Matka „Solidarności” na marginesie życia politycznego

Piotr Adamowicz

publikacja 31.08.2010 19:11

Strajk wyniósł jego przywódcę Wałęsę. Wyniósł i Walentynowicz. Obok Wałęsy stała się najpopularniejszą i najbardziej znaną postacią związku. Niemal ikoną, choć sama nie lubiła tego określenia. Gościła w brytyjskim parlamencie, u premiera Francji. W Holandii została Kobietą Roku…

Przegląd Powszechny 7-8/2010 Przegląd Powszechny 7-8/2010

 

Anna Walentynowicz (1929-2010)

Gdy zadzwonił do mnie naczelny „Przeglądu Powszechnego”, ks. Krzysztof Ołdakowski, z propozycją napisania sylwetki Anny Walentynowicz poprosiłem o czas do namysłu. Wahałem się i chciałem odmówić. Z kilku powodów.

Panią Anię, bo tak wtedy o niej mówiono, poznałem w Stoczni Gdańskiej 17 sierpnia 1980 r. Do dziś mam przepustkę Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z jej podpisem, obok którego widnieje podpis Lecha Wałęsy. Poznawałem ją lepiej, pracując do stanu wojennego w centrali „Solidarności” w Gdańsku, a w wolnej Polsce odwiedzając ją już jako dziennikarz.

Nie jest łatwo przedstawić taką postać, z tak bogatym, a zarazem skomplikowanym życiorysem. Zwłaszcza w obliczu ciągle żywej w duszy tragedii smoleńskiej, po której dodatkowo mieliśmy i mamy do czynienia z naturalną niekiedy, ale i niekiedy instrumentalną mitologizacją wydarzeń oraz tragicznie zmarłych osób. A przecież powinnością nie tylko historyka ale i dziennikarza winna być rzeczowość.

Decyzję „ na tak” przeważył prof. Andrzeja Friszke. Napisz po prostu co wiesz, czego byłeś świadkiem. Inni nie mają wahań – zwrócił mi uwagę Andrzej.

Właśnie ukazuje się książka jej poświęcona, autorstwa specjalisty od teczkowej historii Sławomira Cenckiewicza. Pisząc tekst do „Przeglądu”, nie znam jej treści. Wedle zapowiedzi ma mieć tytuł „Anna Solidarność”. Choć jeszcze niedawno Cenckiewicz wolał określenie „Matka Solidarności”. I ja je również wolałem i wolę, bo niewątpliwie była ona matką „Solidarności”.

Przy okazji dwudziestej rocznicy odzyskania wolności Cenckiewicz i podobni zauważyli, że Walentynowicz nie mieściła się w micie założycielskim III RP. Czy było to tylko zwykłe stwierdzenie? Czy też ironia? Cóż, Pani Ania nie mogła się mieścić w tym micie, bo konsekwentnie odrzucając akt założycielski III RP, sama tego nie chciała. Ale idąc tym tropem mitów, nie można oprzeć się też innej refleksji – IV RP uhonorowała ją najwyższym polskim odznaczeniem Orderem Orła Białego, ale jej ikoną lub symbolem też się nie stała.

Jakie zatem było życie Anny Walentynowicz?

Wdzięczność Polsce Ludowej

Anna Lubczyk urodziła się w Równem na Wołyniu. Rozpoczynająca się wojna gwałtownie wpłynęła na jej dzieciństwo. W wieku dziesięciu lat straciła rodziców, brata wywieziono w głąb Rosji. Edukację zakończyła na czwartej klasie szkoły podstawowej. Została przygarnięta przez obcych ludzi, którzy traktowali ją niemal jak służącą. Wraz z nimi znalazła się pod Warszawą. Później pracowała w gospodarstwie rolnym pod Gdańskiem. A pracowała ciężko, doświadczając biedy, krzywd i upokorzeń. Wspominała o Bożym Narodzeniu spędzonym w zabudowaniach gospodarczych, samotnym płaczu z bezsilności gdzieś w polu. Niewątpliwie te wszystkie trudne doświadczenia wyczuliły ją na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość.

