Z tą lalką w dłoniach zaczęłam płakać

Mateusz Wyrwich

publikacja 04.08.2010 19:47

Walczyli z siłą nie mniejszą niż żołnierze. Jednak ich bronią nie były granaty i kule, ale satyra: piosenki, kuplety, skecze. Jedne do śmiechu. Inne niezwykle patriotyczne

Niedziela 31/2010 Niedziela 31/2010

 

Warszawskie śródmiejskie osiedle Powiśle czasu wojny. Kilkadziesiąt ulic obrośniętych zielenią. Piękno zamożnych kamienic i willi, przemieszane z domkami rzemieślników, dorożkarzy, gdzieniegdzie slumsów bezrobotnych. Powiślańskie ulice to m.in. Tamka, Dobra, Solec, Radna, Gęsia, Wiślana, Zajęcza. Na niemal wszystkich domach powywieszane państwowe flagi. Naprędce zamazane oznaki okupacji: niemieckie napisy i orły, zwane gapami, swastyki. Wszystko w czarno-białej fotografii z pierwszego dnia Powstania Warszawskiego. Dumnie kroczące wojsko poubierane w rozmaite stroje. Bryczesy, wysokie buty. Niektórzy w krótkich spodenkach, trampkach, charakterystycznych dla wieku – niosą część uzbrojenia starszych kolegów. Biegnący gazeciarz z podziemnym „Biuletynem Informacyjnym”.

W czarno-bieli zakurzona ulica. Może Browarna? Może Oboźna? Może Konopczyńskiego? Bohaterka tego wydarzenia, ponaddziewięćdziesięcioletnia dziś pisarka Krystyna Berwińska, nie może już sobie przypomnieć, jaką ulicą idzie gromada dzieci niosąca ramę i szary wojskowy koc, czyli ich teatrzykową scenę. Piegowaty niesie dumnie dwie lalki. Blondynka z warkoczykami – wysoką przekupkę. Dorastający młodzieniec  – tygrysa ze swastyką.  Grali czasem kilka spektakli w ciągu dnia. Wszystkie w emocjach. Czasem pod ostrzałem. W piwnicach, na podwórkach, w półzburzonych kamienicach. Dla dzieci i dla dorosłych. Jednych i drugich pobudzając do śmiechu i do łez.

Kilka zdjęć – rozproszonych po warszawskich rodzinach, albumach i muzeach – przypomina scenerię tamtego czasu. I wydarzenia, które dawały nadzieję dramatycznym tygodniom. Mówiono o nich w całej Warszawie, choć występowali tylko na Powiślu. Pisała o nich największa gazeta podziemna: „Biuletyn Informacyjny” i gazeta powstańcza „Barykada Powiśla”. Zaś porucznik Cyprian Odorkierwicz, dowódca zgrupowania „Krybar” na Powiślu, uważał aktorów „Teatrzyku pod Barykadą” za swoich żołnierzy. Od jego oficerów dostawali „rozpiskę” występów. Plany podziemnych piwnicznych przejść między kamienicami a ulicami. Ich walka trwała niewiele ponad trzy tygodnie. Rozpoczęli tuż po 10 sierpnia. Zakończyli z początkiem września, kiedy na Powiślu dogorywało Powstanie. 

Rozwijaliśmy flagę biało-czerwoną

Żołnierz Armii Krajowej, plastyczka Zofia Rendzner, dziś Czerwosz, 1 sierpnia miała iść jeszcze do domu na Saskiej Kępie. Pracowała w Śródmieściu i czekała na sygnał do walki. Kiedy wybuchło Powstanie, nie zdążyła dołączyć do swojego zgrupowania. Została na Szczyglej. Tam spotkała Krystynę Berwińską. Wówczas 25-letnią studentkę podziemnego Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej (PIST), a zarazem aktorkę konspiracyjnej sceny. „Razem z Krystyną Berwińską-Gogolewską i Michałem Dadlezem postanowiliśmy przygotować teatrzyk kukiełkowy. Władze wojskowe przyjęły ten projekt z zadowoleniem, ofiarowując pomoc, (…) wręczono nam legitymacje współpracowników i przepustki swobodnego poruszania się po całej Warszawie, z wydrukiem: w godzinach, w których obowiązuje hasło, okaziciel winien je znać. To nam, cywilom, wtedy trochę imponowało”.*

