Kryzys sprawiedliwości karnej w kulturze współczesnej

Francesco D’AGOSTINO (tłum. P.Mikulska)

publikacja 28.08.2010 21:41

Dlaczego leczyć podmiot – sprawcę przestępstwa, zamiast go z n i s z c z y ć (i zastąpić innym, bardziej użytecznym)? Dlaczego szanować przestępcę jako osobę, zamiast ją usunąć, tak jak usuwa się wadliwą część maszyny?

Ethos 90-91/2-3/2010 Ethos 90-91/2-3/2010

(fragm.. art. ze str. 230-235)

 

 

Doszliśmy w ten sposób do istotnego pytania: Czy można – w imię kontroli nad porządkiem społecznym – p r z y p i s a ć  podmiotowi b r a k  w o l n o ś c i? W modelu klasycznym jest to niemożliwe. Kwestia ta bywa w ostatnich latach przedmiotem najgorętszych dyskusji, o czym świadczy mnożenie się konstrukcji teoretycznych prowadzących do takiego właśnie wniosku. Jeśli ktoś lubi śledzić kręte ścieżki nauk humanistycznych, to wie, że od pewnego czasu toczy się szczególnie zaciekła walka o powierzenie n e u r o n a u k o m zadania d e m i s t y f i k a c j i  źródeł ludzkiego działania jako działania odpowiedzialnego, czyli wolnego i świadomego. Jeśli uda się zredukować umysł do mózgu, a psychikę do przedmiotu badań neurologii, można będzie bez trudu sprowadzić wolną wolę, intencję, zdolność podejmowania decyzji, cały układ pojęć, na którym zbudowane było „tradycyjne” prawo karne, do cybernetycznego determinizmu. Najbardziej przenikliwi zwolennicy neuronauk starają się wykazać, że ten sposób myślenia o d e t e r m i n i z m i e  nie ma nic wspólnego z ideami łączonymi zwykle z f a t a l i z m e m. Idea, że nasz umysł stanowi część s y s t e m u, którego zrozumienie nie wymaga odwoływania się do pojęcia psychiki, gdyż jest to system materialistyczny, zamknięty w sobie samym, nie powinna skłaniać do myślenia, że naszym losem jest smutna inercja moralna. Działanie dla dobra (własnego i innych) miałoby bowiem stanowić integralną część deterministycznego łańcucha przyczyn, do którego należymy. Realizacja dobra odpowiadałaby programowi zapisanemu w naszym kodzie genetycznym, który osiągnął obecny stan dzięki darwinowskiemu, selektywnemu następstwu pokoleń. Gdy tylko to zrozumiemy, trzeba będzie pozbawić prawo funkcji rozróżniania dobrego i złego użycia wolności realizowanej za pomocą sankcji pozytywnych wobec tych, którzy wolności używają dobrze i negatywnych wobec tych, którzy używają jej źle. Zadaniem prawa w ogóle, a prawa karnego w szczególności, byłoby włączenie się w deterministyczny łańcuch ludzkich czynów, aby wspierać działania społecznie użyteczne i zapobiegać tym, które prowadzą do paraliżu współżycia społecznego, lub je ograniczać. Niezgoda na doprowadzenie tego programu do skrajności czy też – co jest zasadniczo tym samym – brak odwagi usunięcia zeń wszystkiego, co i r r a c j o n a l n e, byłoby prawdziwą przyczyną upadku prawa karnego.

Czy klasyczna teoria prawa karnego może stawić czoła tym prowokacjom? Moim zdaniem tak, lecz pod pewnym warunkiem: jeśli nauczy się głębokiego myślenia o sobie samej i o antropologicznym założeniu, na którym się opiera, a mianowicie  o  o d p o w i e d z i a l n o ś c i. Spróbujmy doprecyzować związane z tą kwestią pojęcia: odpowiedzialność wyjaśniamy albo w terminach psychicznych, albo fizycznych. Ponieważ jednak w  n a u c e  należy wyjaśniać całą rzeczywistość (również jej elementy psychiczne) wyłącznie w terminach fizycznych, jeśli chcemy do końca wyeliminować irracjonalność, czyli meta-fizykę, nie mamy innego wyjścia, jak tylko przyjąć „nowoczesny” sposób pojmowania determinizmu, dzięki któremu zidentyfikujemy w naszych mózgach źródła wszystkich zachowań. W mózgu znajdziemy biologiczne korzenie towarzyskości, altruizmu, życzliwości, indywidualnych zdolności i talentów, słowem całego tego uniwersum, które błędnie uważano za  n i e m a t e r i a l n e i w którym tradycyjnie umieszczano emocje, uczucia, charakter, a przede wszystkim to, co nazywamy w a r t o ś c i a m i. Zachowajmy jednak spokój, widząc, że neuronauki lokalizują je w określonych obiegach mózgowych i badają ich intensywność metodami ilościowymi, charakterystycznymi dla nauk f i z y c z n y c h. Przez te badania wartości nie zostają zniszczone, lecz po prostu są poznawane i opisywane jako f a k t y, które wskazują na ogromną złożoność naszego mózgu. Fakty te nie są wytworami naukowo nieuchwytnych mocy duchowych, lecz dobrze określonych dynamizmów ewolucyjnych poddających się naukowej analizie.

Jeśli zatem prawo karne ze swoim roszczeniem do wymierzania kary będzie trwać przy metafizycznej idei odpowiedzialności – zdaniem zwolenników modelu ponowoczesnego – nie będzie mogło nie ponosić klęsk. Jedynym rozwiązaniem dla prawa karnego ma być, ich zdaniem, jego wewnętrzne przekształcenie i przyjęcie nieznanego (do dzisiaj) oblicza p r a w a  i n t e r w e n c j i. Wyrażeniem tym zaczyna się określać system prawny, który byłyby zdolny do przypisywania odpowiedzialnym podmiotom ewentualnych działań antyspołecznych, nie kryminalizując ich jednak, lecz po prostu je  l e c z ą c, aby zagwarantować porządek społeczny.

Nie można apriorycznie zaprzeczyć, iż neuronauki mogą pokazać, że występujący u ogromnej większości ludzi zmysł społeczny, który przejawia się w zasadniczo akceptowanych społecznie uczuciach, ma źródło deterministyczno-genetyczne. Wykluczone jest natomiast, by osoba genetycznie pozbawiona „zmysłu społecznego” lub taka, u której zmysł ten jest szczególnie słaby (a zatem osoba, której nie można by nawet czynić wymówek, nie mówiąc o stawianiu „zarzutów” czy uznaniu jej za „przestępcę”), mogłaby zostać w y l e c z o n a, a nie z n i s z c z o n a.

Jak zauważył kiedyś trafnie Vittorio Mathieu, gdybyśmy byli dobrze skonstruowanymi komputerami, nasze oprogramowanie zawierałoby raczej instrukcję pozbywania się naszych niebezpiecznych kolegów, a nie instrukcję ponoszenia ryzyka i kosztów ich naprawy na podstawie niepewnej i przybliżonej wiedzy (jej pozytywny wynik byłby zresztą mało prawdopodobny), naprawy dokonywanej za pomocą procedur, na przykład sądowych, które nie są ścisłe i których założenia mogą się nawet wydać nielogiczne, tak jak zasada domniemania niewinności. Ponowoczesna kultura, oczekująca od klasycznego systemu prawa karnego rezygnacji ze skażonego metafizyką roszczenia do wymierzania kary i zastąpienia go bardziej nowoczesnym podejściem psycho-socjologicznym, prowokuje następujące wyzwanie: Dlaczego leczyć podmiot – sprawcę przestępstwa, zamiast go z n i s z c z y ć (i zastąpić innym, bardziej użytecznym)? Dlaczego szanować przestępcę jako o s o b ę, zamiast ją usunąć, tak jak usuwa się wadliwą część maszyny?