Młodą dziewczynę, która doświadczyła tylu trudów, uwiodła Polska Ludowa. Jesienią 1950 r., wspomina, wzruszyło mnie krzyczące z murów hasło „Młodzież buduje okręty” i zapisałam się na kurs spawacza, uczyłam się z zapałem i byłam wdzięczna Polsce Ludowej, że pozwala mi pracować i żyć. Tak trafiła do Stoczni Gdańskiej. Stała się znanym przodownikiem pracy wykonującym 270 proc. normy, jej zdjęcia trafiły do gazet. Jak wspominała, chciała dać z siebie wszystko: Żeby moja praca służyła marynarzom, żeby dawała im gwarancję bezpieczeństwa.

Niebawem znalazła się w szeregach młodzieżowej przybudówki partii komunistycznej Związku Młodzieży Polskiej. Ważne, że czułam się w pełni człowiekiem i byłam wdzięczna państwu, które tak wiele i pięknie mówiło o równości i sprawiedliwości – wyjaśniała motywy wstąpienia do ZMP. W 1951 r. pojechała na Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Berlinie, i wtedy po raz pierwszy zetknęła się z kłamstwem, z tym, że jej organizacja każe okłamywać innych. Po powrocie nie pozwolono wspominać, że ktoś w Berlinie wybrał azyl polityczny. Tym tłumaczyła wystąpienie z ZMP. Chcąc jednak nadal działać, wstąpiła do Ligi Kobiet Polskich.

W 1952 r. urodziła syna, Janusza. Żyjąc w mniej niż skromnych warunkach, wychowując samotnie dziecko, napisała list do ówczesnego przywódcy PRL Bolesława Bieruta zadając jedno pytanie: Czy mam zginąć z tym dzieckiem, jak bezdomny pies? W 1964 r. wyszła za mąż za wieloletniego kolegę, Kazimierza Walentynowicza. Nigdy nie ukrywała, że był to wybór z rozsądku, a uczucie przyszło później.

 

 

Odważna, publicznie występująca przeciwko wszelkim niesprawiedliwościom zyskała w stoczni szacunek i uznanie. Była wzywana na rozmowy ostrzegawcze z SB, zatrzymywana, ale i odznaczana przez władze PRL krzyżami zasługi. Po raz pierwszy próbowano ją zwolnić ze stoczni w 1968 r., kiedy wyjaśniała defraudację przez partyjnego aparatczyka pieniędzy z funduszu zapomogowego. Po proteście pracowników skończyło się na przeniesieniu na inny wydział. Z powodu zagrożenia zdrowia była zmuszona porzucić wyczerpującą pracę spawacza i mimo proponowanej renty zdecydowała się dalej pracować jako suwnicowa.

W Grudniu ’70 nie odegrała pierwszoplanowej roli. W styczniu 1971 r. była jednym z delegatów na spotkanie z nowym I sekretarzem partii komunistycznej Edwardem Gierkiem. Jak wielu innych obecnych na spotkaniu, na którym padło słynne wezwanie Pomożecie?, uwierzyła zapewnieniom Gierka, że będzie inaczej, lepiej.

Niebawem dotknęło ją osobiste nieszczęście – zmarł jej mąż.

Matka „Solidarności”

Przełomowy dla Anny Walentynowicz okazał się rok 1978. Wtedy nawiązała kontakt z opozycją i przystąpiła do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. O ich istnieniu dowiedziała się z Radia Wolna Europa. Weszła w skład redakcji pisma WZZ „Robotnik Wybrzeża”. Zajmowała się kolportażem bibuły, współorganizowała obchody rocznic Grudnia’70. Jej mieszkanie w Gdańsku-Wrzeszczu stało się punktem kontaktowym i miejscem zebrań członków WZZ. Jak bliskie były wtedy więzi opozycjonistów, świadczy pewne zapomniane wydarzenie. W 1979 r. Walentynowicz z liderem gdańskiej opozycji Bogdanem Borusewiczem trzymała do chrztu Magdę Wałęsównę.

Walentynowicz przetrzymywano w areszcie 48 godzin, szykanowano zakazem schodzenia z suwnicy na przerwę, zamykano w szatni, rewidowano, dawano upomnienia i nagany. Swoją postawą chciała dać przykład innym. Mawiała wtedy: W Polsce mogą się jeszcze zdarzać ludzie biedni, ale nie może być ludzi zastraszonych.

