W pół drogi do wolności

Marcin Żyła

publikacja 17.11.2010 20:05

Skazani w Wąsoszu mówią, że na co dzień nie ma tu zwierzania się ze swoich problemów. Każdy ma swoje, ceni się tych, którzy nie wyciągają ich na zewnątrz. Medytacja to również cisza. Ale w niej pociąga ich wolność.

Tygodnik Powszechny 46/2010 Tygodnik Powszechny 46/2010

 

Jednostka ma charakter półotwarty: bez wysokiego muru i wież strażniczych. Podlega częstochowskiemu aresztowi śledczemu. Do jednej z sal w Oddziale Zewnętrznym w Wąsoszu Górnym, 40 km na północ od Częstochowy, w każde piątkowe popołudnie przychodzi kilkunastu mężczyzn.

Zastępca dyrektora, mjr Urszula Wojciechowska-Budzikur, psycholog i psychoterapeuta, opowiada czasem osadzonym ojcu Johnie Mainie, benedyktynie, który w latach 70. ubiegłego wieku odkrył w tradycji Ojców Pustyni zwyczaj medytacji i przypomniał Zachodowi, że za sprawą św. Jana Kasjana, mistrza św. Benedykta, praktyki kontemplacyjne były znane w chrześcijaństwie już w V wieku. Zalecił, by chrześcijanie stosowali mantrę „Maranatha”, co w języku aramejskim, którym posługiwał się Chrystus, oznacza: „Przyjdź, Panie”.

Dziś robią tak niektórzy z osadzonych w Częstochowie i Wąsoszu – gdzie dyrektor wprowadziła zajęcia z medytacji chrześcijańskiej.

Oddech

Najpierw pomyśl: „nie myśl”. I przestań się wiercić na tym krześle. Zamknij oczy. Głowa do góry, dłonie na uda. Aby nie zasnąć, wyprostuj plecy. Potem zacznij powtarzać w duchu: „maranatha” – w jednym ciągu albo, jeśli wolisz, na dwa razy: „ma-ra- – wdech, -na-tha” – wydech. Na początku będzie nieporadnie, ale tym martwić się nie trzeba. Każdy ma swój rytm, który powinien poznać, czasem nawet – własne słowa, które musi znaleźć, by zgrały się z oddechem i przez kilkanaście minut wyznaczały rytm życia. Wytrwaj tylko w bezruchu. Myśli mogą wtedy odejść same, choć łatwe to nie jest. Bo już w trakcie rozpraszać może wszystko.

Jeśli jesteś człowiekiem wolnym, a zwłaszcza gdy robisz to pierwszy raz, przeszkadzać może, na przykład, świadomość, że gdzieś po ścianie chodzi pająk, albo że ktoś wszedł na salę już po uderzeniu gongu. Możesz usłyszeć – i to cię zdziwi, a zdziwienie to emocja, myśl (nie wolno!) – że głośno połykasz ślinę. Zobaczyć, jak jasno jest pod zamkniętymi powiekami. Poczuć, jak oparte na udach dłonie stają się gorące.

Jeśli jesteś, jak się tu mówi, osadzonym, masz jednak gorzej. Rozproszyć cię może nawet cień myśli o rodzinie, która żyje w mieście; o kobiecie, którą zostawiłeś na wolności; o rzeczywistości, na którą teraz nie masz wpływu. I do tego ścieżka dźwiękowa korytarza: rozmowy, polecenia strażników, szczęk zamykanego ­zamka, odgłos rozsuwania bramy. A słuch, już po paru dniach, masz tu bardzo wyostrzony.

Oferta

– Najgorsze było uzyskać spokój, odłożyć na bok myśli – mówi Adam, jeden z tymczasowo aresztowanych. – Gdy coś mi nie wychodzi za pierwszym razem, zwykle szybko schodzi na boczny tor. Medytacja wymagała ode mnie jakiegoś przełamania... Nie wiem, czy na wolności by mi się to udało.

