Wartość i jakość przyjaźni

O przyjaźni rozmowa z Leszkiem Długoszem

publikacja 31.12.2010 21:16

Marzymy o przyjaciołach. Chcielibyśmy mieć ich określonych… Tak jak to sami widzimy, lub kiedy czytamy o takich spełnieniach. Pragniemy więc, by to był ktoś z kręgu mego życia. Żebym mógł mieć dostęp do tego kogoś. I żeby była odpowiedź z jego strony

Zeszyty Karmelitańskie 53/4/2010 Zeszyty Karmelitańskie 53/4/2010

 

Antoni Rachmajda OCD (A.R.):Przypomina mi się św.Teresa z Ávila, dla której przyjaźń była ogromnie ważna i która sama podkreślała, że jej przyjaźń łatwo można było pozyskać, wystarczyło „kilka szparagów”...

Leszek Długosz (L.D.): Na samym początku mamy więc problem: czy można zyskać przyjaźń za coś? Za jakąś wartość, choćby to były szparagi, czy raczej – za okazaną jakość? Oczywiście płynne to terminy – jakość, wartośćTrudno wierzyć, że dla Św. Teresy wartość kilku szparagów była wystarczającym dobrem za przyjaźń. Ale za gotowość oddania ich, podzielenia się nimi? W to wierzę chętnie. Oczywiście idealnie byłoby, gdybyśmy za naszą jakość uzyskiwali przyjaźń. Ale nie jest tak pięknie. Na ogół trzeba kogoś czymś zachęcić. Jakiejś przynęty trzeba, żeby ta nasza jakość wydała się wystarczająca. Aby ktoś zwrócił uwagę, zechciał przyjrzeć się nam, zaryzykował związanie się z nami. W końcu – by mógł nas pokochać. Bo czy przyjaźń nie jest przecież rodzajem miłości? Tyle, że pozbawionej napięć erotycznych. Przyjaźń musi obejmować i uwzględniać całość naszej egzystencji. Nie tylko ducha, ale także egzystencję fizyczną. Musi dostrzegać wszystkie nasze uwarunkowania. I tu naturalne pojawia się pytanie: z jakich powodów potrzebujemy przyjaźni? Redukując rozmaite możliwości odpowiedzi, najkrócej można rzec – dla uniknięcia samotności… Dla pomniejszenia jej…

A.R.:W przyjaźni obecny jest także element losu, daru. Niezależnie bowiem od rodzaju, intensywności naszych marzeń, pragnień, od poczucia osamotnienia itp. – spełnienie, czyli spotkanie osoby przyjaciela, jest jednak darem...

L.D.: Marzymy o przyjaciołach. Chcielibyśmy mieć ich określonych… Tak jak to sami widzimy, lub kiedy czytamy o takich spełnieniach. Pragniemy więc, by to był ktoś z kręgu mego życia. Żebym mógł mieć dostęp do tego kogoś. I żeby była odpowiedź z jego strony. To są te pierwsze wyprawy. Takie rozpoznanie terytorium. Potem szło by o przycumowanie. O to, żeby zaistniała więź… odpowiedzialność, spostrzeganie się, wzajemne wyczuwanie się. Komunikacja wyrażana wprost, wyczuwalna, ujawniona. A to już jest bardziej zaawansowany etap porozumienia, czy nawet szczęścia. Wyższy poziom współ-bycia z powodów nadrzędnych, bardziej uduchowionych. Nie zapominajmy jednak, że nie jesteśmy zawieszeni w próżni. Nie mogą wypaść z gry konkrety, uwarunkowania „materialne”. Niechby to były i te szparagi.

Poprzez przyjaźń szukamy potwierdzenia własnej tożsamości – w kimś… Pragniemy wzmocnienia wiary, że i nasze wybory, mniemania, gusta nasze ów ktoś (w dodatku ów ktoś wybrany) przyjmuje. Ale przyjaźń to także umiejętność akceptowania odmienności, choćby w sprawach polityki, gustów, hobby. Może się ona zdarzyć ludziom pochodzącym z różnych kręgów kulturowych, społecznych i mimo różnic może między nimi zostać zbudowane porozumienie, łączność atrakcyjna. Głęboka i poważna dla obydwu stron. Tajemnica? To też w przyjaźni jest, może być obecne…

A.R.:Tak, o takiej przyjaźni możemy sobie myśleć, pomarzyć na pewno, ale pomimo wszystkich naszych zabiegów, może się nie udać?

L.D.: Jest pewien element niepewności, ryzyka. W miłości, może lepiej – w szerokiej przestrzeni miłości w grę wchodzi także element oczarowania, fizycznego napięcia. To jest jeszcze inna siła.

A.R.:Za Grekami wyróżnia się tutaj miłość erotyczną (eros) i przyjacielską (filia)...

L.D.: My też to wyczuwamy. Choć bywa, że te elementy nie są silnie rozłączone. Eros niesie ze sobą satysfakcję i fascynację, ale i niebezpieczeństwo. Tu więcej się rzuca na szalę. Ale i więcej się oczekuje. Łatwiej się tu „poobijać”. Można by więc powiedzieć, że przyjaźń jest pewnego rodzaju rezygnacją, albo unikiem? Bywa, że ewentualna, możliwa miłość zamienia się – pomińmy powody – w tzw. układ przyjacielski, raczej nie odbierany jako tzw. sukces… Ale i nie zapominajmy – nie w każdym spotkaniu chodzi o taką totalną łączność, włącznie z ciałem. Potrzebujemy muzyki granej nie na najwyższych, ale na niższych tonach, tej bardziej spolegliwej, delikatniej dotykającej.

A.R.:I na pewno – jeśli chodzi o nasze ludzkie relacje – o wiele trudniej o przyjaźń, niż o takie krótkie erotyczne zauroczenie...

L.D.: Cóż, niekiedy doświadczamy czegoś bardziej przelotnego. Ma to inny „zakres sygnałów”. Możemy się tym niemal zabawić sygnalizując zauroczenie, flirt. Natomiast „zabawić się w przyjaźń”? Bardzo ryzykowne założenie. W przyjaźni dotykamy czegoś bardzo poważnego i fundamentalnego. Większe tu ryzyko naruszenia, bądź zniszczenia czyjejś ciszy, spokoju, godności… W przyjaźni dopuszczamy drugą osobę do bardzo dalekich sfer. Do głębokiej intymności i głębi tożsamości. Trochę jak ślimak – zapraszamy do środka domku. Do nagiej prawdy – kim jestem naprawdę.

A.R.:Mimo tej głębi ducha, ciało w przyjaźni jest także ważne...

L.D.: Najzwyczajniej, ono jest niezbędne. Bo po prostu jest. Z całą swoją materialną ostentacją. Ale i z naturalną, lub niechby tylko i z „urobioną powściągliwością…”. Z dyskrecją swego bycia.

A.R.:Dziś ludzie nie zauważają się i nie mają czasu, żeby pozwolić innym zadomowić się. Swego czasu prof. Świda-Zięba przedstawiła wyniki badań, z których wynika niezbicie, że młodym ludziom coraz trudniej o przyjaźń, nie wierzą w nią.

L.D.: Tak to jest dziś spostrzegane. Choć z samą komunikacją, ileż dziś łatwiej? Z możliwością kontaktu, z „potrąceniem się”... Zmieniły się formy i łatwiej o zaczepki, a jednak wzrosła samotność, poczucie pozorności. W gruncie rzeczy – poczucie izolacji. A może już jesteśmy na etapie niektórych krajów zachodnich, które wypracowały (są tego świadome) społeczne formy bycia pozwalające „ płynniej funkcjonować”? Uśmiechamy się, nie potrącamy się, mniej się ranimy, nie wchodzimy z butami w cudzą prywatność itp., ale nie opuszcza nas świadomość dystansu. Świadomość, że znaleźliśmy się w teatrze planowanych form (tych uśmiechów, gestów), które pozwalają nam właśnie jedynie dobrze funkcjonować, a nie – być ze sobą. Tę różnicę wyraźnie zauważyłem jeszcze w latach 70., gdy byłem dłużej we Francji. Zapewne wynikało to z odrębności systemów politycznych, ale także z rozwoju społecznego. Z wyższego stopnia funkcjonowania jednostek w społeczeństwie, które jest kulturalne, uprzejme, ale w gruncie rzeczy wytwarza chłód i dystans. Jednak ludzie tęsknią za zrzuceniem tej formy. Za jakimś „pęknięciem” i przyznaniem się do współudziału w podobnych radościach i podobnych kłopotach… Przecież programowo nic innego nam się więcej nie zdarza. Wszyscy jakoś powielamy ten sam scenariusz. Podobnie istniejemy, pragniemy mniej więcej tych samych przeżyć, tych samych rzeczy .I wiemy, że to wszystko tak samo się skończy. Musimy to oddać i zostawić.

 

 

A.R.:Czy jako pewien wyraz takiego procesu możemy przyjąć zaproszenie do domu? Pamiętam nasze uroczystości rodzinne, te spotkania odbywały się w domach. Teraz coraz częściej są organizowane w różnych klubach, niemal nikogo nie zaprasza się już do domu. Nie wiem, czy ze względu na to, by oszczędzić sobie trudu organizacji spotkań...

L.D.: Obawiam się, że to dotyczy czegoś głębszego i subtelniejszego. Niezaproszenie kogoś do domu (oczywiście, pomijając te powierzchowne, usprawiedliwione okoliczności organizacyjno-techniczne) oznacza, że ów ktoś nie jest zaproszony do nas – z wszystkim. Z wszystkim, czym jesteśmy. Z jawnością naszego statusu, z prawdziwością naszego obrazu. Ponieważ to jest ryzykowne. Ktoś może nas inaczej spostrzec, ocenić? Istnieje możliwość odkrycia spraw, które lepiej, aby pozostały zakryte.

A.R.:Zatem chodzi o czynnik porównywania siebie, swych standardów życia? Nie przyjaźnimy się, bo inni mają te standardy na wyższym poziomie?

L.D.: Myli się często przyjaźń z interesownością. Szereg ludzi dba o kogoś, bo ów ktoś ich „urządza”, dekoruje ich. Bo ich inaczej sytuuje w oczach innych. W oczach struktury społecznej. Jeszcze inne aspekty wchodzą w grę w przypadku artysty, twórcy. Mówimy o czymś niesłychanie delikatnym. Mogę nawet powiedzieć, ryzykownym. Artysta może podejrzewać, że jest akceptowany lub że ktoś czyni jakieś zabiegi wobec jego osoby (pragnąc zyskać jego sympatię) z powodu jego twórczości. Z powodu tego, co on wyraża. I to jest w porządku, i to jest uczciwe. To jest przejaw wartościowania. Ale może istnieć ryzyko, że ktoś jest interesujący, bo posiada określoną pozycję. Być może chcemy się niejako udekorować tym kontaktem: „Ja go znam!”, „To jest mój przyjaciel, my się dobrze znamy, będzie u nas na kolacji!”, „Wybieramy się na urlop z X!” itd. Pułapka! Pułapka dotycząca artystów, ale też szerzej, osób medialnych. Z kręgu polityki, także z hierarchii Kościoła. Czy mamy świadomość, na ile te nasze przywiązania, te przyjaźnie są rzeczywiste? Czyste? Nie podszyte snobizmem i interesownością?

A.R.:Jedna z osób z pierwszej dziesiątki najbogatszych Polaków opowiadała, jak niezwykle trudno w jej sytuacji uzyskać bezinteresowność innych, nie wspominając o przyjaźni...

L.D.: Ktoś spośród moich znajomych stał się właścicielem fortuny. Został „księciem z bajki”. Czyli równocześnie stał się atrakcyjny, pożądany przez dziewczyny z powodu swojego portfela i pozycji... A on, inteligentny i wrażliwy, ze wszech miar wartościowy chłopak, chciałby poznać, zaprzyjaźnić się, czy nawet zakochać się w takiej, co do której nie miałby wątpliwości, że dokonuje wyboru nie ze względu na jego portfel, pozycję i możliwości. Ot komplikacje, rzec można – blaski i cienie fortuny!

Rola przyjaciela na przestrzeni życia

A.R.:Czy przyjaciele są nam rzeczywiście potrzebni dziś, w erze Naszej Klasy czy Twittera?