Próbowano ją odizolować od współpracowników w Stoczni Gdańskiej. W grudniu 1978 r. została karnie oddelegowana do innej firmy, w lutym 1980 do kolejnej.

Skutków tego, co stało się w połowie sierpnia, nie był w stanie przewidzieć nikt! Za pięć miesięcy miała odejść na emeryturę. 8 sierpnia rozwiązano z nią umowę o pracę. O zwolnieniu dowiedziała się dzień później, gdy przyszła po wypłatę. Straż przemysłowa bezceremonialnie wyrzuciła ją za stoczniową bramę.

Przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz stało się pierwszym postulatem strajku, który rozpoczął się 14 sierpnia w Stoczni Gdańskiej. Ale rzecz charakterystyczna, to nie ją, ale Wałęsę wyznaczył na przywódcę strajku jego organizator, Bogdan Borusewicz. Na żądanie strajkujących dowieziono ją do stoczni samochodem dyrektora. Wchodzę na koparkę, wokół morze głów. Stoi szesnaście tysięcy ludzi. Mówię do nich. Potem na sali bhp spotykam Alinę Pieńkowską, Gwiazdę, Wałęsę, jest Borusewicz, są wszyscy. Spotkaliśmy się tu jak w jakimś niezwykłym śnie. Jesteśmy razem z załogą, potem z całą Polską – takie wrażenia Walentynowicz już po strajku opisał Tomasz Jastrun. Nie można się oprzeć refleksji, że nie tylko wrażenia, ale i poczucie wielkiej wspólnoty.

16 sierpnia, gdy stoczniowy Komitet Strajkowy podpisał porozumienie z dyrekcją, wraz z innymi zatrzymywała wychodzących do domu robotników, dzięki czemu część z nich pozostała w stoczni, by kontynuować strajk z innymi zakładami. W ten sposób narodził się strajk solidarnościowy, powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy a wraz z nim idea, związek i cały ruch „Solidarności”. Taka właśnie opowieść szybko obiegła całą Polskę i cały wolny świat.

Nie może być dwóch słońc

Strajk wyniósł jego przywódcę Wałęsę. Wyniósł i Walentynowicz. Obok Wałęsy stała się najpopularniejszą i najbardziej znaną postacią związku. Niemal ikoną, choć sama nie lubiła tego określenia. Gościła w brytyjskim parlamencie, u premiera Francji. W Holandii została Kobietą Roku…

Ale lider rewolucji mógł być tylko tylko jeden. Konflikt między nimi zaczął się rysować już w kilka dni po strajku. Wałęsa miał powiedzieć, że nie może być dwóch słońc. Jednak sprowadzenie tego konfliktu do ludzkich ambicji jest uproszczeniem, a nawet błędem. Dziś mało kto pamięta o słynnym wówczas stwierdzeniu: Wałęsa był sierżantem w stoczniowym okopie, generałowie byli gdzie indziej. Wiele mówią „Portrety niedokończone” Janiny Jankowskiej. Jej rozmowy z czołówką „S” wskazują na poważne spory o kształt związku, rolę czołowego działacza KOR, Jacka Kuronia i kojarzonej z KOR-em grupy wywodzącej się z WZZ.

 

 

Kuroń rezydował wtedy mieszkaniu Walentynowicz, to u niej odbywały się frakcyjne narady. Świetnie pamiętam mego wuja, Henryka Sobolewskiego, człowieka nieznającego wewnętrznych podziałów, jak z wypiekami na twarzy opowiadał, że u Walentynowicz właśnie poznał legendarnego Kuronia, by w kilka dni później ze zdziwieniem opowiedzieć, że oni zastanawiają się jak odsunąć Wałęsę. Już się kłócą, zamiast być jednością! – Był taki dzień, kiedy Walentynowicz i ta cała grupa pod naszym dachem mówili: „Wałęsa zrobił swoje i może odejść. Teraz przewodniczącym będzie ktoś inny. Kuroń albo Gwiazda” – wspominała Danuta Wałęsa.

Z całą pewnością szło o rolę środowiska korowskiego, które zdało sobie sprawę, że Wałęsa jest z innej parafii i nie będzie realizował ich linii. Liczył się ze zdaniem Kuronia, ale autorytetem był Prymas Wyszyński. Słuchał się też Mazowieckiego, Geremka, innych. Zaś pani Ania, Gwiazdowie i inni z grupy WZZ-owskiej byli zapatrzeni w Kuronia. Oni chcieli zrobić z pani Ani symbol równorzędny Wałęsie– to zdanie byłego lidera Ruchu Młodej Polski, Aleksandra Halla. – Na to wszystko nałożyło się załamanie nieformalnej hierarchii autorytetów w grupie opozycyjnej. Nagle ktoś kto ma swoje miejsce ale niższe staje się przywódcą strajku, trybunem, postacią znaną na całą Polskę i świat. To jest jedna z przyczyn wzajemnych pretensji i urazów – dodaje Hall. Wałęsa stawał się niekwestionowanym przywódcą wielkiego ruchu. A WZZ-owcy mieli ciągle poczucie, że to jest ten sam chłopak, co przedtem – wspominał sam Kuroń, opowiadając, jak młodzi chłopcy, zgorzkniawszy, snuli się po plaży bluzgając na Lecha. Przecież on jeden z nas i co on taki ważny?

I oczywiście doszły cechy osobowościowe Wałęsy. Szybko zaczął się zmieniać, stawał się egocentrykiem, ciągle podkreślał we wszystkim swoją rolę, popadał w megalomanię. Przejawiało się to słynnym „ja”.

Kuroń ostatecznie wybrał Wałęsę, a nie Gwiazdę i Walentynowicz. Kontrolowana przez Wałęsę stoczniowa „S” usiłowała odwołać Walentynowicz z władz gdańskiej „S”. Konflikt pogłębiał się. Spektakularna próba pogodzenia Wałęsy z Walentynowicz w wykonaniu szefa związku z Bydgoszczy, Jana Rulewskiego, zakończyła się fiaskiem. Wokół Gwiazdy zaczęła się krystalizować grupa działaczy określana „gwiazdozbiorem”, z którą Walentynowicz sympatyzowała. Latem1981r. Gwiazda przegrał wybory na szefa regionu gdańskiego, jesienią na krajowym zjeździe na szefa całej „S”. Natomiast Walentynowicz zabrano mandat delegata na zjazd i w ten sposób współzałożycielka związku musiała obserwować historyczne obrady z galerii dla gości.

Z analizy dokumentów byłej Służby Bezpieczeństwa wynika, że SB podsycała i rozgrywała konflikt Walentynowicz – Wałęsa. Jeden z zachowanych dokumentów mówi, że jesienią 1981 r. powstał plan ograniczenia możliwości poruszania się przez podanie jej przez agenta środka powodującego silne odwodnienie organizmu.

Poza głównym nurtem podziemia

Po wprowadzeniu stanu wojennego Walentynowicz brała udział w akcji protestacyjnej w stoczni. Następnie została internowana. W obozie podrzucono jej materiały dotyczące agenta „Bolka”, mające zdyskredytować Wałęsę, nie wykorzystała ich i wkrótce je zniszczyła.

Po wyjściu na wolność w lipcu 1982 r. nie włączyła się w struktury podziemnej „S”, bo, jak sama wyjaśniała, nie nadawała się do konspiracji. Rzeczywiście się nie nadawała, ale też nie mogę sobie przypomnieć jej osobistego poparcia dla akcji organizowanych przez struktury podziemia – mówi dziś jeden z członków Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S”, Bogdan Lis.

W latach osiemdziesiątych pozostawała poza głównym nurtem opozycji reprezentowanym w podziemiu przez TKK, a na powierzchni przez Wałęsę. Związana była z kręgiem Gwiazdów, sympatyzowała też z radykalną „Solidarnością Walczącą” Kornela Morawieckiego. Współorganizowała głodówki, uczestniczyła w wielu spotkaniach w kościołach, pisała osobiste oświadczenia i protesty.

Po głodówce w intencji przyjazdu Ojca Świętego aresztowano ją, a syna Janusza internowano. Podczas przygotowań do procesu została poddana przymusowym badaniom psychiatrycznym. Na proces do Grudziądza przyjeżdżali m. in. aktorka Irena Byrska, grająca w „Człowieku z żelaza” przybraną matkę Walentynowicz, i Wałęsa. Dostała rok i 3 miesiące w zawieszeniu na 3 lata. Wyrok objęła amnestia. Została uniewinniona w 2003 r. Aresztowana ponownie w grudniu 1983 r. w Katowicach m.in. z Kazimierzem Świtoniem za próbę wmurowania przy kopalni „Wujek” tablicy upamiętniającej zabitych górników. Zwolniono ją 4 miesiące później. Jesienią 1984 r., protestując przeciwko zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki i represjom, zwróciła do Kancelarii Rady Państwa krzyże zasługi.

 

 

W grudniu 1984 r., wraz z m.in. Joanną Dudą-Gwiazdą, uczestniczyła w kolejnej głodówce, w lutym 1985 r. w następnej. Ten protest w kościele w Bieżanowie Starym k. Krakowa przekształcił się w głodówkę rotacyjną trwającą 194 dni, uczestniczyło w niej 371 osób.

Na początku 1987 r. wysoki rangą oficer MSW oceniał, że utraciła popularność w kręgach istniejącej opozycji. Jest krytycznie oceniana i pobłażliwie traktowana przez opozycję, jako osoba która przeszła do historii. Zaś na terenie Gdańska nie stanowi istotnego zagrożenia.

W 1989 r. założyła Fundację Promocji Sztuki Kościelnej i wyjechała do USA, gdzie wśród Polonii m.in. kwestowała na budowę pomnika ks. Jerzego Popiełuszki w Suchowoli. Później w kraju zbierała podpisy pod apelem o beatyfikację ks. Jerzego.

„Poza układem”, „W trosce o Dom Ojczysty”

Konsekwentnie krytykowała Okrągły Stół. Zawarty w 1989 r. kompromis uznała za zdradę, swoisty układ, ugodę komunistów z częścią opozycji, w której ważną rolę odegrali agenci SB. Mówiła: Wałęsa mówił kiedyś, że nie siądzie do stołu z Gwiazdą. Ale z Rakowskim siadał, z Kiszczakiem siadał. Poklepywali się, pili wódkę… bo Kiszczak lał wódę w Magdalence. Przy wódce co się załatwia? Interesy!

Jej zdaniem „S” po 1989 r. nie jest kontynuatorką związku powstałego w 1980 r. Przy czym określenie „neoSolidarność” należało do stonowanych. To jest fałszywy związek zarejestrowany pod zagrabionym szyldem. Zarejestrowany przez Wałęsę na polecenie gen. Kiszczaka. Związek w którym jest miejsce i ochrona dla Kiszczaka, Jaruzelskiego i wszystkich innych przestępców. Obecną „S” reprezentuje agentura do kwadratu, która wpisała sobie rodowód solidarnościowy. Proszę zobaczyć: Frasyniuk, Labuda, Borusewicz, Lis, Bujak. Kim są ci ludzie? Oni reprezentowali „S”, a dzisiaj kim są, co robią? Zmarnowano trud ludzki i entuzjazm narodu, dlatego że grupka agentów chciała dobrze sobie żyć kosztem narodu. No i żyją tą swoją drugą Japonią! Dobrze się mają – głosiła.

Swojego dawnego mentora Kuronia określała jako trockistę. Uczyłam się konspiracji i demokracji. Wierzyłam, ale okazało się, że to są ludzie którzy chcieli zaprezentować się, zdobyć zaufanie robotników, a potem chwycić nas za gardło. I to zrobili. Kuroń i nie tylko on, cała ta kuroniada. To jest Geremek, Michnik, Mazowiecki, Wielowieyski. Takich ludzi trzeba gnać!

Odżył stary konflikt z Wałęsą, z nowym elementami: On, wierny syn Kościoła? Co dziś wyrabia z Radiem Maryja! Bohater Sierpnia? On mówił, że skoczył przez płot. Tylko koty chodzą po płotach. Mówił, że przelazł przez dziurę w płocie. Sprawdziłam, w tym miejscu, gdzie miał przechodzić, nie było dziury. Prawda jest taka: Przypłynął motorówką Marynarki Wojennej.

Czy reaktywując na początku lat dziewięćdziesiątych wraz z Gwiazdami Wolne Związki liczyła, że taka rewolucja jak w Sierpniu ’80 może się powtórzyć? Na spotkaniu założycielskim w historycznej sali bhp w stoczni, w tej samej, w której podpisano Porozumienia Sierpniowe, tłumów jak wtedy nie było. Było kilkanaście osób. Organem środowiska było pismo o symptomatycznym tytule „Poza układem”. To sformułowanie „Układ” powróci kilkanaście lat później i stanie się jednym ze sztandarowych haseł obozu IV RP. Zapożyczenie?

Grupa nawiązała współpracę z Ruchem Społeczeństwa Alternatywnego. A w 1992 r. Walentynowicz wystąpiła na pierwszomajowej demonstracji wraz z Januszem „Jany” Waluszko. Ona – osoba głęboko religijna i wierząca katoliczka – w towarzystwie guru polskiego anarchizmu z przekonań arianina. Co ich połączyło ?

Z listą „Poza układem” Gwiazdowie i Waletynowicz wystąpili w wyborach do Sejmu w 1993 r. Wynik: w Gdańsku Gwiazda dostał 6 tys. głosów, ona półtora tysiąca. To nie było naiwne myślenie – zaprzeczała. – Chcieliśmy dać wyraz, że to jest fałszywa „Solidarność”, że nie można jej popierać, żeby ludzie byli świadomi, że nimi się manipuluje i oszukuje. Myśleliśmy, że ludzie wrócą do nas. To był test czy jest z kim budować w Polsce barykady. Okazało się, że nie ma z kim. Daliśmy ludziom powód do myślenia ale nie wyszło –dodawała.

Po tym totalnym fiasku wyborczym główną płaszczyzną jej działalności pozostawały okazjonalne sympozja „W trosce o Dom Ojczysty”. Z najbardziej znanych polityków zjawił się na jednym z nich Jarosław Kaczyński. Liczyła na to, że na takich spotkaniach może coś się może wykluje. Właśnie ta wspólnota, ta solidarność ludzkich serc.

Gdy z nią rozmawiałem kilka lat temu zarzekała się, że w wyborach nie bierze udziału. Nie ma żadnej partii, do której mam najbliżej. To są ciągle ci sami ludzie, pionki na szachownicy. W większość partii, organizacji są ludzie służb specjalnych. Chcesz być oszukany to idź do wyborów. Nie idę, nie daję swojego głosu do manipulowania nikomu – mówiła. Występowała natomiast w Radiu Maryja.

 

 

W dwudziestą rocznicę Sierpnia odmówiła przyjęcia honorowego obywatelstwa Gdańska przyznanego sygnatariuszom Porozumienia Gdańskiego, wyjaśniając, że wśród uhonorowanych jest agent. Gwiazda obywatelstwo przyjął.

Przed przygotowywaną z rozmachem dwudziestą piątą rocznicą Sierpnia i narodzin „S”, na którą zaproszono do Gdańska ponad 20 głów państw i premierów, którzy mieli sygnować akt założycielski Europejskiego Centrum Solidarności, Walentynowicz i Gwiazda wystosowali list otwarty do Parlamentu Europejskiego: Obchody organizuje druga „S”, utrwalając fundamentalne kłamstwo dotyczące transformacji ustroju w Polsce. Spektakularne obchody rocznicowe odłóżmy do czasu, kiedy będzie wiadomo, czym była pierwsza „S”, jak i dlaczego została zniszczona –napisali m.in. w sążnistym uzasadnieniu, domagając się skorygowania finansowania obchodów przez Unię. – Te obchody są jedną z ostatnich okazji przypomnienia Europie o roli Polaków i Polski w obaleniu komunizmu oraz zjednoczeniu kontynentu. Ten donos na szczęście przeszedł niezauważony – mówił wtedy ówczesny eurodeputowany Janusz Lewandowski, który rzutem na taśmę wywalczył w budżecie pieniądze unijne na sierpniową rocznicę. – Przegrywamy bój o pamięć europejską! Jeśli nie będzie pamięci o najpiękniejszej polskiej karcie z miejscem dla Wałęsy, Walentynowicz, Gwiazdów czy Borusewicza, przegramy w Europie. I nie tylko, pogrążając się w polskim piekle zniechęcimy do pamięci polskie młode pokolenie –przestrzegał. Ostatecznie Walentynowicz, Gwiazdowie i inni nie pojawili się na obchodach pod stocznią. Zorganizowali własne.

