Rymkiewicz czyli uparte wzywanie Polaków do istnienia

Maciej Urbanowski

publikacja 04.12.2009 23:00

Bez wątpienia Rymkiewicz należy do tej wielkiej linii polskich pisarzy, którzy za swój obowiązek uważali „organizowanie” wyobraźni narodowej, przypominanie, że „Polska to jest wielka rzecz”. Dowodem, głośne „śledztwa” na temat naszych dziejów, a poniekąd parabole na temat współczesności.

Zeszyty Karmelitańskie 4/2009 Zeszyty Karmelitańskie 4/2009

 

Rozmowy polskie w latach 1995-2008 (Wyd. Sic!, Warszawa 2009)potwierdzają rzecz dla mnie od wielu już lat oczywistą: Jarosław Marek Rymkiewicz jest obecnie najważniejszym polskim pisarzem[1]. Najważniejszym, bo mówi o sprawach niezwykle ważnych, czyniąc to w sposób, który mało kogo pozostawia obojętnym. Jest przy tym wielkim artystą i niezależnym intelektualistą. Jego postawa łączy – romantyczne, wieszcze – zaangażowanie w sprawy narodowe z klerkowskim dystansem wobec salonów i mód umysłowych. Dystans ten bywa świadomie prowokacyjny i podszyty jest anarchicznym, ironicznym chwilami duchem przekory. Bez wątpienia Rymkiewicz należy jednak do tej wielkiej linii polskich pisarzy, którzy za swój obowiązek uważali „organizowanie” wyobraźni narodowej, przypominanie, że „Polska to jest wielka rzecz”. Dowodem, głośne „śledztwa” na temat naszych dziejów, a poniekąd parabole na temat współczesności, a więc Wieszanie czy Kinderszenen, czy wreszcie Rozmowy.

Te ostatnie gromadzą wywiady, jakich udzielał pisarz w latach 1995-2008. Właściwie każdy z nich był ogromnym wydarzeniem – szeroko, czasem zjadliwie, komentowanym. Że przypomnę sławną rozmowę Rymkiewicza z Joanną Lichocką z roku 2007. Mówiąc, iż Kaczyński obudził Polskę do istnienia, pisarz posłużył się szczególnym obrazem: słodko śpiący białowieski żubr, ugryziony przez premiera w d…, „podniósł głowę, potrząsnął rogami, ryknął i popędził”. Charakterystyczny był tu i gest uznania dla polityka ośmieszanego przez znaczącą część polskich elit, jak i dowcipny koncept oraz dosadny język, w jakim to uznanie znalazło wyraz. Rymkiewicz lubi zresztą ubarwiać swe polityczne wywody metaforyką zwierzęcą. W innym wywiadzie porówna Rosję do zranionego niedźwiedzia, który pozostawił w Polsce śmierdzące odchody, z których to wylęgły się robaki i „oblazły zwłoki Polski”. Nie chodzi tu chyba tylko o turpistyczny efekt literacki, ale też o swego rodzaju naturalistyczną wizję polityki i historii, wpisującą się w przyrodniczy, a więc – poniekąd niezmienny w swym okrucieństwie „sens” kosmosu.

Sławny był też wywiad, jakiego udzielił Rymkiewicz Cezaremu Michalskiemu dla „Europy” w roku 2004. Słowa pisarza, że aktem założycielskim III RP w roku 1989 powinno być wieszanie zdrajców na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie („właśnie to się od nas naszym wrogom należało”), tak wystraszyły właściciela pisma, że rozmowa ostatecznie ukazała się w niszowym dwumiesięczniku „Arcana”.

