Nadzieja umiera ostatnia

Z dr Sylwią Jędruś – kierownikiem III Kliniki Radioterapii w Gliwicach – rozmawia ks. Marek Łuczak

publikacja 23.11.2010 20:50

Nieraz zgłaszają się do nas ludzie, którzy nie zdradzają swoim wyglądem najmniejszych nawet oznak choroby, a lekarz wie, że cokolwiek by zrobił, szukał pomocy w jakimkolwiek miejscu na świecie, nie uda się całkowicie wyleczyć tego chorego. Niestety, po tylu latach pracy muszę powiedzieć, że w onkologii cuda zdarzają się niezmiernie rzadko

Niedziela 47/2010 Niedziela 47/2010

 

Ks. Marek Łuczak: – Instytut Onkologii w Gliwicach jest miejscem pracy Pani Doktor, a dla tysięcy ludzi jest to miejsce, do którego przychodzi się z sercem rozkołatanym.

Dr Sylwia Jędruś: – Mam świadomość, że ludzie przychodzą tu z takim odczuciem. Żyję z nią na co dzień. Tak już jest od dnia rozpoczęcia pracy, a ja tu już pracuję ponad 30 lat. Rozpoznanie choroby nowotworowej jest sprawą bardzo poważną, większości ludzi kojarzy się zero-jedynkowo: albo uda mi się wyleczyć, albo się nie uda. Najczęściej słyszymy o tym, że się nie udało, ponieważ ludzie rzadko mówią, że są wyleczeni z raka. Kilka lat temu nie mówiło się głośno wśród znajomych, że ma się raka, w jakiś sposób ta choroba była traktowana jako wstydliwa. Może też bano się współczucia, litości czy alienacji. Teraz zdarza się to częściej. Na pewno pomogli tu ludzie świata mediów, niektóre osoby publiczne, otwarcie mówiące o tym, że chorują albo że wyszły z choroby nowotworowej.

– Mówimy teraz o sytuacji, kiedy jest nadzieja i trzeba się leczyć. A jak się Pani czuje, kiedy diagnozą są wieści hiobowe?

– Niestety, zdarzają się takie sytuacje, że już podczas pierwszej wizyty wiem, że chory ma znikome szanse na wyleczenie. Zwykle chodzi o niekorzystne umiejscowienie nowotworu albo o wysokie zaawansowanie choroby. Oczywiście, innym tematem jest leczenie, które pozwala zatrzymać chorobę, a tym samym przedłużyć życie i poprawić stan ogólny chorego. Ale raczej nie uzyskamy sytuacji, w której ktoś może powiedzieć: byłem chory, a teraz jestem zdrowy. To jest chyba najcięższa sytuacja. Nieraz przecież zgłaszają się do nas ludzie, którzy nie zdradzają swoim wyglądem najmniejszych nawet oznak choroby, a lekarz wie, że cokolwiek by zrobił, szukał pomocy w jakimkolwiek miejscu na świecie, nie uda się całkowicie wyleczyć tego chorego. Niestety, po tylu latach pracy muszę powiedzieć, że w onkologii cuda zdarzają się niezmiernie rzadko.

– Nie zdarzają się w ogóle czy raczej nie zdarzyły się w Gliwicach?

– Oczywiście, nie neguję cudów. W medycynie jednak, opisując zjawiska, posługujemy się statystyką, a w niektórych przypadkach nowotworów ta statystyka jest bezwzględna. Z drugiej strony oprócz statystyki jest pojedynczy człowiek, ten konkretny. I zdarza się, że miał statystycznie niewielką szansę, a wygrał z chorobą. Najważniejsze jest to, że mimo tej statystycznej wiedzy, kiedy podejmuję leczenie, towarzyszy mi zawsze optymizm i nadzieja, że jednak tym razem musi się udać.

– Czy upływ czasu pracy w zawodzie ma wpływ na wrażliwość lekarza?

