Po co Kościołowi papież?

publikacja 30.06.2010 19:52

Żadne prawo ludzkie nie może nas uwolnić w sumieniu od zachowania prawa, które za postanowione przez samego Chrystusa uznajemy.

W drodze 6/2010 W drodze 6/2010

 

Zygmunt Szczęsny Feliński, kanonizowany niespełna rok temu przez papieża Benedykta XVI, był arcybiskupem warszawskim przez 21 lat, z czego 20 lat spędził na Syberii. Pius IX, sprawując wówczas posługę papieską, mógł co najwyżej bezsilnie protestować przeciwko brutalnej decyzji cara, który nakazał wywieźć arcybiskupa daleko poza jego diecezję. Warto przypomnieć tamtą sytuację, żeby na konkretnych przykładach zobaczyć, jak wielkie znaczenie miał prymat papieża dla obrony wolności i tożsamości Kościoła. Okazuje się bowiem, że ów prymat jako ustrojowa zasada Kościoła katolickiego był skałą, na której arcybiskup mógł się oprzeć i moralnie zwyciężyć w tym nierównym pojedynku z nieżyczliwą Kościołowi władzą.

Polityka odsuwania Kościoła od Stolicy Apostolskiej

Przez cały okres rozbiorów kolejni carowie wytrwale dążyli do tego, żeby osłabić związki znajdującego się w ich państwie Kościoła katolickiego ze Stolicą Apostolską. Dość przypomnieć, że już w 1801 roku car Aleksander I utworzył skierowane przeciwko samym fundamentom ustrojowym Kościoła Kolegium Duchowne Rzymskokatolickie. Odtąd nikomu, nawet biskupom, nawet w sprawach najściślej religijnych, nie wolno było zwracać się bezpośrednio do Stolicy Apostolskiej. Żadnego też dokumentu papieskiego nie wolno było przyjąć bez zgody tego urzędu. Od 1846 roku wydrukowanie rubryceli, czyli technicznych wskazówek liturgicznych, także wymagało jego zezwolenia.

W zamyśle kolejnych carów Kościół katolicki miał zostać przemieniony, podobnie jak to już się stało z prawosławną Cerkwią, w posłuszne narzędzie ich samodzierżawia. A bywały lata, kiedy car otwarcie żądał od katolickich biskupów współpracy w niszczeniu ich własnego Kościoła. Chciał na przykład, żeby to biskupi, a nie policja, kasowali klasztory, by dobrowolnie oddawali kościoły na cerkwie prawosławne; żądał też współpracy w niszczeniu Kościoła unickiego – to biskupi, w myśl carskich rozkazów, mieli zakazywać księżom udzielania sakramentów unitom itp. Carowi udawało się to osiągnąć, kiedy biskupem był człowiek im uległy, a mówiąc po prostu – człowiek słaby lub nikczemny. Nic zatem dziwnego, że takich właśnie ludzi car chciał Kościołowi narzucać jako biskupów.

Żaden car nie miałby z tym problemu, gdyby Kościół katolicki nie był zbudowany na opoce prymatu Piotra. Jednak taki jest ustrój Kościoła katolickiego, że kandydata, którego życzyła sobie Stolica Apostolska, car mógł wprawdzie nie dopuścić na stolicę biskupią, urzędującego zaś biskupa mógł uwięzić, wysłać na Sybir, a nawet zabić, nie mógł jednak wbrew papieżowi biskupa Kościołowi katolickiemu narzucić.

W swoich Pamiętnikach święty arcybiskup Feliński przypomina męczeńskie życie świątobliwego księdza Jana Szczyta, którego w 1832 roku papież Grzegorz XVI zaproponował na arcybiskupa Mohylewa, a którego car Mikołaj I – zorientowawszy się, że byłby on autentycznym katolickim biskupem – dosłownie zniszczył.