L.D.: Wydaje mi się, że przyjaciel jest oczekiwany nawet przez największego mizantropa, myśliciela, nawet w zakonie kontemplacyjnym. Ja przynajmniej nie wyobrażam sobie, żebym w moich sądach, opiniach, radościach i w moich smutkach nie potrzebował jakiegoś Punktu Odniesienia. Bym nie pragnął, aby ktoś jeszcze miał udział w tym moim „wewnętrznym programie”… Przynajmniej, by nie był poinformowany… Obserwuję, że i z przyjaźnią tak jest – na początku chcemy kogoś zagarnąć, zawłaszczyć. Z czasem (wraz z naszą dojrzałością) to napięcie łagodnieje i być może wystarcza już świadomość wzajemnej wrażliwej uwagi? (Nawet jakiś rodzaj czułości, ale jakby z oddalenia?) Właśnie to poczucie przyjacielskości.

Dramat ludzi starych polega na tym, że oni, w naszych młodszych oczach, już nie zasługują na wzajemność. Nie są już warci ani czułości, ani jakichś starań, troski o nich. Należą do czasu przeszłego. W jakimś sensie teraźniejszość już ich nie dotyczy. Ciała ich są nieinteresujące, portfele też już nie mają nic do przekazania, uczucia wygasły… Ale przecież, i właśnie może nawet najbardziej wtedy, chodzi o to, by ktoś chciał ich choćby tylko wysłuchać? Każdy ma swoją historię, swoją opowieść i chciałby komuś właściwemu (bywa, że w końcu komukolwiek chętnemu) opowiedzieć swoje istnienie. Człowiek po prostu chce być wysłuchany. Chce zwierzyć się, opowiedzieć swoje życie. I nie ma komu. Bo nikt nie ma czasu. Bo ktoś jest już nudny, nieatrakcyjny. Bo nie warto, bo zakłada się z góry, że nic z tego nie wyniknie. I to jest dramat starości. Dramat, o którym się nie mówi. Że ludzie starzy, pozostawieni sami sobie umierają, odchodzą rozgoryczeni, bez satysfakcji, że ktoś przynajmniej chciał ich wysłuchać… Jeśli ktoś taki nie pozostawia jakiegoś świadectwa (książki, dzieła, domu, sadu, jakiegoś dokonania trwalszego) odchodzi w przekonaniu całkowitego zapomnienia.

A.R.:To dla ludzi starszych jest bardzo ważne.

L.D.: Jest to jakże ważne, podstawowe. Człowiek na tym etapie życia jest esencjonalny, już bezinteresowny. Nie potrzebuje już zapłaty, honorarium, czułości, erotyki, nie ma już żadnego innego tzw. interesu. Oczekuje tylko świadectwa… Poświadczenia swojej egzystencji.

A.R.:Tak często jest. Tym bardziej dziś, w epoce gonienia i bycia gonionym...

L.D.: To problem każdego z nas. Na ile jesteśmy nieuważni, na ile moglibyśmy wysilić się. Choćby wobec sąsiadów. Kwestia – czy się było wystarczająco uważnym wobec kogoś obok… Pozostającego w milczeniu…

A.R.:Czyli przyjaźń to także umiejętność bycia uważnym? Umiejętność przyjęcia drugiej osoby?

L.D.: Sztuka przyjaźni w ogromnej mierze jest sztuką okazania uwagi, odczytania intencji... Umiejętnością zasygnalizowania gotowości, dobrej woli…

Dojrzewanie w przyjaźni

A.R.:Przyjaźń jest w pewien sposób najgłębsza w wymiarze człowieczeństwa, tej tzw. „ludzkości”…

L.D.: W sensie egzystencjalnym – tak. Myślę, że pierwszą warstwą przyjaźni jest świadomość współudziału w Losie. Później, „na wyższym poziomie realizacji”, budzi się potrzeba dzielenia się tym samym uczestnictwem. Łączy nas ten sam sposób bycia, te same książki, ten sam rodzaj poczucia humoru... To nas „klei”, czyni silniejszymi – wzmacnia nasNie tylko ja taki się zdarzyłem, ale ktoś obok też?

 

 

A.R.:To dotyczy wyborów zasadniczych, a w tzw. kwestiach pomniejszych?

L.D.: Ważna jest całość… Oprócz użytecznych drobiazgów, wynikających z praktyczności (trzeba w czymś pomóc, wyprowadzić psa – to taka przyjazna użyteczność) w życiu jako takim i nawet w codziennym byciu, ważne jest nade wszystko to nadrzędne poczucie, że płyniemy w tej samej łódce. A czasem jest to ledwie tratwa, przysłowiowa deska ratunku…

A.R.:Czy w pojęcie przyjaźni wpisana jest jakaś dynamika? Możliwość innego, lepszego pojmowania?

L.D.: I to pojęcie, zdawałoby się – takie stałe, ulega przekształceniom. Zwiększa swoją pojemność. Lub odwrotnie – oczyszcza się, redukuje. Z pewnością dzieje się tak z powodu wieku, ale także i z powodu nowych doświadczeń. A gdybym miał się dzielić dokładnie osobistymi zdarzeniami, odczuciami? Może nawet tymi, które mi się ostatnio przytrafiły… Doprawdy powinienem powtórzyć to wypróbowane: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Uświadomiłem sobie, że nie muszę się podobać, ani się starać dla powodów wcześniej wystarczających. Nie stracę tego, co we mnie i w moim odczuciu zapisane jest jako właściwe, dobre. Tego nikt mnie nie pozbawi. Tak jak nikt nie odbierze ludziom zapisanej w nich pamięci. Można zakazać jej upublicznienia, ale pozbawić? Usiłowano mi odebrać tamto czy owamto, przyszyć jakąś łatkę, zepsuć reputację? Drugiej biografii sobie nie wymyślę. Jak zostałem rzeczywiście zapamiętany, taki pozostanę. I tym kimś pozostanę. W pewnym wieku i na etapie określonej dojrzałości dochodzimy do „wolności od zdobywać”. Ale też nie oczekujemy łask… szczególniejszej uwagi. Być może jest nam przykro, że jesteśmy marginalizowani, niedoceniani, pomijani itp., ale mamy tego świadomość. I to też wyznacza status wolności bardziej dojrzałej. Może to jeden z nielicznych pozytywów, jaki przynosi nam wiek – uwalnianie się od napięć i oceny zewnętrznej.

Mądrość, prawda, dobroć – oblicza przyjaźni

A.R.:Przyjaźnie są czym bezcennym, ale i trudnym. Św. Teresa mówiła, że wielkim złem jest człowiek sam na drodze modlitwy; i doświadczyła pseudoprzyjaciół, którzy źle doradzali jej w kwestiach modlitwy, nie umiejąc odróżnić dobra od zła. Tym bardziej ceniła ludzi wykształconych. Pragnęła spotykać się z nimi, rozmawiać. Możemy powiedzieć, że była w jej życiu przyjaźń mądrości. Pewna znajoma osoba, gdy rozmawia z kimś, kto wątpi w Boga czy Kościół, radzi: „wierz w Boga, który nie jest głupszy od ciebie!”. Ja to parafrazuję, mówiąc: „zadawaj się z ludźmi, którzy nie są głupsi od ciebie!”. Dlatego nasze „Zeszyty” też poszukują tych, którzy są przyjaciółmi mądrości, osób niezależnych. Bo takie jeszcze są w Polsce.

L.D.: I na świecie. Mam to szczęście, że o paru osobach na globie mogę powiedzieć, iż znam je i wiem, że mogę na nie liczyć. I to nie teoretycznie, ale realnie, osobiście. Rozległość kuli ziemskiej nie jest dziś przeszkodą. Każdy jest zajęty w swoim miejscu, ale jest internet. Mam poczucie, że mój „punkt”, który mam tam gdzieś w świecie, z serdecznością i troskąnadaje w moją stronę. I wiem, że to są czyste intencje, właściwe rozróżnienia. Właściwa ocena naszych podobnych wyborów, usytuowań. Jest rodzajem szczęścia znaleźć takie Punkty Miejsca,w których możemy potwierdzić w pełni swoją istotę.

A.R.:Gdybyśmy chcieli rozróżnić przyjaźń prawdziwą i nieprawdziwą, to czy możemy powiedzieć, że ta nieprawdziwa łatwiej może zdarzyć się w pewnym środowisku, nie tylko i nie od razu wprost mafijnym (gdzie jest ojciec chrzestny i tę przyjaźń zawiera się pod groźbą utraty życia), ale jednak w pewnej wspólnocie interesów czy to politycznych, czy ekonomicznych? To, co obserwujemy ostatnio w Polsce, a czego wcześniej najjaskrawszym przykładem była afera Rywina. Wildstein w „Dolinie nicości” dobrze oddał tę grę przenikającą każdy rodzaj kontaktu.

