Nie wierzę już tej rzece

Katarzyna Woynarowska

publikacja 10.08.2010 21:52

Wszyscy stali na wałach. Pracowaliśmy jak wariaci. Nawet staruszki i dzieci. Najmłodsze pochodnie trzymały. Jakieś 5 km jest tych wałów. Niby niewiele, ale roboty huk. Mówili, że w jednym miejscu wał jest mocny. Żeby sobie dać z nim spokój. Nikt z naszych tego kawałka nie pilnował.

Niedziela 32/2010 Niedziela 32/2010

 

Stoję na wale wiślanym we wsi Zastów Karczmiski, gmina Wilków. Razem z Ireną z Kępy Choteckiej i Reną z Zastowa – obie są nauczycielkami w miejscowych szkołach. Obie dotknęła powódź. Zresztą w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma innych ludzi. Gmina Wilków w czasie tegorocznej powodzi ucierpiała najbardziej w całej Polsce. 4 tys. ludzi straciło dobytek, utonęło 95 proc. gminy. W zasadzie nie ocalał nikt. W mniejszym lub większym stopniu ludziom rozsypało się życie.

–  Wiele zależy od tego, gdzie stał dom. Na przykład ten domeczek niedaleko rzeki, to na podpałkę można porąbać. Calutki. Miał pecha – dostał frontalnie – poszło na niego główne uderzenie wody, kiedy rzeka wyrwała dziurę w wale na Wiśle – mówi Irena.

Zastów Karczmiski i Zastów Polanowski to dwie duże wsie w gminie Wilków, obie leżą blisko wałów wiślanych i w obu ludzie nie pamiętają powodzi. Przynajmniej nie takiej.

– Mówili nam, że nie będzie źle. My tu od pradziada siedzimy, wcześniej nas nie zalewało, więc uwierzyliśmy. A tu wody w rzece więcej i więcej. Wszyscy stali na wałach. Pracowaliśmy jak wariaci. Nawet staruszki i dzieci. Najmłodsze pochodnie trzymały. Jakieś 5 km jest tych wałów. Niby niewiele, ale roboty huk. Mówili, że w jednym miejscu wał jest mocny. Żeby sobie dać z nim spokój. Nikt z naszych tego kawałka nie pilnował. I patrz, pani, dziwnym trafem właśnie tam pękł... U nas mówi się tak: Poświęcili nas, żeby Kazimierz Dolny uratować, a może i Warszawę. Myśleli – dwie wsie, wielkie rzeczy – odszkodowania się popłaci i po sprawie. Ale widać na mapy dobrze nie popatrzyli, bo Zastów leży wyżej niż Wilków i inne wsie. I jak woda runęła, to najpierw szła tam, gdzie niżej. Potopiło ludzi, że strach. I już nas czapką zakryć się nie udało. Cała Polska widziała...

O dziwo, domy drewniane lepiej się mają niż murowane. Otworzysz okna i drzwi, to przeciąg dom wysuszy. Murowane stękają, trzeszczą i pękają. Na którymś podwórku kilku mężczyzn ogląda elewację domu. – Niedobrze – mówią – tynk ozdobny, trzeba odkuwać, bo zimą ściany rozsadzi.

Stanisław: – Jest coraz gorzej. Do mnie przyszedł inspektor budowlany, obejrzał mury i mówi, że jestem szczęściarz – dom w porządku. Podpisał papiery i poszedł. Za tydzień wołam drugiego. Pokazuję, jak pękają mi ściany. Najpierw paznokieć wchodził w szczelinę, teraz cały palec wsadzam. Normalnie słychać, jak ściany pojękują. Strach mieszkać. Inspektor napisał: dom rozebrać. I tak zostałem – na dwoje babka wróżyła. Zawołałem więc z drugiej wsi starego majstra – pooglądał, popukał tu i tam i gada: – Fundamenty masz mokre, że można wykręcać – musisz poczekać, bo jak fundament ocaleje, ocaleje dom... Nawet ściany mogą się na powrót zejść. To czekam z dwoma decyzjami inspektorów...

Marian: – Przyszedł człowiek z PZU. Jak popatrzył, co mi z domu zostało, to się chłop popłakał. Mówił, że takiego nieszczęścia ludzkiego to w życiu nie widział. Że psychicznie nie daje rady. Ale co mi z tego jego płakania, jak wycenił mi szkody na minimum. A wyglądał na dobrego człowieka. Zresztą nie wiem, może tak mu kazali...

Rena: – Pierwsza fala przyszła od strony pasieki. Syn Piotr miał tam ponad 70 uli odziedziczonych po dziadku. Utopiły się chłopakowi wszystkie. Druga fala przyszła od Wisły, trzecią dostaliśmy od sąsiadów. Mieliśmy tu taki trójkąt zastawski. Jak się kury zaczęły topić, mąż mówi: – Nie będę tego słuchać – i popłynął łódką kurom na ratunek. Na stryszek je upchaliśmy. Na pięterko uciekła cała rodzina, plus dwa psy i kot. Potem widzieliśmy, jak woda robiła, co chciała. Patrzyłam i modliłam się, żeby przestała. Wypłynęliśmy łódką, a wokoło jak na oceanie. Niczego nie poznawałam. Szeroko, jasno, woda miała kolor kawy z mlekiem. Cisza. Na wsi zawsze coś poszczekuje, gdacze, chrząka. A tu cisza.

Dałam się ewakuować, mąż został... Jak wróciłam, pomyślałam: – Matko jedyna, mam tylko błoto i smród. Ale dobra, teraz bierzemy się ostro do pracy. Damy radę! Na Boże Ciało poszłam, wstyd powiedzieć, w kaloszach. Poszliśmy na wały, do zalanych wsi z Panem Jezusem. Zobaczyłam rzeczy, których lepiej nie widzieć. A potem przyszła druga fala. Próbowaliśmy uciekać. Ładowaliśmy na naczepę resztki dobytku, gdy nam się traktor razem z naczepą zapadł w grząskiej ziemi... I ani drgnął.