„Ojciec Święty – relacjonuje arcybiskup Feliński – nalegał na gabinet petersburski, by zgodził się na zamianowanie go metropolitą. Cesarz Mikołaj, doznawszy wiele uprzejmości od Stolicy Apostolskiej z powodu powstania listopadowego,chętnie by dogodził papieżowi, potrzebował jednakże przekonać się, czy kandydat rzymski nie zechce pokrzyżować jego antykatolickich zamiarów. Nie dowierzając w tak ważnej sprawie sprawozdaniom swoich urzędników, postanowił zbadać go osobiście i w tym celu zawezwał go do stolicy. Na długim osobnym posłuchaniu otoczył młodego prałata całym czarem monarszej uprzejmości; przechadzając się z nim pod ramię po swym gabinecie, potrącał co chwila o jakąś niezmiernej wagi kwestię kościelną, w której pragnął wybadać jego zdanie. Gdy jednak prałat Szczyt stanowczo odmówił zabronienia księżom obrządku łacińskiego administrowania unitom świętych sakramentów, oddawania na cerkwie kościołów, kasowania klasztorów i zamykania nowicjatów, cesarz polecił ministrowi spraw wewnętrznych, aby wysłał ks. Szczyta na zwiedzenie kościołów katolickich na wschodzie Rosji położonych – z rozkazem, aby w Saratowie oczekiwał dalszych rozkazów. Spełniwszy to polecenie, prałat Szczyt czekał lat trzydzieści na owe rozkazy i dopiero za panowania Aleksandra II zgrzybiałym już starcem wrócił w rodzinne progi, by kości swe złożyć na ukochanej Białorusi”.

Prymat Piotra – darem Chrystusa dla Kościoła

Podobny los – jako rachunek za swoją wierność Kościołowi, w którym Bóg ustanowił go biskupem – spotkał również autora powyższej relacji. Jednak w jego przypadku jeszcze mocniej ujawniła się zarówno niegodziwość carskiego uzurpowania sobie władzy nad Kościołem katolickim, jak i znaczenie prymatu Piotra dla obrony wolności Kościoła. Dzieje arcybiskupa Felińskiego wręcz wzorcowo potwierdzają prawdę słów papieża Grzegorza Wielkiego, który w 598 roku w liście do biskupa Aleksandrii tak oto przedstawiał sens swojego pierwszeństwa wobec innych biskupów: „Moim zaszczytem jest rzeczywisty autorytet (solidus vigor) moich braci. Wtedy jestem uczczony prawdziwie, kiedy żaden z nich należnej mu czci nie jest pozbawiony”.

 

 

Przypomnijmy tamte wydarzenia, w wyniku których abp Feliński znalazł się na 20-letnim zesłaniu, a Warszawa przez tyleż lat była pozbawiona biskupa. Miałyby one zupełnie inny przebieg, gdyby nasz Kościół nie był w jedności z biskupem Rzymu. Car – był nim wówczas Aleksander II – usunąwszy arcybiskupa, natychmiast znalazłby i wprowadził na jego miejsce duchownego, który posłusznie realizowałby jego wolę, choćby na szkodę własnego Kościoła i narodu. Rzecz w tym, że taki narzucony wbrew Stolicy Apostolskiej biskup nie byłby już biskupem katolickim, a wobec społeczeństwa katolickiego na taki scenariusz nawet car pozwolić sobie nie mógł.

Próbował zatem car – kiedy zorientował się, że arcybiskup wypełnianie swoich obowiązków pasterskich stawia ponad posłuszeństwo jego imperatorskiej woli – rozmiękczyć hierarchę. Początek temu pojedynkowi Dawida z Goliatem dał list świętego arcybiskupa do cara z 15 marca 1863 roku. W niecałe dwa miesiące po wybuchu powstania styczniowego błagał on cara, żeby próbował wczuć się w niepodległościowe aspiracje Polaków i zamiast krwawo się rozprawiać z powstaniem, pomyślał raczej o przynajmniej częściowym ich zaspokojeniu.

Kiedy list dostał się do wiadomości publicznej, car wezwał arcybiskupa do siebie. Jego wolność skończyła się w momencie, kiedy wsiadł do pociągu. Natychmiast pojawił się adiutant wielkiego księcia, oświadczając, że otrzymał polecenie towarzyszenia mu w podróży. Wyszukana grzeczność i luksusowe warunki, w jakich go przewożono, miały uświadomić arcybiskupowi, co straci, jeżeli nie pokaja się przed carem. Po przyjeździe do celu nastały długie dni oczekiwania, aż car raczy się z nim spotkać. Carowi jednak się nie śpieszyło, gdyż arcybiskup – choć umieszczony w złotej klatce i otoczony gromadą nadskakująco grzecznych urzędników i żandarmów – nie okazywał skruchy, jakiej od niego oczekiwano.