– Prawda jest taka, że im jestem starsza, tym trudniej jest mi o naiwny optymizm. Mam coraz większe doświadczenie, a ono nie pozwala mi na...

– ...na złudzenia?

– Raczej na wiarę w łatwe i proste rozwiązania.

– Przed chwilą słyszałem rozmowę Pani Doktor z pacjentką na korytarzu. Wyczułem wiele troski w Pani głosie... Jak w medycznych statystykach nie zgubić człowieka?

– W onkologii pacjenci pozostają związani z lekarzem do końca jego pracy albo do końca swojego życia. Ludzie już podczas pierwszego spotkania pytają o swoje szanse, o możliwości leczenia, a wokół tych pytań pojawiają się sprawy, które trzeba załatwić, członkowie rodzin, dzieci itp. O pacjentce np., z którą przed chwilą rozmawiałam, wiem, że ma czwórkę dzieci, najstarsze mają 18, 12 lat, młodsze 2 lata i 4 miesiące. Nigdy nie widziałam tych dzieci, ale nie potrafię o nich nie myśleć. Myślę o ich szansach na przyszłość, czasami pytam, dlaczego ich matka się tu znalazła, może coś ktoś zaniedbał, a może brakuje świadomości zdrowotnej w społeczeństwie...

– Jak w tym wszystkim nie zgubić Pana Boga?

– W mojej pracy nauczyłam się nie zadawać pytań o miejsce Boga. Nie ma na poziomie ludzkiego rozumu odpowiedzi na pytanie: jak się ma Bóg do ciężkiej choroby pięcioletniego dziecka, matki trójki dzieci.... To jest przecież tajemnica.

– Paradoksalnie taka deklaracja jest wyznaniem wiary...

– Jest raczej wyrazem pokory człowieka wobec tajemnicy Bożych planów. Nie ma sensu zadawać takich pytań, bo nie ma na nie odpowiedzi w warunkach doczesności.

– Tu się chyba pojawia miejsce dla kapelana...

– U nas jest wspaniały kapelan, redemptorysta, ks. Jan, który stara się nikogo nie oceniać, a jednocześnie wszystkim nieść pomoc. Nie czuje się zdziwiony czy zgorszony, kiedy ludzie, z którymi rozmawia, w pewnym momencie zaczynają się buntować. W każdej sytuacji towarzyszy chorym, nieraz nie musi nic mówić, wystarczy, że jest, że potrzyma za rękę.

– Czy lekarz mówi dzisiaj chorym, że nie ma dla nich ratunku?

– Chyba najgorszą rzeczą jest sytuacja, kiedy lekarz odebrałby choremu nadzieję. Jednocześnie prawo nakazuje rzetelne informowanie chorego o jego stanie zdrowia. Niekiedy największą sztuką jest spełnić wymogi prawa, nie odbierając choremu nadziei. Nie zgadzam się ze stawianiem wyroków. Nierzadko słyszymy opinię, że np. komuś zostało pół roku życia. Nie stawiajmy się na miejscu Pana Boga. Nieraz przerywamy terapię, bo organizm jest wycieńczony i mogłoby się wydawać, że to już koniec. Okazuje się, że po jakimś czasie można kontynuować leczenie onkologiczne, a tym samym poprawić komfort życia i przedłużyć je.

– Czasami jednak medycyna przegrywa. Jeśli więc przegrywamy z rakiem, czy wygrywamy chociaż z cierpieniem?

– Pod tym względem jest coraz lepiej. Leki są skuteczniejsze, można więc zaryzykować twierdzenie, że przynajmniej na froncie walki z bólem wygrywamy. Jest też coraz więcej hospicjów, lepiej wyposażonych i sprawniej funkcjonujących (są dzienne, stacjonarne, domowe). Nic jednak nie zastąpi rodziny i przyjaciół przy łóżku chorego. Ale trzeba również starać się zrozumieć bliskich, którzy z różnych powodów nie są w stanie sprostać ekstremalnym sytuacjom, oni też często potrzebują wsparcia i pomocy.