Zaczynamy wspólne życie

MAGDALENA GUZIAK-NOWAK

publikacja 09.08.2010 21:15

Wyszłam za mąż i co? Upadły w moim życiu autorytety, którymi byli nauczyciele matematyki. Bo nagle się okazało, że 1+1 to o wiele więcej niż 2.

Przewodnik Katolicki 32/2010 Przewodnik Katolicki 32/2010

 

„Klamka zapadła”

– Dopiero w małżeństwie zaczęło się prawdziwe życie razem. Wcześniej było kombinowanie, jak się spotkać, szukanie wspólnych chwil. Teraz mamy inne życie, na innych zasadach, w innym rytmie – mówią Agata i Michał Baran, małżonkowie z miesięcznym stażem, którzy narzeczeństwo spędzali: ona w Krakowie, on w Warszawie.

– Małżeństwo to szansa na szczęśliwe życie z kimś, kogo się bardzo kocha i kto jest człowiekiem najbliższym na świecie – przekonują Karolina i Janusz. Ślubowali trzy miesiące temu.

Ślub zmienia „być może” na „na pewno”: – Z narzeczeństwa można się jeszcze wycofać, z małżeństwa – nie – uzupełniają Ula i Łukasz Kasiniak. Razem od dziesięciu miesięcy.

Argument ten wykorzystują „życzliwi”, którzy straszą narzeczonych, że ślub to na amen, że „po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się”. I całe szczęście! Bo jeśli małżeństwo naprawdę jest dla nowożeńców „wyborem, obietnicą i pieczęcią miłości”, jak mówią Kasia i Mariusz Marcinkowscy (za chwilę będą mieć rocznicę) i „szansą na stworzenie kochającej się rodziny”, jak twierdzą Ania i Grzesiek Kosałka (przed chwilą obchodzili rocznicę), to niech trwa jak najdłużej.

Między faktami a dygresjami – stół spotkania

Ktoś mądry powiedział, że w małżeństwie trzeba dbać po równo o trzy stoły: spotkania przy posiłkach, modlitwy i łoża. Budowanie harmonii między nimi jest jednym z największych wyzwań, jakie stoją przed młodymi małżeństwami.

– Często mijamy się z powodu zajęć i pracy. Jednak wspólne zjedzenie obiadu czy kolacji i przedłużające się rozmowy na temat minionego dnia to bardzo owocny czas – o stole spotkania mówią Kasia i Mariusz.

W dużej mierze szczęście i poczucie spełnienia zależy od tego, czy małżonkowie się rozumieją. Gdzie mają się docierać jak nie w dialogu? To podczas rozmowy konfrontujemy różne sposoby komunikacji – mężczyźni cenią fakty, fakty i jeszcze raz fakty, kobiety lubią emocje, uczucia i dygresje. Opracowujemy strategie postępowania w sytuacjach trudnych: uczymy się przyjmować krytykę i krytykować nie raniąc, wyrażać swoje zdanie i nie „blokować się” na żonę albo męża, gdy jest różnica poglądów. Tu powstrzymujemy się od chęci zemsty – „Taki złośliwy dla mnie jesteś? Ja ci pokażę, jak pojedziemy do twojej matki!” To tutaj dziękujemy, przepraszamy i przebaczamy.

Także tu uczymy się dawać wolność. Usłyszałam kiedyś z męskich ust piękne słowa: „odkąd cię poznałem, moja samotność zaczyna się krok od ciebie”. Poetyckie, romantyczne i takie słodkie. Ale czy do końca normalne? Słyszałam też komentarz przyszłej teściowej na temat piosenki wybranej przez młodych na pierwszy taniec. Zawierała słowa: „Wciąż daję ci wolność, kochasz kolejny raz”. Zdziwiona mama powiedziała, że przecież małżeństwo to koniec wolności… Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Wolność wpisana jest nie tylko w stan panieński i kawalerski, ale też w małżeństwo. Wielką sztuką jest połączyć w nim bycie razem z czasem prywatnym żony i męża poświęconym na rozwijanie pasji, drobne przyjemności, odpoczynek czy kontakt z Bogiem.

Bóg nie na przystawkę – stół modlitwy

Równie budujące może być odnajdywanie siebie na modlitwie. Po co?

– Jak ktoś nie potrafi budować relacji z Bogiem, to z drugim człowiekiem też nie będzie umiał – mówią Agata i Michał. Nie jest to jednak łatwe i, tak jak nigdzie indziej, nie ma na to gotowej recepty.

