Duchowa przejrzystość

Rozmowa z o. Marianem Zawadą OCD, teologiem duchowości, rektorem WSD karmelitów bosych w Krakowie, założycielem Centrum Kultury Duchowej „Communio Crucis” w Krakowie.

publikacja 03.07.2010 18:46

Przejrzystość to prostota: prostota dróg, myśli, obecności. Nieczystość uwielbia dwuznaczność, nadmiar sensów i znaczeń, pokrętność i uwodzenie. Rozwój konsumpcjonizmu czy przemysłu reklamowego upewnia nas, że człowiek uwielbia, gdy ktoś o niego zabiega, że lubi być zwodzony i uwodzony. Kocha to jak grę, w której czuje się bohaterem

Głos Karmelu 4/2010 Głos Karmelu 4/2010

 

Co oznacza sformułowanie: „mieć czyste serce”? O jaką czystość chodzi?

Czystość serca to duchowa przejrzystość, wyrazistość, wewnętrzna jasność, która jest również rodzajem widzenia rzeczywistości. Mówi o tym św. Paweł: „Dla czystych wszystko jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich i sumienie są zbrukane” (Tt 1, 15). Zbrukanie serca oznacza z jednej strony niemożność dostępu do prawdy, światła, piękna, a z drugiej – potrzebę brukania. W takich oczach wszystko jest skażone. Pojawia się podatność na zło: nie tylko tendencja wchodzenia w jego przestrzeń, ale i dostrzegania go wszędzie. Z obfitości serca mówią usta (Łk 6, 45). Można obfitować w nieprawość, którą się wszędzie dostrzega. Jasność czystego serca potrafi natomiast rozświetlić największy mrok.

Czyste serce winno być wolne od przywiązania. Co to znaczy?

Przywiązanie, o którym mówimy, jest w istocie u-więzieniem – wikła, plącze, gmatwa, zniewala. W przywiązaniu człowiek chce niejako przyciągnąć całą rzeczywistość ku sobie, zawłaszczyć ją. Chore pragnienia są jak macki ośmiornicy, które wiążą ze sobą, ale na zasadzie niewoli, a nie ubogacającej więzi. Dosłownie są smyczą, która odbiera obydwu stronom – pragnącemu i upragnionemu – możliwość zachowania własnej godności. Przywiązanie z natury spycha niżej, czyni przedmiotem. Mieć serce czyste od przywiązania znaczy pozwolić drugiemu żyć w godności i tę godność chronić, a nawet ją obronić, i to najpierw w sobie.

Jak ćwiczyć czystość serca? Jak je oczyszczać, dbać, by było czyste?

W duchowym znaczeniu czystość odnosi się do wolności od grzechu, który jak osad odkłada się coraz mroczniejszymi warstwami, gdy nie jest usuwany. „Zamula” wnętrze i czyni życie ciężkim. Czystość może być odzyskiwana w sakramencie pojednania, gdy mojemu Bogu powierzam mój grzech. Może być pielęgnowana, gdy cierpliwie oddalam gwałtowność złych uczuć, jak gniew, lęk czy smutek, gdy dzielnie spieram się z natarczywością zmysłów, które uwodzą zatrutą obietnicą. Wreszcie – gdy dbam o czystość umysłu, jego „odświętność”, a nie czynię z niego śmietnika świata.

Jak ma się podstęp, przebiegłość człowieka do czystości serca? Czym jest przejrzystość w życiu chrześcijanina?

Przejrzystość to prostota: prostota dróg, myśli, obecności. Nieczystość uwielbia dwuznaczność, nadmiar sensów i znaczeń, pokrętność i uwodzenie. Rozwój konsumpcjonizmu czy przemysłu reklamowego upewnia nas, że człowiek uwielbia, gdy ktoś o niego zabiega, że lubi być zwodzony i uwodzony. Kocha to jak grę, w której czuje się bohaterem. Nieczystość to „nadstawianie ucha”, wsłuchiwanie się w te fałszywe głosy, swego rodzaju intelektualne czy emocjonalne kokietowanie,  a w każdym razie – dawanie odpowiedzi, która wciąga w przestrzeń zakłamania. A ono jest najpojemniejszą metaforą nieczystości – właśnie skażenie kłamstwem. Kłamstwo jest nieprzejrzystością, demoniczną nieprzejrzystością.

Św. Paweł mówi o „światłych oczach serca”, o Duchu Świętym, który mówi w moim sumieniu. Jak Go usłyszeć, jak zrozumieć, że to właśnie On?

„Światłe oczy serca” wiążą się zarówno z możliwością dostrzegania czegoś – w tym wypadku działania Ducha Świętego – jak i z rzucaniem światła na to, co poznawane. Oko serca to wrażliwość na duchowy wymiar spraw, dostrzeganie wewnętrznego nurtu historii, widzenie zasad, które rzeczywiście nią kierują, a nie jedynie przypadkowe „lepienie” faktów. Takie głębokie zaglądanie w głąb historii może być deprymujące, jak u psalmisty: „Powiedziałem w swym przygnębieniu: «Każdy człowiek kłamie!»” (Ps 116, 11), ale jednocześnie pozwala to widzieć więcej. Święty Jan od Krzyża mówi o cierpieniu, jakie wyzwala głębsze poznanie. Mówi o „gąszczu krzyża”, ale jednocześnie o drodze kontemplacji – czyli oświetlonego wiarą rozumienia spraw.

Człowieka duchowego przeciwstawia się człowiekowi cielesnemu. Każdy z nich inaczej postrzega świat. Na czym polega ta różnica?

Różnicę ujmuje znakomicie święty Jan od Krzyża: człowiek zmysłowy ma dostęp do kłamstwa, które jest w rzeczach i sprawach, natomiast człowiek duchowy – do prawdy w nich zawartej. Człowiek zmysłowy funkcjonuje w sferze zmysłów i stąd czerpie wiedzę i radość, natomiast człowiek duchowy zanurza się w głębiny Boga i otrzymuje wewnętrzne pouczenie i mądrość. Wszystko zależy od tego, czy otwieramy się tylko na to, co empiryczne i zmysłowe, czy też na to, co duchowe. Niestety – współczesna myśl i współczes-na mentalność nie są łaskawe dla wymiaru duchowego.

Jaka jest relacja sfery cielesnej do sfery duchowej?

Zwróciłbym uwagę na wielką tajemnicę całej sfery materialnej i cielesnej. Nie wolno jej bagatelizować ani pomniejszać. Cielesność jest miejscem spotkania z Bogiem; dzięki ciału miłość może być konkretna. Ciało czeka również jedna z największych tajemnic – zmartwychwstanie i uwielbienie. Należy pamiętać, że cielesność została najbardziej zaatakowana w grzechu. W rozwoju duchowym chodzi o to, by „to, co śmiertelne, przyodziało się w nieśmiertelność” (1 Kor 15, 53).

Oczywiście w niezdrowej duchowości ciało podlega nadmiernej podejrzliwości. Należy odważniej mówić o teologii ciała. Mimo słabości jest ono przeznaczone do zbawienia.

 

 

Jan Paweł II przeciwstawił czystości serca tzw. „wolną miłość”, życie bez zobowiązań. Dla wielu życie w czystości „pachnie zakrystią”, jest niedzisiejsze. Jak mówić, szczególnie do młodych – także do młodych chrześcijan – o czystości?

Niestety, miłość jest od dawna elementem rynku, a nie tylko głębokich osobistych relacji, z których rodzi się życie. Mentalność rynku wprowadza umowę i rozrywkę, czyni z delikatnej tkanki intymności chodliwy towar, ponieważ człowiek jest tutaj najwrażliwszy.

Miłość jest mieszana z przyjemnością i zastępowana nią – doznaniem rozkoszy, w której dominuje syndrom użycia, oraz używania sobie. Chce „wyzwolić” jeszcze większą rozkosz, ale w istocie pustoszy. Bo tak  rozumiana relacja zarazem pozbawia miłości sensu. Zewnętrzne gesty miłości i zjednoczenia stają się puste i „napełniają pustką” serce człowieka. Jest to jedno ze źródeł współczesnego trudnego doświadczenia – wewnętrznej pustki.

Z drugiej strony zakochani twierdzą czasem otwarcie, że miłość usprawiedliwia wszystko, zwłaszcza ich „bycie razem” bez ślubu. Ale mieszają w ten sposób miłość z grzechem. Osobiście widzę w tym zachowanie bałwochwalcze. Zazwyczaj ludzie zdają sobie sprawę, że mieszkanie pod jednym dachem bez zawierania małżeństwa jest grzechem. Komuś jednak może imponować to, że jest dla drugiej osoby ważniejszy od Boga. Ktoś woli być z nim niż z Bogiem, dlatego podtrzymuje taki stan. Stoi za tym dość szczególny rodzaj pychy.

