z Nazaretu”, tłum. Wiesław Szymona OP, Wydawnictwo M, Kraków 2007, s. 303. Recenzja . Więź, 8-9/2007

Jezus historyczny i teologiczny




Rynek ma swoje prawa, inwestycja w tłumaczenie i wydanie książki musi się zwrócić, nie dziwi mnie zatem zbytnio to, że polscy wydawcy “Jezusa z Nazaretu” Josepha Ratzingera/Benedykta XVI bardzo dbali o pozyskanie jak największej liczby czytelników. By tego dokonać, przedstawiali książkę między innymi tak, jak w Radiu Watykańskim mówił Piotr Słabek, redaktor naczelny wydawnictwa: jest ona dla szerokiego grona odbiorców, dla ludzi, którzy nie są teologami. Jest to książka, która w sposób prosty, jasny pokazuje, jak odnaleźć Chrystusa, jak znaleźć podstawy wiary chrześcijańskiej dla współczesnego człowieka. Obawiam się, że taka ocena przystępności książki jest nadmiernie optymistyczna. Oczywiście, znaleźć można w książce wiele fragmentów, które przemówić mogą naprawdę do każdego, autor po wielokroć z poziomu bardziej zaawansowanych analiz przechodzi bowiem do swoistej medytacji utrzymanej w stylu lectio divina. Jednak uchwycenie głównego problemu oraz rozwiązania, jakie Ratzinger/Benedykt XVI proponuje, wymaga pewnego teologicznego wyrobienia. A to dlatego, że „Jezus z Nazaretu”, zgodnie z intencją autora wyrażoną we wstępie, ma być głosem w pewnej dyskusji, kluczowej dla współczesnej teologii, a ściślej dla jej fundamentalnego działu, zajmującego się tożsamością i dziełem Jezusa czyli dla chrystologii.

O jaką zatem dyskusję chodzi? W zasadzie sprowadzić ją można do pytania o to, jak treść kościelnego rozumienia i głoszenia Jezusa Chrystusa ma się do sposobu, w jaki On sam w czasie „życia publicznego” rozumiał i przedstawiał siebie. Podejrzewam, że takie postawienie problemu może nieco zaskoczyć przeciętnego polskiego katolika. Przyczyny zaskoczenia będą natury historycznej: na naszym gruncie najpierw nie mieliśmy państwowości (i teologii), a potem, w epoce słusznie minionej, musieliśmy bronić wręcz samej historyczności postaci Jezusa i z tej perspektywy toczące się na (jakże dalekim wówczas) Zachodzie spory interpretacyjne obchodziły nas znacznie mniej. Tymczasem wraz z rozwojem nauk historycznych i na skutek zastosowania wypracowanych przez nich metod badań nad Biblią coraz jaśniejsze stawało się to, że opowiadanie historii – jak my ją dzisiaj rozumiemy – nie było bynajmniej główną intencją autorów ksiąg świętych. Pisząc, składali oni przede wszystkim świadectwo wiary i odpowiedź wiary zakładali (bądź chcieli sprowokować) u słuchaczy. Oznacza to, że opisy wydarzeń, które pozostawili, nie mają charakteru faktograficznego, zawierają sporą dozę z wiary płynącej interpretacji.
No właśnie: „sporą dozę”… Zasadniczy spór rozgorzał (i trwa) właśnie wokół kwestii proporcji zawartości historii i teologii w opisach biblijnych w ogóle, a w przekazach o Jezusie w szczególności. Nietrudno domyśleć się skrajnych pozycji. Sporą popularność w achrześcijańskich kręgach uzyskała teza, że w Ewangeliach nie ma zgoła nic wiarygodnego historycznie, a chrystologia została wytworzona po śmierci Jezusa przez pierwsze wspólnoty wierzących i tym samym skutecznie zasłoniła „prawdziwą” postać i nauczanie Jezusa. Na drugim biegunie sytuują się poglądy niektórych tradycjonalistycznych kręgów protestanckich i katolickich, odrzucających metody historyczne jako z definicji nieuprawnione w badaniu tekstów świętych i usiłujących obronić dosłowne, „historyczne” jakoby rozumienie Ewangelii.





Autor zabiera głos w tej dyskusji, wyraźnie odcinając się od obu ekstremalnych pozycji. Z jednej strony potwierdza prawomocność metod historycznych, z drugiej – zdecydowanie opowiada się za możliwością zakorzenienia chrystologii w przedpaschalnej działalności Jezusa. Uniknięcia ekstremów należało się spodziewać – choćby ze względu na dotychczasowe oficjalne nauczanie Kościoła na ten temat. Jednak określenie stanowiska Ratzingera/Benedykta XVI jako „umiarkowanego” byłoby zbyt ogólnikowe. Konieczne jest bliższe wskazanie jego miejsca na linii pomiędzy biegunami otwartej ciągle dyskusji. Podkreślmy: otwartej, bo „Jezus z Nazaretu” nie jest jej zamknięciem ze strony magisterium, jak – zdaje się – chcieliby niektórzy. Wyraźna deklaracja, iż książka zawiera osobistą opinię teologiczną, prawdopodobnie wyraża świadomość Papieża, że na obecnym etapie dyskusji po prostu zamknąć się nie da, bo adekwatne rozwiązanie jeszcze nie dojrzało…

Jaka zatem jest opinia Ratzingera/Benedykta XVI? Przede wszystkim zdecydowanie broni zakorzenienia w historii całego orędzia Nowego Testamentu, a zwłaszcza tego, co dotyczy misji i tożsamości Zbawiciela (chrystologii) – aż po wyznanie Jego boskości. A precyzyjniej – zakorzenienia w słowach i czynach Jezusa z Nazaretu, konkretnego palestyńskiego Żyda, tego samego, który może być (i jest) przedmiotem badań historycznych. Pasterz i teolog przemawiają w Ratzingerze/Benedykcie XVI jednym głosem: wywołujące w umysłach i sercach wierzących spory zamęt insynuacje, jakoby przekazywany w tradycji Kościoła wizerunek Chrystusa nie miał nic wspólnego z historyczną postacią Jezusa, nie są naukowo pewnymi konkluzjami historycznymi. Stanowią efekt ideologicznego nadużywania metod historycznych. Na przekór takim twierdzeniom, Ewangeliom można i należy ufać. Zachowały one bowiem wiernie to, czego Jezus nauczał odnośnie własnej tożsamości (synostwo Boże, boskość ostatecznie) i celu swojej misji (zbawienie człowieka).

Dochodzimy tutaj do rdzenia myśli Ratzingera/Benedykta XVI. Jest on przekonany, że Jezus w czasie publicznej działalności nie tylko miał bardzo jasną świadomość tego, kim jest, jaki jest cel i jaki będzie koniec jego misji (ofiarnicza śmierć na krzyżu), ale też wyjawiał to uczniom. Chrystologia nie jest w żadnym razie kreacją wspólnoty popaschalnej. Zmartwychwstanie odegrało w procesie kształtowania się chrystologicznej świadomości uczniów rolę aktywatora pamięci – dzięki niemu uczniowie przypomnieli sobie te wątki nauczania Jezusa, które w swoim czasie puszczali mimo uszu. Zmartwychwstanie Wywołuje „wspomnienie”, to znaczy umożliwia wejście w wewnętrzną warstwę wydarzeń, w powiązania słów Boga z Jego działaniem. Świadectwa Nowego Testamentu (zwłaszcza Ewangelia Jana) są owocem popaschalnej pamięci wspólnoty, pamięci „my” uczniów, to jest Kościoła.





Innymi słowy, pomiędzy Jezusem przedpaschalnym a chrystologią popaschalnej wspólnoty istnieje doskonała ciągłość. Uczniowie nie kreują, nie tworzą, nie wymyślają postaci Chrystusa. Głoszą po prostu Tego, któremu przez lata towarzyszyli i powtarzają Jego słowa. Ich twórcza rola po zmartwychwstaniu ogranicza się do tego, że pod wpływem Ducha Świętego dokonują selekcji tego, co zdołali zapamiętać. Teraz widzą jaśniej, jakie wątki nauczania, które wydarzenia czy wreszcie które motywy Starego Testamentu bardziej nadają się do wyrażenia prawdy o zbawieniu, które dokonało się w Chrystusie Jezusie, Synu Bożym.

Ostatecznie to owa ciągłość pomiędzy działalnością Jezusa a nauczaniem pierwszych chrześcijańskich wspólnot jest – zdaniem Ratzingera/Benedykta XVI – fundamentem wiarygodności chrześcijaństwa. Dlatego podawanie jej w wątpliwość jest największym błędem niektórych nurtów egzegezy historyczno-krytycznej, i to zarówno z naukowego, jak egzystencjalnego punktu widzenia. Naukowego – ponieważ nie jest wystarczająco uzasadnione przez badania (hipotezom nadaje się nieraz status pewników); egzystencjalnego – bo prowadzi do wsączenia w serca wierzących jadu wątpliwości co do wiarygodności kościelnego nauczania o Chrystusie, Bogu-Człowieku. Autorytet autora „Jezusa z Nazaretu” – naukowca i pasterza zarazem – wpisuje się tutaj bardzo celnie w dość szeroki skądinąd nurt krytyki (nie tylko katolickiej – dodajmy) wobec nadużyć w stosowaniu metod historycznych do rekonstrukcji postaci Jezusa i wczesnej chrystologii.

Bodaj w jednej tylko kwestii interpretacja Ratzingera/Benedykta XVI wystawia się na poważniejszą krytykę, także ze strony bardzo umiarkowanych biblistów i teologów, którym ani w głowie przeciwstawianie Jezusa historycznego i kerygmatu uczniów. Chodzi o rolę, jaką w kształtowaniu się świadomości popaschalnej wspólnoty odegrało zmartwychwstanie. W „Jezusie z Nazaretu” prowokuje ono proces „przypominania sobie” słów i czynów Jezusa. Od strony treściowej zdaje się jednak nie wnosić nic nowego. Wszystko to, co było potrzebne do odkrycia tożsamości Chrystusa jako Syna Bożego i Zbawiciela świata, zostało uczynione i powiedziane przedtem, a przypieczętowane śmiercią krzyżową. Moim zdaniem takiej tezy nie da się obronić w świetle danych Nowego Testamentu, które wskazują dość wyraźnie, że w świadomości uczniów spotkania ze Zmartwychwstałym mają kluczowe znaczenie dla odkrycia Jego tożsamości. Wystarczy wskazać na powtarzający się u Łukasza motyw Zmartwychwstałego, który „wyjaśnia pisma” (por. 24, 27.45), czy na Janową intuicję Pocieszyciela prowadzącego do „całej prawdy” (16, 13). Zresztą najstarszą zapisaną chrystologię znajdujemy przecież u św. Pawła, dla którego właśnie spotkanie ze Zmartwychwstałym miało kluczowe znaczenie i stanowiło podstawę kerygmatu. Poza tym jeśli odmówimy wspólnocie Apostołów wszelkiej Duchem Bożym inspirowanej kreatywności teologicznej, to czy będziemy mogli jeszcze przyznawać ją ich następcom? A przecież faktem niezaprzeczalnym jest świadomość Kościoła, że może dokonywać wiążących rozstrzygnięć także w kwestiach, co do których Jezus przedpaschalny najwyraźniej się nie wypowiedział.





Czy nie należałoby zatem przyjąć raczej, że spotkania ze Zmartwychwstałym stanowiły dopełnienie (w sensie ujawnienia nowej treści) tego, co Jezus mówił i czynił przed Paschą, oraz że aktywność Ducha dopomogła wspólnocie w odkryciu ostatecznej głębi tożsamości Chrystusa-Boga? Zauważmy, że takie rozwiązanie bynajmniej nie poddaje w wątpliwość ciągłości pomiędzy Jezusem historycznym i nauczaniem wspólnoty. Przeciwnie – zasadza się bowiem na tożsamości Jezusa przedpaschalnego i zmartwychwstałego oraz na dynamicznej kontynuacji misji Jezusa przez Ducha Świętego.

Najprawdopodobniej przyczyny, dla których Ratzinger/Benedykt XVI wiąże pełne objawienie tożsamości Jezusa z okresem przedpaschalnym, nie mają wyłącznie charakteru polemicznego. Wydaje się, że taka optyka jest w dużej mierze zdeterminowana koncepcją soteriologiczną autora, w której skuteczność zbawcza związana jest szczególnie ze śmiercią krzyżową Chrystusa. Przebaczenie wiąże się z tym, że przebaczający musi wziąć na siebie zło winowajcy: Przez wycierpienie tego zła i pokonanie obydwaj się odnowią. W tym miejscu stajemy wobec tajemnicy Krzyża Chrystusa. Zbawienie dokonuje się w momencie, w którym wcielony Bóg przechodzi przez cierpienie wywołane ludzkim złem. W tej perspektywie zmartwychwstanie jest przede wszystkim manifestacją zbawienia już dokonanego. Wszystko co istotne wydarzyło się wcześniej, w ostatnim akcie ziemskiego życia Jezusa, jakim była śmierć na krzyżu. Naturalnie, z takiej soteriologicznej perspektywy o wiele trudniej jest postrzegać zmartwychwstanie jako moment przełomowy, łatwiej przychodzi wiązanie objawienia tożsamości Chrystusa z okresem przedpaschalnym.

Oczywiście powyższa krytyka ma nieco warunkowy charakter: na razie ukazał się pierwszy tom „Jezusa z Nazaretu”, który bezpośrednio wydarzeniami paschalnymi się nie zajmuje. Ratzinger/Benedykt XVI będzie zatem musiał powrócić raz jeszcze do kwestii zmartwychwstania. Jedno jest pewne: włączenie się Papieża (nawet niemagisterialne) w dyskusję nad sposobem, w jaki należy rozumieć relację pomiędzy historią Jezusa a wczesną (i obecną) chrystologią, sprawia, że problem ten wychodzi z cienia, a w Polsce w cieniu zdecydowanie pozostawał. Teologom i pasterzom, chrześcijanom w ogóle, o wiele trudniej będzie teraz relegować tę kwestię na margines świadomości. A im więcej myślenia o Jezusie, myślenia w świetle wiary i w perspektywie życia, tym lepiej.