Miłosierdzie dla wybranych

Justyna Kaczmarczyk

publikacja 10.10.2021 21:21

Obok pogorzelców nie przechodzi się obojętnie. Doświadczają tragedii, wstrząsu, z którego trudno się pozbierać. Szczególnie samemu. Dlatego tak potrzebna jest pomoc. Teraz wyobraźmy sobie, że pożogą jest wykorzystanie seksualne.

Życie duchowe jesien/108/2021 Życie duchowe jesien/108/2021

 

Pożar był wielki. Cudem uszli z życiem, ale stracili cały dorobek. Poparzenia będą leczyć latami – słyszymy. Obok pogorzelców nie przechodzi się obojętnie. Doświadczają tragedii, wstrząsu, z które­go trudno się pozbierać. Szczególnie samemu. Dlatego tak potrzeb­na jest pomoc. Teraz wyobraźmy sobie, że pożogą jest wykorzysta­nie seksualne. Dorobkiem, który spłonął – utracone dzieciństwo, młodość i szanse, a poparzeniami – wewnętrzne spustoszenie, z którym skrzywdzony zmaga się latami, czasem całe życie. Czy wobec takiej osoby potrafimy być miłosierni?

Milczenie zranionych

Moje obserwacje i rozmowy z pokrzywdzonymi pokazują, że zde­cydowanie zbyt często nie potrafimy. „Łatwiej nam nieść pomoc, gdy mamy bezpośredni kontakt z krzywdą: ktoś padł ofiarą wy­padku czy katastrofy, my widzimy zdarzenie, jego skutki i bez większych przeszkód potrafimy ocenić, że pomoc jest potrzebna. Poszkodowany nie wyłudza, nie wymyśla. Skutków wykorzystania seksualnego najczęściej nie widać. Trudno wtedy wejść w empa­tyczne myślenie” – mówi Jakub Pankowiak, który sam doświad­czył w dzieciństwie wykorzystywania seksualnego przez księdza. Doświadczył też odrzucenia ze strony diecezjalnego biskupa i nie­których duchownych, gdy zgłaszał swoją krzywdę. Osobiście spo­tkał się też z zarzutami, że wyłudza i wymyśla.

To wtórna wiktymizacja, czyli ponowne zranienie. A taka rana jest poważna. Pokrzywdzona kobieta, która swoją historię zde­cydowała się opowiedzieć w książce Zranieni. Rozmowy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele, to proces kanoniczny nazywa „najbardziej dramatyczną rzeczą, jaka ją kiedykolwiek spotkała”. Wspomina też, jak odtrącenie przez ciotkę, której jako mała dziewczynka opowiedziała o tym, co robił jej ksiądz, zamknęło ją w traumie na lata.

Wciąż słychać zdziwione głosy ludzi, którzy nie rozumieją, dla­czego skrzywdzeni na tle seksualnym przez lata milczą. Specjaliści mówią zgodnie – milczenie ofiar to jedna z głównych cech cha­rakterystycznych dla wykorzystywania seksualnego i skutek ma­nipulacji, jakich dopuszczają się sprawcy. Obrazowo tłumaczyła mi to Jolanta Zmarzlik, terapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: „«Nie mów, bo mama cię znienawidzi», «Nie mów, bo trafisz do poprawczaka», «Nie mów, bo pójdę do więzienia i nasza rodzi­na się rozpadnie». To rezonuje przez lata”.

Jakub Pankowiak zwraca też uwagę na inny aspekt. „Mówienie o krzywdzie, jaką jest wykorzystywanie seksualne, burzy pewien ład i spokój, zarówno w człowieku, jak w społeczeństwie. Sam to przerabiałem, słyszałem to też od innych pokrzywdzonych – że ujawnienie mojej historii sprawi, że runie moja codzienność, która nie była idealna, bo obciążały ją wydarzenia z przeszłości, ale była stabilna” – komentuje.

Zmierzyć się z dramatem

Dosadniej o problemie polskiego społeczeństwa i Kościoła w mie­rzeniu się z dramatem wykorzystywania seksualnego mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. „Nieraz problemem nie jest niechęć do okazania miłosierdzia, a wręcz nienawiść do osób, które mówią o swojej krzywdzie albo nagłaśniają problem wykorzystywania sek­sualnego w Kościele” – zauważa. „Głośno mówię o tym od dwudzie­stu trzech lat, gdy wróciłem z kilkuletniego pobytu za granicą. Przez sześć lat studiowałem i pracowałem duszpastersko we Włoszech, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Dzięki temu poznałem tamtejszy Kościół i problemy, z jakimi się mierzy. Z tą wiedzą wróciłem do Polski i byłem przez kilka lat głęboko przekonany, że mamy szanse, by nie powtórzyć błędów Irlandii, Belgii, Holandii czy USA. Bole­śnie się rozczarowałem” – opowiada. Jak wskazuje, w Polsce mocno rezonuje myślenie o Kościele jak o oblężonej twierdzy: „Przez dziesięciolecia jak mantrę powtarzano zasadę, że wszystko, co mó­wiono źle o księżach i biskupach, to atak na Kościół. Przecież to ab­surd. Nie odróżniano sprawiedliwej krytyki od niesłusznego ataku”.