Wprowadzanie programu „Medytacja chrześcijańska – szansa na wewnętrzną wolność” rozpoczęło się w czerwcu ubiegłego roku od spotkania z funkcjonariuszami Służby Więziennej.

– Zaprezentowałam tę praktykę jako uniwersalną dyscyplinę duchową i jako technikę relaksacyjną, sposób na radzenie sobie ze stresem – mówi pani dyrektor. – Pokazałam fascynujący, wielokrotnie nagradzany film „Odsiedzieć swoje. Medytacja Vipassana w indyjskich więzieniach”, rzecz o programie medytacji, którą stosuje się z powodzeniem nie tylko w Indiach. Powiedziałam o źródłach medytacji chrześcijańskiej. Odbiór był różny: od zainteresowania po niedowierzanie, że praktyka ta może przynosić takie pozytywne zmiany, i że ma także korzenie w chrześcijaństwie.

– Medytacja, również w wersji chrześcijańskiej, budzi sporo uprzedzeń. Do aresztu w Częstochowie i jego oddziału w Wąsoszu wprowadziłam jej wersję w nurcie o. Maina, ponieważ sama taką praktykuję – przyznaje inicjatorka programu. – Jeżeli ktoś nie chce się identyfikować z przymiotnikiem „chrześcijański”, może praktykować „niereligijnie”, wybrać inną mantrę albo skoncentrować się na oddechu. Są jednak osoby, dla których ten przymiotnik jest niezwykle ważny.

Urszula Wojciechowska-Budzikur medytację chrześcijańską zawsze określa tak samo: „oferta”. Przetartym przez nią śladem poszły niedawno inne jednostki penitencjarne w Polsce, m.in. we Wrocławiu i Poznaniu, w których zaczęły się organizować grupy medytacyjne.



– Wśród skazanych nie prowadzi się psychoterapii. Medytacja wprawdzie jej nie zastępuje, ale działa terapeutycznie. Otwiera w ludziach nowe przestrzenie. Jest świetną metodą na stres. Dzięki niej w zasadzie każdego można nauczyć samodzielnej pracy nad sobą.

Problem z medytacją w areszcie śledczym wiąże się z rotacją osadzonych: czynności procesowe trwają kilka miesięcy, a po wyroku skazani trafiają zwykle do innych zakładów. A także z tym, że ludzi trzeba od siebie izolować: wspólników w sprawie, skazanych od tymczasowo aresztowanych, karanych po raz pierwszy od recydywistów. Medytować trzeba najczęściej również osobno. Dni są podobne do siebie: pobudka o szóstej rano, zaraz potem apel. Przed południem wyjazdy do prokuratury i sądu. Po południu – wizyty adwokatów, widzenia z rodzinami. Obiad wydawany do cel, bo w areszcie nie może być wspólnej stołówki. Osadzeni nie spacerują po korytarzach, najwyżej są dokądś doprowadzani.

– Doświadczają wielu napięć wynikających z izolacji – opowiada dyrektor Wojciechowska-
-Budzikur. – Umysłowy chaos miesza się z poczuciem bezsilności. Myślą o tym, co dzieje się z ich rodzinami, żonami, konkubinami, obawiają się zdrady, boją się o przyszłość. Na początku mają problemy z adaptacją do nowych warunków, niektórzy reagują zaburzeniami rytmu snu i czuwania, śpią w dzień, czuwają w nocy. Potem stres przynoszą czynności procesowe. I wreszcie warunki – wiele osób na małej przestrzeni – które sprzyjają konfliktom.

Buduję sobie własny klasztor

Za kratami trudno o ciszę. Niektórzy z medytujących osadzonych na czas praktyk rozwieszają w celach wokół swoich łóżek ręczniki, by choć trochę się odizolować. Większość siada do medytacji wcześnie rano lub późno wieczorem, kiedy więzienne życie zamiera.