 

 

Pytania te mogą się w takim sformułowaniu wydać niemożliwe do przyjęcia. Zwolennicy l e c z e n i a powiedzieliby jednak natychmiast, że prawo nie wymaga e l i m i n a c j i przestępców, społeczeństwo ponowoczesne będzie bowiem – z miłości do ludzkości (zgodnie ze znaną wskazówką Molierowskiego Don Juana) – traktować podmioty o tendencjach jawnie antyspołecznych z wielką łagodnością, a zarazem bardzo racjonalnie i unieszkodliwiać je, unikając w ten sposób niepokojenia opinii publicznej. Nawet gdyby było to możliwe, sama idea powierzenia prawu karnemu leczenia zamiast karania nadal wydaje się niepokojąca – między innymi dlatego, że w paradygmacie leczenia konkretne formy, jakie mogłoby ono przyjąć, pozostają nieokreślone. Niech za przykład posłuży nam zupełnie nowy rodzaj zarzutów, które coraz częściej stawiane bywają w Europie, takich jak – w kontekście niemieckim – kłamstwo oświęcimskie, czyli uznana za przestępstwo negacja Szoah[1].

Jakie są racje normy kryminalizującej ten czyn? Otóż negacjonista karany jest nie za wypowiedzenie sądu o charakterze historycznym, lecz dlatego, że sąd ten ujawnia postawę n i e n a w i ś c i  r a s o w e j, która – ponieważ nie pozostała we „wnętrzu” przestępcy – wyzwala w społeczeństwie postawy agresji i pogardy, te zaś – ze względu na ich możliwe wyrodzenie się w akty przemocy – wydają się całkowicie nie do pogodzenia z zasadami współżycia społecznego. Rasizm jest zatem sam w sobie przestępstwem. Jest on skutkiem niesłusznej i antyspołecznej pretensji do w y ż s z o ś c i  nad innymi, jest publicznym przejawem – by użyć sformułowania tylko odrobinę bardziej wyszukanego – z ł e g o  u ż y c i a  w o l n o ś c i. Tak przebiega rozumowanie – nie może ono przebiegać inaczej – zwolennika klasycznego paradygmatu prawa karnego, który z wyłożonych właśnie powodów nie może nie popierać kryminalizacji kłamstwa oświęcimskiego. Jeśli jednak wolność jest metafizyczną mrzonką, takie wyjaśnienie kryminalizacji nienawiści rasowej zostaje bardzo osłabione i niespójne okazują się wszelkie próby wykazania, że ten, kto propaguje nienawiść rasową, z a s ł u g u j e na karę. Jeśli jednak nie mamy prawa karać rasistów, to w jaki sposób powinniśmy ich leczyć?

