Historia jednego nawrócenia

Krzysztof

publikacja 02.08.2010 15:20

Wywodzę się z rozbitej rodziny, powiem mocno: patologicznej. Gdy miałem 2 lata, moi rodzice rozeszli się. Od tego czasu na głowie mamy spoczął cały dom. Sama musiała wychować trójkę dzieci, bo mam jeszcze starsze rodzeństwo, i pracować na utrzymanie.

Rycerz Młodych (archiwum) Rycerz Młodych (archiwum)

 

Klatka

Po rozstaniu z mężem mama zaczęła pić alkohol. Tato w ogóle się nami nie interesował. Gdy straciła pracę, zaczęła pić codziennie. Do domu przychodzili różni ludzie, tacy, których można czasami spotkać na dworcu czy pod sklepem. Dochodziło do różnych ekscesów, zaczęły się imprezy i awantury. W takim klimacie dorastałem. Brak normalnych warunków i miłości sprawił, że z czasem zacząłem szukać akceptacji na zewnątrz, na ulicy, wśród rówieśników. Do domu wracałem tylko po to, aby się przespać. Czasami nawet to nie było możliwe, bo byłem wyrzucany z mieszkania i spałem gdzieś na klatce schodowej.

Na ulicy czułem, że mogę „zaistnieć”. Na początku łączył mnie z kolegami sport, następnie zaczęła się marihuana i inne „eksperymenty”. Cały czas żyłem w lęku, bałem się o siebie, o swoje życie. W końcu cały dom spoczął na mojej głowie. Musiałem dbać o to, co będziemy jeść, za co będziemy płacić rachunki itd. Zacząłem kraść, pieniądze zarabiałem na ulicy, szukałem jakiegoś dochodu i pojawiły się narkotyki…

Kiedy przestałem sobie radzić, rodzina się ode mnie odwróciła i zostałem całkiem sam ze swoimi problemami. Wszyscy się od nas odizolowali. Coraz częściej sięgałem po marihuanę, w końcu nie mogłem bez tego żyć. Musiałem codziennie zapalić i czułem się fajnie, była zabawa, były dziewczyny, był alkohol, byli kumple, super się bawiliśmy, robiliśmy różne śmieszne numery. Prowadziliśmy nocne życie, na ulicy, i to mi się na początku podobało. W szkole też potrafiłem zaimponować. Byłem takim „błaznem”, osobą, która zabawiała innych i bardzo dobrze się w tej roli odnajdowałem.

Teraz, z perspektywy czasu wiem, że to był mechanizm obronny, który dotyczy właśnie dzieci alkoholików. Zacząłem zażywać coraz więcej narkotyków, coraz częściej piłem i szukałem cały czas mocnych wrażeń. Chciałem odreagować swój ból, swój i to wszystko, co się w domu działo.

Wyżywałem się na tych ludziach, którzy przychodzili do mamy, bijąc ich. Toczyłem też otwartą wojnę z mamą. Dochodziło do różnych bardzo agresywnych, pełnych przemocy momentów. Były takie chwile, kiedy mama próbowała popełnić samobójstwo, bo też sama nie dawała rady. Wszystko działo się na moich oczach. To było chore i w zasadzie nie miałem pomysłu, jak z tego wyjść, mimo że bardzo chciałem, czując, że wszystko jest nie tak.

Wpadałem w coraz dłuższe ciągi narkotykowe i alkoholowe. Rzuciłem sport, przestałem grać. Trenerzy zabiegali o mnie, przychodzili, rozmawiali, starali się mnie nakłonić do powrotu do drużyny, ale to przestało mnie interesować. Podawałem narkotyki także swojej dziewczynie. Doszło do tego, że się rozstaliśmy.

Wszystko okazało się iluzją. Z kolegami łączyły mnie tylko narkotyki i pieniądze. Mama wygoniła mnie z domu, wyrzuciła moje rzeczy przez okno i trafiłem na rok do internatu. Zacząłem odreagowywać na swoich współlokatorach. Przestałem się uczyć, miałem coraz większe „dziury w głowie”, coraz większe problemy emocjonalne, na tle psychicznym, i byłem człowiekiem nieprzystosowanym do życia, agresywnym.

Chciałem to wszystko zmienić, ale nie potrafiłem. Nie akceptowałem siebie. Miałem świadomość, że żyję w klatce, która staje się coraz mniejsza. Zacząłem bać się ludzi, nie potrafiłem do nich wyjść, normalnie rozmawiać, nie potrafiłem wyjść czasami poza rejon swojej ulicy. Potem był taki moment, że bałem się wyjść poza swój pokój. Brałem tylko narkotyki, piłem alkohol i paliłem papierosy, zamykałem się w czterech ścianach i tak sobie żyłem.

Początek drogi

Kiedy uświadomiłem sobie, że wszystko straciłem, że tak naprawdę jestem na samym dnie, że jestem sam, bo nie było dziewczyny, nie było rodziny, zacząłem się po prostu modlić. Złamałem się przed Panem Bogiem, to był moment skruchy, szczerej modlitwy, otworzenia się, szczerej rozmowy z Nim. W czasie tej modlitwy postanowiłem, że wszystko rzucam. Palę za sobą mosty, przestaję pić, palić, ćpać, spotykać się z ludźmi z ulicy.