Także Adam Żak SJ, koordynator ds. ochrony dzieci i młodzie­ży przy Konferencji Episkopatu Polski, mówi wprost, że Kościół w Polsce nie potrafi korzystać z doświadczeń z zagranicy. „Nawet jeśli są w Kościele w Polsce osoby, które uważają, że trzeba coś zrobić, nierzadko blokuje je bezradność – ale jak? Przecież tego nie można, tamtego nie można” – mówi w rozmowie, która uka­zała się w zbiorze Zranieni.

Tymczasem, jak wynika z danych opracowanych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, od połowy lipca 2018 roku do końca 2020 roku w diecezjach i zakonach męskich zgłoszono kolej­nych 368 spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego przez osoby duchowne. Zaledwie 10 procent z nich uznano za niewia­rygodne i odrzucono.

Wzrost liczby zgłoszeń jest lawinowy (a mówimy tylko o sprawach, o których poinformowano diecezje albo zakony, a nie o wszyst­kich przypadkach wykorzystania seksualnego przez duchownych; tych z pewnością jest więcej). Wcześniejsze dane z dwudziestu ośmiu lat mówiły o 382 zgłoszeniach, czyli średnio trzynaście na rok. W ostatnim badanym okresie średnio rocznie przybywa aż 147 zgłoszeń. Dotyczą one zarówno wydarzeń z przeszłości, jak i tych dramatów, które rozegrały się, gdy dyskusja o wykorzysty­waniu seksualnym w Kościele w Polsce była coraz głośniejsza. A problem równie głośno negowany przez niektóre środowiska.

Pomóc pokrzywdzonemu

Co zatem możemy zrobić?

Po pierwsze przyjąć do wiadomości, że to realna tragedia, któ­rej doświadczają ludzie w Kościele. Że są księża, zakonnicy i zakonnice, którzy dopuszczają się wykorzystywania seksualnego małoletnich i/lub dorosłych. Że ukrywanie sprawców to prze­stępstwo i współudział w krzywdzie kolejnych ofiar. Że krzywda dziewczynek i chłopców, kobiet i mężczyzn, której doświadczają oni z rąk osób świeckich, nie jest ani lepsza, ani gorsza od krzyw­dy z rąk księdza – jest dojmująco bolesna. Takim osobom rów­nież należy się zrozumienie, pomoc i wsparcie, a niejednokrot­nie i skrzywdzeni, i krzywdziciele są członkami Kościoła. Fakt, że do wykorzystywania seksualnego dochodzi też w innych niż kościelne środowiskach, absolutnie nie jest usprawiedliwieniem dla Kościoła.

Wtedy może łatwiej będzie się zatrzymać jak miłosierny Samary­tanin, choć opowieść o nim wydaje się już tak wyświechtana. Ten obraz z dziesiątego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza często jest przywoływany w kontekście pomocy osobom zranionym na tle seksualnym. Ksiądz Artur Chłopek, duszpasterz osób pokrzywdzo­nych wykorzystaniem seksualnym z diecezji krakowskiej, podczas jednej z Modlitw za Zranionych w Kościele, które odbywają się cy­klicznie w Krakowie od czerwca 2019 roku, czerpiąc z tej właśnie przypowieści, przedstawił pięć kroków, by pomóc pokrzywdzo­nemu: zobaczyć go, wzruszyć się głęboko, podejść, opatrzyć rany i działać z innymi. Tak proste i tak trudne jednocześnie.

Wstyd, który uwiera

Wielu sprawców wykorzystania seksualnego nijak się ma do wi­zerunku zakapturzonego chuligana, który goni dzieci w parku. Wykorzystują „w białych rękawiczkach”. Dla otoczenia potrafią być uprzejmi i pomocni, uśmiechnięci i inteligentni. Świetni ma­nipulatorzy. A skrzywdzony? Jest oblepiony siecią, jaką sprawca misternie utkał. Denerwuje się, jąka, płacze. Jak atakowane zwie­rzątko – ucieka albo sam atakuje. W głowie dudni mu wtłoczone przez sprawcę zdanie: „Nikt ci nie uwierzy” albo: „To twoja wina”. To kłamstwa, z których bardzo trudno się wydostać.