– U nas zderzyły się dwie duchowości, dwa sposoby przeżywania wiary i modlitwy. Oczywiście, można z tego wyciągnąć dużo pozytywów, ubogacania się, jednak wielokrotnie może to prowadzić do osamotnienia i wycofywania się. Szukamy ciągle złotego środka – dzielą się swoim doświadczeniem Kasia i Mariusz.

Tym złotym środkiem może być na początku samo podejście do sprawy – nie traktujemy Pana Boga jak intruza. Tak jak po ślubie kościelnym nie zapraszaliśmy gości tylko na przystawkę, ale na cały obiad, tak Pana Boga nie zapraszamy tylko na święta i coniedzielne Msze św.

 

 

Dużą pomocą dla młodych małżeństw mogą być wspólnoty dla rodzin i rekolekcje. Na co dzień „sympatyczna” jest krótka modlitwa w godzinie zawarcia sakramentu. Warto mieć w niebie orędownika naszych spraw – na patrona małżeństwa można wybrać ulubionego świętego albo tego, którego wspomnienie obchodzi się w Kościele w rocznicę ślubu. Można ułożyć specjalną małżeńską litanię, zbić z desek prywatną skrzyneczkę na prośby i podziękowania. A gdy nie wychodzi – nie zniechęcać się, prosić innych o duchowe wsparcie i ćwiczyć w sobie piękną cnotę cierpliwości i wytrwałości.

Seks – stół łoża

Jedna z par powiedziała, że dla niej małżeństwo od narzeczeństwa różni się seksem. Szczęście mają ci, którzy zasiadają do stołu małżeńskiego łoża bez bagażu przygodnych kontaktów seksualnych, pornografii albo zbyt wybujałej fantazji.

Tyle ile radości może płynąć ze współżycia, tyle pułapek moralnych kryje się wokół niego. Małżeński seks nie jest grzechem. Jest dobry i chciany przez samego Boga. Wiele się mówi o czystości narzeczonych, a często pomija tę małżeńską. Jedni twierdzą, że seks ma swoje granice obiektywne dla wszystkich: to w sypialni wolno, ale tego już nie. Inni uważają, że każde małżeństwo wyznacza je samo dla siebie: wolno nam to, na co się obydwoje zgadzamy. Jeszcze inni głoszą brak jakichkolwiek granic.

Niemoralne są niektóre metody unikania poczęć. Antykoncepcja łamie przysięgę sprzed ołtarza: „przyjąć i po katolicku wychować potomstwo”. Kościół nie oczekuje, że każde małżeństwo będzie miało 12 małych apostołów. Popiera metody naturalne, które pomagają zaplanować poczęcie. Zachęca do chrześcijańskiego spojrzenia na „te sprawy” – skoro bierzemy ślub to znaczy, że jesteśmy gotowi przyjąć dziecko, jeśli się pojawi. Takie podejście sprawia, że maleństwo zawsze będzie chciane i kochane. Jeśli stosując metody naturalne, kobieta będzie tą jedną na pięćset, które zajdą w ciążę (dane dla metody Roetzera), tym bardziej się ucieszy i poczuje wybrana!

Nie ma co dyskutować nad wiernością żonie i mężowi. W książce „Małżeństwo i rodzina – 50 pytań” Jacek Pulikowski udziela wyczerpujących odpowiedzi na przeróżne pytania. Tylko jedną kwestię rozstrzyga jednym słowem:

– Jak rozumieć nierozerwalność i trwanie małżeństwa aż do śmierci?

– Dosłownie.

Szanse i zagrożenia

Ślub otwiera drzwi do wspólnej przyszłości. Wszystkie pary, z którymi rozmawiałam zgodnie orzekły, że ich największą szansą jest samo małżeństwo – „fajna instytucja i przygoda”, „nowe,  samodzielne życie”, „wspólna droga do świętości, pełna szczęścia i radości”. Przed podjęciem decyzji o życiu we dwoje niektórzy obawiali się, że rzeczywistość szybko sprowadzi na ziemię. Nie było stałych dochodów, pracy, własnego mieszkania.

– Świat stawia wiele wyzwań: trzeba się jakoś ustawić ekonomicznie, mieszkaniowo, towarzysko, a nawet duchowo – mówią Kasia i Mariusz. – Poważne są zagrożenia natury finansowej: duży nacisk na pracę, częste wyjazdy, mało czasu dla rodziny. Czasem trzeba coś odpuścić np. prestiż zawodowy, bo drugi człowiek jest ważniejszy niż pieniądze – dodają Agata i Michał. Zdaniem Uli i Łukasza zagrożeniami dla młodych małżeństw są też nieuporządkowana sfera seksualna, przejmowanie złych wzorów z mediów, niezdobywanie siebie nawzajem, brak pracy nad sobą i brak własnego mieszkania. To ostatnie może być dużym wyzwaniem. Zwłaszcza gdy się wiąże z przeprowadzką do teściów.

Dwie mamy i dwóch tatów

Karolina i Janusz: – Traktujemy ich z dużym szacunkiem, dbamy o częste i szczere relacje, ale wyraźnie określamy granice, wyznaczające naszą prywatną sferę. Tam ich nie wpuszczamy.

Agata i Michał: – Naszym pomysłem na kontakty z teściami jest średnia odległość 300 km do jednych i drugich (śmiech). Na poważnie myślimy, aby za parę lat przenieść się w strony rodziców i korzystać z mądrości dziadków, ale dopiero jako oddzielna rodzina.

 

 

Ula i Łukasz: – Budowanie dobrych relacji z teściami zależy niestety nie tylko od nas, ale także od dojrzałości i dobrej woli samych teściów.

Pewne małżeństwo prowadzące kursy przedmałżeńskie zaraz po ślubie dało teściom klucze do ich mieszkania. Pod nieobecność nowożeńców, którzy jak dotąd dorobili się stołu, łóżka i krzeseł, teściowie umeblowali ich gniazdko od A do Z. Zadbali nawet o kieliszki. Ich pomysł nie spotkał się z wdzięcznością, a z furią. Mąż stanął na wysokości zadania i – jak opowiadała jego żona – uratował ich małżeństwo słowami: „Jeśli chcesz, zaraz wyniosę to na śmietnik”.

W modlitwie często trzeba mówić Panu Bogu o teściach: dziękować za ich mądrość i za to, że kontakty z nimi uczą dyplomacji oraz prosić o cierpliwość dla siebie i dla nich.

Ręka w rękę przez całe życie

Wracam teraz myślą do rozmowy z moimi dziadkami, którzy przeżyli wspólnie 52 lata. Składały się na nie dni mniej i bardziej słoneczne, radości i rozterki, ciężka praca i krótkie urlopy oraz trud wychowania trojga dzieci.

– Dziadku,  czy gdy idziesz na spacer z babcią, to trzymacie się za ręce? – zapytałam kiedyś podstępnie.

– …? – dziadek się zdziwił i jego oczy pytały, o co mi chodzi.

– No, czy kiedy wychodzisz gdzieś z babcią, to trzymacie się za ręce jak w młodości?

– A za co mamy się trzymać? Za nogę? – odpowiedział bystro, zawstydził mnie i zamknął mi usta.

Pozwolę sobie zatem na koniec wszystkim małżeństwom – tym z długoletnim stażem i tym, które dopiero minęły „Start” i daleko mają do „Mety” – życzyć miłości, która zamyka usta niedowiarkom, co uważają, że ta prawdziwa to tylko w bajkach.

Dla narzeczonych o panice ślubno-marsjańskiej

W 1938 r. Orson Welles przygotował dla amerykańskiej stacji radiowej CBS słuchowisko na podstawie opowieści Herberta George’a Wellsa pod tym samym tytułem – „Wojna światów”. Słuchowisko było fikcyjnym reportażem z… inwazji Marsjan na Ziemię. Przygotowane w bardzo sugestywny sposób, wywołało w New Jersey prawdziwą panikę marsjańską. Ludzie pakowali dobytek i wyjeżdżali na oślep nie wiadomo gdzie, byle tylko schronić się przed atakiem zielonych ufoludków. Oszaleli.

Panikę marsjańską przypominają mi czasem przygotowania do ślubów. Oparte na faktach: gorączkowe poszukiwanie primadonny, która zaśpiewa w kościele „Ave Maria”, objeżdżanie wszystkich cukierni w 800-tysięcznym mieście i wybieranie ciasta, osiem przymiarek sukni ślubnej, sprowadzanie zagranicznej wódki na rok przed ślubem…

I po co to wszystko? Primadonna może zafałszować, tort może się nie udać, suknia może pęknąć w szwach, a wódka może być za ciepła…

Na jakość małżeństwa na pewno wpływa przeżycie ślubu. Sukienka, menu i goście są ważni. Ale czy nie lepiej skupić się na tym, na co ma się realny wpływ? Na dobrej spowiedzi, wybraniu czytań, błogosławieństwie rodziców i wykuciu na pamięć hymnu do Ducha Świętego, żeby nie musieli go śpiewać tylko ksiądz i organista?