Niekończące się błogosławieństwo

Ks. Alfons Skowronek

publikacja 19.05.2010 21:30

I oto nadspodziewanie Jezus nie jest już wśród nas. Świeci nieobecnością. Usuwa się z pola widzenia. Żadna siła świata nie jest w stanie Go zatrzymać. A byłoby przecież cudownie, gdyby pośród nas pozostał widzialnie i uchwytnie.

Tygodnik Powszechny 20/2010 Tygodnik Powszechny 20/2010

 

Dlaczego nikt z uczniów nie przekonał Jezusa do pozostania z nimi, z czym tak się już zżyli? Dlaczego sam nie mógł przedłużyć powielkanocnego stanu wyjątkowego? Wtedy Kościołowi nie byłoby tak ciężko; niejedno ze swych pytań mógłby kierować bezpośrednio do Niego. Wydaje się, że teraz jesteśmy zdani na siebie samych. Osieroceni, na gruncie faktów zaczynamy z jeszcze większym natężeniem pytać: Jezusie, kim Ty byłeś, kim jesteś w dalszym ciągu dla nas?

Czy w tej sytuacji Kościół przystąpi do zbilansowania wielkiego żywota Mistrza z Nazaretu, czy otworzy księgę pośmiertnych wspomnień, a może zdobędzie się na przejęcie schedy po Nim? Czy ziemska misja i dzieło Chrystusa zostało wypełnione? Czy powiedziano już wszystko, co było do powiedzenia? Czy jest do zastąpienia Ten, który odszedł? I czy grupa Jedenastu jest rzeczywiście przygotowana, dostatecznie „uzbrojona”, by stanąć na własnych nogach. Ten, który w Wielkanocny Dzień staje widzialnie wśród uczniów, zwalnia tę centralną pozycję. A ponieważ Chrystus nie jest więcej wśród nas uchwytnie obecny, cały świat kieruje swe oczy na nas samych. Czy my nadajemy Mu twarz? Albo byłaby to próba ponad nasze siły? Czy po Jego Wniebowstąpieniu możemy być Jego rękami i ramionami? Jednym słowem: czy my możemy stać się błogosławieństwem?

Błogosławiące ręce

Wniebowstąpienie Chrystusa jest, jakkolwiek pięknie by o tym mówić, pożegnaniem. Swemu Panu Kościół pozwala odejść. Pożegnanie w żadnym wypadku nie jest rytuałem. I dlatego dobrze jest przypatrzeć się ostatniemu ziemskiemu gestowi Jezusa. Łukasz Ewangelista ma wyostrzone oko na ten szczegół, na ostatni ruch ręki Pana.

Wniebowstąpienie jest świętem błogosławieństwa, ostatnim aktem danym Kościołowi do oglądania Jezusa. Jego zranione ręce: rozciągnął je na krzyżu, a teraz nad swoimi otwiera je w geście błogosławieństwa. Czy żegnał się z nimi bez słów? Albo też miał na języku słowa błogosławieństwa, które wypowiada każdy pobożny Żyd, tzw. Błogosławieństwo Aaronowe, a które po dziś dzień kapłan często wygłasza na zakończenie Mszy św.: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 24-26).

Błogosławieństwo jest posługą arcykapłańską (por. Syr 50, 20-22). Jezus kształtuje swe pożegnanie w sposób niemal liturgiczny, kultyczny. W tym błogosławieństwie Jezus całkowicie sprzymierza się z uczniami. Jest to jakby antycypacja zesłania Ducha Świętego. Swych uczniów Jezus wprawdzie nie dotyka, żegnając się nie nakłada na nich rąk. Błogosławiąc, wycofuje się, aby w ten właśnie sposób być im nieskończenie bliski. Gest ten musiał się głęboko zakorzenić w pamięci Kościoła. Czyńcie również i TO na Moją pamiątkę! Wy, błogosławieni, podawajcie dalej to, co otrzymujecie! W każdym końcowym błogosławieństwie Mszy św. ożywia się na nowo pożegnalny ów gest ręką. Są ludzie, którzy w dzień powszedni przychodzą na nabożeństwo „tylko” po to, ażeby umocnieni wkroczyć mogli w nowy dzień tygodnia.

