Głód Eucharystii

Jacek Salij OP

publikacja 30.04.2010 20:50

Głód Boga zapewne nie jest zjawiskiem powszechnym. Równie często, a może nawet częściej, pojawia się w nas potrzeba ucieczki, ukrycia się przed Nim. Próbowali tego już pierwsi grzesznicy (por. Rdz 3,8). W jaki sposób czynią to grzesznicy współcześni?

W drodze 4/2010 W drodze 4/2010

 

Głód Boga w czasach Starego Testamentu

Ludziom, którzy tego nie doświadczyli, zapewne trudno uwierzyć, że głód Boga może być aż tak trudny do wytrzymania: „Boże, Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (Ps 63,2). Owszem, modlitwa ta powstała w konkretnych okolicznościach, o których za chwilę. Ale po trzech tysiącach lat odczuwamy ją tak, jakby została napisana dzisiaj. Aż tak dalece psalmista potrafił wznieść się ponad swoją konkretną sytuację i wyrazić to, co nieprzemijające.

 Ten ponadczasowy ton, w jakim ludzie Starego Testamentu wyrażali swoją tęsknotę za Bogiem, uderza również w wielu innych psalmach. „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże! Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego: kiedyż więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże?” (Ps 42,2n). Psalm ten zrodził się z tęsknoty za świątynią jerozolimską, ale przecież istotą jego przesłania jest dotkliwy głód Boga.

Nadzieja modlącego się psalmisty nie zatrzymuje się na tej ziemi: „Kogo prócz Ciebie mam w niebie? Gdy jestem z Tobą, nie cieszy mnie ziemia. Niszczeje moje ciało i serce, Bóg jest opoką mego serca i mym udziałem na wieki” (Ps 73,25n). Stąd poczucie bezpieczeństwa już teraz, mimo że – biorąc po ludzku – jego sytuacja bezpieczna nie jest: „Mnie zaś dobrze jest być blisko Boga, w Panu wybrałem sobie schronienie, by opowiadać wszystkie Jego dzieła” (w. 28).

Autor cytowanego na początku Psalmu 63 – zapewne przyszły król Dawid, który znalazł się na pustyni, uciekając przed Saulem – poczuł, że on sam jest spragnioną Boga pustynią. Podobnie modlił się autor innego psalmu: „Wyciągam ręce do Ciebie, moja dusza pragnie Ciebie jak zeschła ziemia” (Ps 143,6). Okazuje się, że głód Boga jest ponadczasowy. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że tamte żarliwe modlitwy odczuwamy tak, jakby psalmiści je nam dosłownie z ust wyjęli?

Współczesne sposoby ukrywania się przed Bogiem

Głód Boga zapewne nie jest zjawiskiem powszechnym. Równie często, a może nawet częściej, pojawia się w nas potrzeba ucieczki, ukrycia się przed Nim. Próbowali tego już pierwsi grzesznicy (por. Rdz 3,8). W jaki sposób czynią to grzesznicy współcześni?

Żeby nie wchodzić w kontrowersyjną dla wielu tezę, że jednym ze sposobów ucieczki przed Bogiem jest ateizm oraz religijny indyferentyzm, ograniczmy to pytanie do samych tylko katolików. Otóż uciekamy przed Panem Bogiem najczęściej na trzy sposoby.

Sposobem najbardziej banalnym jest porzucanie modlitwy, a zwłaszcza coniedzielnej mszy świętej. Niekiedy staje się to poniekąd psychologiczną koniecznością. Przecież trudno wytrzymać na mszy świętej, jeżeli dopiero co wyrządziłem komuś krzywdę albo akurat kręcę zdradę małżeńską. Owszem, od czasu do czasu taki katolik w kościele się pojawi, ale generalnie od kościoła raczej coś go odpycha.

Są również tacy katolicy, którzy, owszem, pilnują tego, żeby na mszy być w każdą niedzielę, ale unikają komunii świętej. Nie mówię o tych, których Kościół do sakramentów nie dopuszcza, bo oni doświadczają niekiedy wręcz potężnego głodu Eucharystii. Jednak bywają takie osoby, które nie odczuwają potrzeby komunii świętej. Zapewne bierze się to z niechęci do spowiedzi, może z lęku przed nią, a może z ich subiektywnego przeświadczenia, że przystępowanie do komunii świadczyłoby o przesadnej pobożności, której oni woleliby uniknąć. Wydaje się jednak, że gdyby zechcieli głębiej wniknąć w samych siebie, nieraz okazałoby się, że jest to ich sposób ukrywania się przed Bogiem.