– Medytuję od półtora miesiąca. Wieczorem, przed zaśnięciem – mówi Damian, lat 23, skazany. – Początki były naprawdę trudne. Kiedy zaczynałem się koncentrować, rozpraszało mnie wszystko. Zdarzało się, że moja fantazja szła w innym kierunku. Teraz czuję się już uspokojony. Pogodziłem się z mamą, z którą wcześniej nie miałem żadnego kontaktu. Była nawet u mnie na widzeniu. Wydaje mi się, że to wszystko właśnie przez moją modlitwę. Z powrotem zacząłem wierzyć w Boga. – Coś takiego jej ostatnio powiedziałem.

– W czasie medytacji czuję się tak, jakbym budował sobie swoje własne miasto albo klasztor, który nie ma murów. Wyciszenie, spokój i koncentracja, jestem tylko ja i moje myśli – dodaje.

Jakie są reakcje towarzyszy w celi, tych, którzy nie medytują?

– Ludzie, których znam z wcześniejszych odsiadek, to jakby moja druga rodzina, tylko że po tej stronie muru – odpowiada Damian. – Niektórzy są tacy, że gdy zobaczą coś nowego, to się wyśmiewają. Ale ja nie zwracam na nich uwagi. Wiem, że kiedy się śmieją, to tak, jakby znaleźli sobie jakieś zajęcie.

Norbert, tymczasowo aresztowany: – Dziś podczas widzenia namawiałem do medytacji swoją siostrę. Tłumaczyłem, co to jest. Napisałem jej słowo-mantrę, które ma powtarzać. Reakcją rodziny na to, że medytuję, był uśmiech. Mówili: ocenimy, gdy zobaczymy, jak praktykujesz. Wiedzą, że charakter mam taki, że w miejscu nie usiedzę. A tu nagle medytacja. Zdziwieni byli.

– Dzięki medytacji inaczej patrzę na wszystko – przyznaje Mariusz, współtowarzysz Norberta z celi numer 19. – Kiedyś byłem dominujący, lekceważyłem ludzi. Teraz rozumiem, że postępowałem źle. Mamy tu kolegę z Francji, który jeszcze nie miał widzenia. Przeżywamy to z nim, razem martwimy się o jego rodzinę. Rozumiemy, czujemy, co przeżywa. A przedtem? Położyłbym się pewnie, ręce założył za głowę i zero reakcji.

Efekty medytacji zauważają współosadzeni, rodzina, więzienny personel – ale jej praktykowanie w areszcie nie przynosi formalnych korzyści. Nie wpływa na częstotliwość widzeń lub przepustek. To po to, by zminimalizować próbę instrumentalnego wykorzystywania udziału w programie. Do akt osobowych opuszczających areszt w Częstochowie trafia jedynie zaświadczenie o udziale w spotkaniu edukacyjnym na temat medytacji chrześcijańskiej. Udział w praktykach jest dobrowolny, nikogo się z niego nie rozlicza, a rezygnującym nie grożą sankcje.


Z osadzonymi rozmawiam w niewielkiej kaplicy aresztu. W oknie witraż przypominający znak paragrafu. Za nim – kraty.

– Jeżeli nadarza się jakakolwiek okazja, żeby przyjść do kaplicy, zawsze się na to piszemy – deklaruje Mariusz. – Francuz też przychodzi. Nie umie zbyt dobrze po polsku, ale jakoś się dogadujemy. Próbuje z nami medytować, choć jeszcze nie bardzo rozumie, o co w tym chodzi.

– Powiedzcie mu, że w bibliotece jest też coś po francusku o medytacji – wtrąca pani dyrektor.

– Wcześniej w życiu bym się nie przyznał, że chodzę do kościoła. A zrobiłem to. Pierwszy raz od kilkunastu lat przystąpiłem do komunii. Teraz wyrażam otwarcie to, co czuję. Serce boli, że tu jestem – ale wiem, że żyję, bo mam serce – kończy Mariusz.

Kiedy człowiek medytuje, staje się otwarty na bodźce z zewnątrz. – Także te przykre. Czy to nie jest bolesne?