Przyjęcie zranionej osoby stawia nas też wobec trudnej prawdy, jak mówi Marta Titaniec z Fundacji Świętego Józefa Konferencji Episkopatu Polski – uwierającej. „Kataklizmy są rzeczywistością zewnętrzną, na którą nie mamy specjalnie wpływu jako ludzie, czy się pojawią, czy nie i kogo dotkną. W przypadku wykorzystania seksualnego krzywdę zrobił drugi człowiek. Stajemy tu więc nie­jako z prawdą, że jako ludzie potrafimy również krzywdzić i zadać ból. Ta świadomość jest trudna do przyjęcia. Pojawia się taki we­wnętrzny wstyd, który uwiera” – zauważa.

Marta Titaniec ma kontakt z wieloma osobami, które zostały wy­korzystane seksualnie w Kościele. Jej doświadczenia potwierdzają, jak ważna jest reakcja otoczenia na krzywdę zranionych. „Widzę, że oprócz tego, że system był wadliwy, bo mechanizmy, jakie funkcjonowały, nie pomagały w oczyszczeniu, to przeszkodą na drodze ujawnienia krzywdy byliśmy również my – najbliższe otoczenie pokrzywdzonych. Zbyt często słyszę, że oprócz doznanej krzywdy wykorzystania seksualnego kolejne krzywdy generowali najbliż­si, potem nauczyciele – lekceważąc, nie rozumiejąc, dziwiąc się, że ksiądz czy inny szanowany człowiek mógł robić coś takiego. Dotyczy to zarówno rzeczywistości i Kościoła, i społeczeństwa” – mówi. I dodaje: „Pomoc takim ludziom jest też dużo bardziej wymagająca niż tylko przelew na konto z jakimś dopiskiem, nie deprecjonując tej formy pomocy oczywiście. Wymaga bowiem na­szego zaangażowania, dania czegoś, co trudno dzisiaj zaoferować: czasu. Dużo mniej osób może to zaoferować”.

W przytaczanej przypowieści o Samarytaninie dotyka mnie jeszcze jedno – człowiek, który wpadł w ręce zbójców, leżał pół umarły. Pół umarły. Zdaje się, że te dwa słowa bardzo dobrze opisują skut­ki wykorzystywania seksualnego. Tylko łatwo to przegapić, bo jak wskazuje Marta Titaniec, „rany duszy i serca są mniej widoczne i niejako «subiektywne», to znaczy nikt nie jest w stanie zobaczyć fizycznie, jak to może boleć”.

Droga do przejścia

Najstarszy zgłoszony przypadek wykorzystywania seksualnego, przedstawiony w ostatniej kwerendzie, dotyczy wydarzeń z 1958 roku. „Proszę pani, a kto wtedy o jakiejś pedofilii w Kościele wie­dział? To było nie do pomyślenia!” – usłyszałam takie zdania nie­raz. Ostatnie lata w Kościele w Polsce to czas mierzenia się z pro­blemem wykorzystywania seksualnego. Idealnie by było, gdyby empatia i zrozumienie wobec tego dramatu stały się doświadcze­niem masowym i jednoczesnym. Tak nie jest, bo potrzebujemy zmiany mentalności całego społeczeństwa, a to proces długi i po­wolny. „Nie oceniałbym jednak łatwo tych, którzy mają trudność z zaakceptowaniem, że w Kościele dochodziło i pewnie dochodzi do takich przestępstw. Też mają drogę, którą muszą przejść” – mówi Jakub Pankowiak.

Świadomość tego, że ludzie w społeczeństwie, w tym członkowie Kościoła w Polsce, w różnym tempie dojrzewają do zmierzenia się z problemem wykorzystywania seksualnego, może przynieść pewną wyrozumiałość, skądinąd potrzebną, by nie wybuchały niepotrzebne wojny domowe, które zamiast dróg wyjścia przyno­szą kolejne rany. Jednocześnie nie może być to wymówka i łatwe usprawiedliwienie. Bo gdy pozna się, jak wielką krzywdą jest wykorzystywanie seksualne małoletnich, trudno odwrócić głowę. A przecież: „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych naj­mniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25,45).

Justyna Kaczmarczyk dziennikarka z wykształcenia i zawodu, re­daktorka i wydawca w newsroomie Interii, autorka książki Zranieni. Rozmowy o wyko­rzystywaniu seksualnym w Kościele.