Zaufać pomimo mroku i zimna

Stefan Czerniecki

publikacja 01.01.2020 03:00

W naszych podróżach raz na jakiś czas przydarza się moment, gdy sytuacja może wyglądać na taką, która ewidentnie wymknęła się nam spod kontroli. Gdy, po ludzku patrząc, nie mamy już czego szukać. Gdy wszystko idzie nie po naszej myśli. A jednocześnie wszelkie pomysły zebranych wokół nas, optymistycznych ludzi dobrej woli są przez nas negowane. „Bo to przecież niemożliwe. Tego się nie da zrobić”. Na całe szczęście także w takich sytuacjach nie wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas.

Któż jak Bóg 2/2020 Któż jak Bóg 2/2020

 

Lourdes. Styczniowa aura. Źródełko, które wytrysnęło podczas ósmego spotkania małej Bernadetki z Maryją, bije po dziś dzień. Nadal będąc świadkiem bardzo wielu uzdrowień. Począwszy choćby od tego kamieniarza. Człowieka opisanego w tutejszych księgach ze świadectwami. Nazywał się Luis Bouriette. Stracił wzrok w prawym oku po wypadku w pracy. Przyjechawszy do Lourdes, zdecydował się z wiarą obmyć je w cudownym źródełku. W ten sposób, po 20 latach ślepoty, odzyskał wzrok. Podobnych świadectw znajdziemy w tutejszych kronikach znacznie więcej.

Obok przesławnej groty widać niewielki budynek. Przed nim długie drewniane ławki. Na nich siedzący mężczyźni (po lewej) i kobiety (po prawej). Przyjechali z różnych stron świata. Niektórzy wydają się być bardzo podekscytowani tym, co nastąpi za chwilę. Część jednak oczekuje swojej kolejności w ciszy i pokoju. Czarnoskóry mężczyzna siedzący samotnie na końcu odmawia różaniec. Przed nim czteroosobowa rodzina. Jeszcze nie wiedzą, że będą się musieli rozdzielić. Mama pójdzie do części damskiej. Tata z dwoma synkami zostanie. Ale i tak będzie miał szczęście. Dzięki tej dwójce gagatków będzie miał zagwarantowane wcześniejsze wejście do kąpieli. Pracujący przy sanktuarium wolontariusze przepuszczają bowiem rodziców z dziećmi bez kolejki. To spore udogodnienie. Normalne oczekiwanie może się przedłużyć nawet do kilku godzin. Chętnych jest naprawdę sporo.

Po odczekaniu swojego pielgrzymi będą mogli cali zanurzyć się w niszy z cudowną wodą. Tą samą, której lokalizację wskazała osobiście Maryja. Wodą, której początek dała mrówcza praca posłusznej Bernadetki. To chyba jedyne takie miejsce na świecie. Pewnie dlatego tak bardzo oblegane. Również teraz, gdy na dworze jest około zera.

„Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, lecz w innym”

Rocznie do francuskiego Lourdes przybywa dziś nawet 9 milionów ludzi. Zwykle w pierwszej kolejności idą oni na główny Plac Różańcowy, pod przepiękną Bazylikę Niepokalanego Poczęcia, a także do usytuowanej niżej Bazyliki Różańcowej oraz Bazyliki św. Piusa X, by następnie przejść wzdłuż (nieraz potężnie wezbranej) rzeki Gave aż do samej groty. Gdy nie ma akurat żadnego nabożeństwa, pielgrzymi mogą wejść do środka. Dotknąć wciąż ociekających wodą skał. Przyjrzeć się dokładnie zlokalizowanemu w głębi po lewej stronie miejscu, w którym Bernadetta odkrywała cudowne źródełko. Źródełko, z którego system specjalnych kanałów dystrybuuje obecnie wodę na teren całego Sanktuarium. Do wspomnianych kąpieli, czy też do kraników, z których każdy pielgrzym może zabrać ze sobą do domu niepowtarzalną pamiątkę.