L.D.: Nie mylmy odczuć i pojęć. To tylko interes. Żadna przyjaźń. Po prostu brutalna racja interesu. I strach... Podstawą, fundamentem takiej „przyjacielskiej umowy” jest przestępstwo, kłamstwo, chęć oszukania…Więc oni wszyscy może też grają między sobą? Bo co ich łączy? Chęć przechytrzenia drugiego? Przekręcenia i urwania łba prawdzie. Pseudo przyjaźń… Zbudowana na ciemnym fundamencie.

A.R.:Czyli trudno powiedzieć, by istniała fałszywa przyjaźń?

L.D.: Nie! To jest interes. Interes i strach, że pęknie wersja, w którą jest się umoczonym. Inaczej – która z jakichś powodów chroni nas… Tu oczywiście narzuca się ten cały „sojusz antylustracyjny”. Wspierany przez ludzi doprawdy niekiedy księżycowo odległych sobie, a widać połączonych jednym celem – zablokować dostęp do przeszłości...

A.R.:To by wskazywało, że przyjaźń jest na wskroś pozytywna. Nazywamy coś fałszywą przyjaźnią wtedy, kiedy okazuje się, że…

L.D.: Ja nie przyjmuję nawet takiego pojęcia jak „fałszywa przyjaźń”. Fałszywa przyjaźń to inaczej – kłamstwo, obłuda, zdrada… Przyjaźń jest po prostu dobrem. Rodzajem dobra, w którym chcemy uczestniczyć, w którym chcemy być zanurzeni, które chcemy podzielać. Które ma nas ochraniać, które jest rodzajem opoki i zarazem sposobem wyniesienia naszej egzystencji… Powoduje, że nie wdajemy się w rzeczy złe. Szkoda, że nie mam pod ręką wiersza Przyjaciołom w podzięce. Mógłby być tu bardzo przydatny. Podziękowanie przyjaciołom za szklankę wody na pustyni, za rozmaite inne rzeczy, za to, że byłem mniej zawstydzony... Ileż mniej zawstydzających wyznań słuchały konfesjonały dzięki przyjaciołom, których milczenie lub samo spojrzenie ostrzegało mnie przede mną samym. Dzięki przyjaciołom, dzięki przyjaźniom jestem ostrożniejszy, nie mogę, nie umiem się poważyć na zło. Lub zastanawiam się i jednak nie czynię go…

A.R.:Wstrzymuje mnie przyjaźń, czy powstrzymują mnie ostrzegające słowa przyjaciół?

L.D.: Nawet nie słowa. Wystarczy ich milczenie. Nawet ich wzrok…

 

 

A.R.:Samo ich istnienie?

L.D.: Nawet świadomość ich istnienia. A tak w praktyce, to rzeczywiście, ot choćby najpierw wzrok, na który musiałbym się nadziać! Być może ten argument jest bliższy, bardziej wyrazisty. Decyduje, że jednak nie – „hamulec i kaganiec”. Jak to w wierszu powiedziane. Jednak nie uczynię czegoś… Ten wzrok przyjaciela jest w stanie powstrzymać przed złem, przed grzechem… Przed zgłupieniem, przed zdurnieniem, przed kompletnym upadkiem.

Jeden, ale prawdziwy – przyjaciel!

A.R.:Prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie. I na ten sprawdzian potrzebujemy czasu?

L.D.: Żeby to, co nas łączy, sprawdziło się i utwierdziło. Takim realnym sprawdzianem więzi jest zazwyczaj jakaś próba w ciężkich, ryzykownych warunkach. Trudniejsze – niż zazwyczaj – okoliczności… Ot choćby, dla przykładu – podczas wyjazdów za granicę. Na takich wyprawach, wycieczkach bywa, „wyłazi” z człowieka to, co dotąd w normalnych okolicznościach nie wyszłoby. A okazuje się, że są inne racje, inne wartości, zdobycze, które niweczą dobre relacje. Brutalny interes góruje ponad tzw. przyjacielskimi więziami. Przecież to nie takie rzadkie. Ileż tak zwanych przyjaźni po powrocie się skończyło…

A.R.:Czyli sytuacje graniczne, bieda?

L.D.: Ale szeroko pojmowana bieda, kłopot… – trudy. Choćby wtedy, gdy trzeba wyłożyć pieniądze, z czegoś zrezygnować. Albo trzeba by coś poświęcić: „nie, ja nie jadę, radź sobie, nie mogę ci pomóc”. Przecież to nie takie rzadkie…

A.R.:Okazuje się, że przyjaźń była tylko pozorem przyjaźni. W chwili próby nie okazała się taką?

L.D.: Była, kiedy była na rękę. Gdy była wygodna i ewentualnie korzystna.

A.R.:Trudna sprawa ta przyjaźń, ilu można mieć przyjaciół w życiu?

L.D.: A kto powiedział, że prosta? Myślę, że to już jest fantastycznie, jak jest jeden. Czasem jest ktoś, czasami są to tylko domniemania. To też nienajgorsza wersja. Bo choć nadzieja jest… Ale nie wierzę, że można mieć wielu przyjaciół.

A.R.:Jesteś odpowiedzialny za różę, którą oswoiłeś...

L.D.: Tak. Podlewaj ją ileś razy i doglądaj ileś razy...

A.R.:Teraz nastał czas „znajomości”, którymi ludzie się licytują na portalach społecznościowych...

L.D.: To ma niewiele wspólnego z przyjaźnią, która wymaga czułości, poświęcenia, intymności, uwagi. Nasza pojemność też jest ograniczona. Bardzo dobrze jest być otwartym na wszystkie dobre przejawy, ale nie można się rozproszyć na zbytek znajomości. Bo przyjaźń wymaga czasu i pielęgnacji.

A.R.:Czyli, jeśli znajdziemy jednego przyjaciela na całe życie, to już jest dobrze?

L.D.: To jest życie wygrane, o każdej porze. Miałem takiego. Niestety nie żyje już. Ale myślę, że to był ktoś, kto mnie znał, powiedziałbym – od fizyki po psychikę. I z pełnym wybaczeniem całej mojej jakości. Myślę, że o każdej porze dnia i nocy mógłbym nacisnąć guzik z sygnałem, że jestem w potrzebie i nie zawiódłbym się. Nie wiem, czy ja byłem wystarczający w tej symetrii.

A.R.:Dzisiaj już coraz trudniej o taką relację. Mówią o tym nie tylko badania, o których wspomniałem. Doświadczenie z konfesjonału również to potwierdza. Z jednej strony niezdolność wchodzenia w relację, bardzo przeróżne poranienia, ograniczenia, a z drugiej – nieumiejętność dbania, troszczenia się o innych. To jedno z częściej zadawanych przeze mnie pytań: „Czy ma pan/pani przyjaciół/przyjaciela?”. Osobę, której można powiedzieć dokładnie wszystko, a jednocześnie, której daje się prawo „mieszania się do mojego życia”, bo jej na mnie zależy? To są najwspanialsze słowa, jakie można w życiu usłyszeć...

L.D.: Prawdziwy przyjaciel nie „miesza się” w życie w sposób kategoryczny. On po prostu jest uważny. Ale powinien mieć prawo powiedzenia prawdy, wygarnięcia jej: „Postąpisz jak zechcesz, ale powiem ci, co myślę”.

A.R.:Zwykle mamy przed tym opory, zatrzymujemy się w pewnym momencie.

L.D.: Tak, bo wstrzymują nas tzw. przyjęte formy. Bo to nie jest mój interes...

A.R.:Jesteśmy znajomymi w mniejszym lub większym stopniu. Pewne słowa mogą być różnie wypowiedziane... Ale chodzi o sens. O to, że wiem, iż tobie chodzi o moje dobro. I będziesz mówić to, co jest w najszczerszym twoim przekonaniu prawdą, a ja wiem, że…

L.D.: [...] że twoją intencją nie jest jakiś podejrzany interes, czy jakaś podskórna chęć zysku, chęć uczynienia przykrości…

A.R.:Dla mnie przyjaciele to jest coś ogromnie ważnego. Nawet gdy chodzi o to współmyślenie, zdobywanie jakiegoś dystansu.

L.D.: To nas zmusza do koncentracji myślenia, do wysiłku, którego być może nie chciałoby się nam zadawać sobie, ale jednak – choćby taka rozmowa jak w tym momencie – zmusza człowieka do określenia motywów swojego postępowania, swoich wyborów...

A.R.:Przyjaciół zatem warto mieć...

L.D.: Chyba już to powiedziałem, że jeden to już wygrane życie!