U Łukasza Jezus zachowuje swój gest błogosławieństwa aż do tego momentu odejścia. Od uczniów nie odwraca się nagłym ruchem. Nie kieruje się energicznym krokiem ku wyjściu. Pozostaje zwrócony do nas. Błogosławiąc, skinięciem dłoni daje nam znak, że jest z nami, przerzuca ku nam pomost. Błogosławieństwo jest niezwykle głębokim gestem komunikacji – niejako niewidzialną wstęgą między tym, który błogosławi, i tym, który błogosławieństwo przyjmuje. Ów ruch ręki jest wielce obiecujący i uczniowie go rozumieją. Tych, których błogosławi, Jezus nie pozostawia samych i zdanych na swój los. Błogosławieństwo trwa i na nich spoczywa. W geście tym dokonuje się samo-udzielenie się.

I dlatego pożegnanie to nie jest rozstaniem we łzach zraszających ból rozłąki. Nad chwilami pożegnania zapanować możemy przecież tylko dlatego, że wszyscy spodziewamy się, rozłąka nie jest definitywnym oddaleniem się od siebie i że w każdym rozstaniu już kryje się głęboko zakodowane życzenie serca: Przyjdź rychło znowu! Nie możesz po prostu tak sobie zniknąć! Niekiedy bolejemy, że żegnając się, nie wpadło nam do głowy coś wznioślejszego, głębszego i bardziej osobistego do powiedzenia ponad ograniczony repertuar zdawkowych banałów: Żyj! Do następnego razu! Daj o sobie znać! Cześć!

 

I właśnie dlatego ryty aranżowane u progu, na zakręcie, nie powinny nigdy zaginąć:

– ujmujący gest matki, która odprawia swe dzieci w codzienny dzień przedszkola lub szkoły, kreśląc na czole znak krzyża, ów znak nadziei, że nastąpi dobre i zdrowe widzenie się;

– kojący i uzdrowicielski dotyk między małżonkami i u chorych: uścisk ramion, pocałunek, przelotny całus warg, ale i znaczone na czole błogosławieństwo!

– duszpasterzom znana jest prośba wielu podróżujących i turystów o błogosławieństwo na drogę. W Anglii na wjazdach na mosty często widnieje modlitewny łaciński napis: „Domine, dirige nos!” – „Panie, prowadź nas!” Naśladujmy tę piękną bożą formułę życzenia szczęścia: znaczmy sobie nawzajem na czole ślady bliskości Chrystusa! Wtedy spłynie na nasze ciało szczęsny ślad nieba, na tę ziemię. Albowiem Bóg obiecuje nam nowe widzenie się. Niebo jest zaś miejscem, gdzie znów się zobaczymy u Boga i w Bogu.

W tym miejscu nie mogę sobie odmówić zrelacjonowania zdarzenia, jakie od kilku lat powtarza się w kościele, w którym co niedzielę sprawuję Eucharystię. Uczestniczą w niej także młode matki i ojcowie przychodzący z ich przedszkolnymi pociechami. Przyjmując Komunię św., trzymają je za rączkę i chowają za siebie. Zacząłem te dziewczynki i chłopców wyławiać z tego ukrycia i podawszy rodzicowi Hostię, jąłem pochylać się nad każdym z nich, kreśląc mu na czole znak krzyża. Z początku gest ten przyjmowano z pewnym zadziwieniem, lecz niedługo niewyszukany ten ryt tak się zadomowił, że stał się stałym elementem przy rozdzielaniu Komunii św. Maluchy podchodzą z rodzicami i często z uśmiechem na ustach pokazują swe nowe zabawki.

Pokłon w kościele

Ale oto Łukasz przenosi swój wzrok z Jezusa na „Kościół mężczyzn”, którzy pozostają osamotnieni na Górze Wniebowstąpienia. Ewangelista przekazuje nam dalszy szczegół: Jezus usuwa się. Ostatnie wrażenie, jakim darzy uczniów, przyprawia ich o zachwianie fizycznej równowagi. Uczniowie nie machają rękami za odchodzącym Panem. Dzieje Apostolskie opowiadają o nieoczekiwanie zastygłym spoglądaniu w górę, gdzie ginęła sylwetka Jezusa. „Oni zaś oddali Mu pokłon”, głosi Łukaszowa Ewangelia (24, 52). Prawdopodobnie padli twarzą na ziemię. W tej pozycji wyraża się ich Credo. Zostali zmożeni. Pozwalają Mu odejść, a jednocześnie zyskują władzę nad uczuciami swych serc. Adorują Tego, który im znika z pola widzenia. Już Go więcej nie dostrzegają i padają na twarz przed Tym, któremu dana jest wszelka władza na niebie i na ziemi. Podpada nam tu określona polaryzacja: podczas gdy Jego ruch zmierza „ku górze”, oni padają „w dół”, na twardą ziemię. Utwierdza się w nich przekonanie: oto „ich” Jezus znalazł spokojną przystań w Bogu.