Smutna prawda jest jednak taka, że nawet dziś nie wszyscy chcą wierzyć w nadprzyrodzone zdarzenia, jakie przed 160 laty zadziały się pod grotą w Massabielle. Nie wierzą, pomimo tego, że tak wielu widziało tu cuda. Pomimo że tak wielu właśnie tutaj zdecydowało się zmienić swoje życie. Nawrócić się.

Zresztą... To nie jest wcale znak czasów. Nie wierzyli już wtedy. W pamiętnym 1858 roku.

– Dość tych wygłupów – matka Bernadetty była już najwidoczniej bardzo zdenerwowana. – Słyszałam twoje kolejne opowieści o objawieniach. Dość! Więcej pod tę grotę już nie pójdziesz!

– Ale mamo… – dziewczynka nadal nie rozumiała.

– Koniec dyskusji.

Od czego są jednak koleżanki? Tym razem te mamy. Oto bowiem jedna z nich, pani Peyret, bardzo wpływowa i bogata mieszkanka Lourdes, trawiona jednocześnie niezwykłą ciekawością co do objawień, jakie miała młodziutka Bernadetka, zasugerowała Ludwice Soubirous, aby ta cofnęła córce zakaz wyprawiania się pod słynną grotę. Tak, by tym razem także i ona sama miała okazję jej towarzyszyć.

W ten sposób, w kolejny piątek, 18 lutego 1858 roku, po wzięciu udziału w porannej Mszy świętej Bernadetta, wraz paniami Peyret i Millet, wyruszyła ponownie za potok Gave, pod grotę Massabielle. Tego dnia znów zobaczyła Piękną Panią. Tym razem jednak, po raz pierwszy usłyszała także jej głos.

– Czy będziesz uprzejma przychodzić tu przez piętnaście dni? – zapytała Matka Boża dziewczynkę.

– Tak! Z radością! – odpowiedziała Bernadetka.

– Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, lecz w innym.

W czasie kolejnych objawień dziewczynce będzie już towarzyszyć coraz większy tłum ludzi. 20 lutego Maryja nauczy Bernadettę modlitwy, którą ta odmawiać będzie codziennie przez całe swoje życie. Nigdy jednak nie przekazując nikomu jej treści. Podczas szóstego objawienia Matka Boża prosić będzie dziewczynkę o modlitwę za grzeszników. To właśnie wówczas niewierzący lekarz dr Dozous będzie chciał „zdemaskować oszustwo” i podejmie się badania Bernadetki podczas jej ekstazy. Stwierdziwszy jednak, że dziewczynka nie udaje i że naprawdę doświadcza obecności wielkiej tajemnicy, sam zacznie się powoli nawracać.

Zadanie awykonalne

Przybyliśmy do Lourdes z przyjaciółmi już po północy. Bardzo szybko okazało się, że zima w Pirenejach wcale nie różni się wiele od tej panującej w rodzimych Tatrach. Słupki rtęci poniżej zera. Większość hoteli pozamykana. Nieczynne sklepiki i restauracje, biura i pielgrzymkowe instytucje. Słowem: miasteczko niemal wymarłe. Zwłaszcza o tej godzinie.

Od razu zrodziła się w naszych głowach obawa: jak będą wyglądały kaplice zarezerwowane przez nas na sprawowanie Eucharystii? Kto otworzy nam kościół, skoro trudno spotkać tu żywego ducha? Obawa, niepewność, brak jasności co do naszych pielgrzymkowych planów.

Na całe szczęście mszę udało się finalnie odprawić w zarezerwowanym wcześniej miejscu. W jednej z bocznych kaplic Bazyliki.

– Stefan… – po głosie naszego księdza kapelana wnioskowałem, że ma jakąś ważniejszą sprawę. – A pytałeś w ogóle w centrum pielgrzymkowym o możliwość sprawowania mszy w grocie?