– Zdaje się to był pierwszy dzień Powstania albo jeden z pierwszych, kiedy Zosia od razu zaproponowała mi napisanie tekstu. Nie wiem, czy w jedną noc, czy w dwa dni napisałam skecze. Pisałam na ulicy, w domu. Jedne były do śpiewania. Inne były dialogami – wspomina dziś Krystyna Berwińska. – Obie już miałyśmy „kukiełkową praktykę”, bo Zosia wcześniej wystawiała „Szopkę konspiracyjną”, ja zaś grałam w „Królewnie Śnieżce”. Oprócz pisania tekstów również grałam. Był z nami bardzo popularny przed wojną spiker radiowy Józef Małgorzewski i jego żona śpiewaczka. Akordeonista (Roman) Jaglarz. Jola Jeleniewska, Włodek Kaniewski. Również polonista pan Jan Dadlez. On troszkę redagował moje teksty, podobnie jak poeta Janek Brzechwa. 

Lalki bez trudu zrobiła Zofia Czerwosz. Jednak tylko na dwie starczyło ubranek. W chwilę po ogłoszeniu w kamienicy, że lalek jest więcej, ale nie ma ich w co ubrać, ludzie znieśli kolejne szmatki. I tak powstali bohaterowie teatrzyku: m.in. porucznik AK, Antoś – harcerz, plotkarka, panikarz i optymista. Furorę robił fantastycznie wykonany tygrys, który był symbolem groźnego niemieckiego czołgu. Dziś wierne kopie lalek znajdują się w Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

 

„Scena była niezmiernie prosta – długa deska z przybitym kocem, za którym siedział cały nasz zespół aktorski. Nie zawsze było o co oprzeć boki deski, ale zawsze znajdowały się życzliwe ręce, które ją trzymały w czasie przedstawienia. Scenariusz musiał mieć treści patriotyczno-uczuciowe, ale najwięcej było w nim satyry. Nie poruszaliśmy wielkiej polityki, jako zbyt poważnej i przygnębiającej. (…) Chcieliśmy dać ludziom nieco zabawy, oderwania od tragicznych wydarzeń, a może trochę małych wskazówek, jak żyć zwyczajnie, na co dzień, w tych przerażających sytuacjach. Było kilka patriotycznych piosenek, które trafiały do serc, tym bardziej że jak zwykle bywa w tak pospiesznej twórczości – śpiewano je na znane melodie: Pali się powstanie, róg złoty gra,/ Pali się powstanie, walczy AK./ Dość już było męki, niedoli, łez./ Każdy dzisiaj przejdzie bojowy chrzest./ Wola to powstanie, krzyczy to powstanie,/ Że Polska jest!/ Warszawo w bój, bije twe serce siłą olbrzymią./ O Boże mój! Barykady się iskrzą i dymią./ Z krwi, ognia, łez, znak zwycięstwa i wolność człowieka,/Śmierć, wrogom kres, lecą nasi na pomoc z daleka.

– Napisałam też wiele tekstów wyśmiewających Sowietów, którzy stali za Wisłą i nie chcieli pomóc Powstaniu.  Po wojnie jednak bardzo się bałam, że zostanę zdekonspirowana i mogę trafić do więzienia – opowiada Krystyna Berwińska. – Teksty, które miałam zapisane, zniszczyłam więc i starałam się nie mówić nikomu o swoim udziale w teatrzyku. Inne już wcześniej spaliły się, gdyż mój dom całkowicie przestał istnieć. Natomiast dom Zosi na Saskiej Kępie ostał się. Więc jakoś przechowała te teksty. Do dziś jestem jednak najbardziej przywiązana do kwestii tygrysa. Może dlatego, że widzowie bez względu na wiek właśnie na ten tekst reagowali najbardziej. Gdzieś mam go zanotowanego..., a brzmiał on mniej więcej tak: Deutschland, Deutschland über alles/Über alles in der Welt./Oni się nie boją wcale/I wciąż biorą mnie na cel./ Nasz dzielny porucznik z AK odpowiadał mu: Kryj pazury, ja pogłaszczę,/ Popamiętasz, że to front./ A masz, a masz w samą paszczę.

W tym momencie nasza kukiełka małego powstańca, harcerza Antosia rzucała butelką z benzyną w tygrysa, po czym ten krzyczał, że się pali i prosił, by go dobić i dalej śpiewał coś takiego: W serce strzel/ Deutschland, Deutschland unter allem/Unter allem in der Welt!. Po czym porucznik zabijał bestię, a ta w ostatnim tchnieniu śpiewała: Unter allem… unter allem. A zdaje się Antek, zrywał z niego swastykę, my zaś nad sceną rozwijaliśmy flagę biało-czerwoną. 

Długo wierzyłam w zwycięstwo 

Krystyna Berwińska nie jest dziś w stanie podać dokładnej daty zakończenia działalności teatrzyku. Przypuszcza, że mogło to być równie dobrze na samym początku września, jak i około dziesiątego. Bardzo dobrze natomiast pamięta moment, w którym to się stało. – Wiele było wzruszeń i z naszej strony, i widzów. Nie zapomnę spektaklu dla żołnierzy w kantynie na Wareckiej – wspomina Krystyna Berwińska. – Po spektaklu coś podjadaliśmy i długo śpiewaliśmy powstańcze piosenki. Aż właściwie zapomniałam, gdzie jesteśmy. Było to bardzo wzruszające. Nie mogliśmy się rozstać. Nagle ta nasza znakomita komitywa została przerwana, bo przyszedł rozkaz wymarszu... Tę naszą przygodę z kukiełkami zakończyliśmy w bardzo trudnym momencie. Właśnie wtedy, gdy Niemcy bezwzględnie niszczyli Stare Miasto. Stamtąd przybywało mnóstwo rannych ludzi. Żołnierze byli poharatani. Ledwie szli. Wędrowaliśmy przez podwórka, piwnice. Była potworna strzelania. Bombardowanie przez „krowy”. Ogromne pociski, które leciały z przerażającym świstem. W pewnym momencie znaleźliśmy się w klasztorze, chyba szarytek. Rozstawiliśmy scenę i kukiełki. I czekamy. Naraz zaczęli wchodzić cywile, mieszkańcy Starego Miasta. Wyglądali jak martwi, mieli na twarzach szaro-czarny pył, jak jakieś maski. Popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy zwijać ten nasz kram. Uznaliśmy, że już nie można się bawić lalkami. Że już nie było sensu grać, bo w końcu lalka jest elementem zbyt śmiesznym, aby granie w takiej sytuacji miało sens... To jest nie do zapomnienia. Bo ja z tą głupią lalką z dłoniach zaczęłam płakać. Miałam wtedy już 25 lat i długo wierzyłam w zwycięstwo Powstania. Niestety, Niemcy szli zdobytymi ulicami i palili dom po domu.

 „(…) Być może działalibyśmy dalej, bo nasz zespół przywykł już do przemierzania ulic mimo niebezpieczeństw, ale sądziliśmy, że gdy walą się domy, to lepiej nie gromadzić wielu ludzi razem. Raczej niech każdy zostanie z najbliższymi, a matki obejmują swoje dzieci, bo dla niektórych mogą to być ostatnie godziny życia. Wydawało się niewłaściwe, by ludziom proponować w takich godzinach zabawę. Praca w wędrownym teatrzyku «Kukiełki pod Barykadą» w czasie walk o Powiśle nie oszczędzała wykonawcom zmęczenia i strachu, ale wydawała się ważna. Mówiono, że gdy przyjdzie stanąć przed najwyższym Sędzią ... spraw ludzkich, a mogło się to wtedy zdarzyć dość prędko, to Sędzia będzie być może pamiętał, że ten maleńki, biedny teatrzyk sprawiał, że udręczeni nad siły ludzie mogli choć na krótko zapomnieć o złym losie i śmiać się głośno”.

* Cytowane wypowiedzi Zofii Czerwosz pochodzą z Archiwum Muzeum Powstania  Warszawskiego.