Osobliwa radość Wniebowstąpienia

Kolejna podpadająca scena, zreferowana nam przez Łukasza, dotyczy emocjonalnego poruszenia uczniów. Ewangelia nie mówi nic o jakimś przygnębieniu, o trwożliwym zasmuceniu czy zniechęcającej bezradności osieroconych; przed sobą mamy Jedenastu, z oczu których bije nietajona radość i swego rodzaju już zielonoświąteczne upojenie. Ich powrót do miasta nie jest marszem duchowo rozstrojonych mężczyzn, lecz mężów wypełnionych Duchem do epokowego zrywu. Jest tak, jakby spłynęła na nich cała potęga Bożego błogosławieństwa, jakby ich dogłębnie przeniknęła.

Już więcej nie są zwyczajnymi widzami wypatrującymi w niebie dziurę, oni przyjmują oferowaną im misję i czują jedno: jako „u-błogosławieni” możemy stać się błogosławieństwem dla drugich. Oni przejmują błogosławieństwo nieomal jak sztafetę w wyprostowanej postawie dziękczynienia i uwielbienia. Jakby chcieli wyrazić Mu swoje przeświadczenie, że sprawa potoczy się gładko. W naszych wielkopostnych nabożeństwach mówimy i śpiewamy na przemian aklamację: „Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, żeś przez krzyż i mękę swoją odkupił świat”. To MY teraz błogosławimy Tobie! Na odchodnym uczniowie zapewniają Pana, że Jego ziemski pobyt pośród nas sami u-wewnętrznią w Ciele eucharystycznym. Również dwaj uczniowie z Emaus powracali w stanie upojenia, kiedy On łamał z nimi chleb i w tym geście(!) tajemniczo zniknął im z oczu.

I tak niekończący się hymn pochwalny („Boże błogosławieństwo”) w świątyni odpowiada błogosławieństwu Pana, którego On nigdy nie wycofuje. I tak obraz Wniebowstąpienia zyskuje podwójny ruch: Jezus wstępuje w bliskość Boga i wraca na moje głębie. Upadłszy na twarz, uczniowie podnoszą się i błogosławią Boga. To byłoby najwyższym aktem, do którego jesteśmy zdolni: sławić Boga w hymnie pochwalnym, a w naszym cichym posługiwaniu drugim – wysławiać Go i z Nim współdziałać w zbawieniu naszej rzeczywistości ziemskiej.


Błogosławieństwo w codziennym życiu

Po tym rozważaniu związanym z tajemnicą Wniebowstąpienia Jezusa poświęćmy chwilę uwagi miejscu błogosławieństwa w naszym życiu. Słowo „błogosławieństwo” zadomowiło się w naszej codzienności. Jest na ustach wierzących, mniej wierzących i nawet niewierzących. Ma swe niezastąpione miejsce w ludowych porzekadłach. Mówimy o błogosławieństwie deszczu. Szef mówi do zatrudnionych u siebie: „Ma Pan/Pani moje błogosławieństwo na wykonanie tego projektu”. W codziennym obiegu są takie frazy jak: „stan błogosławiony”, „mieć czyjeś błogosławieństwo”, „udzielić na coś swego błogosławieństwa”, „błogosławieństwo w dzieciach i potomstwie” itd. Domyślamy się, co przez błogosławieństwo drugi pragnie wyrazić, ale: Czym właściwie jest błogosławieństwo? Jak się ono przejawia? Jak można je odróżnić od „szczęścia”? Jak błogosławieństwo objawia się na co dzień? Zasadnicze jego znaczenie brzmi, że: ktoś jest obdarzony pełnią zbawczej mocy. W kategorii błogosławieństwa chodzi pierwotnie o samodzielnie działającą, przenośną, zbawczą moc, która jest przeciwieństwem niszczycielskiej siły przekleństwa. Moc błogosławieństwa przekazują odnośne słowa i nałożenie rąk. Praformą biblijnego błogosławieństwa jest obietnica Jahwe dana Izaakowi: „Ja będę z tobą, będę ci błogosławił” (Rdz 26, 3).

W tym kontekście napotykamy na ogromną wręcz skalę poświęcanych, czyli błogosławionych przez Kościół osób i przedmiotów jak: wdowy/wdowca, małżonków jubilatów, nowego domu, mieszkania, gabinetu lekarskiego, biblioteki, szkoły, sztandaru, basenu kąpielowego, obrazów, zwierząt (i chorych)...

Przy Bożym błogosławieństwie chodzi właściwie o obecność Boga. Gdzie jest Bóg, tam jest zbawienie, pokój – shalom. Kiedy Bóg stał się Człowiekiem, zmieniła się jakość Jego obecności: Odtąd Jezus Chrystus jest Bogiem wśród nas, Bogiem z nami, Emanuelem. „Ja będę z tobą” – brzmi zapewnienie od 2000 lat: W Jezusie Bóg jest nam całkiem bliski przez swojego Świętego Ducha.

Powiedzenie: „mieć czyjeś błogosławieństwo” (przyzwolenie, wyrażenie zgody) lub „udzielić na coś swego błogosławieństwa” (z czymś się solidaryzować), znaczy: jeżeli kompetentna osoba da swe błogosławieństwo, możemy jutro zacząć produkcję. Błogosławieństwo jest przyzwoleniem, zgodą Boga na styl mojego życia. Przyzwolenie to realizuje się wszędzie tam, gdzie ja żyję zgodnie z Jego wolą. Jeżeli w mym życiu otwieram się na Boga, wówczas w wierze mogę być pewny, że mam także Jego zgodę na to, co czynię.

Oto garść przykładów. Józef u Potifara (Rdz 39, 3-6): „Jego pan spostrzegł, że Bóg jest z Józefem i sprawia, że mu się dobrze wiedzie, cokolwiek czyni. Darzył więc on Józefa życzliwością, tak iż stał się jego osobistym sługą. Uczynił go zarządcą swego domu i swojego majątku. A odkąd go ustanowił zarządcą swego domu i swojego majątku, Pan błogosławił domowi tego Egipcjanina przez wzgląd na Józefa. I tak spoczęło błogosławieństwo Pana na wszystkim, co Potifar posiadał w domu i w polu. A powierzywszy cały majątek Józefowi, nie troszczył się już przy nim o nic, tylko o to, aby miał takie pokarmy, jakie zwykł jadać”.



Jako niewolnik Józef nie miał łatwego życia. Wierzył w Boga, którego nie można widzieć i którego imię jest nieznane. W tych okolicznościach inni mieli na językach tylko szyderstwa. Józef usiłował pełnić wolę Bożą. Bóg był z Józefem. Bóg przyzwalał na wszystko, co czynił. Błogosławieństwo Boga przechodziło przez Józefa na dom Egipcjanina ze względu na Józefa.

Rdz 12, 2: „Będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem”. Istotnie, nikt nie przyjmuje błogosławieństwa wyłącznie dla siebie, na swój osobisty użytek.

Szczęście jest korzystnym układem losu. Józef nie miał szczęścia, ale Bóg był z nim. Przeciwieństwem błogosławieństwa jest przekleństwo. Gdy Bóg przez Mojżesza dawał ludowi Izraela Przykazania, mówił: „Widzicie, ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo i przekleństwo” (Pwt 11, 26). Żyć w harmonii z wolą Boga – przestrzegać Jego Przykazań – oznacza błogosławieństwo. Ten, kto wolę Bożą znieważa, a Jego Przykazania ignoruje, ten nie może liczyć na obecność Boga w swym życiu.

Na koniec krótkie pytanie i zwięzła na nie odpowiedź: jak dostąpię Bożego błogosławieństwa?

Ustawiając się pod Bożym błogosławieństwem – czyniąc Jego wolę.

***

Zapis powyższych refleksji niech zamknie modlitwa z IV wieku, a więc znana na długo przed wielkimi rozłamami chrześcijaństwa. Jest to błogosławieństwo na wskroś ekumeniczne:

Pan niech będzie przed tobą,
aby ukazywać ci właściwą drogę,
aby zamknąć cię w ramionach
i cię osłaniać.
Pan niech będzie za tobą,
aby cię strzec
przed zasadzkami złych ludzi.
Pan niech będzie pod tobą,
aby przechwycić cię,
gdy upadasz
i wyswobodzić cię z sideł.
Pan niech będzie w tobie,
aby cię pocieszyć,
gdy jesteś smutny.
Pan niech będzie wokół ciebie,
aby cię bronić,
kiedy inni cię napadają.
Pan niech będzie nad tobą,
aby cię błogosławić.
I tak niech cię błogosławi dobry Bóg
Ojciec i Syn, i Duch Święty.
Amen.