– Czytamy każdy list, który przychodzi do naszych kolegów. Wczuwamy się w nie, wszystko jest teraz inaczej – odpowiada jeden.

– A dla mnie bardziej przypomina się ta wolność... – mówi drugi.

Mariusz, Adam i Norbert są w sytuacji uprzywilejowanej – w celi siedzą razem. W „dziewiętnastce”, oprócz nich, jest jeszcze tylko dwóch osadzonych. Gorzej ma 23-letni Artur, jedyny z czterech w innej celi, który medytuje.

– To wy sobie śpijcie, a ja pomedytuję – powiedział któregoś wieczoru do swoich towarzyszy.

– Chyba myśleli, że jest to trochę naciągane – uśmiecha się teraz. – Medytacja kojarzyła mi się wcześniej z religiami Wschodu. Dowiedziałem się jednak o pustelnikach, pierwszych mnichach chrześcijańskich. Pomyślałem: skoro jestem katolikiem, to czemu nie spróbować? Teraz czasem siedzę nawet po półtorej godziny. W wygodnej pozycji powtarzam mantrę „Jezu, ufam Tobie” – to mi jakoś bardziej pasuje. Mówiłem o tym mamie, ale trudno było jej to wytłumaczyć – ona myśli, że to coś złego, słucha ciągle Radia Maryja. Odkąd medytuję, jestem spokojniejszy. Prawie przestałem palić.

Przed sądem toczy się właśnie proces Artura. Na początku, kiedy wracał tu po rozprawie, był coraz bardziej zirytowany.

– Wcześniej nie wiedziałem, co do mnie mówią, jakby rozprawa toczyła się po chińsku. Za drugim razem, po tym, jak zacząłem medytować, było lepiej, już miałem zamiar zadać pytanie na rozprawie, bo mam do tego prawo, ale jeszcze się nie zdecydowałem. Już bardziej rozumiem i wiem, co mówi do mnie sędzia i co odpowiada mój adwokat.

Każdemu jego przypowieść

Do Oddziału Zewnętrznego w Wąsoszu trafia się za mniejsze przestępstwa: niepłacenie alimentów, prowadzenie pojazdów w stanie nietrzeźwym, drobne oszustwa. Niektórzy z osadzonych są nawet zatrudniani przez miejscowych przedsiębiorców, kilka godzin dziennie spędzając poza zakładem. Stare, wybudowane jeszcze za Polski Ludowej pawilony zaskakująco dobrze komponują się z otoczeniem: pięknym lasem i zielonym otoczeniem doliny Warty. Okolica jest zresztą wyjątkowo penitencjarna: z drugiej strony lasu, w niedalekich Kulach, znajduje się ośrodek szkolenia Służby Więziennej.

W maju gościł w Wąsoszu o. Joseph Pereiro z Indii, rzymskokatolicki ksiądz, nauczyciel medytacji chrześcijańskiej, założyciel i dyrektor Kripa Foundation (Fundacji Łaska), zajmującej się pomocą uzależnionym i ludziom ulicy. Miesiąc później, przy pięknej pogodzie, odbyły się tu pierwsze rekolekcje medytacyjne pod hasłem ,,Droga do prawdziwej wolności”, które prowadził o. Wojciech Czwichocki z klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu. Słońce sprzyjało medytacji na świeżym powietrzu.

Ale to jednak ciągle więzienie. Przed pawilonem stoi jeden ze skazanych, pan Stanisław, który w każdy piątek organizuje tu wspólną medytację. Od stycznia jest liderem grupy, to on dysponuje ważnymi akcesoriami: gongiem (oznajmia początek i koniec) oraz świeczką (ustawia ją w środku kręgu, wśród medytujących).

Urszula Wojciechowska-Budzikur nadzoruje proces medytacyjny, woli jednak, gdy skazani organizują się sami.

– Sama prowadzę tylko spotkania edukacyjne. Nie medytuję z nimi. – To z uwagi na pełnioną rolę. W naszych relacjach obowiązują jasne granice – wyjaśnia.

Pan Stanisław czeka dziś na wieści z sądu – mają decydować o jego przedterminowym zwolnieniu. Swoje obowiązki ma przekazać młodszemu, wybranemu w głosowaniu koledze.


Skazani w Wąsoszu mówią, że na co dzień nie ma tu zwierzania się ze swoich problemów. Każdy ma swoje, ceni się tych, którzy nie wyciągają ich na zewnątrz, nie pogarszają i tak już kiepskiej sytuacji. Medytacja to też cisza. Ale mówią również, że pociąga ich w niej wolność: tu nikt niczego nie nazywa, nie zakazuje. To też prawdziwe chrześcijaństwo, ale jednak inne niż w kościele. Nikt nie wychodzi wyżej od innych, aby powiedzieć: tego nie wolno. W medytacji granice wyznaczają sobie sami. Mówią: „jak już zaczniesz...”. Jeden z nich zrezygnował po miesiącu. Minęły trzy następne. Wrócił. Brakowało mu tego. Inny przyznaje, że specyficzne miejsce, w którym teraz jest, nastraja do zastanawiania się nad sensem życia.

W więziennej bibliotece prawie wszystkie książki są w okładkach z szarego papieru. Tylko półka o medytacji pozostaje kolorowa. Na spotkaniu edukacyjnym skazani omawiają przeczytaną literaturę. Zdarza się, że wspólnie analizują fragment Pisma Św. – pod kątem duchowym, ale i psychologicznym. Niedawno rozmawiali o książce Thomasa Mertona „Mądrość pustyni”. Każdy losował po jednej przypowieści. Mógł ją odnieść do siebie, do swoich doświadczeń.

Własnym samochodem, raz na 2-3 miesiące, przyjeżdżają do Wąsosza wolontariusze z grupy medytacyjnej duszpasterstwa akademickiego w Katowicach. Dziś jest ich trzech: pisarz, przedsiębiorca oraz młoda architekt.

– Mówienie o tym, czym jest medytacja, to niepotrzebne naznaczanie umysłu człowieka – słyszę od nich. – Każdy znajdzie swoją odpowiedź. Medytować może każdy, bo cisza jest wspólna dla wszystkich. Dopóki nie ma słów, nie różnimy się. Ale dla nas w medytacji bardzo ważny jest przymiotnik „chrześcijańska”. Medytacja to spotkanie z Chrystusem – mistrzem, który jest w nas. To forma osobistego kontaktu z Bogiem, na tyle bliskiego, na ile stać nas w danej chwili. Na spotkaniach z więźniami widzimy czasami twarze jakby nieobecne. Coś jednak spowodowało, że przyszli na spotkanie. Z nami jest tak samo. Nie wiemy, dlaczego tu jesteśmy i jak to się ma zmieniać. Po prostu jesteśmy.

Po obiedzie sala ponownie zapełniła się osadzonymi – przyszło kilkunastu. Usiedliśmy wszyscy w wielkim kole. Cisza, prosta postawa, koncentracja, synchronizacja oddechu. Mantra. Dwadzieścia minut z samym sobą było pełne wydarzeń – choć czas upłynął szybko.

Stanisław nie wyszedł tego dnia na wolność. Jego prośbę sąd odrzucił. Zostanie tu jeszcze rok – chyba że szczęście dopisze mu przy wniosku, z którym mogłoby wystąpić kierownictwo zakładu. Kiedy informacja dotarła do Wąsosza, zamknął się na chwilę w swoim pokoju. Potem jednak wrócił na medytację z wolontariuszami z Katowic.

– Chciałabym, żebyście go wsparli – powiedziała wcześniej reszcie skazanych Urszula Wojciechowska-Budzikur. – Widocznie musi tu jeszcze z jakichś powodów pobyć, może ma tu jeszcze coś dobrego do zrobienia.

Tylko w kwestii medytacji chrześcijańskiej w wąsoskim zakładzie pozbawienia wolności panuje całkowita wolność.