Miłość jest w nas

Piotr Sikora

publikacja 08.12.2010 20:05

Jak naucza Jezus, Królestwa nie można zobaczyć w określonym miejscu i postaci z powodu braku dystansu pomiędzy nim a ludźmi: nie jest tu czy tam, ponieważ jest w/pośród was.

Tygodnik Powszeechny 49/2010 Tygodnik Powszeechny 49/2010

 

Królestwo Boga nie przyjdzie dostrzegalnie. Nie powiedzą: „Oto jest tutaj” lub „Oto jest tam” – ponieważ Królestwo Boga jest w/pośród was (entos hymon) (Łk 17,20-21)
Kto lgnie do siebie, ten się gubi, kto zaś wzgardzi sobą na tym świecie, zachowa siebie w wiecznym życiu (J 12, 25)
Boga nikt nigdy nie widział. Jeśli kochamy się nawzajem, Bóg trwa w nas i Jego miłość jest w nas doskonała (…) Kto nie kocha swego brata, którego widzi, nie może kochać Boga, którego nie widzi (1 J 4, 12. 20)
Będziesz kochał Pana, Boga swego całym swym sercem, całą swą duszą, całym umysłem. (…) Będziesz kochał bliźniego jak samego siebie (Mt 22, 37. 39)

Jak naucza Jezus, Królestwa nie można zobaczyć w określonym miejscu i postaci z powodu braku dystansu pomiędzy nim a ludźmi: nie jest tu czy tam, ponieważ jest w/pośród was.

Wśród biblistów i tłumaczy Pisma trwa spór, czy Jezusowe słowa – entos hymon – lepiej tłumaczyć: „w was”, czy „pośród was”. Czysto lingwistyczne analizy nie pozwalają na łatwe rozstrzygnięcie. Pierwsze rozwiązanie sugeruje, że rzeczywistość Królestwa przynależy do obszaru doświadczenia wewnętrznego – osobistych przeżyć, uczuć itp., dlatego może wspierać indywidualistyczne tendencje, akcentujące „duchowy” aspekt religii. Przekład drugi lokuje rzeczywistość Królestwa w przestrzeni międzyludzkiej, wspólnotowej, społecznej. Zgodnie z tą interpretacją znaczenia nabiera zaangażowanie charytatywne, obywatelskie itp., a także instytucjonalny wymiar religii.

Przeciwstawienie sobie tych dwóch możliwych sposobów przekładu Ewangelii jest jednak próbą umiejscowienia Królestwa, wskazania, że jest „tu”, a nie „tam”. Jezusową wskazówkę trzeba zatem rozumieć inaczej, w sposób unikający pokusy lokalizacji ograniczającej Królestwo do jakiegoś obszaru doświadczenia czy zaangażowania. A może sam obraz człowieka, zgodnie z którym ludzkie „wnętrze” i „zewnętrzne” zaangażowanie stanowią dwa odrębne światy, jest nietrafny?

Gdy myślę o swoim wnętrzu, nie chodzi mi o to, co zamknięte pod powierzchnią skóry, lecz o moje myśli, pragnienia, odczucia, wrażenia, akty woli... Wszystko to jednak jest powiązane ze światem, który mnie otacza, powiązane do tego stopnia, że nie jest możliwy opis tego, co „wewnątrz” mnie, pozbawiony odniesienia do tego, co „na zewnątrz”. Zaś najważniejsze w owym „zewnętrznym” świecie są moje relacje z innymi ludźmi. To dzięki nim w ogóle posiadam ludzką zdolność myślenia, odczuwania, chcenia... Gdyby nie (najpierw) rodzice, (a potem) inne ważne dla mnie osoby, w ogóle nie miałbym „wnętrza”. Ono utkane jest z moich relacji z innymi. Moje „wnętrze”, moja osobowa tożsamość, to moje miejsce w splocie międzyosobowych relacji. „Ja” zupełnie osobne, zamknięte w szczelnych granicach, niezależne od żadnego „my” – jest złudzeniem. Dlatego Jezus mówi: „w was”, używa liczby mnogiej. „My”, które obejmuje cały świat, jest „przestrzenią” przychodzenia Królestwa.

Co jednak, jeśli jako wolny człowiek zechcę zbudować szczelne granice, zakreślić obszar, który będzie tylko mój, własny? Jezus tego nie zabrania. Ostrzega tylko, iż to wysiłki daremne, a efekt iluzoryczny. Marność. I tak przeminie. Zajęty zaś budowaniem i podtrzymywaniem granic swojego małego „ja”, nie dostrzegę świata, który do mnie przychodzi, nie rozpoznam całego siebie.

Budowanie iluzji osobnego „ja” wiąże się najczęściej z tworzeniem symetrycznego, iluzorycznego obrazu Boga jako kogoś posiadającego osobne, zamknięte granicami, „Ja” boskie. Wydaje się wówczas, że relacja z Bogiem jest jedną z wielu relacji, w które można się – ewentualnie – zaangażować. Zaangażowanie religijne zostaje „zaszufladkowane” jako jedna z rozlicznych działalności. Przykładem mogą tu być nawet pobożne kazania adwentowe, w których jesteśmy ostrzegani przed zagubieniem religijnego wymiaru Bożego Narodzenia w gąszczu spraw jakoby przyziemnych, takich jak kupowanie prezentów, przygotowywanie świątecznych potraw, sprzątanie domu. Owszem, można się w takich działaniach zagubić, ale... nie ma takiego miejsca, które nie jest miejscem przychodzenia Królestwa.

Kupowanie prezentów również można przeżyć jako „rekolekcje adwentowe”, ćwiczenie w otwartości na wcielonego Boga. Wszak, zgodnie z Pismem, kochać bliskich, których się widzi, to trwać w Bogu i Jego miłości. Czy jednak zawsze widzimy tych, z którymi żyjemy? W widzeniu ludzi, takimi jacy są, trzeba się ćwiczyć: ćwiczyć uważność na to, co dla nich istotne, co lubią, a czego nie, co sprawia im radość. Jak bez takiej uważności kupić dobry prezent? Jeśli przez większość roku żyjemy trochę obok, zapatrzeni raczej w samych siebie, możemy czas kupowania prezentów potraktować jako czas nawrócenia, przemiany umysłu – otwarcia oczu na tych, których w swoim mniemaniu kochamy.

Co w takim widzeniu przeszkadza? Między innymi przyzwyczajenie. Ludzie zmieniają się, stają się wciąż na nowo. Co było ważne, takie być przestaje; co lubili kiedyś, niekoniecznie lubią dzisiaj. Każdy człowiek i splot relacji, w których istnieje, jest i marnością, i boskim adwentem. Jeśli jednak mamy jego obraz (stworzony, jakżeby inaczej, przez siebie), do którego zawsze powinien pasować, nie jesteśmy w stanie zobaczyć wciąż nowego, na nowo przychodzącego człowieka, przyjąć go takim, jakim się staje. Próbujemy zatrzymać, co mija, przywołać, co było. Tracimy zdolność twórczego podejmowania wciąż przemijającej i na nowo tworzącej się, „nadchodzącej”, z tym kimś relacji.

Przyzwyczajenie, o którym tu mowa, tendencja do „zamrażania” wiecznie płynnej rzeczywistości, ma swoje źródło w przywiązaniu do własnego „ja” i wypływającym z niego lęku o samego siebie. Skoro bowiem istnieję w relacjach, w związku z ludźmi i całym światem, to znaczy, że przemijanie świata jest i moim przemijaniem. Utrwalone obrazy innych i moich z nimi relacji są też moimi autoportretami, które kurczowo trzymam przed oczami, by zachować siebie. I patrzę na ludzi, na świat poprzez te obrazy. Moje oczekiwania, moje pomysły... Można je mieć; co więcej, żyjąc w świecie, poznając go, zmieniając, nie sposób ich nie mieć. Lecz, jak radzi Mistrz Eckhart, trzeba ich używać bez przywiązania, ze świadomością, że nigdy nie są adekwatne wobec całego bogactwa Tego-Co-Nadchodzi.

Jak zatem przypomina Jezus: kto do siebie jest przywiązany, kto chce siebie znaleźć i zachować, ten siebie (i wszystkich, i wszystko) traci. Kto zaś od siebie się uwolni, kto przestanie dzielić Rzeczywistość na swój mały fragmencik i mniej lub bardziej nie swoją resztę, kto będzie przyjmował całą Rzeczywistość jak siebie samego, ten odnajdzie nadchodzące wieczne Życie, wieczny Adwent.


Piotr Sikora (ur. 1971) jest doktorem filozofii, teologiem, wykładowcą filozofii religii; pracuje w Wyższej Szkole Filozoficzno--Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie.