Miłosierny

Paweł Kozacki OP

publikacja 11.04.2010 10:00

Ojciec nie narzuca nikomu swojej wizji świata, nie zmusza do wyboru jedynie słusznej drogi. Proponuje, tłumaczy, ale ostateczna decyzja pozostaje w ręku dziecka.

Tygodnik Powszechny 15/2010 Tygodnik Powszechny 15/2010

Niedziela Miłosierdzia każe spojrzeć jeszcze raz nie tylko na najważniejszy przymiot Boga, ale i na Niego samego. Nie tylko na miłosierdzie, ale i na Miłosiernego, którego nikt chyba piękniej nie przedstawił niż św. Łukasz w Jezusowej przypowieści o synu marnotrawnym i Miłosiernym Ojcu. Zapytajmy zatem, kim jest Ten bogaty w miłosierdzie, od którego św. Faustyna usłyszała: „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia”?

Wyznawca wolności

Miłosierny jest gorącym zwolennikiem wolności człowieka. Można podejrzewać, że nie umie rozmawiać ze swoimi dziećmi inaczej, jak tylko na płaszczyźnie, na której mogą zaakceptować lub zanegować jego miłość, przyjąć lub odrzucić jego przyjaźń. A On niezmiennie szanuje ich decyzje. Zaryzykuję twierdzenie, które może zabrzmi dziwnie – ale bez wolności nie ma miłosierdzia.

Gdy syn żąda od Miłosiernego części przypadającej na niego własności, otrzymuje ją bez słowa sprzeciwu. Ojciec, który zna dobrze swoje dzieci, nie miał zapewne złudzeń co do kondycji duchowej syna. Mógł bez kłopotu przewidzieć, co się stanie z powierzonym mu kapitałem. Wiedział, że wyrywanie się dziecka w dalekie strony nie jest dojrzałym projektem na życie. Młody człowiek nie dorastał jeszcze do powołania, którym został obdarowany, jeszcze nie rozpoznał, że jest umiłowanym synem Najwyższego. Szukał swojej tożsamości na drodze buntu przeciwko miłości, którą był otoczony w domu rodzinnym. Żył rozkosznie, ale drogo, dlatego szybko zabrakło mu pieniędzy i wkrótce zaczął cierpieć głód, który godność syna zamienił w łachmany niewolnika.

Ta historia powtarza się w milionach wcieleń. Za każdym razem, gdy pojawia się kolejny człowiek, który żąda przypadającej na niego części dziedzictwa, zostaje bezwarunkowo obdarowany wolnością. Wszechwiedzący pozostaje dobrowolnie bezbronny wobec roszczeń swoich dzieci. Boży ryzykant uparcie trwa przy pedagogice, która każe traktować każdego człowieka jak osobę dojrzałą. Miłosierny nie narzuca nikomu swojej wizji świata, nie zmusza do wyboru jedynie słusznej drogi. Proponuje, tłumaczy, wychowuje, ale ostateczna decyzja i tak pozostaje w ręku syna.

Miłosierny w postawie szacunku dla decyzji syna jest konsekwentny aż do granic cierpienia. Pewnie doszły do Niego wieści o losie młodszego dziecka. Wiedział, w jakim syn jest położeniu, doniesiono Mu, że się stoczył. Cierpi, ale akceptuje ludzkie porażki, błędy, grzechy... Nie jest nadopiekuńczą mamuśką, która prowadzi dzieci przez życie, starając się oszczędzić im wszelkich przeszkód i niebezpieczeństw. Zgadza się, by jego dzieci doznały klęski, poczuły smak gorzkiej samodzielności. Być może w porywie serca miał ochotę wybrać się w obce krainy, wyciągnąć syna z chlewa, przyspieszyć jego powrót, wyrwać go z więzienia nędzy. Nie czyni tego jednak. Czeka, bo wie, że powrót syna tylko wtedy stanie się spotkaniem, gdy marnotrawny sam się na niego zdecyduje. Nawet jeśli jego motywacja będzie niedojrzała, naznaczona dyktatem głodu i ubóstwa, musi być samodzielna. Gdyby Ojciec przyspieszył ten moment, sprowokował dziecko do powrotu, nie miałoby ono szans dorosnąć, ujrzeć prawdy o swojej kondycji, podjąć samodzielnej decyzji. Dlatego cierpi, ale czeka.