Poszedłem do kościoła na Mszę świętą niedzielną. Tam usłyszałem, że jest wspólnota młodzieżowa i poszedłem na pierwsze spotkanie. Akurat wtedy był pierwszy piątek miesiąca. Bardzo mi się spodobało, był fajny klimat, grali na gitarach, i to mnie poruszyło. Spotkałem księdza, z którym zacząłem rozmawiać. To był początek drogi nawrócenia.

 

 

Coraz więcej się modliłem i rozmawiałem z księdzem. Bardzo ciężko było się z tego wszystkiego wyrwać, bo nadal czułem się sam. Kiedy tak naprawdę zacząłem dochodzić do siebie, kiedy zaczęła wracać świadomość, to było bardzo bolesne. Konfrontowałem się z uczuciami, z tym, co odpychałem cały czas, z bólem i cierpieniem, przeżyciami, doświadczeniami z dzieciństwa, które ciągnęły się przez lata.

Jeszcze gdy zdawałem maturę, także byłem „naćpany”, ale jakimś cudem udało mi się ją zdać szczęśliwie. Poszedłem na studia, gdzie spotkałem ludzi, z którymi potem założyliśmy duszpasterstwo akademickie. Oni zainteresowali się mną, podali mi dłoń. Zacząłem z tego wszystkiego wychodzić.

Potem miałem terapię indywidualną z księdzem terapeutą, który obecnie pomaga osobom uzależnionym w jednym z ośrodków na Opolszczyźnie. Powiedział mi, że jest terapia dla dzieci alkoholików we Wrocławiu. Zacząłem tam jeździć i spotykać się z ludźmi, z terapeutami, z osobami, które miały podobny problem. Rozmawialiśmy, przerabialiśmy różne kwestie związane z doświadczeniami z życia rodziny alkoholowej. To mi pomogło.

Praca z ludźmi

Bardzo dużo dała mi także praca z dziećmi. Kiedy zacząłem studiować pedagogikę na prywatnej uczelni w mojej rodzimej miejscowości, rozpocząłem pracę z dziećmi jako stażysta. To było niezwykłe doświadczenie. Prowadziłem z nimi różne zajęcia, kiedyś tańczyłem breakdance, więc zacząłem z nimi tańczyć, grać w piłkę, prowadzić zajęcia artystyczne. Poczułem się tam dobrze. Gdy skończył się staż, zostałem właściwie bez niczego, znowu sam.

Czułem, że muszę pracować z ludźmi. Zacząłem szukać pracy we Wrocławiu. Zebrałem swoje rekomendacje z parafii, gdzie miałem doświadczenie w pomocy ludziom bezdomnym i doświadczenie w pracy z osobami niepełnosprawnymi ze wspólnoty „Wiara i Światło”. Był to argument, żeby rozmawiać z pracodawcą z innego ośrodka, aby mnie zatrudnił. Trafiłem do noclegowni im. św. Brata Alberta we Wrocławiu i tam podjąłem pracę z ludźmi.

Okazało się, że mój kierownik jest byłym piłkarzem i dla rekreacji gra sobie w piłkę, ma także drużynę bezdomnych. Zacząłem grać z bezdomnymi w piłkę. Potem pojechaliśmy na Mistrzostwa Polski w piłce ulicznej, tam zostałem najlepszym zawodnikiem. Dostałem powołanie do Kadry Reprezentacji Polski. Pojechałem na mistrzostwa świata w Kopenhadze, które odbyły się w 2007 r. Zdobyliśmy srebrny medal. Potem były mistrzostwa Europy w Gdańsku, zaczął się cykl imprez, zacząłem się angażować w sport, powoli stawałem na nogi.

Proces mojego nawrócenia cały czas trwa. Jedno, co mogę powiedzieć z całą pewnością, to to, że bez Boga nie da się żyć. Odnalazłem Go i to jest najważniejsze, to sprawia mi radość i dzięki temu jestem szczęśliwy.

Ruah

Różne życiowe doświadczenia są dla mnie bodźcem do tego, by się rozwijać, by studiować, każdego dnia stawać się kimś lepszym. Mam większą perspektywę, wiem, jak wygląda takie życie, więc mogę pomagać ludziom.

Cokolwiek by się w naszym życiu nie działo, jakkolwiek byśmy nisko nie upadli, to zawsze jest przy nas Bóg i tylko On może nas podnieść. Jednak my musimy tego chcieć, wyciągnąć do Niego rękę. Tylko Bóg pomoże nam odnaleźć siebie, odnaleźć prawdziwą miłość, prawdziwe szczęście. Tak naprawdę tylko On może odkryć prawdziwe uczucia, bez których nie da się żyć.

Jeżeli komuś się wydaje, że można żyć bez Boga, to wcześniej czy później skonfrontuje się z prawdą, a czy tę prawdę potem wykorzysta, pójdzie za nią, czy też nie, to zależy od niego, od jego wyboru, od jego decyzji.