W końcu przełomową rozmowę przeprowadził z nim sam sekretarz stanu. Abp Feliński zapamiętał ją następująco: „Główne pytania, jakie mi postawił w imieniu cesarza, były następujące: dlaczego korespondowałem ze Stolicą Apostolską drogą tajemną, kiedy to jest surowo wzbronione prawem krajowym? Na to odpowiedziałem, że katolicyzm rząd może tolerować albo nie tolerować, ale zmienić wewnętrznej natury jego nie może; główną zaś cechą katolicyzmu, która wyróżnia go od wszystkich innych chrześcijańskich wyznań, jest uznanie widomej głowy Kościoła jako ogniska jedności i żywotności. My wierzymy wiarą dogmatyczną, że papież jest prawdziwym Namiestnikiem Chrystusowym; że wyroki jego w rzeczach wiary i obyczajów są nieomylne; że odłączenie się od Stolicy Apostolskiej i zerwanie z nią związku bądź dogmatycznego, bądź dyscyplinarnego, tj. zależności i posłuszeństwa, jest odstępstwem od Kościoła, prawdziwą apostazją; że przeto we wszystkich ważniejszych wypadkach pasterskiego zarządu, w których Stolica Apostolska sobie ostateczną zastrzegła decyzję, biskupi mają ścisły obowiązek sumienia odnoszenia się do Ojca Świętego, aby się do postanowienia jego zastosować. Skoro zaś taka jest wiara katolicka, my byśmy przestali być katolikami, gdybyśmy postępowania naszego ściśle do wyznawanej nauki nie stosowali, ośmielając się zerwać łączące nas z Głową Kościoła węzły. Żadne prawo ludzkie nie może nas uwolnić w sumieniu od zachowania prawa, które za postanowione przez samego Chrystusa uznajemy. Jeśli nam rząd wzbrania utrzymywania jawnych stosunków ze Stolicą Apostolską, to musimy uciekać się do tajemnych, by zadośćuczynić naszym pasterskim obowiązkom”.

Car podjął jeszcze ostatnią próbę okiełznania arcybiskupa, który nie zamierzał mu ułatwiać jego nieżyczliwej wobec Kościoła polityki. Kazał mu swoje stanowisko przedstawić na piśmie. Ponieważ warszawski arcybiskup wciąż nie okazywał „poprawy”, został skierowany na zesłanie. Jednak dekret usuwający go z kościelnego stanowiska car wydał dopiero rok później, w kwietniu 1864 roku. Papież Pius IX natychmiast, jeszcze w tym samym miesiącu, zaprotestował przeciwko temu bezprawiu, natomiast 30 lipca tegoż roku skierował do biskupów polskich encyklikę Ubi Urbaniano, w której ogłosił nieważność carskiego dekretu i polecił Zygmunta Felińskiego nadal uznawać za prawowitego biskupa Warszawy.

Trudno mieć wątpliwości co do tego, że swoją postawą, a później 20-letnim zesłaniem przyszły Święty wykonał trudną pracę duchową w obronie tożsamości i wolności Kościoła. Dwudziestoletnia nieobecność biskupa w swojej diecezji, choć dla Kościoła stanowiła próbę bardzo bolesną, świadczyła potężnie o tym, że nawet car może się potknąć o kamień, którym w Kościele katolickim jest prymat Piotra.

Wydarzenie miało się powtórzyć w roku 1953. Następcą abp. Felińskiego w archidiecezji warszawskiej był wtedy prymas Wyszyński. W sytuacji dość podobnego zwarcia z nieżyczliwą Kościołowi władzą państwową powtórzył on Non possumus swojego poprzednika i również zapłacił za to bezprawnym odsunięciem od biskupiej posługi. W obu przypadkach, zarówno papież Pius IX, jak i Pius XII, rzetelnie wypełnili dany Piotrowi nakaz Pana Jezusa, aby utwierdzali braci (por. Łk 22,32). W perspektywie takich wydarzeń człowiek wzmacnia się w poczuciu, że prymat Piotra to jest jednak wielki dar Pana Jezusa dla Kościoła.