Miłosierny podejmuje ryzyko obdarowania wolnością, wiedząc, że jest to ryzyko o wiecznych konsekwencjach. Tu nie ma żartów, bo wyjście z domu to nie wycieczka pod czujnym okiem rodziców, którzy będą mogli w każdej chwili interweniować. Wolność pociąga za sobą niebezpieczeństwo całkowitego zatracenia. Dlatego Miłosierny podczas swojej publicznej działalności w Palestynie, niejednokrotnie ostrzegał przed konsekwencjami czynów, które prowadzą do „piekła, gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie”, tam, gdzie „płacz i zgrzytanie zębów”. Jest w Nim strach, jest w Nim obawa, że syn może nie powrócić, że może się zagubić na ścieżkach wolności. Ale nawet takie niebezpieczeństwo nie sprawia, by zaniechał uszanowania ludzkiej wolności.

Można zapytać, dlaczego tak ryzykuje. Przecież to absurdalne zgadzać się, by dzieci znalazły się w niebezpieczeństwie wiecznego potępienia. Miłosierny jest bezwarunkowym zwolennikiem wolności, wie bowiem, że odpowiedzi na Jego Miłość nie można otrzymać inaczej, niż zgadzając się na wolność. Tej odpowiedzi nie można sprowokować, nie da się jej w jakikolwiek sposób przyspieszyć. Bóg decyduje się na samotność i długie czekanie, by syn dorósł do Miłości.

Niepoprawny optymista

Miłosierny jest Bogiem pełnym nadziei. Gdy syn przebywał w odległych stronach, wychodził na opłotki i wyglądał jego powrotu. Nigdy nie zwątpił, że kiedyś wróci. Podobnie jest w przypadku starszego brata. Gdy ten buntuje się przeciwko uczcie wydanej z powodu powrotu marnotrawnego i nie chce znaleźć się w kręgu ojcowskiej radości, Miłosierny wychodzi do niego, na teren jego sprawiedliwości i wyjaśnia, dlaczego tak a nie inaczej postąpił. Niezrozumiały, często absurdalny w swoich posunięciach Bóg, tłumaczy się człowiekowi z nadzieją, że prawda o Jego miłości zostanie przyjęta i zaakceptowana. Nigdy nie traci nadziei, że Jego dzieci odwrócą się od swojego ciasnego myślenia, że się nawrócą. Spodziewa się, że dobra nowina o Jego miłości ogarnie nie tylko tych, którzy się oddalili, ale również trwających przy Nim zawsze. Bez względu na to, czy będzie to starszy brat marnotrawnego, czy dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, które nigdy nie zbłądziły na manowce. Miłosierny chce, by każdy stał się podobny do Niego samego. Zaprasza do takiej postawy, gdy mówi: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”.


Powracającego syna obdarowuje szatą, pierścieniem i sandałami. Szatą, by zakryć nagość jego haniebnej przeszłości. Pierścieniem, by dać mu znak, że jest synem umiłowanym. Sandałami, by mógł nadal wybierać drogi, którymi będzie kroczył w swoim życiu. Jakie Ojciec miał podstawy, by sądzić, że ten, który roztrwonił własność rodową, teraz, gdy nie poniósł surowych konsekwencji swoich czynów, gdy nie poczuł na własnej skórze, jak trudno zapracować na przywrócenie zaufania, gdy nadal będzie mógł korzystać ze swojej wolności, doceni te dary, nie potraktuje ich zbyt lekko, jakby miłosierne przebaczenie mu się należało. Przecież tego, co nic nie kosztuje, człowiek nie potrafi docenić.

