Spadkobiercy doktor Błeńskiej

Stanisław Zasada

publikacja 04.01.2011 18:22

Pomagali już polskim księżom w Kazachstanie i ewangelizowali Afrykańczyków na Wyspach Zielonego Przylądka. W tym roku pracowali w domu dla arabskich sierot w Jerozolimie

Niedziela 1/2011 Niedziela 1/2011

 

Prawie dwa tysiące godzin. Tyle przepracowali latem studenci z Akademickiego Koła Misjologicznego przy poznańskim Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Ziemi Świętej. Piętnastu młodych ludzi pomagało przez miesiąc polskim elżbietankom w Jerozolimie. Pracowali w sierocińcu, który siostry założyły dla arabskich sierot.

– Dzięki takim akcjom jak wasza tutejsi chrześcijanie nie czują się osamotnieni – powiedział im abp Fouad Twal, łaciński patriarcha Jerozolimy.

Alae, Michaela i Rut

Dzień wyglądał tak: rano Msza św., śniadanie i praca do obiadu. Potem dwie godziny sjesty i znowu praca. Tylko weekendy mieli wolne. Zwiedzali wtedy miejsca związane z ziemskim życiem Chrystusa. Oprócz Jerozolimy, byli w Betlejem, Kafarnaum, Kanie Galilejskiej, Nazarecie. Pobyt w Domu Pokoju – jak nazywa się założony przez elżbietanki sierociniec – zaczęli od zdrapania farby z metalowych drzwi, krat w oknach, bramy i balustrad. – Było ich chyba z milion – wspomina Joanna, jedna z uczestniczek wyprawy. Potem wszystko malowali.

Uszczelniali też przeciekający dach, pracowali w ogrodzie, malowali ściany w pokojach dzieci, odnawiali drewniane łóżka. Do tego pranie, zszywanie i cerowanie dziecięcych ubrań. – A ja podłączałem jeszcze komputery – chwali się Damian, świeżo upieczony absolwent informatyki. Nie wszystkie dzieci wyjechały na wakacje. Joanna miała pod opieką dwie kilkuletnie dziewczynki: Michaelę i Rut. – Straszne urwiski – mówi. Powtarza, że mniej się zmęczyła, zdzierając stary lakier z łóżek, niż gdy się nimi zajmowała. – Ale miały tak rozbrajający uśmiech, że cała złość mi przechodziła – dodaje Joanna.

W domu była jeszcze Alae – czternastoletnia Palestynka, która nie ma nikogo z bliskich. Przez jakiś czas w sierocińcu odwiedzała ją mama, ale któregoś dnia się nie pojawiła. Nikt nie wie, co się z nią stało. – To było kilka lat temu – opowiada Joanna. Mówi, że żal jej było młodej dziewczyny.

Kieszonkowe dla afrykańskich dzieci

Akademickie Koło Misjologiczne w Poznaniu działa ponad 80 lat – prawie tyle samo co Uniwersytet Adama Mickiewicza. – To dobrze świadczy o poznańskich studentach, którzy zawsze byli wyczuleni na sprawy misji – mówi ks. Szymon Stułkowski.

To nie jest kurtuazja. Przed wojną do AKM należała studentka medycyny Wanda Błeńska. Później przez 42 lata leczyła w Ugandzie chorych na trąd. – Wspólnie z przyjaciółmi pakowaliśmy i wysyłaliśmy książki, leki i opatrunki do placówek prowadzonych przez polskich misjonarzy. A w parafiach opowiadaliśmy o misjach – wspomina sędziwa misjonarka.

Koło skupia dziś studentów i absolwentów różnych poznańskich uczelni. Łączy ich jedna pasja – misje. Spotykają się często w domu Sióstr Klawerianek, które zajmują się opieką duchową i materialną nad misjami – zwłaszcza w Afryce.

Joanna (absolwentka biologii, kończy ochronę środowiska) jest w Kole od trzech lat. Wciągnęła ją koleżanka z farmacji. Jednak do zaangażowania w misje Joannę od najmłodszych lat zaprawiała mama. Namawiała, by oddawała część kieszonkowego dla dzieci z Afryki. Odłożone pieniądze jej ciocia wysyłała potem misjonarzom. – Było mi trochę żal, ale zawsze umiałam się przełamać – wspomina Joanna.

Podobnie jak za studenckich czasów dr Błeńskiej, wolontariusze odwiedzają parafie i opowiadają o pracy misjonarzy, a przy okazji zbierają pieniądze na misje. Jedną z form zdobycia finansów jest sprzedaż butelek na wodę święconą, które młodzież własnoręcznie maluje.

Za pozyskane pieniądze zaangażowali się w akcję „Adopcja Serca”. To pomoc materialna dla konkretnego dziecka z kraju misyjnego. Polega na wpłacaniu co miesiąc 60 zł, aby zapewnić godne warunki życia i wykształcenie adoptowanemu w ten sposób dziecku.

Poznańscy studenci „adoptowali” dwoje dzieci z Wysp Zielonego Przylądka – Cheilę i Dawida.

Gdzie jest Cabo Verde?

Latem 2007 r. grupa AKM-owiczów wyruszyła z Poznania do odległego o pięć tysięcy kilometrów Kazachstanu. Była to pierwsza wyprawa z cyklu „Doświadczenie misyjne”.

Tak poznańscy studenci nazywają wyjazdy do krajów misyjnych, najlepiej odległych od Polski. – Chcemy sprawdzić się w konkretnym działaniu na terenie misyjnym, innym kulturowo od tego, w którym żyje się na co dzień – mówi ks. Szymon Stułkowski, opiekun Koła.