Przed Bogiem uciekać można również w pobożną rutynę. Grozi to zwłaszcza tym, którzy mają skądinąd chwalebny zwyczaj przyjmowania Ciała Pańskiego zawsze, kiedy są na mszy. Już apostoł Paweł ostrzegał, że Eucharystię można spożywać niegodnie (por. 1 Kor 7,27). Toteż katolicy przystępujący do komunii świętej często, również księża i osoby zakonne, powinni przynajmniej od czasu do czasu pytać samych siebie, czy do ich życia sakramentalnego nie zakradła się rutyna: Czy komunia święta jest dla mnie naprawdę upragnionym spotkaniem z Panem Jezusem? Czy naprawdę jest dla mnie pokarmem w mojej drodze do życia wiecznego? Czy moja częsta komunia święta przymusza mnie do tego, żeby dzielić się wiarą i miłością z innymi? Czy rzeczywiście kieruję się jej mocą i światłem w moim codziennym życiu?

 

Bo trudno sobie nawet wyobrazić bardziej tragiczną sytuację, niż być aż tak blisko swojego Zbawiciela, a faktycznie być od Niego aż tak bardzo oddalonym. W opowieściach różnych ludów można spotkać postać nieszczęśnika, który nie może dosięgnąć jedzenia, mimo że ma je przy samych ustach. Obraz ten dobrze oddaje absurdalność rutyniarskiej pobożności: tak jak można słuchać słowa Bożego i go nie słyszeć, podobnie komunię świętą można materialnie przyjmować, duchowo zaś można nawet w ogóle jej nie spożywać.

Głód Boga wynika z naszej człowieczej natury

Nie jest tak, że Pana Boga możemy dowolnie wybierać albo odrzucać, szukać Go albo przed Nim uciekać. Wszyscy ludzie – niezależnie od tego, czy wierzymy w Niego czy nie, przestrzegamy przykazań, czy mało się nimi przejmujemy – zostaliśmy przez Niego stworzeni i tylko w Nim możemy znaleźć spełnienie ostateczne. „Stworzyłeś nas dla siebie, Boże – modli się św. Augustyn na pierwszej stronie swoich Wyznań – i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Od przypomnienia tej prawdy o człowieku Katechizm Kościoła Katolickiego rozpoczyna swój wykład o wierze: „Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka” (KKK 27).

Można zatem powiedzieć, że głód Boga wynika z samej naszej człowieczej natury, natomiast ukrywanie się przed Bogiem jest owocem grzechu. Uważajmy tylko, żeby nie bawić się w osądzanie, kto z nas jest blisko Boga, a kto przed Nim ucieka. Ten sąd należy do Boga, a nie do nas.

Żyjemy w czasach, kiedy w całej naszej cywilizacji dokonuje się wielka ucieczka przed Bogiem. Otóż warto zdać sobie sprawę z tego, że można tak głęboko się ukryć przed Panem, że nawet kiedy przyjdzie na uciekinierów pragnienie powrotu, są oni już zbyt zagubieni, ażeby prawdziwego Boga odnaleźć. Przejmująco opisuje takie nieszczęście prorok Amos:

Oto nadejdą dni –
wyrocznia Pana Boga –
gdy ześlę głód na ziemię,
nie głód chleba ani pragnienie wody,
lecz głód słuchania słów Pańskich.
Wtedy błąkać się będą od morza do morza,
z północy na wschód będą krążyli,
by znaleźć słowo Pańskie,
lecz go nie znajdą
(Am 8,12).

Kiedy przestrogę tę czyta chrześcijanin, zazwyczaj pomyśli sobie, że straszną rzeczą jest stać się niezdolnym do znalezienia tego Słowa, które jest u Boga i samo jest Bogiem, a które dla naszego zbawienia stało się jednym z nas i któremu na imię Jezus Chrystus. W tej perspektywie prorok Amos mówi o gorączkowym nawet szukaniu zbawienia przez ludzi, którzy nie wiedzą, że można je znaleźć u Jezusa Chrystusa.

Głód Tego, którego pragnę kochać na wieki

To Boskie Słowo, Syn Boży, z miłością pochyliło się nad nami aż tak bardzo, że w Eucharystii daje się nam pod postacią chleba i wina. Ponieważ przychodzi do nas pod postacią pożywienia, nic dziwnego, że wyrażenie „głód Eucharystii” dobrze rozumie nawet przeciętny katolik.

Warto jednak zauważyć, że głodu Eucharystii w zasadzie nie odczuwają mało praktykujący katolicy, którzy na mszy świętej bywają rzadko, ale nie znają go również eucharystyczni rutyniarze, nawet jeśli do komunii świętej przystępują codziennie.

 

Jan Paweł II napisał kiedyś, że głód Eucharystii jest znakiem potwierdzającym naszą wiarę w życie wieczne. „Przyjęcie Eucharystii – wyjaśniał ten wielki Duszpasterz – jest wejściem w głęboką komunię z Jezusem. Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was (J 15,4). Ta relacja wewnętrznego trwania w sobie nawzajempozwala nam antycypować w jakiś sposób niebo na ziemi. Czyż nie to jest największym pragnieniem człowieka? Czyż nie to było zamierzeniem Boga realizującego w dziejach swój plan zbawienia? Bóg sprawił, że serce człowieka odczuwa głód Jego słowa, głód, który zaspokoi tylko pełne zjednoczenie z Nim. Komunia eucharystyczna jest nam dana, byśmy sycili się Bogiem na tej ziemi w oczekiwaniu na pełne zaspokojenie w niebie” (list apostolski Mane nobiscum Domine, 19).