Jedyną racją tej rozrzutnej miłości jest nadzieja, którą ojciec pokłada w synu. Miłosierny znowu okazuje się ryzykantem, żyje przekonany o tym, że jego dobroć, miłość i ofiara wzbudzą w synu miłość prawdziwą, że szata, pierścień i sandały staną się zadatkiem szansy na zbudowanie nierozerwalnej więzi między Miłosiernym a grzesznikiem.

Nadzieja na przemianę człowieka każe Miłosiernemu wracać do tych, którzy się źle mają, którzy nie nadążają za swoimi braćmi i siostrami, którzy zostają na marginesie wspólnoty Jego uczniów. Tak było z Tomaszem, który nie uwierzył w zmartwychwstanie, bo nie było go między apostołami, gdy Pan pojawił się w wieczerniku. Jezus powraca, by wątpiący uczeń mógł włożyć palce w jego rany i rękę do Jego boku, by mógł uwierzyć i uznać w Jezusie Miłosiernego Pana i Boga.

Niecierpliwy radością

Miłosierny przepełniony jest radością, która zakłóca Mu widzenie człowieczych proporcji. Powrót marnotrawnego do domu nie jest marszem tryumfalnym. Wychodził dumny i niezależny, z bogatymi planami na przyszłość, wraca bez grosza przy duszy, głodny, upokorzony, niosąc w sobie poczucie życiowej klęski. „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec ciebie. Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Odpowiedź Ojca jest zaskakująca. Wyprawia ucztę. „Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się”.

Z czego radość? Z odzyskanego syna. „Ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”. Nieważne są dla Niego stracone pieniądze, nieistotny czas rozłąki i cierpienia, nie przyjmuje nawet do wiadomości, co grzesznik myśli na swój temat. Nie zastanawia się, czy ta sielanka będzie trwała długo, czy motywy, które skłoniły marnotrawnego do powrotu, były dostatecznie czyste i dojrzałe. Wystarcza mu okruch tęsknoty, najmniejszy znak pojednania. Nie czeka na pełnię: „Trzeba się weselić i cieszyć”.

Podobna taktyka przyjmowania zaczątku, by uczynić z niego pełnię, ma miejsce na Golgocie, gdy Miłosierny przechodzi przez krzyżową kaźnię. Łotr, który odbiera sprawiedliwą karę za swoje niecne życie, wyznaje wiarę w Mesjasza i prosi Go, by ten wspomniał go w swoim Królestwie. Na krzyżu trudno o wybuch radości, ale jest obietnica świętowania, gdy Ukrzyżowany zasiądzie na tronie życia. Jakby mówił do Dobrego Łotra: nieważne jest twoje parszywe życie i roztrwonione dziedzictwo. Cieszy mnie akt twojej wiary, decyzja o powrocie, tęsknota za Królestwem, dlatego to jedno zdanie na szali miłosierdzia i sprawiedliwości więcej będzie ważyć niż wszystkie Twoje nieprawości.

Niecierpliwa radość każe Miłosiernemu wspomagać nieporadne ludzkie wysiłki. „Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami”. Powracający syn przygotował sobie mowę. Ta modlitwa przegranego mówi prawdę o jego kondycji i poczuciu klęski. Miłosierny słucha słów, a słyszy tęsknotę, na którą chce odpowiedzieć według miary swojej radości. Nieporadne słowa przyznania się do grzechu, do zła, do zdrady przemienione przez Miłosiernego stają się radosnym hymnem wybaczenia, zwycięstwa, pojednania.

Ojciec cieszy się obecnością tych, których wybrał i przeznaczył, aby zażywali „uczty z tłustego mięsa, uczty z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win”. Miłosierny woła: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.

O. Paweł Kozacki (ur. 1965) jest stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”, redaktorem naczelnym miesięcznika „W drodze”, od marca przeorem krakowskiego konwentu dominikanów.