W przytoczonych kontekstach bardzo trudno mówić o czystości. Ale tym, którzy chcą sensownie żyć, można uświadomić, że miłość to przede wszystkim uczestniczenie w darze. Pierwszym darem jest określony ład, porządek, harmonia, które Bóg włożył w serce człowieka. Można to określić mianem „daru wewnętrznego”. Gdy człowiek porusza się w przestrzeni ładu, a nie chodzi za głosem zdziczałej i impulsywnej natury, odkrywa głębie daru. Drugim darem jest „dar wzajemny” – bycie „dla”. Na tych dwóch poziomach wypowiada się miłość: miłość samego siebie, jak i bliźniego. Czystość to wierność miłości. Czystość i wierność – mówiąc kolokwialnie – „jadą na tym samym wózku”: kryzys czystości związany jest z kryzysem wierności. Ludzie nie lubią kontekstów długoterminowych. Chcieliby zawsze zaczynać, trwać w początku, a to kształtuje cywilizację dzieci, które chcą jedynie dobrze się bawić. 

Ludzie czystego serca będą oglądać Boga, ale czasem kreuje się obraz Boga, którego człowiek nie ma ochoty oglądać. Po katastrofie pod Smoleńskiem pojawiły się komentarze (także księży) typu: „Bóg tak chciał”. Jak można kochać takiego Boga?

Od wieków istnienie cierpienia i zła pozwala wytaczać przeciw Bogu armaty oskarżeń. Nie trzeba być w obozach koncentracyjnych, by poczuć się przez wszystkich opuszczonym i osaczonym przez życie tak dalece, że traci się nadzieję. Zwłaszcza gdy zło czy cierpienie miażdży niewinne istnienie. Czasem nie wiadomo, co zrobić z nadmiarem bólu – i człowiek staje się sędzią Boga, zaczynając zuchwale Go oskarżać. W wielu jednak przypadkach Bóg zatrzymuje się przed tajemnicą wolności człowieka i „cudownie” nie interweniuje. Dotyczy to również zorganizowanego zła, które może na wiele lat pozbawiać praw nawet całych narodów (np. zabory) czy wymuszać życie w destrukcyjnym upokorzeniu (np. totalitaryzmy). Twórcy koszmarnych scenariuszy zła żyją naiwnym przekonaniem, że pozostaną bezkarni, że można wszystko utajnić, oszukać ludzi i faszerować bez końca ogłupiającą medialną papką. Ci tym większą dostaną chłostę. Ci oddadzą „ostatni grosz” (Mt 5, 26), odpowiedzą za każde słowo, niedomówienie, w  sposób najbardziej publiczny okryje się ich hańbą wobec całego stworzenia. Być może dożywamy czasów, które trzeba rozumieć poprzez słowa: „Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci!” (Ap 22, 11). Każdy ma za zadanie przejść dzielnie przez dane mu życie i zostanie bardzo indywidualnie potraktowany na sądzie. Jednego możemy być pewni: Bóg nie jest podatny na zamazywanie historii.  Jego miłującego światła nie wytrzyma nic, co szuka mroku i nie jest zdolne do miłowania. Współczesność wymaga przede wszystkim cierpliwego jej znoszenia wobec nawarstwiającego się szaleństwa.

Na pytanie katechetki: „Kto chciałby pójść do nieba?”, Jasiu odpowiada: „Ja nie mogę, po szkole mama kazała mi wrócić prosto do domu”. Mamy coś z tego Jasia; niebo nie jest chyba dla nas pociągające. Może boimy się, że będzie nudno? Dla niektórych godzinna Msza to niezłe tortury...

Wszyscy mamy wielki problem z miłowaniem Boga. Nawet św. Teresa z Awili, wiedząc, że Boga należy miłować, przez długi czas nie wiedziała, jak to mądrze robić.

Kiedy słucham o nudnym niebie, stwierdzam, że dokonała się ordynarna amputacja naszej religijnej wyobraźni. Człowiek nie potrafi już marzyć o wzniosłym szczęściu, wystarcza mu biologiczne. Podejrzewa, i słusznie, że tych wszystkich form „uprawiania” swojego szczęścia nie będzie już w niebie, stąd postulat nudy.  Ale Bóg tym, którzy Go miłują, przygotował rzeczy, o których się jeszcze nikomu nawet nie śniło.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał o. Krzysztof Górski OCD