Istnieją różne sposoby wymijającego potraktowania tych pytań. Wielu prawdopodobnie utrzymywałoby, że prawdziwą kwestią nie jest ujawnienie etiogenezy samego rasizmu, lecz raczej wyjaśnienie faktu wyłonienia się właśnie rasizmu ze zbiorowej wyobraźni, która przenika i kształtuje treść naszego życia społecznego. Tak jednak nie jest. Można co prawda wykorzystać neuronauki do lepszego zrozumienia rasizmu i wydaje się nawet, że naukowcom udało się na tym polu wiele wyjaśnić. Interwencja neuronauki jednak, zamiast upraszczać kwestię, grozi wielkim jej zawikłaniem. Niedawno przeczytaliśmy pełen entuzjazmu komunikat o odkryciu dokonanym przez grupę naukowców, którzy wyodrębnili w mózgu, a dokładnie w ciele migdałowatym (ośrodku emocji), neurologiczne „siedlisko” przesądów rasowych. Czy odkrycie to można wykorzystać w postmetafizycznym leczeniu negacjonistów, które miałoby być alternatywą dla klasycznego prawa karnego? Czy zamiast skazywać rasistów na więzienie, nie moglibyśmy uciec się do zabiegu medycznego na ich ciele migdałowatym (zabiegu chirurgicznego, ale jako metoda mniej inwazyjna mogłoby wystarczyć odpowiednie podawanie leków) i w ten sposób przywrócić ich społeczeństwu? Nie wątpimy, że dobrze poinformowany rząd może mieć pokusę użycia tego rodzaju technik, aby ostatecznie usunąć przesądy rasowe z ludzkich mózgów (nie z umysłów!), gwarantując w ten sposób zniknięcie jednej z najboleśniejszych przyczyn konfliktów społecznych. Co by się jednak stało, gdyby do rządów doszli właśnie rasiści? Dla nich „zdrowe” ciało migdałowate to takie, które aktywuje nienawiść rasową, i ten właśnie jego typ musiałby przyciągać uwagę naukowców chcących wywołać antysemityzm u większości obywateli! Krótko mówiąc, gdziekolwiek w mózgu zlokalizowany byłby rasizm, czy postawa mu przeciwna, problemem pozostaje ocena paradygmatu myślenia. Czy mamy go oceniać za pomocą kryteriów statystyczno-ilościowych (za właściwe należałoby wówczas uznać impulsy występujące częściej) czy wartościujących (za właściwe należałoby uznać impulsy mniej agresywne – albo też, przeciwnie, bardziej agresywne)? Niestety bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że ten, kto sprawuje władzę, narzuca własne paradygmaty jako właściwą miarę porządku społecznego. Prawdą jest, że to, co Luis Buñuel nazwał w swoim słynnym filmie „złudzeniem wolności”[2] wciąż powraca, a my za każdym razem temu złudzeniu ulegamy – tak jak łudzą się naukowcy, sądząc, że potrafią sprawić, by znikło. I dopiero w tym miejscu należy na nowo podjąć dyskusję.

Konkluzja może być tutaj bardzo krótka. P o n o w o c z e s n a  d e k o n s t r u k c j a  klasycznego prawa karnego osiągnęła duże natężenie – proces ten przebiegał równolegle z rozprzestrzenianiem się relatywistycznych i postmetafizycznych paradygmatów antropologicznych. Dekonstrukcja owa splotła się z kryzysem współczesnego prawa karnego w sposób tak skomplikowany, że kryzys może się wydawać – zależnie od przypadku – raz przyczyną, a raz skutkiem. Ponowoczesnej myśli prawnej, która uporczywie odrzuca podstawowe kategorie myśli klasycznej, czyli odpowiedzialność, oskarżenie, winę czy ekspiację przez karę, jako kategorie metafizyczne, bardzo trudno będzie respektować fundamentalne prawa osoby, prawa absolutnie nienaruszalne, nawet wtedy, gdy osoba ta popełnia czyny przestępcze. Rozpad podmiotowości ludzkiej, charakterystyczny dla kultury ponowoczesnej, musi doprowadzić również do zaniku s z a c u n k u  dla przestępcy jako podmiotu z a s ł u g u j ą c e g o  na karę. Ujęcie klasyczne natomiast prowadzi do skutków przeciwnych: przestępca nigdy nie traci w nim swojej godności, ta bowiem jest wymiarem antropologicznym i nie można jej wywalczyć ani otrzymać, ani też zrezygnować z niej czy ją stracić. Przestępca, jako istota ludzka, zachowuje wszystkie podstawowe prawa, a przede wszystkim p r a w o  d o  k a r y, które daje mu możliwość o d k u p i e n i a  winy. Mówimy tutaj nie o racjonalizacji współczesnej polityki karnej (do czego wciąż nam daleko), lecz o konieczności ponownego umieszczenia wszelkich działań z tą polityką związanych w ramach paradygmatu s p r a w i e d l i w o ś c i  k a r n e j. Nie jest to kwestia przede wszystkim polityczna czy prawna, lecz w podstawowy sposób a n t r o p o l o g i c z n a.

[1] Por. § 130 III niemieckiego kodeksu karnego.
[2] Widmo wolności (Il fantasma della libertà, Francja–Włochy, 1974).