– Pytałem jedynie o możliwość celebracji Eucharystii – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Dali nam tę kaplicę. O grocie nie było nawet mowy.

– Dobrze by było sprawdzić i taką możliwość.

Łatwo się mówi. „Dobrze by było sprawdzić”. Przy napiętym planie zwiedzania południa Francji, przy dniu kończącym się już około godziny 17. Przy permanentnie pozamykanych oficjalnych biurach pielgrzymkowych. Załatwić z dnia na dzień mszę świętą? I to w grocie objawień? Dokładnie tam, gdzie Maryja rozmawiała z Bernadetką?… Zadanie wydawało się być z kategorii tych awykonalnych.

„Bądźcie punktualni”

Od czego jest jednak wiara? Od czego obecność naszych świętych Aniołów Stróżów? Od czego cały arsenał umiejętności, w jakie wyposażył nas dobry Ojciec? Owszem, moglibyśmy zasiąść teraz bezradnie, założywszy ręce i biadolić, jak to nas potraktowano. Chrześcijaństwo nie jest jednak religią ludzi pasywnych, niechcących działać. Nie jest statyczne. Ani też smętne i pełne „tumiwisizmu”. Wprost przeciwnie.

– Chodź, pójdziemy zagadać – ksiądz Jarosław jest pełen entuzjazmu. Jakby coś przeczuwał. Jakby wiedział więcej.

Tego dnia przy grocie posługuje akurat pewna siostra zakonna. Bez francuskiego ani rusz. A tak się składa, że ani ksiądz, ani ja w tym języku nie potrafimy się nawet przedstawić.

– Spróbuj po włosku – zachęca mnie kapłan.

– Buongiorno. Siamo di Polonia… – zagaduję siostrę.

  Czy muszę dodawać, że na nasze pojawienie się siostra zareagowała przepięknym uśmiechem? Dalej było już tylko lepiej. Siostra po przedstawieniu naszej historii sama zaproponowała, żebyśmy przyszli jutro bardzo wcześnie rano. O szóstej. Gdy do wschodu słońca będzie jeszcze ponad godzina. Sama obiecała czekać przy grocie.

– Wszystko wam przygotuję. Odprawicie mszę świętą w Massabielle.

– Siostro, jak możemy się odwdzięczyć?

– Bądźcie punktualni – uśmiechnęła się na pożegnanie.

Znów zaufać

Pamiętam słowa pewnego księdza, który opowiadał mi kiedyś, że przed spotkaniem z drugą osobą, zwłaszcza, gdy czeka nas jakaś trudniejsza rozmowa, warto poprosić swojego Anioła Stróża, aby ten skontaktował się z Aniołem Stróżem tejże osoby. Wówczas rozmowa powinna pójść łatwiej. A i jej efekty mają większe szanse pozytywnie nas zaskoczyć.

Do dziś nie wiem, czy ksiądz Jarosław, z którym bez większych nadziei szedłem do Groty Objawień w Lourdes, rozmawiał ze swoim Anielskim Opiekunem. Zapał w oczach kapłana mógłby zaświadczać, że tak właśnie było. A może to po prostu czysta ufność? Ufność i wiara w to, że z Bogiem nie może być źle? Tego nie wiem.

Wiem natomiast po tym zdarzeniu jedno. Że dobry Bóg bardzo czeka na naszą decyzję. Na nasze „tak, spróbuję”. Na nasze powstanie z siedzenia i pójście z misją. Choćby wszystkie zewnętrzne znaki zdawały się nam wskazywać, że owa misja jest skazana na niepowodzenie. Choćby było „ciemno, zimno i do domu daleko”. Choćby wszystkie drzwi były pozamykane. Tak jak na pierwszy rzut oka wyglądało to pamiętnego styczniowego poranka we francuskim Lourdes. Gdy znów musiałem wstydliwie przyznać się przed sobą, że wciąż wierzę za mało. Od czego są jednak takie miejsca?

 

Stefan Czerniecki
czerniecki.net