Świadectwa głodu Eucharystii są bardzo różne. Dzięki Euzebiuszowi z Cezarei (Historia kościelna, 6,44) zachowała się wzruszająca historia z połowy III wieku o starcu Serapionie z Aleksandrii, który załamał się podczas prześladowań i wobec tego nie wolno mu było przystępować do komunii. Brak Eucharystii przeżywał jako największe nieszczęście, w końcu jednak sam Bóg ulitował się nad nim i nie pozwolił mu umrzeć bez komunii świętej.

Warto też przypomnieć niezwykłą opowieść świętego Zygmunta Szczęsnego Felińskiego o staruszku, który w ciągu czterdziestu lat pobytu na Syberii ani razu nie spotkał księdza i nie mógł się wyspowiadać i przyjąć Najświętszego Sakramentu. Pożądanie sakramentów ogarnęło go do tego stopnia, że kiedy dowiedział się o zesłanym na Sybir biskupie, podjął wielodniową pieszą wyprawę, aż wreszcie udało mu się – na trzy miesiące przed śmiercią – zrealizować to największe pragnienie swojego życia.

Wiele dramatycznych historii o tym, ile ofiarności i serca wkładano, ażeby zaspokoić dojmujący głód Eucharystii, znaleźć można we wspomnieniach z Pawiaka i z hitlerowskich obozów, a również we wspomnieniach zesłańców syberyjskich oraz łagierników.

W naszych czasach swój głód Eucharystii nieraz wyznają księdzu, ale chyba nie tylko księdzu, katolicy żyjący w związkach niesakramentalnych. Niektórzy z nich potrafią podjąć trudne, nieraz bardzo trudne decyzje, byleby tylko móc do komunii przystępować.

Z kolei Jan Paweł II wręcz prosił osoby odpowiedzialne za prowadzenie parafii bez księdza, ażeby starały się „o nieustanne podtrzymywanie we wspólnocie prawdziwego głodu Eucharystii, który sprawi, iż nie zostanie zmarnowana żadna okazja do odprawiania mszy świętej, dzięki skorzystaniu chociażby z okazjonalnej obecności kapłana” (encyklika Ecclesia de Eucharistia, 33). „Nie zbuduje się bowiem – przypomniał Jan Paweł II naukę ostatniego soboru – żadnej wspólnoty chrześcijańskiej, jeżeli nie jest ona zakorzeniona w celebracji Najświętszej Eucharystii”.

Dwa szczególnie poruszające świadectwa na temat głodu Eucharystii podam na końcu. Najpierw świadectwo świętej siostry Faustyny. Chciałoby się mieć choć odrobinę tej żarliwości, z jaką Faustyna przeżywała swoje komunie święte: „W pewnej chwili bardzo pragnęłam przystąpić do komunii świętej, ale miałam pewną wątpliwość, i nie przystąpiłam. Cierpiałam z tego powodu strasznie. Zdawało mi się, że mi serce pęknie z bólu. Kiedy zajęłam się pracą, pełna gorzkości w sercu, nagle stanął Jezus przy mnie i rzekł mi: Córko moja, nie opuszczaj komunii świętej, chyba wtenczas, kiedy wiesz dobrze, że upadłaś ciężko, poza tym niech cię nie powstrzymują żadne wątpliwości w łączeniu się ze Mną w mojej tajemnicy miłości. Drobne twoje usterki znikną w mojej miłości, jak źdźbło słomy rzucone na wielki żar. Wiedz o tym, że zasmucasz Mnie bardzo, kiedy Mnie opuszczasz w komunii świętej” (Dzienniczek, 156).

Świadectwo drugie pochodzi od znanej konwertytki amerykańskiej Kimberly Hahn, która wspólnie ze swoim mężem odbyła trudną dla nich obojga drogę od zaangażowanego protestantyzmu do Kościoła katolickiego: „Choć już od ponad roku wierzyłam w przeistoczenie, jeszcze nigdy nie zatęskniłam za komunią. Teraz jednak głód Eucharystii był pierwszym uczuciem po przebudzeniu i ostatnim przed zaśnięciem. Jako nastolatka przyjęłam Jezusa przez wiarę jako Zbawiciela i Pana, a obecnie zapragnęłam przyjąć Jego Ciało i Krew. Uniżenie Jezusa polegało bowiem nie tylko na tym, że przyjął nasze ludzkie ciało, by stać się doskonałą ofiarą za nas; On zstąpił jeszcze niżej, ofiarując nam to samo Ciało, by stało się życiem i pokarmem naszych dusz! Uczynił tak po to, abyśmy mogli mieć Go w sobie. Nie tylko w naszym sercu, ale także w naszym fizycznym ciele, stając się żywym tabernakulum. Czułam, że jeszcze chwila, a serce mi pęknie z nadmiaru radości!”.

Wczytując się w to świadectwo, chciałoby się zawołać, że Kimberly już teraz jedną nogą jest niebie!