O tym, że Rymkiewicz jest znakomitym rozmówcą, wiemy doskonale. Znamy bardzo ciekawą rozmowę – rzekę o Mickiewiczu z Adamem Poprawą, pamiętamy, że wiele jego wierszy stanowi mniej lub bardziej zamaskowaną rozmowę z sobą samym, z czaszką, przeszłością, tradycją, Bogiem… Bo też istotą pisarstwa Rymkiewicza jest gadanie z Istnieniem. Komentując w roku 1996 swój cykl Mickiewiczowski, mówił on zresztą:

[…] nasze życie składa się z pytań, jest pytaniem postawionym istnieniu, pytaniem o sens naszego tu pobytu. Trzeba pytać o wszystko, a może coś z tego wyniknie: właśnie w sprawie sensu tutejszego naszego przebywania. […] W ogóle nie potrafiłbym żyć bez stawiania tych moich pytań wszystkiemu, co żyje, co istnieje.

W Rozmowach słowo „istnienie” należy zresztą do kluczowych i w tym sensie książka ta wpisuje się w sposób harmonijny w całą twórczość Rymkiewicza, choć dominują tu pytania o sens istnienia Polski i Polaków. Stąd „rozmowy polskie”. Te rozmowy prowadzili z Rymkiewiczem: Cezary Michalski (autor aż pięciu rozmów), a dalej dziennikarze „Rzeczpospolitej”, „Życia”, „Frondy”, „Tygodnika Solidarność”, „Polityki” i „Newsweeka”. Widać więc wyraźnie, że pisarz najchętniej gawędził z prasą raczej konserwatywną, prawicową, tak jak on z dystansem patrzącą na Polskę po roku 1989. Z tego powodu zresztą w „Gazecie Wyborczej” nazwano go przed wielu laty ojcem duchowym… skinheadów, a całkiem niedawno w „Europie” można było przeczytać o powinowactwach Rymkiewicza z faszyzmem. Rozmowy polskie pozwalają zobaczyć, jak bardzo mylne były to etykiety.

Tytuł zbioru nawiązuje oczywiście do znakomitych „fragmentów powieści”, które pt. Rozmowy polskie latem 1983 ukazały się w roku 1984. Przypomnijmy: ich główny bohater, porte parole autora, Pan Mareczek, spędza wakacje na Mazurach, zastanawiając się przede wszystkim nad losem Polski. Powieść Rymkiewicza wyraźnie nawiązywała do Pana Tadeusza. Jak arcypoemat Mickiewicza – była nieco baśniową, idylliczną, humorystyczną, ale i metafizyczną apoteozą Polski powiatowej, zaściankowej, „leśnej i łąkowej”. Była też pochwałą I Rzeczypospolitej, polskiej anarchii i demokracji szlacheckiej. Co zresztą nie zmieniało niepokoju, jaki budziła kruchość polskiego istnienia A.D. 1983 w głowie Pana Mareczka. Wiedział on, czym jest komunizm, totalitaryzm, jak wielki jest spryt Diabła buszującego w dziejach. „Dobranoc Polsko. I bardzo cię prosimy, nie męcz nas tak strasznie”, mówił pan Mareczek w zakończeniu powieści, dodając: „Takie to były nasze rozmowy, takie zabawy nasze latem roku 1983, kiedy to Polska – po rozwiązaniu Solidarności przez Jaruzelskiego – znowu dostała się pod panowanie komunistów. A na jak długo się dostała? Tego wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy”.

Rozmowy polskie w latach 1995-2008odpowiadają na to ostatnie pytanie i w tym sensie stanowią ciąg dalszy powieści. Inna jest oczywiście konwencja literacka, ale podobne pytania i odpowiedzi, które w gruncie rzeczy są upartym wzywaniem Polaków do istnienia, czy też – jak powiedzieliby romantycy – do utwierdzania się w jestestwie swoim. Polityka Rymkiewicza jest w gruncie rzeczy metafizyką. „Zdolności istnieniowe” narodu, jego „godność istnieniowa” są czymś, co tłumaczy polityczne pasje poety i jego niepokój w związku z sytuacją Polski po roku 1989. Istnienie Polski jest bowiem dla Rymkiewicza wartością szczególnie cenną, a nawet – tak powie w roku 2008 – najcenniejszą, bowiem: „wszystko, co polskie, jest dobre. Polska jest naszym najwyższym i jedynym dobrem, ono jest naszym sensem, nadaje sens naszemu istnieniu”. A zarazem wypadki polityczne przekonują go, że ten i ów stawia sobie pytanie, czy Polska ma w ogóle istnieć.