Walentynowicz protestowała przeciw filmowi opartemu na jej biografii zrobionemu przez niemieckiego reżysera Volkera Schlöndorffa (m.in. „Blaszany bębenek”, „Król Olch”). Po zapoznaniu się ze scenariuszem uznała, że obraz zniesławia jej osobę, rodzinę, cały polski zryw narodowy i fałszuje polską historię. Groziła Schlöndorffowi procesem. Po korekcie scenariusza „Strajk” powstał, na jego polską prapremierę jednak nie przyszła.

Jedno z moich ostatnich z nią spotkań nie należało do łatwych. Dowiedziałem się, że przegrała w pierwszej instancji sprawę o odszkodowanie za więzienie w stanie wojennym, a niebawem odbędzie się apelacja. Postanowiłem o tym napisać. Nie miał to być typowy news mówiący, że legenda „S” występuje o odszkodowanie. Zaplanowałem tekst omawiający szerzej problem odszkodowań za więzienie w PRL, w samym stanie wojennym, stan prawny, liczbę spraw, wysokość odszkodowań itd. W Ministerstwie Sprawiedliwości zebrałem dane. Zadzwoniłem do Pani Ani. Porozmawialiśmy. Tekst ukazał się tego samego dnia, na który wyznaczono rozprawę apelacyjną. Rano przyszedłem do sądu. Konkurencji nie było. Była Pani Ania otoczona wianuszkiem przyjaciółek. Gdy podniosła wzrok, wiedziałem co się święci. – Panie Piotrze ! Jak pana rodzice wychowali?! Ja jeszcze nic nie dostałam, a pan już pisze… – usłyszałem. Tę sprawę przegrała. Odszkodowanie jednak później dostała.

Zastanawiające, gdy rodziła się IV RP, Walentynowicz z taką biografią, zwolenniczka dekomunizacji, lustracji, chyba Polski solidarnej, a przeciwniczka układu i Wałęsy, nie stała się jednym z symboli, jedną z ikon tego obozu i PiS. Czy tylko dlatego, że układ narodził się przy Okrągłym Stole, w który byli zaangażowani bracia Kaczyńscy? Z pewnością też dlatego, że od wielu lat chodziła już tylko swoimi ścieżkami, nie umiała czy nie chciała grać zespołowo, miała własny świat wartości, którymi się wyłącznie kierowała, obawiała się wykorzystania, była raczej nieufna, bywała nieprzewidywalna. A tak we współczesnym życiu politycznym się nie da funkcjonować.

Prezydent Lech Kaczyński nadał jej najwyższe polskie odznaczenie Order Orła Białego. 7 kwietnia Donald Tusk zabrał do Katynia jeden z symboli „S” – Lecha Wałęsę. 10 kwietnia Lech Kaczyński zabrał do Katynia inny symbol „S” – Annę Walentynowicz…

Piotr Adamowicz, w 1979 r. związał się z Ruchem Młodej Polski, wspomagał strajk w Sierpniu ’80, następnie w „S”. W stanie wojennym internowany. Kurier podziemnych wydawnictw, dziennikarz, korespondent w Gdańsku, m.in. Agence France Presse, agencji Reuters, „Życia Warszawy”, w latach 1993-2008 „Rzeczpospolitej”. Autor kilkunastu biogramów w „Opozycja w PRL. Słownik biograficzny 1956-89”. Pełnomocnik w IPN m.in.: B. Borusewicza, B. i M. Grzywaczewskich, A. Halla, B. Lisa, M. i D. Tusk oraz D. i L. Wałęsy.

Wykorzystałem: P. Adamowicz, A. Walentynowicz, w: Opozycja w PRL. Słownik biograficzny 1956-89, t. 3, Warszawa 2006; sylwetki A. Walentynowicz Hanny Krall („Tygodnik Powszechny” 1981) i Tomasza Jastruna („Tygodnik Solidarność” 1981); A. Walentynowicz, A. Baszanowska, Cień przyszłości, Kraków 2005; „Gwiazdozbiór w Solidarności”. Joanna i Andrzej Gwiazdowie w rozmowach z Remigiuszem Okraską, Łódź 2009; Sprawa Operacyjnego Rozpracowania „Emerytka” dot. A. Walentynowicz, IPN BU 0364/ 127, a także materiały przygotowane przeze mnie dla „Rzeczpospolitej”