 

 

Do Kazachstanu młodych wolontariuszy zaprosił arcybiskup Astany – Tomasz Peta. Sam 20 lat temu jako kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej wyjechał głosić Ewangelię mieszkającym w tym środkowoazjatyckim kraju rodakom. Młodzież z Poznania przez kilka tygodni pomagała pracującym tam kapłanom.

– Wydawało nam się, że Kazachstan leży na końcu świata. I że dalej już nie pojedziemy – opowiadają poznańscy studenci.

Mylili się

Jeszcze przed wyjazdem do Azji Środkowej s. Elżbieta ze Zgromadzenia Klawerianek spotkała się z s. Reginą, klawerianką z Wysp Zielonego Przylądka. – Pochwaliłam się, że jedziemy z młodzieżą do Kazachstanu – wspomina tamto spotkanie s. Elżbieta.

S. Regina zaproponowała, by w następnym roku młodzi Polacy przyjechali na Cabo Verde (tak brzmi nazwa kraju w języku portugalskim). – Przyjęliśmy to jako dobry żart – opowiada ks. Stułkowski. – Niełatwo było wyekspediować grupę do Kazachstanu, a co dopiero do Afryki. Nie wiedzieliśmy nawet, gdzie leży Cabo Verde – dodaje.

Do wyprawy przygotowywali się cały rok. Uczyli się nawet portugalskiego, żeby łatwiej porozumieć się z mieszkańcami Wysp Zielonego Przylądka. Na Cabo Verde spędzili sześć tygodni. Uczestniczyli w rekolekcjach, odwiedzali chorych, więźniów, uczyli miejscowych udzielania pierwszej pomocy i sprzątali wybudowany przez siostry akademik.

Rok temu zaprosili grupę Kabowerdeńczyków do Polski. Pokazali im Poznań, Kraków, Łagiewniki, Wieliczkę, Warszawę i były niemiecki obóz zagłady w Auschwitz. Pielgrzymowali z nimi w Dominikańskiej Pieszej Pielgrzymce z Krakowa na Jasną Górę. Przez siedem dni pokonali prawie 200 km. Dla Afrykańczyków była to pierwsza w życiu pielgrzymka. – Byłam zaskoczona, że tylu młodych ludzi chciało iść i śpiewać – opowiadała potem Maria do Rosario.

– Po dwóch latach od wyprawy do Afryki sami zatęskniliśmy za kolejnym wyjazdem – mówią studenci.

Myśleli o Ameryce Południowej, ale wspierający misyjne zaangażowanie studentów abp Stanisław Gądecki doradził im Jerozolimę.

Z ziemi polskiej do Ziemi Świętej Polskie elżbietanki wysłał do Ziemi Świętej kard. August Hlond. W 1931 r. powierzył im opiekę nad domem dla polskich pielgrzymów w starej części Jerozolimy. Istniejąca od początku stulecia placówka okazała się za ciasna i siostry zaczęły myśleć o kolejnej siedzibie. Kupiły działkę i zaczęły budowę. W 1941 r. nowy dom pielgrzyma był już gotowy. Stary Dom Polski i Nowy Dom Polski istnieją w Jerozolimie do dziś. W obu zatrzymują się Polacy z całego świata, którzy pielgrzymują do miejsc związanych z ziemskim życiem Chrystusa.

Gdy w 1967 r. wybuchła wojna izraelsko-arabska, elżbietanki wzięły na swoje barki nowe wyzwanie. Wojna trwała zaledwie sześć dni, ale kosztowała mnóstwo ofiar, zwłaszcza po stronie arabskiej. Po ulicach Jerozolimy wałęsało się sporo opuszczonych i bezdomnych sierot palestyńskich. Siostry zaczęły je przygarniać. Tak na zboczu Góry Oliwnej powstał Dom Pokoju. Mieszka w nim ponad 20 nieletnich chrześcijan i muzułmanów.

Niedawno elżbietanki zbudowały dla arabskich dzieci kolejny sierociniec. Tym razem w Betlejem. Miejsce narodzin Chrystusa kilka lat temu władze Izraela otoczyły ośmiometrowym murem zakończonym drutem kolczastym – co pogorszyło jeszcze bardziej trudny los tamtejszej ludności.

Właśnie przy wykończeniu sierocińca w Betlejem mieli pomagać studenci z Poznania. Na miejscu okazało się, że do specjalistycznych prac potrzeba budowlanych fachowców. Dlatego wolontariusze pracowali w Domu Pokoju. – Ale mieliśmy co robić – zapewnia Damian.

Patriarcha prosi o modlitwę

– W Jerozolimie żyje prawie pół miliona żydów, ćwierć miliona muzułmanów i tylko dziesięć tysięcy chrześcijan – opowiadał im abp Twal.

Zwierzchnik katolików obrządku łacińskiego w Ziemi Świętej przyjął studentów z Poznania w swojej rezydencji. – Mówił o ciężkiej sytuacji tutejszych chrześcijan i dziękował za pomoc, jaka do nich płynie także z Polski – opowiadają uczestnicy wyprawy.

– Ale najbardziej potrzebujemy pokoju. Módlcie się o pokój dla nas – apelował do gości z Polski patriarcha Twal.

Poznańscy studenci pamiętają o jego prośbie w modlitwach. I myślą już o kolejnej wyprawie.

Ksiądz Szymon mówi, że misyjna tradycja zobowiązuje. Oprócz dr Błeńskiej z Poznaniem związany był też zmarły przed pięcioma laty o. Marian Żelazek – opiekun trędowatych w Indiach.