 

 

Istnieje wprawdzie Polska idealna, jako pewien realny byt duchowy, mówiąc po prostu: kultura, która może trwać bez Polaków, ale ona z kolei jest niezbędna do istnienia samym Polakom. Ta Polska jest czymś w rodzaju zadania, szczególnego sprawdzianu człowieczeństwa, postawionego przed Polakami. Stąd dramatyzm pytań Rymkiewicza z roku 1995: „Może jest tak, że Polacy przestali być warci, żeby mieć Polskę”, i jego zmartwienie, czy nazbyt lekkomyślnie nie marnujemy naszej polskości. Tłumaczy to krytycyzm Rymkiewicza wobec tego wszystkiego, co owo duchowe istnienie Polski osłabia, a nawet chce je unicestwić. Czymś takim był komunizm, który dla Rymkiewicza był katastrofą nie tylko osobistą, ale i narodową, a nawet metafizyczną. „Istota komunizmu polegała i polega na uszkodzeniu człowieczeństwa”, mówił w roku 1995, i krytykował PRL jako państwo okupowane przez Rosję.

Z komunistycznym potworem nie rozliczyła się III Rzeczpospolita. „To się nie skończyło, przeszło w coś innego, równie obrzydliwego”, twierdził Rymkiewicz, który był bardzo surowym krytykiem „nowej” Polski, w czym zresztą przypominał Zbigniewa Herberta. III RP określał np. mianem „ćwierć-PRL-u”, „mątu, który wziął się tu nie wiadomo skąd”, fundamentalnie nieprzyjaznego Polakom, niezdolnego do reform, skupionego na budowaniu wartości materialnych, nie zaś duchowych. Okrągły Stół określał mianem zdrady narodowej, nie podobał mu się brak rozliczenia z komunizmem i komunistami, co spowodowało krytycyzm pisarza wobec swych przyjaciół z KOR-owskiej opozycji i paryskiej „Kultury”. Obwiniał ich o to, że przedłużyli istnienie „złowrogiej, zagrażającej nam przestrzeni duchowej, którą można określić jako komunistyczną”.

Rymkiewicza, skrajnego pesymistę („Ja zawsze przewiduję najgorsze”), drażnił też optymizm polskich elit po roku 1989, mówiących o końcu polskiej historii i jej idyllicznej puencie. Widział w stosunku elit do PRL-u, ich niechęci do lustracji – nieusuwalny ślad „radosnej” kolaboracji z komunizmem i zbudowanej wokół niej „wspólnoty strachu”, dominującej w życiu publicznym po roku 1989. Pisarz ostrzegał też przed Rosją, która nie jest demokratyczna i „zapewne nigdy – w dostępnej nam perspektywie długiego trwania – nie będzie demokratyczna”. Już w roku 1995 z niezwykłą przenikliwością przepowiadał odrodzenie się imperialnej Rosji. Entuzjazmu nie budziła też w Rymkiewiczu „maska śmierci”, jaką nosi współczesny Zachód, który – jego zdaniem – traktował Polskę jak wysypisko śmieci – materialnych i duchowych. Polska jako odzyskany, a raczej wyzyskany śmietnik nie wzbudzała więc radości autora Żmutu. Stąd radykalizm pisarza, który w roku 2004 wyznawał: „Mnie się marzy jakaś wielka rewolta w duchu anarchii szlacheckiej, w duchu Juliusza Słowackiego, jakiś pośmiertny triumf polskiego liberum veto”. Rymkiewicz broni konsekwentnie „odwiecznej anarchii” jako naturalnego sposobu istnienia Polaków. Nie przypadkiem pojawia się tu też nazwisko Słowackiego – Rymkiewicz jest w istocie swego myślenia o Polsce romantykiem, a nawet mesjanistą, choć jest to romantyzm naszych czasów, znacznie bardziej pesymistyczny, ciemniejszy, jakoś nawet „laicki”.

Dopiero zmiany polityczne w latach 2005-2007 osłabiły ten pesymizm. O ile w roku 1996 Rymkiewicz mówił, że „Polska jest martwa, obumarła”, w 2006 korygował ten katastrofizm: „Polska idzie ku dobremu”, „jest coraz lepiej, żyje się tu coraz przyjemniej i coraz przyzwoiciej”. W zamykającej tom rozmowie z Dariuszem Gawinem i Markiem Cichockim z „Teologii Politycznej” ten optymizm nie znika. Rymkiewicz mówi o „eksplozji nowej cywilizacji polskiej” po 1989 roku, której sprawcami okazali się „zwykli Polacy”, pogardzane przez elity „moherowe berety”. Rymkiewicz od dawna zresztą stoi po stronie „ciemnego” – w znaczeniu tkwiącego wewnątrz istnienia Polski, w jej głębinach – ludu, co znowu jest romantycznym rysem jego postawy.

Ważną częścią Rozmów są rozważania Rymkiewicza na temat kondycji współczesnej literatury polskiej. Pisarz krytykuje ją za kult chichotu i wygłupu, mówi o „terrorze szyderców”, nie podoba mu się wchodzenie artystów w „podejrzane związki z kulturą niską, amerykańską kulturą motłochu”. Arystokratyzm zderza się tu z populizmem? Czy raczej jest konsekwencją umiłowania swojskości? Ale tłumaczy go chyba też niechęć do trywializującej wszystko kultury masowej. „Nasza kultura jest ufundowana na czymś poważnym: na Śmierci, na Krwi, na Krzyżu, na Podróży”, przypominał Rymkiewicz w roku 1996. Stąd jego podziw dla powagi Konińskiego i Leśmiana, stąd krytyka myślicieli „niepoważnych”, jak Witkacy (filozof „nudny i banalny”), Kołakowski, Miłosz czy Brzozowski („straszliwe socjalistyczne zdziczenie”). Poezja, kultura nie mają bowiem, zdaniem Rymkiewicza, służyć czemuś lub komuś, lecz mają mówić o istnieniu i nieistnieniu. „Wiersz to jest rzecz bardzo poważna”, bo „pozwala na kontakt z własnym istnieniem, także z innymi sposobami i formami istnienia”, „służy do rozpoznawania naszego miejsca w istnieniu”. Wiersze – dopowiada pisarz gdzie indziej – mogą obyć się bez czytelników, wystarczy, że „Bóg będzie je sobie czytał, głośno lub po cichu”.

Bóg jako czytelnik poezji to obraz bardzo piękny! Teologia Rymkiewicza to jednak temat osobny i fascynujący, który w Rozmowach stanowi bardzo istotny margines. Swoje poglądy sam poeta nazwie autoironicznie – i chyba słusznie – „jakąś heretycką gadaniną”, a to dlatego, że twierdzi on na przykład, że zwierzęta będą miały swój los pośmiertny i że Bóg patrzy na człowieka, szpaka i mirabelkę z tej samej odległości, bo żadne z tych istnień nie jest dlań lepsze czy gorsze. W roku 2005 Rymkiewicz powie też, że „Bóg lubi śmierć i właśnie dlatego nieustannie zabija wszystko, co ma pod ręką i co tylko da się zabić: koty, sosenki oraz ludzi”. Czy to chrześcijański nihilizm, jak nazwie swe gadanie o Bogu sam pisarz? Tłumacząc, że zakłada ów nihilizm naszą niewiedzę o „sensie” istnienia, a zarazem sugerując, iż sensem tym jest nicość? Czemu ten nihilizm miałby być chrześcijańskim? Czy ten zabijający Bóg nie przypomina raczej złego, niemiłosiernego Demiurga z pism manichejczyków? W tym sensie Rymkiewiczowskie uparte wzywanie Polaków do istnienia ma coś z prometejskiego buntu przeciw temu niszczącemu byty Bogu?

Tymi pytaniami rozpocząłbym swoją rozmowę z Rymkiewiczem.

[1] Jarosław Marek Rymkiewicz, Rozmowy polskie w latach 1995-2009, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2009