 

 

Irena: – Dlatego nie dziwcie się, że nas emocje zjadają, że ludzie nie wytrzymują. Ile można znieść? Jedna apokalipsa po drugiej? Jak jakaś babcia czuje się teraz bezpieczniejsza, bo ma w tej swojej mokrej chałupie pięć kołder, to niech je ma. Nie ma jej czego zazdrościć, naprawdę.

Ks. Krzysztof Szcześniak, proboszcz w Wilkowie: – Na dzwonnicy kościelnej ktoś przy dacie 1833 zaznaczył poziom wody z tamtej powodzi. Teraz my w bramie zaznaczyliśmy tegoroczną. Nie pobiła tamtej. Zastanawiam się więc czasem, co działo się tutaj dwa wieki temu. Jak przetrwali ją tamci ludzie, skoro my nie dajemy rady.

Rozmawiamy przed zabytkowym kościołem, obłupanym w środku do kamienia na wysokość wody. Konserwatorzy zabytków zabrali już naczynia liturgiczne, zabytkowe świeczniki i kilka innych rzeczy. Reszta suszy się, w upalnym lipcowym skwarze: figury święte, ławki, konfesjonały rzeźbione w winne grona, feretrony, baldachim na Boże Ciało.

Rena: – Tylko ludzka dobroć jest wielka. Obcy ludzie przyjeżdżają. Ile darów, ubrań, jedzenia, wody, chemii... Ja pani coś opowiem o dobrych ludziach: Kobieta z tego drewnianego domu jest chora na stwardnienie rozsiane. Jak ich woda utopiła, to ona biedaczka w przyczepie kempingowej wylądowała. Jak kłoda w tym łóżku. Bez opieki, bo mąż też staruszek. Ani lekarza, ani opieki. Nagle pojawili się jacyś ludzie, zaopiekowali się jak swoją; zabrali stąd. Wiele jest takich przykładów. Rodzina, gdzieś z Polski wybiera sobie jedną z tutejszych rodzin. Czasem pewnie od ust sobie odejmują. To są święci ludzie. Nie, ja takiego szczęścia nie miałam…

Ks. Krzysztof: – Za wolno to wszystko się dzieje. Urzędnicy, komisje, papiery, nie wiadomo, co wolno porządkować, a co zechcą zobaczyć ci z komisji. Przetargi ogłaszają, zamiast drogi reperować, mosty naprawiać. A tu jesień idzie…

Czego nam w tej chwili najbardziej potrzeba? Nie będę ukrywał, że pieniędzy, specjalistycznego sprzętu do osuszania i wolontariuszy do pracy. Bo roboty jest tu nie do przerobienia, ciężkiej roboty, np. przy odkuwaniu tynków. Jestem pełen podziwu dla młodych z Lubelskiego Centrum Wolontariatu, którzy poświęcają nam swoje wakacje. Jestem pełen podziwu dla prof. Kazimierza Szałaty i jego fundacji. Profesor przyjechał do nas jako jeden z pierwszych i jest z nami cały czas. Nie chodzi tylko o to, że pomaga i jak pomaga, ale że rozmawia z ludźmi, słucha ich, nie szczędzi dobrego słowa, rady. Więcej takich trzeba tutaj…

Jak odrestaurować kościół i dwie wiejskie kaplice w parafii, w której ludzie potracili wszystko? Dobre pytanie. Przecież ich nie poproszę. Jednak w tej chwili głowę zajmuje tylko to, jak logicznie organizować pomoc, jak dzielić sprawiedliwie dary.

Irena: – Pamiętam, jak stałam na balkonie i patrzyłam, jak woda wchodzi mi do domu. Pomyślałam – jestem bezradna. Żadna moc ludzka nie zagrodzi tej wodzie drogi. Mogę tylko patrzeć. Miałam w domu w godzinę 80-90 cm wody, ale innym w stołowym woda stała na 3 metry. Wielu z nas nie ma nic albo niewiele. Wielu kazano rozebrać dom, jak kościelnemu. Nie jest łatwo podnieść się po takim ciosie. Kiedy mówimy – straciliśmy wszystko, to wiem, że po jakimś czasie to zdanie brzmi pusto. A prawda jest taka, że nie ma ani mebli, ani pościeli, ani podłogi. Okna i drzwi się nie domykają. W nocy kapie z sufitów, ze ścian. Nie ma pieniędzy, więc pozostaje czekać. Czekanie jest najgorsze. Dlatego ludzie nieustannie sprzątają, żeby czymś zająć ręce. Trzeba nam odnaleźć w sobie nadzieję. Mówię naszym, popatrzcie, ile płynie do nas dobra. Dzieciom z naszej gminy, a mamy ich ponad 300, obcy ludzie zafundowali wakacje. Mamy rozpisane turnusy do końca sierpnia. Bo obok zła, tragedii i nieszczęścia pojawiło się wiele dobra… Zobaczmy i to!

Stanisław: – Nie wierzę już tej rzece. Nie wierzę w zapewnienia władzy. Wał jest rozwalony, byle woda go rozmyje. Mówią o przesiedleniach – ja się chętnie dam przesiedlić. Kocham ten zakątek świata, ale drugi raz tego nie wytrzymam ani moja rodzina. To zostaje w człowieku, w samym środku. I jest obawa, że jak o nas zapomnicie, to my się będziemy z tej biedy strasznie długo podnosić. Jak o nas zapomnicie…

TAGI: